Trzydziesty dzień w Górach Kaczawskich, grudzień.
Wieś Kaczorów, źródło
Kaczawy, Turzec, skały Gór Ołowianych: Jarzębinki, Grzebień i Farne Skały.
Wzgórze Czaszek, wieś Świdnik, Popiel, Świdnik, wzgórza w pobliżu Sośniaka,
powrót do Kaczorowa.
Gdy kiedyś zobaczyłem na
mapie zaznaczone źródło Kaczawy, miejsce dopisałem do mojej ciągle wydłużającej
się listy miejsc wartych poznania. Poszedłem dzisiaj i zobaczyłem coś bardzo
dziwnego. Ale po kolei.
U celu podróży, tym razem
była to wieś Kaczorów, byłem jak zwykle przed świtem. Ledwie zaczęło rozwidniać
się, gdy zostawiwszy samochód na szerszym poboczu drogi 328, poszedłem szosą
pod górę, w stronę wsi Świdnik. Po prawej, dnem rowu, płynął wąski strumyczek –
według mapy była to rzeka Kaczawa, która niedaleko stąd, na zboczu Turzca,
miała swój początek. Czytałem mapę: paręset metrów przed ścianą lasu dochodzącą
do szosy, oraz tuż przed polną drogą odchodzącą w prawo, strumyk miał skręcać w
stronę góry i swojego źródła. Tyle że nim skręcił, w rowie zabrakło wody. Dno
było suche, podniesione, jakby częściowo zasypane. Kilka kroków dalej znalazłem
strumyk szerokości dwóch dłoni; płynie z właściwego kierunku, ale przy szosie
wpada w zagłębienie przy mostku (właściwie jest to przepust, wygląda na
niedawno zbudowany), i przepłynąwszy pod jezdnią, płynie w dół pochyłości. Mapa
pokazuje, że strumień nazywa się Świdna. A co z Kaczawą? Kręciłem się po
okolicy, w końcu poszedłem w górę strumyka w nadziei rozwiania wątpliwości.
Ładny to strumyk: wartki, szemrzący wodą skaczącą po kamieniach, prawdziwie
górski. W lesie, już na zboczu Turzca, wypływa spod paru kamieni, a na
sąsiednim drzewie wisi tabliczka informująca o źródle Kaczawy na wysokości 594
m n.p.m. Byłem u źródła Kaczawy. Byłem?
Gdy pod wieczór wracałem tą
szosą, raz jeszcze wszystko obejrzałem. Strumień w całości spada do studzienki
przy przepuście i płynie nim na drugą stronę szosy. Dno rowu, którym ma płynąć
Kaczawa, znajduje się ponad metr wyżej i jest suche. Dopiero kilkanaście metrów
dalej w stronę wioski, na jego dnie pokazuje się odrobina leniwie płynącej
wody. W miarę zbliżania się do Kaczorowa przybywa jej, ale bez dopływów, woda
wycieka z ziemi, jednak i pół kilometra dalej struga jest wątła. Płynie
przydrożnym rowem, wśród uschniętych badyli i nader licznych śmieci wyrzucanych
przez kierowców, a jak zauważyłem w wiosce, i przez niektórych jej mieszkańców.
Kaczawa, rzeka symboliczna dla Gór Kaczawskich, nie zaczyna się wesołym
strumyczkiem wypływającym spod korzeni drzew lub kamieni na stoku góry – jak
przystało na górską rzekę - a rodzi się w brudnym rowie przydrożnym.
Przy źródle zrobiłem przerwę
śniadaniową. Grzałem się gorącą kawą i próbowałem ruszać palcami zmarzniętych
stóp. Miałem na nich grube skarpety z włókien thermolite, buty były suche w
środku, a stopy marzły. Zdaje się, że te kosmiczne technologie lepiej
sprawdzają się w laboratorium niż w górach. Wiedziałem jednak, że marsz
rozgrzeje mi stopy - i tak było.
Będąc przy źródle, szczyt
Turzca, najwyższego szczytu Gór Ołowianych, miałem około 100 metrów wyżej i
ledwie paręset metrów marszu lasem, ale bez drogi. Nachylenie stoku dość strome
– zastanawiałem się – jednak do przejścia, no i odległość mała. Pójdę lasem.
Jeśli utrzymam prosty kierunek, szybko dojdę do drogi z zielonym szlakiem
biegnącym przez szczyt – zdecydowałem. Poszedłem.
Lasy na stokach gór…
Jasne i wysokopienne bory z
ziemią przysypaną brązowym igliwiem, po którym idzie się wygodnie i cicho -
takie bory są rzadkością. Częściej bór jest gąszczem uschniętych, ostrych
gałęzi ciasno rosnących świerków, przez który trudno się przepchać, a łatwo o
zranienie twarzy lub zaczepienie się ubraniem o upartą gałąź. W wyższych
partiach gór lasy rosną na stromych stokach, wśród głazów częściowo schowanych
pod liśćmi i tym zdradliwszych; niemało tam ruchliwych, niestabilnych kamieni,
skalnych złomów wielkości samochodu, kup gałęzi zostawionych przez leśników,
splątanych ze sobą zwalisk kamieni i przewróconych drzew, albo niespodziewanych
uskoków, które trzeba omijać, czasami szeroko. Niżej lasy miewają gęste
poszycia, spotyka się zwarte, niemal nie do przejścia, zarośla młodniaków,
krzaków i maliniaków, albo połacie uschniętych badyli sięgających oczu i
chwytających buty. Czasami szuwary sygnalizują wodę, czasami bez takiego
ostrzeżenia słychać chlupot wody lub błota pod nogami.
Tym razem było nieźle.
Znalazłem rozryty maszynami leśników pas ziemi, trudno byłoby nazwać go duktem,
ale szło się lepiej niż między drzewami, później kilka razy skulony przeszedłem
pod niskimi świerkami i wyszedłem na równą drogę oznakowanego szlaku. Trafiłem
tam na zimę: było biało, prószył śnieg. Kałuże w zagłębieniach drogi wypełniała
kasza lodu i śniegu. Między świerkami, wśród krzaków przysypanych śniegiem,
sterczały czarne, ponure skały. Byłem na Turzcu. Po co tam polazłem, skoro
widoków stamtąd nie ma? Nie wiem. Chciałem tam być. Może z powodu licznych w
tamtej okolicy skał wychodnych? Odszukałem kilka z nich.
Jarzębinki są przy szlaku,
ale łatwo nie zauważyć tych skał, bo od strony szlaku są pojedynczymi i
niewielkimi głazami, ale gdy zobaczy się je z przeciwnej strony, czynią
wrażenie. Są pionowym uskokiem skalnym długości kilkudziesięciu i wysokości
kilku metrów. Sterczą tam, czarne i postrzępione, niczym wrośnięte w ziemię
mury średniowiecznej warowni, stare i zapomniane jak one.
Do Grzebienia pomyliłem
drogi, moja wina, ale czy to ja jestem nieomylnym gpsem? Wróciłem na szlak,
drugie podejście było trafione. Dukt kończył się na skraju ładnego,
wysokopiennego lasu, i właśnie wtedy zaświeciło słońce. Las ociekający wodą
topiącego się śniegu rozjaśnił się - perlisty, błyszczący, uwodzący urokiem.
Stałem tam i patrzyłem na plamy słonecznego światła, a gdy zszedłem niżej,
zobaczyłem skały Grzebienia. Są tam dwie płaskie skały stojące w pionie,
równolegle do siebie; mogą przypominać dwa zęby grzebienia olbrzyma. Na ich wierzchu
drżały z zimna małe paprocie, a obok, na krągłym głazie las wymościł sobie
miejsce warstwą liści, zasiał mech i jagody, i oto z tej miniaturki lasu
drzewko strzeliło na metr w górę.
Farne Skały, podobnie jak
Jarzębinki, łatwo przeoczyć, i jak tamte w pełni pokazują się nam z przeciwnej
strony. Stałem tam patrząc na mchy i paprocie porastające te głazy, i
zastanawiałem się nad etymologią ich nazwy. Farne to tyle, co parafialne,
więc…nie wiem.
Zielonym szlakiem zszedłem na
brzeg lasu i tam, przy ostatnich drzewach, doznałem dwóch zupełnie odmiennych
przeżyć. Zadzwoniła do mnie żona, a ja, jak tyleż już razy przez tak wiele lat
używania telefonu komórkowego, przez moment byłem zdumiony możliwością
telefonicznej rozmowy w leśnej i w górskiej głuszy – znamię lat, moich lat,
których większość przeżyłem nim pojawiły się takie telefony. Gdy na brzegu lasu
mój wzrok pobiegł za uciekającym mi w dal horyzontem, daleko, blisko nieba,
zobaczyłem uroczą dróżkę meandrującą dnem łagodnej doliny między dwoma wzgórzami.
Nagle zapragnąłem pójść tam, zrezygnować z planów odwiedzenia mojej Polany
Czterech Świerków na zboczu Dudziarza, aby poznać tamtą dróżkę. Właśnie to
zauroczenie widokiem i gwałtownie obudzone pragnienie pójścia tam gdzie
patrzyłem, było wspomnianym drugim przeżyciem.
Stałem na skraju łąki
schodzącej do szosy, mając przed sobą widok na pół widnokręgu – od Połomu i
Miłka po lewej, po… jaka to góra? – chwilę szukałem w pamięci nim dostrzegłem
białą kulę na szczycie najdalszej góry: patrzyłem na Porębę wystającą ponad
Popiela. Między tym szczytem a sąsiednim, bezimiennym, zaczynała się ta dolina
i spływała szeroką, falistą wstęgą aż do Świdnika w dole. Nieco w lewo od niej
czerniał długi grzbiet Długotki, a równolegle do tego wzniesienia schodziły ku
wiosce łąka i droga; blisko, zaraz po drugiej stronie szosy, widziałem
niewielkie wzniesienie o intrygującej nazwie Wzgórze Czaszek – w ten sposób
plan ustalił się sam: wzgórze, dróżka przy Długotce, Popiel, i tamtą uroczą
drogą z powrotem do wioski.
Czaszek na wzgórzu nie
znalazłem (przyznaję, że nie szukałem zbyt pilnie), ale widoki owszem, i to nie
tylko liczne, ale i ładne. Ze szczytu zobaczyłem maleńki, ledwie czubek
pokazujący, niebieski odległością, stożek góry. Stożek, więc Stromiec?.. Nie,
przecież on byłby bliżej Dudziarza, więc?.. To musi być Ostrzyca! – doznałem
olśnienia:). Później wyciągnąłem mapę aby sprawdzić - to faktycznie była
Ostrzyca, odległa stąd o 23 km. Aż nie chciało mi się wierzyć, ale kierunek
zgadza się, dokładnie między Połomem a Miłkiem, w wąskiej z tego miejsca
przerwie między nimi.
Zszedłem do Świdnika,
doszedłem do łąk w pobliżu Długotki i tam przekonałem się, że to, co z daleka
brałem za drogę, jest pasem szuwarów, ale łąki nie były ogrodzone, więc plan
pozostawał nie zmieniony.
Pod drzewem samotnie rosnącym
na łące zatrzymałem się dla poprawienia sznurowadeł i wypicia herbaty. Szumiały
trawy, skrzypiało drzewo, daleko szczekał pies. Cisza. Patrzyłem na łąkę którą
zaraz miałem iść, zmierzała ku niebu, w tamtej chwili błękitnemu i ogromnemu. W
ustach czułem smak czekolady i słyszałem ciszę, gdy założyłem plecak i
poszedłem.
Na Popielu zobaczyłem odległe
góry baśniowego wyglądu, który zawdzięczają dali i prześwietlonej słońcem
mgiełce w powietrzu. Rozejrzałem się wokół, po wzgórzach znanych mi z
poprzednich wędrówek, a przez to bliższych i ładniejszych, i zszedłem do tej
drogi, którą widziałem ze stoku Turzca. Czekała już na mnie. Nie zawiodłem się
na niej; mam nadzieję, że ona na mnie też nie.
Na południe od mojej drogi,
czyli w stronę Sośniaka, rozciągają się mało mi znane wzgórza, a że we wsi
byłem dwie godziny przed zmierzchem, postanowiłem zrobić chociaż mały zwiad.
Gdybym się spóźnił – kalkulowałem – szosą do samochodu wrócę i nocą. Poszedłem,
a w decyzji pomogła mi inna dróżka, biegnąca wdzięcznym łukiem ku ścianie lasu,
i dalej jego brzegiem ku niebu. Ze zwiadu wróciłem z mocnym postanowieniem całodziennej
wędrówki tamtymi urokliwymi wzgórzami, minąłem Świdnik i znalazłem drogę przez
łąki ku wiosce Kaczorów. Nim nastał mrok, zdążyłem raz jeszcze obejrzeć
początek Kaczawy.
Bardzo ciekawe. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Przyjmij moje pozdrowienia.
Usuń