290420
Będąc
na niedzielnej wędrówce, przechodziłem przez zbocze Ogiera w
Górach Kaczawskich. Nie zamierzałem łączyć tej włóczęgi z
napisaną powieścią, jednak tak wyszło, że przechodziłem obok
miejsca w książce wymienianego.
Stosowny
cytat i zdjęcia są
tutaj.
Jeszcze przed początkiem książkowej akcji, mając wyjechać na kilka miesięcy, Jan żegnał się z kępką drzew na zboczu Ogiera.
Niepojętym sposobem widziała go tam i słyszała Jasia.
Odkąd
wykorzystałem miejsce w powieści, ilekroć widzę je będąc na
Ogierze, myślę zupełnie nieracjonalnie: oni tutaj byli, patrzyli
na te brzozy.
Dzisiaj
chyba po raz pierwszy rozejrzałem się bardziej rzeczowo i
stwierdziłem, że miejsce niezupełnie jest takie, jakim opisałem
je w książce. Do lasu jest nie sto, a pięćdziesiąt metrów, a
głogów nie ma wcale. Na małym kamienistym wybrzuszeniu zbocza góry
rosną trzy brzozy i niewielki krzew różany. Z drugiej strony kępy
zobaczyłem jakieś drzewko, a podszedłszy rozpoznałem niewielką
jarzębinę. Obok przycupnęło maleńkie drzewko sięgające mi
kolan. Nachyliłem się, to jarzębina, pewnie dziecko tej większej.
Przy nich stoi pochylony, wymęczony, jakiś taki rachityczny krzew
różany. Sprawdziłem, korzeniami trzyma się ziemi i nie jest
uschnięty. Może w tym roku uda mi się zobaczyć kwiaty tych
krzewów?
Gdzie
ja tam dostrzegłem głóg? Ale czy prawda literacka musi pokrywać
się z prawdą realiów?
Miejsce
było i jest lubiane i po prostu ładne. Od strony opadającego
zbocza kilka kamieni układają się w wygodne siedzisko. Siedząc
tam, pod zwisającymi gałązkami brzozy, na wprost mam piękny i
daleki widok na górną część Trzmielowej Doliny i Wysoczkę, a
dalej Sokoliki i kawał Rudaw, a horyzont zamyka rozległa i wyniosła
ściana Karkonoszy.
Myślę,
że właśnie pamięć o tym ładnym miejscu podsunęła mi pomysł
na skierowanie tam Jasiów.
Teraz
to miejsce dzielę z nimi.
W
portalu lubimyczytac.pl, na stronie książki pojawił się odnośnik
do nowej recenzji. Jest zamieszczona na blogu nieznanej mi
czytelniczki Anny. Tutaj można się z nią zapoznać.
Każdą
recenzję swoich książek czytam z ciekawością i każda mnie
cieszy. Łatwo o tą radość, bo negatywnej oceny jeszcze nie było.
W przypadku tej książki moja ciekawość wynika z jej odmienności
od poprzednich, no i oczywiście tematu, w którym ja, mężczyzna,
nie czuję się zbyt pewnie. Obawiałem się, na przykład, uznania
treści za zbyt ckliwą, a okazało się, że już druga recenzentka,
a także redaktorka wydawnictwa, która napisała tekst na okładkę,
uznały uczucie nakreślone w powieści za tak bardzo bezwarunkowe,
bezinteresowne, tak bezgraniczne, że naturalnym dla tych pań było
pytanie o możliwość zaistnienia takiej miłości.
Przyznam,
że nieco zaskoczyły mnie, ale od razu zaznaczę, że bez
negatywnych odczuć, nie, a nawet wprost przeciwnie – czytałem te
słowa z przyjemnością, jednak ślad zdziwienia we mnie jest.
Dlaczego?
Ponieważ
wcale nie starałem się nakreślić idealnego uczucia ani takiego
związku. Do tego stopnia nie, że i teraz nie dostrzegam tej
idealności, a po prostu udany związek dwojga ludzi.
Niezależnie
od innych ludzi, sam doszedłem do prawdy o naszym przeżywaniu
mającym zasadnicze znaczenie w życiu, także w odbiorze literatury.
Tyle
jest obrazów świata, ilu jest ludzi, ponieważ każdy widzi nieco
inaczej. Oczywiście nie o cechy wzroku chodzi, a o to wszystko, co
nasz duch dodaje do widzianego, słyszanego, czytanego, przeżywanego.
Ta
prawda wzmaga moją ciekawość recenzji tej powieści.
Właśnie
z jej powodu w każdej recenzji, jeśli tylko napisana była
szczerze, czyli w zgodzie ze swoimi odczuciami, czytać można o nieco innym
odbiorze opowieści. Recenzenci większą wagę przykładają do
innych szczegółów i inaczej je interpretują. Nie to, że źle,
absolutnie nie. Po prostu inaczej niż inni i ja sam. Ta różnorodność
fascynuje i ciekawi.
Autorce
ostatniej recenzji odpowiedziałem, że chyba ze dwa razy leciutko
nakreśliłem możliwe dysharmonie w ich związku, a nie chciałem
rozwijać tych pobocznych tematów z dwóch powodów. Nie czuję się
pewnie jako autor powieści, a zwłaszcza o miłości, to powód
pierwszy. Drugi jest rezultatem przyjętej kompozycji. Otóż
narratorem jest Jan, ale nie opowiada historii w czasie rzeczywistym,
a wspomina minione lata. Czytelnicy czytają więc jego pamiętnik.
Skoro tak, uznałem, że nie na miejscu będzie pisanie o ich
ewentualnych kłopotach małżeńskich. Wszak w pamięci nadal
kochającego mężczyzny wspomnienia będą wygładzone i wybiórcze,
co i sam Jan sugeruje.
„Może
i były gorsze nasze dni, ale pamiętam tylko te dobre.” –
napisał w swoim pamiętniku.
Przyznam
jednak, że te nieliczne ślady zostawiłem specjalnie, ponieważ
ja sam, osobiście, że tak się wyrażę,
nie odczuwałem potrzeby tworzenia jakichś rys na obrazie ich
uczucia, bo dla mnie naturalne były ich
zachowania względem siebie i ich odczuwanie miłości.
Bez
zniekształcających rys.
Czytając książkę, identyfikowałam Jasia z Twoją osobą, nic na to nie poradzę:-)
OdpowiedzUsuńOn w pewien sposób jest mną, ja nim, ale tak nie do końca. :-)
OdpowiedzUsuńMario, a może napisałabyś coś więcej o wrażeniach z lektury i opublikowała?
O, nie, nie umiem pisać takich rzeczy, a raczej nie śmiałabym:-)
UsuńNawet na swoim blogu?
OdpowiedzUsuńNie potrafisz? A ja pamiętam Twoje ładnie napisane (i pochlebne) słowa pod jednym z tekstów związanych z książką. Jest gdzieś tutaj.