7 stycznia.
Varieties wariacji, czyli o
kontaktach z wydawnictwami.
Wysłać teksty, ocenią,
odpowiedzą, i już? O, nie!
Nie przysyłać nam płyt CD,
dyskietek (kto ich jeszcze używa??), ani nie wysyłać załączników w poczcie
elektronicznej; nic z tego nie będzie otwierane i czytane z obawy przed
wirusowymi chorobami naszych komputerów. Wysyłajcie wydruki, bo tylko one mają
szansę być przeczytane (szansę przeczytania – jak to tutaj brzmi!)– woła
wydawnictwo na swojej stronie internetowej. Nie, nie! – woła inne wydawnictwo.
Nasze stropy mają ograniczoną nośność, ale twarde dyski nieograniczoną! Wydruki
nie będą czytane! Teksty wysyłajcie w wersji elektronicznej, bo nasze pecety
nie boją się żadnych wirusów ani innych bakterii.
Ile tekstu wysłać? Jedne
wydawnictwa nie podają żadnych informacji, inne piszą o kilkunastu stronach,
bez podawania szczegółów, ale na stronie pewnego wydawnictwa przeczytałem
instrukcję wysłania im trzydziestu stron. Ni mniej, ni więcej, jak sami piszą,
a właśnie trzydziestu. Miałem przygotowane 37 stron. Za dużo? Chyba tak... Co
będzie, gdy uznają, że zasypuję ich słowami? Nie piszą o karaniu gadatliwych,
ale mogą, znudzeni (a może zniecierpliwieni moim nieposłuszeństwem?), nie
przeczytać... Dobrze, wytnę dwa wpisy. Ciągle za dużo. A może zmniejszyć
czcionkę lub marginesy? Czy można tak? Nie wiem. Na pewno nie wszędzie. Pewne
wydawnictwo nie podaje co prawda wielkości marginesów, ale uściśla, i to bardzo
dokładnie, ilość znaków i wierszy na stronie formatu A4. Rodzaju papieru nie
podaje, i dobrze, bo mam tylko jeden, taki zwykły, ale brak wymagań co do
kształtu liter wydaje się być ich niedopatrzeniem. Wszak typowy program do
pisania, word, oferuje ich tak duży wybór, że doprawdy trudno mi trafić w
utajnione tutaj gusta wydawnictwa. Nie trafię, i w efekcie nici w wydania
dopisków?
Do kogo wysłać?
Jeśli wydawnictwo podaje
tylko jeden adres mailowy, albo oddzielny dla autorów, problemu nie ma, ale co,
gdy podają kilka, ale innych? Wybrać sekretarza redakcji, dział sprzedaży, czy
może lepiej sekretariat? Co za różnica?, dostarczą komu trzeba. O, nie! Jeśli
nie napiszesz do kogo ma trafić przesyłka, list może zostać w sekretariacie i
pokryć się kurzem, bo nikt nie będzie wiedział, komu go oddać – ostrzega pewne
troskliwe wydawnictwo.
Wysłać i co dalej?
Czekać, nie dzwonić, sami
napiszemy. Albo zadzwonimy.
Dzwoń, kontaktuj się, to
przecież tobie zależy na wydaniu – czytam na innej stronie.
Tobie zależy... No tak, to
prawda, mnie zależy, przecież nie im, oni zarabiają łapaniem motyli, po co
kontaktować się im z autorami...
Ja ich nawet rozumiem:
wydawnictwo jest firmą komercyjną, musi wyszukiwać hity wydawnicze, a to jest
trudne. W lekkiej atletyce bierze się miarę albo stoper, mierzy, i wszystko
wiadomo – a jak zmierzyć tekst, szczególnie wtedy, gdy niewiele więcej jest
ludzi czytających niż piszących?
Pisanie! Czasami mówię o
pisaniu cały dzień, ale przecież tak naprawdę w istocie jest pisania niewiele,
bo tylko napisanie listu szybko posuwa się w dół strony, chociaż i wtedy
nierzadkie są chwile bądź to zamyślenia, bądź po prostu próby ułożenia w słowa
tego, co chciałbym wyrazić. Jeśli wracam do swoich własnych tekstów, owe
“pisanie” staje się głównie niepewnością, rozmyślaniem, zwątpieniem - zwłaszcza
nim! Zwątpieniem we wszystko: w sens tego pisania, w jego wartość, zwątpieniem
w siebie i widzeniem siebie jako ostatniej osoby, która winna brać się za
pisanie. Właśnie tak! Pisanie bywa ostatnim dnem zwątpienia i zniechęcenia.
Pisanie to tak naprawdę czytanie napisanego, poprawianie, poprawianie, a w
końcu, bo i tak bywa, wykasowanie. To na swój specyficzny sposób może i cięższa
praca, niż codzienne wstawanie i wychodzenie w noc ciemną do pracy fizycznej.
Po cóż więc to robię? Bo i radości daje, a chwilami nawet euforię. Radość tego
rzadkiego rodzaju, jaką jest radość tworzenia i obcowania ze słowem.
Słowa! Ledwie trzydzieści
liter, a tworzą one wielką ilość słów, które ułożyć można na nieskończoną ilość
sposobów i wyrazić nimi wszystko. Każdy odcień ludzkich uczuć – od ostatniej
niegodziwości, do najwznioślejszej miłości; każdą barwę świata – od ostatniej
jego brzydoty, do siedmiu jego cudów. Niemożliwe? Ależ nie!, co potwierdza
istnienie literatury, tej naprawdę pięknej. Trudne? Ależ tak!, nawet bardzo,
trudne jest jak każde tworzenie, ale właśnie w niej, w trudności, mieści się
źródło tej jedynej radości. Pisanie bywa formą przeżywania świata raz jeszcze,
wydobywaniem z wnętrza siebie wrażeń niezauważonych bądź niedocenionych, ale
może też stać się tworzeniem nowego świata, tego, który staje się dla piszącego
w najpełniejszy sposób jego światem. Pisanie bywa treścią życia, pragnieniem,
niemożliwą do nazwania i do zaspokojenia potrzebą, nigdzie indziej niemożliwym
spełnieniem, a zawsze jest pasją. Pisać! Ileż to razy słyszałem w ostatnich
latach ten tajemniczy głos w sobie. Pisać! Nic nie jest ważniejsze ponad dotyk
klawiszy opuszkami palców i zanurzenie się w bezkresnym świecie słów! To forma
przymusu, z którym nie walczy się, a wprost przeciwnie: poddaje się mu, mając
wrażenie swojego zwycięstwa w tym poddaństwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz