Dzień trzydziesty siódmy,
luty.
Wieś Jastrowiec, Grudna, wieś
Lipa, Marciniec, Głogowiec, Wysoka, wieś Pogwizdów, Jastrowiec.
Plan na pierwszy dzień
weekendowej wędrówki miałem ustalony tylko w zarysach, na drugi dzień wcale, co
jak zauważyłem, staje się normą. Po prostu biegając oczyma po mapie w końcu
decyduję: pojadę tam i połażę po okolicy. Dzisiaj pojechałem do Jastrowca,
samochód zostawiłem na parkingu Chaty Morgana, gdzie planowałem nocleg, i o
zwykłej porze, czyli o pierwszym brzasku, poszedłem ku wiosce Grudno, gdzie
miałem umówione spotkanie z ładnym wzgórzem.
Grudnej nie od razu
zidentyfikowałem, bo sąsiednie wzgórze, Owcza, wydawało mi się niższe, a według
mapy powinno być wyższe. Tak po prawdzie to do końca nie miałem pewności.
Kręciłem się idąc ku wzgórzu, kręciłem się na nim, kręciłem mapą. Przenosząc
wzrok z okolicy na mapę, wątpiąc w swoje analizy i porównania, znowu pomyślałem
o GPS. O dziwo: tym razem z niechęcią, bo to urządzenie dając mi błyskawiczną i
pewną odpowiedź, prowadziło za rękę pozbawiając satysfakcji ze znalezienia,
które w tej chwili wydawało mi się nieodłącznie związane z wędrowaniem. Piłem
kawę (a kawa pita na szczycie, niechby tylko małego wzgórza, o świcie, smakuje
wybornie) gdy słońce wyszło ponad Wapniki, a wtedy wszystkie wątpliwości
związane z nazwą wzgórza przestały mieć znaczenie.
Zieleń pól wokół rozjaśniła
się i nabrała intensywności, zarysy odległych wzgórz wyostrzały się, wszystkie
kolory nabrały głębi i nasycenia, a mój cień, właśnie pojawiający się na jasnej
płaszczyźnie pola, miał przynajmniej sto metrów długości. Nigdy jeszcze nie
widziałem tak długiego swojego cienia - jakbym głową sięgał nieba.
Chciałem zostać dłużej na
szczycie, ale, jak to zwykle bywa w takich chwilach, pogoniło mnie pragnienie
zobaczenia innych, równie ładnych, a może ładniejszych, widoków, które
niewątpliwie czekają na mnie. Poszedłem im na spotkanie.
Polami i łąkami doszedłem do
wsi Lipa, przeciąłem linię zabudowy i poszedłem ku wzgórzu określonemu na mojej
mapie jako dawny wapiennik; mapa nie podaje nazwy wzgórza. Widok z niego jest
panoramiczny, wyładniały słońcem, usiadłem więc na szczycie wyrobiska i
pożądliwym wzrokiem gapiłem się na masyw Marcińca przede mną.
Pod szczytem
widać było polanę; pójdę tam – postanowiłem. Z mapy dowiedziałem się, że od
wioski prowadzi pod górę szlak, nawet udało mi się znaleźć jedno drzewo z jego
znakiem, ale że później szukanie stało się bezowocne, zająłem się mapą. Polanę
znalazłem, a z niej daleki, bardzo daleki widok aż po Jawor i Legnicę. Niewiele
dalej, pod samym szczytem, na małej polance wystawionej ku południowemu słońcu,
przy dukcie przecinającym cały masyw, rosną dwa wielkie buki, a między nimi
stoi duży szałas- karmnik. Wygląda jak chatka Baby Jagi.
Usiadłem przy nim na
beli siana i na wprost, po drugiej stronie lesistego i głębokiego parowu,
zobaczyłem Żeleźniaka; ze swoimi wystającymi drzewami szczytowymi wyglądał tak,
jakby miał zmierzwione włosy na czubku głowy. Obok, między dwoma konarami buku,
usadowiła się biało-niebieska Śnieżka, wyraźnie widoczna w przejrzystym
powietrzu. Było ciepło i słonecznie, było ładnie. Wypiłem kubek herbaty i
poszedłem na szczyt wznoszący się tuż za szałasem. Stoją na nim świerki
widziane z daleka, z wielu kilometrów, oraz skała wychodna z przytulonym do
niej kamiennym… murem? Tak to wygląda, ale nie powiem o nim nic więcej, bo nie
wiem jakiej budowli miałby być ruiną. Między drzewami prześwitują dalekie
widoki na północ.
Kusiło mnie przejście lasami
między Głogowcem a Grudną, poszedłem więc duktem biegnącym tuż przy chatce na
wschód, z zamiarem ominięcia Bukowinki i wyjścia z lasów na południe od niej, a
później przejście obok Głogowca, zanurzenia się w lasy za nim i marsz w stronę
Grudnej. Szybko doszedłem do skrzyżowania dróg, których przebieg niewiele miał
wspólnego z nitkami na mapie, jak zwykle. Kierując się słońcem, wybrałem drogę
na wprost; później zorientowałem się, że idę Drogą Pragową, czyli w dobrym
kierunku. Wyszedłszy z lasu szedłem polną drogą nim roztopiła się na łąkach.
Zatrzymałem się i rozejrzałem: za mną właśnie minięty bokiem stary znajomy,
Głogowiec, przede mną bliski już las, a tuż obok miedza i brzoza; dobre miejsce
do odpoczynku – pomyślałem.
Lubię takie miejsca, lubię brzozy i miedze.
Pamiętam je z dzieciństwa: pachnące ziołami, czasami z wydeptaną ścieżką albo z
cichymi gruszami rosnącymi na nich. Siedziałem więc pod brzozą, czując na
głowie dotyk jej gałęzi. Na wprost, na krańcu horyzontu, niebieściły się zbocza
Gór Wałbrzyskich, a nade mną leciał długi, falujący i krzyczący, klucz dzikich
gęsi. Czy tym ptakom nie pomyliło się coś? - pomyślałem. Już przylatują? W
połowie zimy?
Zaznaczonego na mapie duktu
przez las w kierunku Grudnej nie ma, a istniejący wyprowadził mnie na zbocza
Wapników. OK., powiedziałem sobie, kiedyś przejdę tym lasem według słońca, a
teraz minę wioskę, wąskim przesmykiem lasu przejdę Wysoką i wyjdę na otwarte
przestrzenie pod Gorzanowcami.
Tym razem obyło się bez niespodzianek i wyjścia
w niespodziewanym miejscu. Co prawda ze szczytu Wysokiej nie widać dali,
właściwie nic stamtąd nie widać, ale za to niewiele niżej, po wschodniej
stronie wzgórza, po wyjściu z lasu na otwartą przestrzeń, szepnąłem do siebie:
ojej, jak tutaj ładnie. Usiadłem na miedzy, na granicy pól i lasów, piłem
herbatę i patrzyłem, patrzyłem. Zielone pola opadają tam łagodnymi stokami na
zalesione dno płytkiej doliny, a po jej drugiej stronie następne pola wspinają
się ku domom Gorzanowic. Jakże ładną, czystą i świeżą, jest zieleń tych pól!
Jakby wiosna już była, a zboża zaczęły swój wyścig ku słońcu.
Na dno doliny
zszedłem brzegiem pól, buty mając oblepione tłustą ziemią, i poszedłem do
Pogwizdowa. Ładna to wioska, chociaż i w niej widać opuszczone, rozpadające się
budynki. Ale przy ulicy płynie strumyk dźwięczny, prędki, kamienisty, ładny.
Nogi czuły kilometry drogi,
ale chciałem jeszcze sprawdzić polną drogę, którą niedawno szedłem z Grobli do
Jastrowca. Gdzieś na wysokości Pogwizdowa zgubiłem ją, więc teraz przekroczyłem
szosę i wszedłem na łąki kierując się w stronę lasów porastających wąwozy.
Drogę odnalazłem i skręciłem ku Jastrowcu. Dzisiaj po dokładnym sprawdzeniu
okolicy stwierdziłem, że droga po prostu tam się kończy, jak to nierzadko bywa
z polnymi drogami. Idąc brzegiem jakiegoś małego strumyka, doszedłem do wsi
kończąc dzisiejszą wędrówkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz