010620
Kiedy
człowiek sprowadza na świat dziecko, zajmuje się nim, starając
się zapewnić mu dobre warunki życia. Nawet gdy jest już dorosłe,
myśli o nim i nieba by przychylił, żeby było mu dobrze, a kiedy
źle się dzieje, rodzic martwi się i stara pomóc.
Teraz
wiem, że dokładnie to samo czuje człowiek w stosunku do napisanych
przez siebie książek. Wszak są one jakby duchowym odpowiednikiem
dziecka. Mówi się czasami, że swoje dziecko jest kością z kości,
krwią z krwi, i w pewnym sensie tak jest (chociaż bardziej
prawdziwe jest w odniesieniu do matki niż ojca), książka natomiast
jest dzieckiem ducha autora. To on wydobył z siebie myśli,
wrażenia, idee, marzenia i tęsknoty, on ubrał je w słowa,
nierzadko tworząc postaci mające swoją udawaną realnością pomóc
w przekazie.
To
jego świat. Później okazuje się, że właściwie nieograniczona
władza, jaką ma nad nim, kończy się nagle w chwili ukazania się
książki. Wydrukowana, staje się bytem niezależnym od autora i
teraz jedyne, co może, to udzielić jej pomocy w znalezieniu
czytelników.
Staram
się jak potrafię, ale coraz wyraźniej widzę, że niewiele mogę
pomóc.
Ostatnio
przyszło mi do głowy, że moje książki są jak dorosłe dzieci,
które stosując wpojone im przez rodziców prawe i godne normy, mają
w życiu trudniej od tych, którzy zasad takich nie znają i nie
stosują.
Chciałbym
dostosować swoje dzieci do wymogów współczesnego świata, jednak
nie tylko nie potrafię, ale i nie chcę. Zostaje mi tylko patrzeć
na ich życiowe perypetie.
* *
*
Napisałem
dwie duże powieści, ale nie mam się powieściopisarza. Lepiej się
czuję w krótkich formach, zwanych przeze mnie dopiskami, a w
których staram się wyrazić to wszystko, co mnie zajmuje, fascynuje
czy porusza, więc takich, jak ten właśnie tekst.
Tutaj
dopatruję się pewnych podobieństw między moimi dopiskami, a ostatnio czytanym Stasiukiem.
W
tych moich tekstach jest niemal wyłącznie meritum, więc to, co
dobyłem z wnętrza siebie i zamieniłem na słowa. Są próby
pokazania swojego świata, ale i mechanizmów naszego przeżywania.
Jest zapis wrażeń dla zatrzymania dobrych chwil. Czasami i tych
gorszych, ale przecież moich.
Dużo
jest o pięknie. Owszem, różne są jego oblicza i rodzaje, ale
łączą ich pozytywne wrażenia. Wyrażenie „literatura piękna”
rozumiem dosłownie i inaczej nie potrafię. Ma być piękna. Nawet
jeśli opisuje brzydotę, ma to robić z klasą: ładnym stylem,
zajmująco, prawdziwie. Tekst ma pociągać urodą słów, trafiać
do czytelnika, poruszać w nim uśpione zwykle struny jego
wrażliwości. Ma ukazywać świat przeżywany duchem autora.
Niestety,
coraz częściej mam do czynienia z tekstami napisanymi byle jak,
miernym stylem, czasami nawet z wyraźnymi błędami. Albo czytam
książki nieźle napisane, ale nafaszerowane negatywnymi emocjami,
przejaskrawioną ludzką brzydotą, wypełnione tragizmem, któremu
prawdziwości odejmuje jego skoncentrowanie.
Bardzo
obcy jest mi gust ludzi przedkładających brzydotę nad piękno. Tak
bardzo obcy, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Może w obawie
o zarażenie się ponuractwem i fascynacją brzydotą.
* *
*
Dwa
lata temu zająłem się zebraniem moich tekstów rozrzuconych w
różnych miejscach komputerowej pamięci, ich wyborem, tematycznym
posegregowaniem i korektą, a to z myślą o zainteresowaniu
wydawnictw. Wybrałem też tytuł: Wrażenia i chwile.
Było
zgodnie z moim spodziewaniem. Owszem, opowiedziało kilka wydawnictw:
jedni ograniczyli się do pochwał i jednocześnie wyrazili
wątpliwości co do swojego zarobku, drudzy od razu i wprost chcieli
ode mnie sporych pieniędzy, większość odpowiedziała milczeniem,
czyli tak naprawdę wszyscy odmówili. Pracownica jednego ze znanych
i dużych wydawnictw zrobiła mi ładny prezent. Otóż napisała w
liście do mnie, że ma w pamięci komputera moje testy wysłane do
wydawnictwa osiem lat temu, i pamięta o mnie. Wymieniliśmy kilka
listów, namawiała mnie na znalezienie sponsora, ale gdzie mi do
takich operacji! Dodam, że dziesięć lat temu podjąłem pierwszą
próbę wydania, opisywana była więc drugą, stąd fragmenty moich
„Wrażeń i chwil” w komputerze redaktorki wydawnictwa.
Nie
sądzę, żebym jeszcze kiedyś zdecydował się na kolejną próbę.
Nie dość, że łatwo się zniechęcam, to jeszcze mam opory przed
wysyłaniem spisanych wrażeń z chwil mojego życia do obcych osób
dla oceny. Gdyby było mnie stać, zapłaciłbym za wydanie, mając
taki układ za bardziej przejrzysty, ale skoro nie stać, wypada
zakończyć sprawę.
Przygotowany
tekst, obrosły wieloma plikami pomocniczymi i roboczymi, podzielił
los innych moich dużych tekstów: znalazłem mu stałą przystań w
pamięci komputera i na paru serwerach – dla pewności.
Dużo
„dopiskowych” tekstów jest tutaj, na blogu, zwłaszcza w
starszych postach, ale chyba nie ma nikogo, kto przebijał się przez
dwa tysiące stron opublikowanych tutaj słów. Dla chętnych, w
następnym poście zamieszczę ich niewielką część.
Ten,
kto je przeczyta, da życie tym moim dzieciom.
Tutaj jest starszy post związany z tymi tekstami, one same pojawią się na blogu za
parę dni.
Taki to świat dzisiaj, liczy się rachunek ekonomiczny, duży zysk; i tak podziwiam Twoją odwagę, że wysyłasz swoje teksty obcym ludziom o różnych gustach, poddajesz się ich ocenie i krytyce, mówionej, pisanej, czasami zbywającemu milczeniu, jak opisujesz swoje perypetie z wydaniem książek.
OdpowiedzUsuńMario, zawsze długo się mocowałem ze sobą przed wysłaniem tekstów do wydawnictw. W końcu wysyłałem, ponieważ chęć wydania okazywała się silniejsza od niechęci poddawania się ocenom. Gdyby one jeszcze dotyczyły wartości literackich, a przecież tak nie jest. Wydawnictwa oceniają teksty tylko i wyłącznie pod kątem zarobku.
UsuńPo ostatnich doświadczeniach mam dość prób wydania. Może po jakimś czasie coś się zmieni we mnie, na razie zaprzestaję starań.
Ciekawa jestem czy w dawniejszych czasach ludzie byli świadkami takich przemian, że tak wiele rzeczy i dóbr stało się ze wszech miar dostępnych - tylko sięgać i korzystać? Niedawno założyłam sobie konto na Instagramie, żeby móc oglądać ciekawe zdjęcia. Dziennie przybywa ich od kilku do nawet kilkudziesięciu (oglądam tylko tych, których "obserwuję") i, mimo, że wszyscy robią zdjęcia lepsze i ciekawsze niż moje, często przeglądam je na chybcika i beznamiętnie. Nagradzam serduszkiem (to takie polubienie) może 10 procent.
OdpowiedzUsuńWiem, że to niesprawiedliwe, ale tak się dzieje. Zobaczyć zdjęcie, obraz czy inne dzieło sztuki - na to wystarczy sekunda, a na przeczytanie książki...? Wstyd powiedzieć, ale taka jest prawda - nie mam na to czasu, zaległe lektury piętrzą się w dwóch stosach! Mam wrażenie, że żyję w czasach nadmiaru i jednoczesnej pustki, jakiegoś niedoboru... Podzielam Twoje zdanie w kwestii mierności stylu, nieciekawych i niepięknych treści. To zjawisko staje się coraz bardziej powszechne i widoczne. Ty widzisz to w literaturze, a ja choćby w programach telewizyjnych.
Jakże trafne spostrzeżenia, Aniko!
UsuńTrwa czas nadmiaru nie tylko dóbr materialnych, ale i kulturowych. Korzystając z internetu, każdego dnia można obcować w wielką sztuką, oglądać cuda natury, liczne programy naukowe, etc. No i okazuje się, że ten nadmiar, ta łatwość, nie są wykorzystywane.
A może tak naprawdę niewiele się zmieniło, Aniko?
Trzeba uświadomić sobie, że sztuka (w każdej dziedzinie) była domeną elit. W dawnych czasach głównie arystokratów. Teraz okazuję się, że IX Symfonię Beethovena, a do jej wykonania potrzebnych jest ponad stu muzyków (z chórami) i naprawdę dużo pieniędzy, w doskonałym wykonaniu wysłuchać może każdy i w każdej chwili. Mało kto słucha, ale właśnie tak było zawsze. Podobnie z rzeźbą, obrazem, poezją. Jedynie proza była bardziej egalitarna, ale w czasie braku telewizorni i reklam. Teraz dołącza do elity sztuki.
Znajduję silne powiązania między zaniżaniem standardów w sztuce, a telewizją i reklamą. Właściciele stacji telewizyjnych wybierają takie audycje, które zapewnią największą oglądalność, ponieważ od niej zależą jej wpływy z reklam, czyli zysk. W ten sposób upowszechnia się gusta przeciętne, najczęściej występujące w ludzkich populacjach, a te nie były wysublimowane ani kiedyś, ani teraz.
Dlatego nie ma już teatru telewizji (dawne lata dobrych sztuk teatralnych), a jest taniec z gwiazdami albo i gorzej: wielki brat.
Od paru miesięcy i ja jestem obecny na Instagramie. Działam tam niechętnie, ale jestem, ponieważ chciałem wykorzystać ten kanał informacyjny do promowania książek o górach. Chciałem móc powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko dla wspomożenia tych moich dzieci. Dlatego zamieszczam tam zdjęcia i klikam serduszka. Klikam lepszym zdjęciom z gór, zwłaszcza z Sudetów. Tych lepszych jest dużo, a wśród nich i perełki się zdarzają.
Tutaj uwaga a propos: idiotyczne jest używane tam określenie polubienia. Nie polubiłem zdjęcia, a jedynie podoba mi się, mniej czy bardziej. Powinno się mówić o podobaniu się, a nie polubieniu.
Pod jakim imieniem znajdę Anikę na Instagramie?