Dzień trzydziesty dziewiąty,
luty.
Wieś Chrośnica, Kopa, Lastek,
Skiba, Polna, Zazdrośnik, Ulina, Źróbek, Łysa Góra, Chrośnica.
Wiedza zwiększa ciekawość
świata, wzbogaca jego widzenie i pogłębia przeżywanie.
Te jakże prawdziwe słowa
odnoszę dzisiaj do swojej decyzji pojechania w znane mi masywy Okola i
Chrośnickich Kop, a to dla lepszego poznania ich szczytów, skał i ścieżek. Po
ostatniej tam bytności parę lat temu uznałem, że poznałem je już, ale lektura
nabytej ostatnio encyklopedii poświęconej Górom Kaczawskim wzbudziła we mnie
nową ciekawość i chęć bliższego poznania miejsc wcześniej niezauważonych albo
niedocenionych. Pojechałem.
Samochód zostawiłem na starym
swoim miejscu w Chrośnicy, na szerokim poboczu drogi tuż poniżej kościoła, i
poszedłem na zbocza Kop. Wydawało mi się, że odnalazłem wszystkie skały które
chciałem odnaleźć, ale po powrocie naszły mnie wątpliwości co do lokalizacji
Skaliska. Pójdę tam raz jeszcze – zdecydowałem pochylony nad mapami i
encyklopedią - a skoro będę na zboczach Chrośnickich Kop, przejdę nimi pod
Ptasią, na jej urokliwe a nieznane mi jeszcze zbocza. Dzisiaj odnalazłem skały,
które uznałem za Kazalnicę; co prawda bez pewności, bo w encyklopedii piszą o
jednej skale, a ja znalazłem ich tam wiele, i miejsce wydaje się być trochę
przesunięte w stosunku do znaku na mapie. Moja Kazalnica nadaje się na
kazalnicę: jest płaska z wierzchu i przewieszona nad stromym zboczem z którego
wyrasta. Gdy stoi się sporo niżej, skała robi wrażenie wysokością, także
podcięciem podstawy, czernią i mchami przydającymi jej wieku. Czy faktycznie
była w przeszłości wykorzystywana jako kazalnica w obrzędach chrześcijan
wygnanych przez innych chrześcijan? Możliwe, ale gdy patrzy się na tą skałę,
dokładnie tak samo stojącą teraz jak i przed wiekami, budzą się myśli o
bezsensowności ludzkich szaleństw, zwłaszcza tych religijnych.
Kiedyś szedłem duktem przez
grzbiet Lastka, ale na szczyt nie wchodziłem, chyba nawet nie wiedziałem gdzie
go szukać; dzisiaj odnalazłem i wszedłem. Od strony drogi gęści się młodniak,
na samym szczycie szczerzą zębiska niewielkie skały wśród drzew lasu. Widoków
nie ma, ale jest satysfakcjonująca świadomość bycia tam. Nieco niżej usiadłem
na brzegu drogi, w miejscu zawsze uwodzącym mnie swoim czarem: na granicy lasu
i otwartej przestrzeni, na skraju drogi, która właśnie wyzwoliła się z
okalających ją drzew i wolna wybiegła na otwartą przestrzeń łąk. Niech biegnie –
pomyślałem patrząc na nią z przyjemnością. Piłem herbatę siedząc na brzegu
otwartej słońcem przestrzeni, którą tak ładnie podkreślały kępy brzóz, a
zamykał dopiero Leśniak po drugiej stronie doliny. Na prawo niebieściła się
odległością góra, dopatrywałem się w niej Żeleźniaka, ale nie wiem czy słusznie
(później, sprawdzając mapę, stwierdziłem, że to mogła być ta góra oglądana z
odległości 15 km). Świeciło słońce, było ciepło, słyszałem śpiew ptaków,
szybkie serie uderzeń; dzięcioł? – zapytałem się rozleniwiony słońcem, ale nikt
mi nie odpowiedział.
Na przełęczy między Kopą a
Lastkiem czekają widoki na dwie strony: na południe, w stronę Stromca, i na
północ, gdzie wznosi się tak charakterystyczna, zgrabna i przyciągająca wzrok
Ostrzyca, a za nią daleki Grodziec zamykający horyzont i rozległy obszar Gór
Kaczawskich.
Bliżej wiele innych szczytów, małych i dużych, znanych i
nieznanych, a między nimi siedzące w dolinach wioski. Wiem, że tam są, ale
wielu z nich nie widzę. Gdy ogranie się ten szeroki widnokrąg spojrzeniem, w
pierwszej chwili widzi się tylko góry - bezludny świat oczyszczony z nas i
naszego pośpiechu. Tylko góry, dla których czasu jakby nie było; góry wyniośle
obojętne zarówno na nasze szaleństwa, jak i na nasz podziw.
Patrząc spod szczytu Lastka widzi
się Szybowcową małym, rozpłaszczonym wzgórzem, a i Stromiec jakby stracił
połowę wysokości, jednak gdy przeszedłszy Przełęcz Chrośnicką zszedłem na
krawędź lasów południowych zboczy, obie góry wyraźnie wyrosły i zmężniały,
zajmując dawne swoje miejsca na horyzoncie. Szedłem łąkami wzdłuż zboczy Kop
kierując się na ich południowy cypel, tam gdzie tkwią Skiba i Polna.
Polną chciałem odwiedzić jako
dobrą znajomą, oczywiście także przywitać się z samotną brzozą rosnącą
dokładnie w połowie odległości między tymi wzniesieniami, Skibę natomiast i
Zazdrośnika, drugie wzniesienie tej samej nazwy, chciałem poznać. Byłem we
wszystkich tych miejscach, położyłem dłoń na pniu brzozy witając się z nią, w
odpowiedzi czując jej ciepłą emanację. Na prawo od szczytu Uliny szukałem
wzrokiem dębu, który chciałem odwiedzić i znalazłem go, mimo dwukilometrowej
odległości, co sprawiło mi satysfakcję, chociaż tak po prawdzie to powodu ku
niej nie było, bo dąb jest wielki i z daleka widać go jak na dłoni.
Ledwie dwa kilometry na północ,
bliżej Łysej Góry, jest drugie wzgórze nazywane Zazdrośnikiem; nie wiem, czy to
błąd na mojej mapie (a błędów zawiera sporo), ale jeśli nie, to – tak
pomyślałem – może ktoś specjalnie nadał taką samą nazwę dwom sąsiadującym
wzgórzom, aby wzajemnie zazdrościły sobie nazwy. Ja, przechodząc przez wioskę
Dziwiszów w drodze na Ulinę, zazdrościłem mieszkańcom widoków, a jest czego
zazdrościć, bo krajobraz wokół wioski jest panoramiczny, ładny i urozmaicony.
Na dalekim południu świeciły śnieżną bielą kopuła Wielkiego Szyszaka i granie
Śnieżnych Kotłów w Karkonoszach, wyraźne i bliskie jak rzadko kiedy. Ciemna
ściana tych gór była majestatyczna, a mniejsze wzgórza u ich stóp wydawały się
kupkami ziemi usypanymi ręką człowieka. Skiba, Polna, moja brzoza między nimi,
Zazdrośniki, tyle innych gór wokół, tak swojskich i, wydawałoby się, tak
znanych, ale przecież za każdym razem pokazujących mi nowe szczegóły – jakby,
chcąc utrzymać moje nimi zainteresowanie, nie chciałby na raz pokazać mi
wszystkiego, czym chwalić się mogą.
Dąb znalazłem takim, jakim go
pamiętałem: starym samotnikiem górującym nad łąkami wokół, ale drogi pod
brzozami, tak podobającej się mi rok temu, gdy byłem w tej okolicy po raz
pierwszy, nie znalazłem. Później czyniłem sobie wyrzuty z powodu niedokładnego
szukania, a teraz wiem, że mam powód do następnej łazęgi zboczami Uliny.
Poszedłem na Źróbek przez
głęboką dolinę, dnem której płynie strumień o śmiesznej nazwie Bełkotka. Ze
wzniesienia piękne widoki są na obie strony, chyba nawet ładniejsze od tak
zachwalanej widokami Przełęczy Widok. To dość częste w różnych przewodnikach i
na mapach: chwalą miejsca, które nierzadko oferują widoki wcale nie
najładniejsze, milczą o wielu ładniejszych. Albo podają nieistniejące od wielu
już lat. Chciałem pójść jeszcze dalej na wschód, na Kobyłę, może i na Ogiera, a
tym samym i zajrzeć do Trzmielowej Doliny, której nie odwiedzałem już prawie
rok, ale czas, ten stary pierdoła, nie pozwolił mi, nakazując iść w stronę
Łysej Góry. Zajrzałem tylko do tej wielkiej wyrwy w zboczu Źróbka (między jej
pionowymi ścianami czaił się już mrok), i via Widok poszedłem na Łysą Górę.
Pusto tam i cicho, na narciarskim stoku smętnie bieleją ostatnie łachy śniegu,
wyciąg zamarł już swoim letnim snem. Pod szczytem zagrodziły mi drogę szlaban i
tablice zakazujące wejścia. Zbyt późno było abym szukał obejść stokami,
poszedłem więc prosto licząc na wyrozumiałość właściciela terenu. W wielu
miejscach Gór Kaczawskich, zwłaszcza bliżej wsi, spotyka się wielkie połacie
ogrodzonych łąk i pól, czasami z tablicami zakazującymi przejścia. Rozumiem
potrzebę grodzenia, skoro pasą się tam hodowane zwierzęta, ale zakazów
przejścia niezbyt rozumiem, skoro prędzej ścieżkę wydepczą tam sarny niż
ludzie.
Na północnych stokach Łysej
Góry chciałem odnaleźć mały szczyt Skrzypczaka, ale przeszkodziły mi krowy
licznie tam się pasące na ogrodzonym terenie. Mówiąc wprost: jakoś opuściła
mnie pewność co do ich płci, a za nią odwaga. Szczyt oglądałem z dołu, z
wioski, jest dokładnie na wprost kościoła.
Szaro już było, gdy dotarłem
do samochodu, ciemno, gdy na nocleg przyjechałem do Zaczarowanego Ogrodu w
Proboszczowie. Gdy wysiadłem, zagapiłem się w niebo – ogromne i świecące
milionem gwiazd, a przy tym w przedziwny sposób bliskie, niemal na wyciągnięcie
dłoni.
Ciekawe, czy właściciel znowu
poczęstuje mnie winem własnej roboty – pomyślałem wchodząc do dużego,
kamiennego domu.
Poczęstował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz