Dzień dwudziesty szósty, listopad.
Żółtym szlakiem z wioski
Płoniny w stronę Lubrzy, po drodze szczyt Ostnik, skały Diablak i Karczmisko,
dalej Stary Wapiennik, Niedźwiedzie Skały i Lubrza. Trzy raz Lubrza i powrót do
Płoniny.
Dlaczego trzy razy Lubrza? Bo
tyle razy wchodziłem na tę górę.
Chciałem poznać masyw Lubrzy
– ot, i cały plan na trzeci dzień łazęgi.
W miejscu, gdzie we wsi
Płonina żółty szlak zostawia szosę i wchodzi na łąki kierując się w stronę
szosy nr 3, zostawiłem samochód i poszedłem. Zaraz na początku tej drogi mija
się po lewej stronie skały i ruiny kamiennego domostwa, a niewiele dalej
wzniesienie Ostnik, także ze skałami wychodnymi – odwiedziłem je wszystkie. Nie
wiem ile lat mają ruiny domu, ale wyglądają staro: rozlatujące się ściany z
czarnego kamienia wśród gęstych zarośli. Smutek ruin.
Gdy zobaczyłem jasne pasemko
nieba nad zamkiem Niesyto, zrobiłem przerwę śniadaniową – wszak obiecałem sobie
niespieszne wędrowanie, gdy po wstaniu przed brzaskiem boleśnie czułem mięśnie
łydek. Piłem kawę i głodnym wzrokiem patrzyłem na jasność nieba. Tylko nad
zamkiem niebo było czyste i świecące, a krótko później już nigdzie. Chmurzyło
się coraz bardziej, popołudniu miał padać deszcz.
Znalazłem skały szczerzące na
mnie zębiska, na dowód tej ich agresywności zrobiłem zdjęcia. Za to tuż obok
leżały mniejsze głazy, na wpół zatopione
w ziemi, przyciśnięte czapami zielonych mchów, tak ciche i uległe,
pogodzone z losem, że, zdawałoby się, tylko czekają na swój koniec.
Nim wszedłem między drzewa
lasu, po lewej miałem rozległy widok Gór Ołowianych, a na wprost okolice
Dudziarza. Mapa zapowiadała skały przy szlaku – i tym razem nie kłamała, były.
Największa nazywa się Diablak i jest naprawdę okazała, jej najwyższa pionowa
ściana ma ponad 10 metrów wysokości; nawet najłatwiejszym przejściem trudno
byłoby wejść na skałę bez tych wszystkich lin i bloczków, nawet nie próbowałem.
Następne skały, nieco odsunięte od szlaku, to Karczmisko: da się na nie wejść
bez sprzętu alpinistycznego, wiem, bo wszedłem. Gdy z tych skał wróciłem na
żółty szlak, stwierdziłem, że nie pasuje mi kierunek dalszego jego biegu.
Opuściłem go chcąc podnóżem Grodzika obejść masyw, przejść schodzący ku szosie
pas lasu w najwęższym miejscu, wyjść na łąki z drugiej strony i kierować się w
stronę miejsca zwanego Stary Wapiennik, by z tamtej strony wejść na Lubrzę. Na
stoku Grodzika czekały na mnie tak ładne widoki, że zrobiłem przerwę na
zjedzenie kanapek i wypicie kawy. Kolejne miejsce warte zapamiętania i powrotu
doń.
Chyba niezbyt dobrze
wymierzyłem miejsce wejścia do lasu, bo miast skończyć się po 300 metrach,
ciągnął się przynajmniej 600, ale wyszedłem dobrze, bo na godzinie czternastej
zobaczyłem usypisko przy wapienniku.
Na mojej mapie jest w tym
miejscu symbol pałacu czy dworu, a przede mną stały dwie ponure wieże, jakby
instalacji technicznych.
Wszedłem w las ostrożnie,
często wyjmując mapę i analizując przebieg dróg. Trochę było podobieństwa
między drogami a ich nitkami na mapie, ale tylko trochę. Najlepszym sposobem
okazało się iść pod górę. Tak po prostu. Gdy doszedłem do miejsca najwyższego,
nie byłem pewny osiągnięcia celu, szczytu Lubrzy. Nie tylko przebieg dróg nie
pasował mi, ale i to żółte słoneczko na mapie – znak miejsca widokowego,
którego nie było: stałem wśród zwartych, wysokich drzew. Zrobiłem parę zwiadów
w różnych kierunkach chcąc przekonać się, czy gdzieś tutaj jest wyższy szczyt.
Nie było, ale został we mnie osad niepewności, malutki, ale był.
Postanowiłem zejść inną
drogą, wrócić na żółty szlak, i ponownie wejść na szczyt drogą prostszą,
łatwiejszą do odnalezienia, bo zaczynającą się przy oznakowanym szlaku.
Zaczął padać deszcz.
Założyłem kaptur kurtki, ale że deszcz padał coraz intensywniejszy, po
kwadransie wyciągnąłem pelerynę, taką fajną, z garbem na plecak i z porządnym
kapturem. Kłopot z pelerynami polega na tym, że nie wiadomo kiedy je zakładać:
czeka się na ustanie deszczu i w rezultacie zakłada pelerynę na mokrą już
kurtkę.
Poszedłem lasem wypełnionym
szeleszczącymi dźwiękami peleryny i kropel deszczu oraz intensywnymi zapachami.
Mocno pachniały liście, ich zapach był apetyczny, nieco podobny do zapachu
młodych, jeszcze na pół zielonych, orzechów włoskich. Czułem zapach grzybów i
butwienia, jesienny zapach; znalazłem trzy piękne prawdziwki, stałem nad nimi
nie wiedząc co robić, chciałem je zabrać, ale przecież wiedziałem, że
doniósłbym je zupełnie zgniecione; zostawiłem je, ale z żalem. Niżej, w
miejscach, gdzie wzdłuż duktów leśnicy układają stogi drewna, wciągałem ich
intensywny zapach kojarzący się mi, jeśli tylko gdzieś go poczuję, z takim
właśnie czasem, z wędrówką górskim lasem.
Szedłem wąskim duktem
prowadzącym na zachód, i już po kilkunastu minutach wyszedłem z lasu na górską
łąkę otoczoną lasem z trzech stron. Wyszedłem i stanąłem, zdumiony i oczarowany
urokiem widoku w dole i przede mną: jęzor łąki opadał ku wiosce Mysłów, a po
drugie stronie doliny stały liczne góry i górki. Wzrok przyciągały rozległe
łąki i pola podchodzące wysoko po zboczach; najbliższą górą była urocza Osełka,
której zdążyłem obiecać odwiedziny, ale z mojego miejsca widokowego widziałem wiele szczytów.
Jak się później zorientowałem, była to ta sama łąka, na której
robiłem drugą przerwę, tyle że teraz byłem dużo wyżej, widoki mając
rozleglejsze. Jeśli ktoś chciałbym przeżyć moje oczarowanie tamtym cudnym
widokiem, niech żółtym szlakiem podejdzie na wysokość Karczmiska, i tam zejdzie
ze szlaku w drogę opasującą Grodzik, i nim minie górę, skręci w prawo, by idąc
południowym podnóżem góry, dojść na koniec wznoszącej się łąki, pod ścianę
lasu.
Wtedy niech się odwróci.
Idąc żółtym szlakiem od
zachodu, kilkadziesiąt metrów po minięciu Diablaka, w lewo i pod górę prowadzi
szutrowa droga. Skosem trawersuje zbocze Lubrzy, a bliżej szczytu robi zakole.
Idąc nią, doszedłem do tego samego miejsca. Byłem na szczycie. Chciałem jeszcze
poznać drogę schodzącą ku Płoninie, wybrałem kierunek (trudno mówić o czytaniu
mapy, skoro jest tak niedokładna) i poszedłem. U stóp góry droga kończyła się
skrzyżowaniem w kształcie litery T: w lewo, czy w prawo? W prawo droga biegła
pod górę, poszedłem w lewo, i wyszedłem daleko, aż na łąki w pobliżu Lisianki.
Zawróciłem, i na skrzyżowaniu wszedłem na drugą drogę. Doszedłem nią do…
szczytu. Zawziąłem się znaleźć tę drogę do Płoniny. Kluczyłem, szukałem, aż w
końcu uznałem, że ten ledwie widoczny na pół zarośnięty dukt będzie tym
właściwym. Tak, to była droga do wsi, ale kończyła się na łące ogrodzonej
drutem. W prawo biegła skrajem lasu tak ładna droga, że poszedłem nią,
dochodząc do żółtego szlaku; mam nadzieję, że zapamiętałem jej przebieg, bo
chciałbym przejść nią raz jeszcze. W słoneczny dzień wiosny lub lata musi tam
być pięknie.
Nie chcąc wracać znanym mi
już żółtym szlakiem, zawróciłem, i idąc dalej wzdłuż ogrodzenia, później drogą,
łagodnym stokiem schodziłem do wsi. W oddali widziałem jasną plamkę mojego
samochodu.
Kończył się dzień, kończyła
moja pierwsza w życiu trzydniowa wędrówka kaczawskimi drogami.
Teraz (marzec 2019) Lubrza trafiła do Kaczawskiej Korony i mam nadzieję, że stanie się częściej odwiedzana, bo warto. Ja startowałem z Mysłowa przez wiatrak (kesz:*)) i dwa Diablaki (kesz:*)) a potem z apką mapa turystyczna bo inaczej masakra. Żółty szlak sobie a góra sobie. Dopiero na szczycie potwierdzenie formatu A4 przypięte do drzewa. Już zamaka a to dopiero 2 miesiące.
OdpowiedzUsuń*kesz = skrytka (więcej na geocaching.com)
Cześć, Drobny :-)
UsuńDobrze napisane: szlak sobie, góra sobie.
Przypomniałem sobie tamten dzień i moje uporczywe próby poznania lubrzańskich dróżek. Minęło kilka lat, powinienem pojechać tam i przypomnieć sobie leśne dukty masywu. Owszem, później jeszcze byłem, ale tylko od strony Grodzika, tam, gdzie jęzor łąki wcina się wysoko w zbocze góry.
Wiesz, te górne skały nazwałem Diablakiem, czyli tak, jak te niższe, przy szlaku u stóp góry, ale pewności nie mam, czy obie skały mają te same miano. Masz jakąś informację o tym?
Używam mapy Sygnatury, roi się od błędów, zwłaszcza przebieg duktów różni się od rzeczywistego. Poza tym taką samą nitką zaznaczają ledwie widoczną dróżkę, jak i szeroką szutrówkę. Potrzebne są determinacja i orientacja, albo długie kręcenie się po okolicy. Na szczęście i ono ma swój urok.
Wolałbym, żeby ta góra, jak i całe Góry Kaczawskie, nie zyskały na popularności. Mniej będzie śmieci i będzie ciszej.
Dzięki za wpadnięcie tutaj i komentarz.