Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 10 września 2024

Bieszczady, dzień siódmy

 230824

Rankiem, po lekkim śniadaniu, wyjechaliśmy na północ, w stronę naszych domów. Nie bezpośrednio, jako że pociąg wnuczki odjeżdżał z Lublina po godzinie 17, a na dworzec mogliśmy dojechać w 4 godziny. Mieliśmy więc kilka godzin wolnego czasu i zgodnie z planem pojechaliśmy do Soliny, a więc niemal po drodze, zobaczyć największą w Polsce zaporę wodną i malownicze jezioro.

 Garść informacji podsuniętych przez Google: "Jezioro Solińskie ma powierzchnię 22 km2, długość ponad 26 km i rekordową pojemność 472 mln m3. Linia brzegowa jeziora liczy sobie ok. 156 km, a jego głębokość sięga miejscami 60 m." Od siebie dodam, że elektrownia działająca przy zaporze wytwarza 120 GWh energii elektrycznej rocznie. Ile to jest? Zakładając, że za jedną kilowatogodzinę płacimy złotówkę, to wartość energii z Soliny wyniosłaby 120 milionów złotych (bo 1 gigawatogodzina = milion kilowatogodzin). Aby wytworzyć taką ilość energii korzystając z węgla kamiennego, trzeba by spalać go w ilości 15-20 tysięcy ton rocznie; czyli jeden wielki wagon towarowy dziennie.

Skoro już dałem upust swojej skłonności do rachowania, wrócę do Soliny.

Byliśmy tam przed dziewiątą, wszystko jeszcze było zamknięte. Nawet na płatnym parkingu nie było biletera, zapłaciliśmy po powrocie. Planów szczegółowych nie mieliśmy, ale widząc kolejkę linową nad zaporą, od razu uznaliśmy, że trzeba z niej skorzystać. Jako jedni z pierwszych pojechaliśmy. Widoki warte są niemałej ceny biletu.

 


Sama zapora robi wrażenie wielkością, ale… mając w pamięci stuletnią zaporę na Bobrze w Pilchowicach w pobliżu Jeleniej Góry, spodziewałem się większej. Dla odmiany: tak wielkich i licznych ryb, jakie widziałem w jeziorze przy zaporze, nie spodziewałem się. Największe okazy miały jakiś metr długości. Jezioro ma bardzo urozmaiconą linię brzegową pełną półwyspów, zatok, wysokich brzegów, a wokół dużo jest szlaków z punktami widokowymi. Sama wioska Solina jest w istocie ośrodkiem turystycznym. Wszędzie komercja: płatne parkingi, bary, sklepiki, budki, mnóstwo domów i domków do wynajęcia, wesołe miasteczko, park linowy, statki wycieczkowe (z głośną „muzyką” słyszaną z daleka) i sam nie wiem co jeszcze. Wiem: ludzie. Wszędzie było mnóstwo ludzi. Wspomnianą kolejką wjeżdża się na wysoką górę, a tam restauracja i bar oraz... wieża widokowa – jakby mało było wysokości i widoków – oczywiście osobna płatna, i nie kilka złotych jak za wejście do Parku Narodowego. Z wagonika widziałem w dole gęstą zabudowę, domek stoi tam przy domku, co widać na zdjęciu. 
Trzeba płacić za nie kilkaset złotych za dobę, a mimo tej ceny, tłoku i hałasu, są chętni. Dziwne to dla mnie. Kiedy wychodziliśmy z nowoczesnego, bogato wyposażonego budynku dolnej stacji, widzieliśmy długą kolejkę ludzi chcących kupić bilety.

Pięć godzin później wniosłem walizkę wnuczki do pociągu i uściskałem ją na pożegnanie, a po następnej godzinie byłem w domu. Mam nadzieję na zaszczepienie w niej potrzeby bieszczadzkich wędrówek. Niekoniecznie po Solinie.

Obrazki ze szlaku


 Czady – dobry tekst i sympatyczny pomysł na budowanie swojej legendy. Takie tabliczki wiszą w barze przy górnej stacji kolejki linowej.

 Wypasione ryby. A może to jakieś rekiny słodkowodne? :-) Gdybym miał wędkę i umiał jej używać, na pewno kombinowałbym jak złowić taką sztukę mającą na około metr długości.

BIESZCZADZKIE BUKI
















 Nie pisałem o bukach. Dzisiaj niewiele ich widziałem, ale w poprzednie dni bardzo dużo. Ich wygląd zaciekawiał, intrygował a nawet oszałamiał. Były chwile, gdy patrząc na wyjątkowo egzotycznie wyglądające te drzewa, miałem wrażenie przebywania w jakiejś baśniowej krainie elfów i czarodziei. W dolnych partiach lasów młodsze buki mają typowe pokroje, czyli rosną prosto, starsze natomiast są bardzo pokrzywione. Można pomyśleć, że z powodu ciężkich warunków, ale dopiero zobaczenie krzewiastych form rosnących przy granicy z połoninami, czyli dość wysoko, budzi wątpliwości pokazując, jakie kształty przyjmuje drzewo pod wpływem surowych warunków. Wyjaśnienie znajdujemy na tabliczkach informacyjnych: jeszcze 80 lat temu w dolnych partiach tych gór wypasano zwierzęta hodowlane, a te po prostu ogryzały młode drzewka. Zapewne większość nie przetrwała takich zabiegów, a te, które przeżyły, już do końca życia będą nosić na sobie blizny. Pierwsze zdjęcia zrobione były wysoko, widać na nich krzewiaste formy buków.
















niedziela, 8 września 2024

Bieszczady, dzień piąty

 210824

Oglądając mapę znalazłem niezalesione wzgórza ze szlakami, a w nieodległym lesie strumień z wodospadami. W założeniu dzisiejsza wędrówka miała być nieuciążliwa i niedługa przed planowanym na jutro wejściem na Tarnicę, najwyższy szczyt bieszczadzki – i faktycznie taką była, chociaż wnuczce upał dal się nieco we znaki. Na mnie upały nie robią wrażenia, chyba że przekraczają 35 stopni. Wtedy owszem, trochę przeszkadzają. Głównie z powodu zwiększonego ciężaru plecaka obciążonego wodą.

Na miejscu okazało się, że mogłem zaparkować parę kilometrów bliżej celów, ponieważ droga wbrew pozorom nie była zamknięta. Chociaż dla mnie, wędrowcy starającego się cały szlak traktować jak cel, nie miało to znaczenia, zabrakło nam czasu na lepsze poznanie końca trasy.

Byliśmy kilkanaście kilometrów na północ od najwyższych masywów bieszczadzkich, wśród wzgórz wyraźnie niższych i o łagodniejszych stokach, chociaż też zalesionych.

Droga leśników biegnie tuż przy strumieniu Hulski. Dzika to rzeczka, ciemna, płynąca skalnym korytem górą zarośniętym krzakami i drzewami. W jednym tylko miejscu można bez kłopotu podejść do samej krawędzi wąwozu i spojrzeć w dół, na szumiącą i białą od piany wodę; poza nimi brzegi się mocno zarośnięte. Nie od razu znaleźliśmy zaznaczone na mapie wodospady, a okazały się raczej progami wodnymi. Tam, gdzie jest największy, widać było ślady schodzenia w dół po niemal pionowej ścianie. Obudziły się we mnie wątpliwości dziadka-opiekuna: zejście miało nie więcej jak trzy metry, ale było dno najeżone kamieniami, więc... nim podjąłem decyzję, Helena już była na dole, przy wodzie. Zszedłem i ja.





 Patrząc na czarne skały oblewane pieniącą się wodą, na trudny do przejścia las rosnący na kamienistych stromiznach, pomyślałem, że tak kiedyś wyglądała Ziemia i że warto było przyjść tutaj dla tego jednego widoku i tej jednej myśli.

Progi nie były dokładnie tam, gdzie znaki na mapie, więc dla pewności przeszliśmy jeszcze parę setek kroków w górę, zaglądając między krzaki, ale innych nie znalazłem.

Kilkaset metrów dalej i kilkadziesiąt wyżej zobaczyliśmy urokliwą polanę z domkiem. Nie wyglądał na stale zamieszkały, ale nie sprawdzałem. Ulokowawszy się w cieniu drzew, wyciągnąłem torbę z jedzeniem. Lisa w pobliżu nie było widać.

Niewiele dalej opuściliśmy naszą szutrówkę skręcając w szeroką, jasną, pełną słońca gruntową drogę. Najpierw małe podejście na szczyt wzgórka Bulowe Berdo, a za nim wyszliśmy na otwartą przestrzeń wypełnioną dalą, słońcem, soczystą zielenią, łąkami zdobionymi pojedynczymi drzewami. Przed nami wznosiło się malownicze, pogodne wzgórze Ryli, wymarzone miejsce do letnich spacerów. Na jego łagodnym szczycie wnuczka zarządziła przerwę, ja kręciłem się po okolicy. Miałem chęć pójść dalej, obejście polany nie zajęłoby więcej jak dwie godziny, ale nie namawiałem wnuczki pamiętając o jutrzejszym niełatwym podejściu na Tarnicę.






Na mapie jest widoczny napis Krywe. To nazwa nieistniejącej wsi łemkowskiej, tutaj garść informacji o niej.

Obrazki ze szlaku

 Ranne mgły. 


Nasza droga.



 Rudbekia naga często zdobiła szlaki naszej dzisiejszej wędrówki. 

W oddali nasz cel, wzgórze Ryli.

 Wierzba uznana za pomnik przyrody. Rzadkość u nas.

 Świeża, intensywna, wiosenna zieleń łąk.

 Czy to nie jest żmija zygzakowata? Proszę mnie poprawić jeśli się mylę. Zwierzę wygrzewało się na kamieniach szutrówki i zapewne nie zdążyło uciec przed samochodem.

 Jeśli już piszę o zwierzętach, wspomnę salamandrę. To piękne zwierzę widziałem tylko raz w życiu, dwanaście lat temu, w deszczowy ranek, przy szlaku na Połoninę Wetlińską. Salamandra leniwie zmieniła położenie, ale nie uciekała mimo że stałem nad nią. Po chwili zatrzymał się przy mnie turysta, obaj ją podziwialiśmy, a odchodząc, mój chwilowy towarzysz przykrył ją dużymi liśćmi klonu. Na wszelki wypadek, bo zwierzę jest wolne i bezbronne, a ludzie… wiadomo.

Trasa: ze wsi Zatwarnica na progi strumienia Hulski. Następnie przez Bulowe Berdo wejście na wzgórze Ryli. Powrót tą samą drogą.

Statystyka: 14 km w czasie siedmiu godzin. Suma podejść: 480 metrów.