Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 6 lipca 2024

Lato w Sudetach, część III

 260624

Dzień był skwarny, bezwietrzny, buczący muchami latającymi wokół głowy. Spocone dłonie lepiły się, pot spływał na okulary, spodnie przyklejały się do nóg, a pasy plecaka przemokły już po pierwszych godzinach wędrówki. Miałem ze sobą 3 litry picia, ale gdyby nie oszczędzanie, wypiłbym do południa. Pomogły pomidory (zapakowane w pojemnik, oczywiście) i czereśnie zrywane z drzew; ilekroć były w zasięgu rąk, częstowałem się bez liczenia kalorii. Po powrocie do samochodu opróżniłem specjalnie na takie okazje trzymaną butelkę, po drodze kupiłem na stacji paliw dużą butlę wody i wypiłem nim dojechałem do hotelu.

Nie narzekam, broń Boże! Upały dobrze znoszę; nie pozbawiają mnie sił ani ochoty, nie czynią ospałym. Po prostu opisuję dzień. Po stokroć łatwiej mi znosić największą uciążliwość lata, czyli latające i gryzące stwory, niż marznąć w zimie, co jest u mnie normą. Stopy i ręce niemal na każdej zimowej wyprawie mam mocno zmarznięte, mimo dwóch par rękawic i skarpetek, a dzisiaj nie marzłem! :-)

Patrzę na błyszczącą w słońcu zieleń, ruchliwe cienie liści na polnej drodze, na kwiaty; czuję zapachy lasu i łąk. Słońce widzę do późnego wieczora, który zimą będzie nocą od kilku godzin. Z lubością wystawiam ciało na podmuchy wiatru, a za pół roku będę się kulił pod lodowatymi uderzeniami Boreasza i czapkę naciągał na uszy. Jest lato, niech więc będzie upał i jaskrawe słońce. Niech się nimi nasycę przed nastaniem zimnych dni.

Wróciłem na Pogórze Wałbrzyskie, na jedną z paru moich ulubionych tras. Oczywiście jak niemal zawsze staram się takie trasy modyfikować, a bywa – jak dzisiaj – że takie próby kończą się szukaniem przejścia w gęstym lesie lub marszem garbatą i zarośniętą miedzą. Nie mam do siebie pretensji o takie wpadki, traktując je jako w zasadzie immanentny składnik wędrówek bezdrożami, a czasami rezultat mojego gapiostwa.

Odwiedziłem kilka pamiętanych ładnych miejsc i jedną z najładniejszych, najulubieńszych górek wałbrzyskich. Przyznam się tutaj do swojej typowo męskiej cechy: każdej ładnej górce mówię, że jest najładniejsza i nawet w to wierzę, póki przy niej jestem. Ta jednak jest wyjątkowa, ona naprawdę jest piękna. Zobaczcie sami.






 Wokół górki zasiano facelię, chyba specjalnie dla pszczół, skoro obok pola widziałem ule. Wracałem tą samą drogą i już z daleka widziałem dwoje pszczelarzy przy otwartych ulach. Zatrzymałem się, wyjąłem z plecaka wiatrówkę, założyłem i szczelnie zapiąłem nie pomijając kaptura. Udało się przejść przy ulach bez użądlenia, ale kiedy w końcu zdjąłem wiatrówkę, byłem mokry z gorąca, może i z emocji.


 Byłem na wzgórku z czereśniami, ale nie znalazłem ani jednego owocu, a drzew tam wiele.

Obrazki ze szlaku


 Na tych zdjęciach widać wielkie pole ze zbożem. Jego nieregularną powierzchnię szacuję na około sto hektarów. Jakiż to kontrast do półhektarowych pól roztoczańskich!

 Rośliny w szczelinie asfaltu. Pokaz siły życia i wyobrażenie wyglądu Ziemi bez ludzi.

 Wieże GSM. Są ich tysiące, przestaliśmy zwracać na nie uwagi, a krajobrazu raczej nie upiększają. Przy okazji napiszę, że takie nadajniki (bez wież) montowane są nawet na podziemnych stacjach i w dłuższych tunelach, aby i tam zapewnić ludziom dostęp do obrazków.

 Ta tabliczka wyznacza bieg drogi ekspresowej S3. Wokół mnie były pola i drzewa, a droga? Droga biegnie pod ziemią. Stałem nad tunelami.

 

Żywica wyciekająca z pnia czereśni. Czy ktoś z młodych zna jej smak? Ja pamiętam jej smak. Tutaj możecie o niej przeczytać kilka ciekawostek.

 

 
Długi i niezdecydowany konar dębu.

 


Pole kwiatów. Skoro rosną tak gęsto, to niewątpliwie zostały zasiane. Ktoś po prostu lubi chaber i rumianek! :-)

 Przejście bezdrożem. Dobrze, że miałem na sobie długie spodnie i ochraniacze.

 

Wzgórek z suchą, stepowiejącą łąką. Lubie takie, dobrze się nimi idzie i rośnie na nich wiele kwitnących roślin, na przykład śliczne goździki kropkowane.

 Nie wiem, jak się zwie ta roślina. Mądra strona waha się między szczwołem, podagrycznikiem a trybulą.




 Ruiny pałacu w Sadach Górnych. Ktoś mnie pytał o stan tego pałacu, odpowiedziałem, że nie byłem i nie wiem, a dzisiaj, gdy specjalnie tam pojechałem i zobaczyłem ruinę, okazało się, że jednak byłem, ale wtedy, idąc od pół, nie wiedziałem, że są to ruiny pałacu, chociaż ślady dawnej urody budowli zauważyłem. Szkoda, naprawdę szkoda tego pałacu. Był piękny, co jeszcze widać.
Obok stoi wielki budynek gospodarczy. Też może się podobać. Jego powierzchnię szacuję na przynajmniej 2 tysiące metrów kwadratowych; zauważcie, że ma cztery poziomy, w tym dwa na poddaszu. Jeszcze nadaje się do remontu, ale na odnowienie samego dachu (pokrycie jest z dachówki ceramicznej) miliona byłoby mało. I co dalej?… ech.

Można inaczej, jeśli już snujemy fantazje. Jeden czołg abrams, a obecnie takie kupujemy w USA w setkach sztuk, kosztuje 30-40 milionów złotych (najdroższe modele nawet więcej), a godzina jego użytkowania wiele tysięcy. Za jeden taki czołg można by gruntownie odnowić ten budynek, wykonać w nim przynajmniej kilka luksusowych apartamentów lub kilkanaście ładnych dużych mieszkań, uporządkować otoczenie, zrobić dobrą drogę dojazdową, urządzić park i jeszcze wystarczyłoby na bankiet powitalny. Lokalizacja nie jest zła: 10 minut jazdy samochodem do drogi szybkiego ruchu, 80 minut do Wrocławia, 40 do Legnicy i tyleż do Jeleniej Góry, oraz oczywiście góry wokół.

Trasa: ze Starych Bogaczowic na Pogórzu Wałbrzyskiem pod północny wylot tunelu S3. Odwiedzenie wzgórz na zachód od eski. Poznanie ruin pałacu w Sadach Górnych.

Ostatnio dodaję drugą mapę, z małą skalą, aby oglądającym łatwiej było zorientować się gdzie byłem. Twórca mapy uznał za zasadne zasłonięcie nazw miast jakąś ikonką; doprawdy, nie rozumiem tego rodzaju pomysłów programistów...

Statystyka: włóczyłem się prawie 13 godzin, a licznik pokazał 21 km.














czwartek, 4 lipca 2024

Lato w Sudetach, część II

 230624

Niemal cała dzisiejsza trasa wokół Gostkowa na Pogórzu Wałbrzyskim była mi znana, byłem więc w odwiedzinach u znajomych. Dzień okazał się jednak wyjątkowy, i to pod paroma względami. Na szlak wyszedłem przed szóstą, do samochodu wróciłem o 20.30, w drodze byłem więc 14,5 godziny ustanawiając rekord. Był wyjątkowy także z powodu ilości odkrytych ładnych miejsc. Wędrujący bez konkretnego celu wiedzą, że opuszczenie ustalonego szlaku i skręcenie w mijaną drogę może zakończyć się zawróceniem, ale równie dobrze westchnieniem zachwytu. Tych drugich chwil i odkryć miałem kilka. 

 

Obok tego malowniczego wzgórka przechodziłem przynajmniej trzy razy, ale dopiero dzisiaj skręciłem ku niemu. Zwykle szedłem tamtą drogą, dzisiaj poszedłem dalej i wyżej znalazłem drogę nie tylko ładniejszą, ale i z rozleglejszymi widokami. Taki scenariusz powtarzał się dzisiaj kilkakrotnie. 

 


Proszę przyjrzeć się temu zdjęciu: widać na nim bardzo charakterystyczne dla tamtej okolicy liczne, chociaż niewielkie, wzgórki na pofalowanych, rozległych zboczach większej góry. Byłem tam kiedyś, ale dzisiaj dowiedziałem się, że ominąłem najładniejsze wzgórze. Malowniczy, rozrosły dąb dający cień– idealne miejsce na przerwę, w pobliżu samotna brzózka, jest rozległy widok i spora różnica wysokości – po prostu piękne miejsce! Wszedłem między drzewa na szczycie jednego z licznych tam wzgórz i znalazłem mnóstwo poziomek. Iść dalej czy rzucić plecak, zbierać i jeść te aromatyczne drobiny lata?



 
Przy okazji wytłumaczę się z nierównej jakości zdjęć: było słonecznie, ale nie zawsze, a przejrzystość powietrza nie była z tych najlepszych; swoje dokładają też braki w moich umiejętnościach.





 Łąki w pobliżu Jaczkowa znałem i ceniłem za malowniczość, ale dopiero dzisiaj trafiłem na zieloną, mało używaną drogę otaczającą rozległe trawy od góry. Dobrze mi się szło łąkami pachnącymi sianem, a nieco dalej zielona droga poprowadziła mnie kwietnymi łąkami. Patrząc teraz na zdjęcia, myślę, że zbyt szybko poszedłem dalej, przecież mogłem zostać wśród tych kwiatów i zapachów lata, bo nieprędko będę tam ponownie.

Niewiele, ale jednak byłem na budowie drogi S3. Jezdnie są gotowe, trwa montaż sygnalizacji i tablic informacyjnych. Droga ma być otwarta w tym miesiącu. Zwracałem uwagę na stan prac wykończeniowych, na porządek wokół budowy, a wrażenia mam mieszane. Są miejsca dopieszczone, zrobione porządnie, ale w wielu innych prace jakby nie były dokończone. Na przykład część rowów odwadniających nie jest utwardzona, a inne są zasypane. Będę tam jesienią, przejadę się po tej monstrualnie drogiej esce (jakieś 100 milionów za kilometr) i sprawdzę stan prac końcowych. Na trzech ostatnich zdjęciach widać niedokończone lub zaniedbane prace.




 


Wracałem idąc długim grzbietem wzgórza póki prowadziła mnie droga. Kiedy znikła wśród traw, a przed sobą widziałem ścianę zarośli, otworzyłem mapę ze zdjęciami satelitarnymi chcąc zobaczyć, którędy najłatwiej będzie przejść; wtedy na ekranie pojawiła się informacja o pasiece w pobliżu. Rozejrzałem się i widząc dom, ruszyłem w dół. Poznałem właściciela Pasieki Miody z Natury, pana Sebastiana Bryka. Dłuższą chwilę rozmawialiśmy; właściciel pokazał mi maszyny do wirowania, opowiedział o sprzedaży swoich produktów sklepom ze zdrową żywnością, o historii firmy i o sposobach rozpoznawania podrabianych miodów. Widziałem baterie słoików przygotowywanych do wysyłki, ekspozycję oferowanych produktów, stos ramek do uli (nie pamiętam, jak się fachowo nazywają), czytałem etykiety ze szczegółowymi opisami rodzajów miodów, zwróciłem też uwagę na porządek w pomieszczeniach. To wszystko zrobiło na mnie duże wrażenie. Miód wąchałem, tak najłatwiej sprawdzić mi jego jakość, w rezultacie pożegnałem gospodarza dźwigając trzy słoiki. Po powrocie do hotelu miód spróbowałem i… kilka dni później, będąc w pobliżu, dokupiłem jeszcze trzy słoiki, a w nich rzadko spotykany miód ze spadzi iglastej. Wszystkie po 40 zł za litr, czyli za 1,2 kg, więc istotnie taniej niż w sklepach. Ponieważ dostałem od pszczelarza półlitrowy słoik miodu gratis, a od kolegi duży słoik jako prezent, do domu zawiozłem blisko 8 litrów miodu! Mniejszy słoik, ten gratisowy, otworzył syn; miód tak mu posmakował, że teraz, po paru dniach od powrotu do domu, połowy już nie ma. Myślę jednak, że do jesieni miodów nam wystarczy.

Tutaj poznacie pasiekę i jej ofertę.

PS

Nie pomyślałem by zapytać pszczelarza o sposób korzystania z nabieraka do miodu.

Uważam ten przyrząd za najmniej nadający się do nabierania miodu z wszystkich możliwych do zrobienia i wyobrażenia; jest dokładnym zaprzeczeniem funkcji, do której został (jakoby) zaprojektowany. Chętnie poznałbym argumenty zwolenników używania tego dziwadła. Dodam jeszcze, że u pana Sebastiana dostałem drewniany płaski patyczek abym mógł nabrać miód do posmakowania.



Obrazki ze szlaku



Widziałem wiele polnych kwiatów jednoznacznie kojarzonych z Roztoczem, a okazało się, że rosną i tutaj :-) Na zdjęciach przytulia pospolita i gwiazdnica trawiasta. Dziurawca widziałem wszędzie. Pospolita roślina, to prawda, ale jej intensywnie żółte kwiaty będę wspominał zimą, wędrując smutnymi płowymi łąkami.

 Kazali postawić znak, to postawili. W rezultacie stoją dwa, a co! 

 Czy tej brzózce nie pomyliły się pory roku?

 Kamieniste pole. Niełatwa jest tam uprawa, w wielu miejscach pod szczytami pagórów, gdzie ziemi najmniej i jest najuboższa, widziałem rachityczne źdźbła zbóż, ale rolnicy rekompensują plony wielkością upraw. Pola wielkości 20 czy 30 hektarów są tam normą, a największe z widzianych mają, jak szacuję, do stu hektarów powierzchni, czyli kilometr na kilometr.

Na tych zdjęciach (drugie jest sprzed roku) widać jedno z takich wielkich pól wielkości kilku dziesiątków hektarów. Mierzy tyle, ile kilka gospodarek na Roztoczu z mnóstwem poletek rozrzuconych po całej okolicy. Pamięć podsuwa obraz wcześniejszy: z widocznego po prawej lasu wchodził na pole malowniczy, długi pas brzeziny. Rok temu, w czasie gwałtownych wichur, bardzo wiele drzew zostało połamanych. Tam, gdzie rosły brzozy, widziałem sterty drewna przygotowanego do wywiezienia. Dzisiaj na polu nie ma nawet śladu brzóz, ale zostały w pamięci.

Pierwsze zdjęcie zrobiłem rok temu.



Na szczycie wzgórza rosły dwie brzozy, tworząc z trzecią, rosnącą nieco dalej, Brzozową Drogę. Nie ma ich, straciły życie w czasie tamtej wichury, została tylko ta jedna.

Zakręcone gałęzie.


Takie otoczaki widziałem na Kokoszu, pokaźnej górce wznoszącej się w pobliżu Gostkowa. Nic ciekawego? Nieprawda. Kiedyś takie otoczaki moja mała córka uwielbiała wrzucać do morza, a niedawno widziałem film z Frankiem, jej synem, robiącym to samo i z taką samą radością. Inaczej zobaczymy takie zwykłe otoczaki pod szczytem góry jeśli przypomnimy sobie, jakie procesy je uformowały: otóż tak zaokrąglane są odłamki skał w morzu lub rzece. Oto skala metamorfoz Ziemi!



 Dzisiejsze zdjęcia:


Którejś jesiennej wędrówki stałem pod brzozami patrząc na zachód słońca. Powolne gaśnięcie światła, feeria intensywnych barw, nostalgiczny nastrój końca słonecznego dnia jesieni, zostały w pamięci. Dzisiaj przechodziłem w pobliżu. Nie podszedłem do samych brzóz nie chcąc deptać zboża, a w nagrodę nieco wyżej znalazłem uroczą i widokową dróżkę. Na zdjęciach nowa dla mnie droga i odwiedzane brzozy –  jesienią i dzisiaj.

Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: z Gostkowa na zbocza Borowca. Przejście kilometra wzdłuż budowy S3, następnie dojście pod Jaczków. Powrót do Gostkowa drogami w pobliżu Pasternika. Wejście na Przełęcz Pojednanie, powrót drogą pod Kokoszem. Poznanie okolicznych wzgórz, zakup miodu w Gostkowie.

Statystyka: na szlaku byłem 14,5 godziny, a przeszedłem 25 km.