Dzień szesnasty, luty.
Wieś Komarno, Przełęcz
Komarnicka, Folwarczna, Ziemski Kopczyk, południowe stoki Dudziarza, Góry
Ołowiane, powrót niebieskim szlakiem.
Równo trzy lata temu byłem w
Górach Kaczawskich po raz pierwszy. Szedłem niebieskim szlakiem od Przełęczy
Widok do Dudziarza, wracałem tą samą drogą. Był wtedy mglisty dzień zimowy,
niewiele widziałem, a jeśli już mgły pozwoliły mi zobaczyć cokolwiek, to
widziałem nieznane szczyty i doliny, obce góry. Na stoku Dudziarza obiecałem
sobie wtedy wrócić tam by zobaczyć widok, o którym wiedziałem, że rozpościera
się z jego zboczy, i który będzie czekać tam na mnie.
Dzisiaj widok doczekał się
mnie, ja widoku; od razu powiem, że dzięki urodzie Różanki był to jeden z ładniejszych
widoków kaczawskich. Ale po kolei.
Na dwóch poprzednich
wyjazdach penetrowałem wschodnią stronę masywu Skopca-Barańca, naturalną więc
koleją rzeczy były wymarsz na zachód masywu, w mało znaną mi część Gór
Kaczawskich. Chcąc zaoszczędzić czasu i sił (a może po prostu z lenistwa)
umyśliłem sobie wjechać samochodem pod Przełęcz Komarno, na sam koniec wioski i
szosy. Wjechałem, ale rozsądne to nie było, bo mój ford ostatkiem sił zdołał to
zrobić po zaśnieżonej i stromej szosie.
Gdy wchodziłem w las na
zboczu Folwarcznej, rozwidniało się. Na dole była odwilż, ale tutaj zima
dmuchała mroźnym wiatrem podnoszącym na otwartych przestrzeniach śnieżne
kurzawy. Między drzewami siedział jeszcze ciemnoszary mrok nocy. Było mi trochę
nieswojo wchodzić w ten mroczny las, pomyślałem nawet o spotkaniu lochy z
małymi, ale wszedłem licząc na strach wzbudzany wśród zwierząt widokiem ludzi.
Ileż to razy widząc sarny czy
łanie zrywające się do biegu na mój widok, w duchu wołałem za nimi żeby
zostały, nie bały się mnie, bo chciałem tylko popatrzeć na nie z bliska.
Później przypomniałem sobie spotkanie „oko w oko” ze stadem dzików na
wspomnianej pierwszej mojej kaczawskiej trasie, niedaleko stąd, wspomniałem mój
ówczesny przestrach i ulgę, gdy zobaczyłem je odchodzące.
Wszedłem więc w las na stoku
Folwarcznej chcąc odnaleźć szczyt tej góry, która według niektórych pomiarów ma
być wyższa od Skopca. Niedługa była to droga, zakończona na wzgórzu, które
rzetelnie obszedłem by przekonać się, że z każdej strony zbocza opadają. Byłem
na Folwarcznej. Wracałem inną drogą, znalezionym duktem leśnym wykorzystywanym
przez myśliwych, a gdy ten minął ostatnie drzewa i już jako polna dróżka wypadł
na łąki pod przełęczą, uznałem, że w miejscu tak czarodziejskim, pod świerkiem
stojącym na granicy dwóch światów, należy zrobić przerwę śniadaniową; wszak
miałem za sobą już około pięciu godzin dnia rozpoczętego o trzeciej w nocy.
Piłem więc gorącą herbatę z sokiem malinowym i spomiędzy niskich gałęzi świerku
patrzyłem na ostatnie domy wioski wtulone w zbocza wzgórz, na drogę biegnącą w
stronę masztów na Barańcu.
Idąc w stronę Dudziarza
chciałem jak największą ilość drogi przejść południowymi zboczami gór
pamiętając, iż prowadzący tam niebieski szlak wiedzie na ogół lasem; tak mało
znana to góra, a tak piękne widoki trzymająca dla nas! W kilku już
przewodnikach czytałem o Okolu jako górze z której rozpościerają się
najpiękniejsze widoki – jakby piszący te słowa przepisywali je z jednego
źródła. Owszem, z Okola widok jest ładny, ale niekoniecznie najładniejszy; na
pewno jest wiele innych jeśli już nie przewyższających tamten, to dorównujących
mu atrakcyjnością. Wśród nich mieszczę i tak bardzo urozmaicone widoki z
Ziemskiego Kopczyka.
Na wschodzie zbocza bliskich wzgórz obsadzonych domami
Komarno, za nimi wzgórza Wysoczka i Bukówka - moi poznani niedawno znajomi,
Trzmielowa Dolina wyłania się od strony wsi i biegnie ku Ogierowi, a gdy
odrobinę uniosę wzrok, na dalszym horyzoncie widzę szeroką Szybowcową obok
której widać drobniutki i ostry Stromiec, a na lewo rozciąga się rozległa
Kotlina Jeleniogórska z widocznym miastem za którym daleko, na krańcu świata,
wyrastają wielkie Karkonosze.
Wystarczy obrócić się, by
patrząc ku zachodowi zobaczyć rozdrapany Połom.
Jest w widoku tej góry
pokaleczonej zębami koparek, systematycznie wywożonej ciężarówkami, coś
ujmującego, jakby współczucie wobec istoty bezbronnej i cierpiącej, w cichości
znoszącej swoją krzywdę i swój ból.
Za Miłkiem rozciąga się
rozległa dolina zamknięta wysokimi szczytami wschodniego grzbietu Gór
Kaczawskich. Patrzyłem na nie ciekawie i pożądliwie – tyle dróg i szczytów
nieznanych, tyle wędrówek i widoków przede mną! Na prawo, czyli bardziej ku
południu, wzrok przyciągała nieznana mi góra z urokliwym siodłem przełęczy
oznaczonej czterema wielkimi świerkami. Nie mogłem jej rozpoznać mimo oglądania
mapy, i teraz, gdy siedzę w fotelu w swoim pokoju, myśl o tej górze nie
opuszcza mnie. Wejdę raz jeszcze na Ziemski Kopczyk, i z niego pójdę w kierunku
tej góry, poznam jej drogi i jej nazwę. Będzie jeszcze jedną moją górą.
Zbocze masywu od strony
Kotliny Jeleniogórskiej jest częściowo zalesione. To splątana szachownica łąk i
łączek z zagajnikami, luźnymi kępami drzew, z jęzorami lasów schodzących z góry
w dolinę. Przedzierałem się przez chaszcze, schodziłem niżej, drapałem się pod
górę, przekraczałem strumienie o stromych brzegach, w nagrodę mając niemal cały
czas rozległe widoki na prawo, z nieskończenie powoli obracającymi Sokolikami
na tle Karkonoszy. Na południowym zboczu Dudziarza trafiłem na rozległy stok
porośnięty głogami i dziką różą. Głogi, róże, stok góry, strumień, bliski las i
odległe, niebieskie góry na południowym horyzoncie. Głogi raz jeszcze. Czysta
biel śniegu wokół. Ciepłe i wygodne buty na nogach i droga, chociaż tym razem
bez drogi – czego trzeba więcej?
Nie wiem jak to się stało, że
tak długo nie widziałem głogów – może nie rosły tam gdzie wędrowałem, a może
byłem ślepy? Teraz, odkąd znalazłem cały ich zagajnik z Trzmielowej Dolinie,
widzę je często. Na Ziemskim Kopczyku szedłem wzdłuż wysokiej miedzy na której
rosły głogi… tak bardzo chciałoby się usiąść na niej tuż przy kwitnącym
krzewie, po prostu siedzieć i gapić się myśli puściwszy samopas.
Dolinę pod Dudziarzem
przecinała szosa nr 3, a za nią wznosiła się jedna z najładniejszych gór jakie
widziałem – Różanka w Górach Ołowianych. Z radością, skutkiem przeżywanych
wrażeń estetycznych, patrzyłem na jej stoki, na kępy drzew, na nitki dróg,
wiedząc, że zaraz pójdę tam poznać górę z bliska. Dzień z rana tak zimny i
chmurny, powoli rozpogadzał się, i teraz, jakby na przywitanie Różanki,
zaświeciło słońce.
Słońce czyni Ziemię piękną i
radosną, wyzłaca świat i nasze wnętrze.
Z przełączki między dwoma
szczytami góry ponownie ukazały mi się obydwa szczyty Gór Sokolich; teraz
bliższe i widziane pod innym kątem, oprószone blaskiem słońca, strome, najeżone
skałami, były w nieuchwytny sposób powabniejsze. Dudziarz po drugiej stronie
wydawał się małym wzgórkiem. Poszedłem jedną z dróżek prowadzących nie wiadomo
gdzie, celowała w niebo i na tle nieba znikała, a ja szedłem dla samej
przyjemności wędrowania tą drogą, z ciekawością oczekując jej ponownego
pojawienia się po drugiej stronie grzbietu.
Gdy miałem już schodzić po
obejściu całej góry, ta pożegnała mnie wyjątkowo ładnym widokiem: połowa jej
odkrytego stoku przedzielonego płytkim żlebem stała w słońcu, druga była w
cieniu. Jeden stok jaskrawo świecił śnieżnym blaskiem diamentów i złota, drugi
delikatnie, ale wyraźnie, barwił swoje śniegi niebieskim kolorem. Oczywiście
mój aparat nie zauważył tego, czym napawały się moje oczy:(
Na pewno będę wracać do tej
góry.
Szukając niebieskiego szlaku
na otwartej przestrzeni południowego zbocza Dudziarza, znalazłem ślad ludzkich
stóp, a że takie ślady są rzadkością, poszedłem za nimi – wiodły w las duktem
oznaczonym czarnym szlakiem, którego nie było na obu moich mapach. Nieco dalej
znalazłem niebieski znak na skraju lasu i poprzez szczyt góry poszedłem w
stronę wsi Komarno i samochodu. Po zejściu ze szczytu trafiłem na ślady w
których rozpoznałem tamte, widziane na południowym zboczu. Ktoś, kto je zrobił,
nie szedł niebieskim szlakiem prowadzącym przez szczyt góry, znał więc inną
drogę. Spojrzałem na zegarek i uznałem, że mając czas mogę się wrócić po tych
śladach. W ten sposób poznałem skrót omijający zalesiony szczyt góry, oraz dane
mi było znaleźć ładne źródło. Widuje się je nierzadko, ale częściej są to
błotniste miejsca z rozlaną wodą, w których trudno jednoznacznie wskazać
źródło, a to znalezione przy drodze było czyste, klasyczne, z wodą wydostającą
się spomiędzy kamieni i od razu płynącą bystrym nurtem strumienia szepczącego
nieustającą baśń o pięknej najadzie żyjącej w nim.
Dlaczego tylu innym
mężczyznom pokazują się boskie nimfy, a mnie nie chcą? Taki Parys, na przykład,
przygruchał sobie śliczną Ojnone, a ja jak mam to zrobić, skoro żadnej najady
ani driady, ani w ogóle żadnej nimfy nie znajduję w tych górach? Może nasze
zimy są dla nich zbyt zimne? A może nie podobam się nimfom?
Przygoda ze śladem miała ciąg
dalszy: idąc niebieskim szlakiem, ten ślad odciśnięty w śniegu miałem przed
sobą. Później zaczął prószyć drobny śnieg, wciskał się pod kaptur, szczypał w
oczy, szedłem więc z opuszczoną głową, a gdy towarzyszące mi ślady skręciły w
prawo, pomyślałem, że ten ktoś szedł nie tam, gdzie szedłem ja. Po paruset
metrach zorientowałem się, iż nie widzę żadnych znaków szlaku. Rozejrzałem się
- iść zboczami? Uznałem, że jest już zbyt późno, więc zawróciłem. Szlak
znalazłem, skręcał tam, gdzie skręcał ślad:)
Pod Ziemskim Kopczykiem
zostawiłem szlak zdążający ku Barańcowi i wyszedłem na otwartą przestrzeń
zmierzając w stronę ostatnich domów wsi Komarno. Dzień się kończył, szarzało,
wiatr niósł drobinki twardego, zmrożonego śniegu szeleszczącego na kurtce, a
mnie podobała się ta pogoda i takie wędrowanie, czym byłem trochę zdziwiony.
Może dzięki widokowi bliskich już świateł okien domów we wsi? Szedłem tak,
jakbym, zziębnięty i głodny, zmierzał do swojego domu po długiej wędrówce z jej
obrazem widzianym pod powiekami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz