260624
Dzień był skwarny, bezwietrzny, buczący muchami latającymi wokół głowy. Spocone dłonie lepiły się, pot spływał na okulary, spodnie przyklejały się do nóg, a pasy plecaka przemokły już po pierwszych godzinach wędrówki. Miałem ze sobą 3 litry picia, ale gdyby nie oszczędzanie, wypiłbym do południa. Pomogły pomidory (zapakowane w pojemnik, oczywiście) i czereśnie zrywane z drzew; ilekroć były w zasięgu rąk, częstowałem się bez liczenia kalorii. Po powrocie do samochodu opróżniłem specjalnie na takie okazje trzymaną butelkę, po drodze kupiłem na stacji paliw dużą butlę wody i wypiłem nim dojechałem do hotelu.
Nie narzekam, broń Boże! Upały dobrze znoszę; nie pozbawiają mnie sił ani ochoty, nie czynią ospałym. Po prostu opisuję dzień. Po stokroć łatwiej mi znosić największą uciążliwość lata, czyli latające i gryzące stwory, niż marznąć w zimie, co jest u mnie normą. Stopy i ręce niemal na każdej zimowej wyprawie mam mocno zmarznięte, mimo dwóch par rękawic i skarpetek, a dzisiaj nie marzłem! :-)
Patrzę na błyszczącą w słońcu zieleń, ruchliwe cienie liści na polnej drodze, na kwiaty; czuję zapachy lasu i łąk. Słońce widzę do późnego wieczora, który zimą będzie nocą od kilku godzin. Z lubością wystawiam ciało na podmuchy wiatru, a za pół roku będę się kulił pod lodowatymi uderzeniami Boreasza i czapkę naciągał na uszy. Jest lato, niech więc będzie upał i jaskrawe słońce. Niech się nimi nasycę przed nastaniem zimnych dni.
Wróciłem na Pogórze Wałbrzyskie, na jedną z paru moich ulubionych tras. Oczywiście jak niemal zawsze staram się takie trasy modyfikować, a bywa – jak dzisiaj – że takie próby kończą się szukaniem przejścia w gęstym lesie lub marszem garbatą i zarośniętą miedzą. Nie mam do siebie pretensji o takie wpadki, traktując je jako w zasadzie immanentny składnik wędrówek bezdrożami, a czasami rezultat mojego gapiostwa.
Odwiedziłem kilka pamiętanych ładnych miejsc i jedną z najładniejszych, najulubieńszych górek wałbrzyskich. Przyznam się tutaj do swojej typowo męskiej cechy: każdej ładnej górce mówię, że jest najładniejsza i nawet w to wierzę, póki przy niej jestem. Ta jednak jest wyjątkowa, ona naprawdę jest piękna. Zobaczcie sami.
Wokół górki zasiano facelię, chyba specjalnie dla pszczół, skoro obok pola widziałem ule. Wracałem tą samą drogą i już z daleka widziałem dwoje pszczelarzy przy otwartych ulach. Zatrzymałem się, wyjąłem z plecaka wiatrówkę, założyłem i szczelnie zapiąłem nie pomijając kaptura. Udało się przejść przy ulach bez użądlenia, ale kiedy w końcu zdjąłem wiatrówkę, byłem mokry z gorąca, może i z emocji.
Byłem na wzgórku z czereśniami, ale nie znalazłem ani jednego owocu, a drzew tam wiele.
Obrazki ze szlaku
Na tych zdjęciach widać wielkie pole ze zbożem. Jego nieregularną powierzchnię szacuję na około sto hektarów. Jakiż to kontrast do półhektarowych pól roztoczańskich!
Rośliny w szczelinie asfaltu. Pokaz siły życia i wyobrażenie wyglądu Ziemi bez ludzi.
Wieże GSM. Są ich tysiące, przestaliśmy zwracać na nie uwagi, a krajobrazu raczej nie upiększają. Przy okazji napiszę, że takie nadajniki (bez wież) montowane są nawet na podziemnych stacjach i w dłuższych tunelach, aby i tam zapewnić ludziom dostęp do obrazków.
Ta tabliczka wyznacza bieg drogi ekspresowej S3. Wokół mnie były pola i drzewa, a droga? Droga biegnie pod ziemią. Stałem nad tunelami.
Żywica wyciekająca z pnia czereśni. Czy ktoś z młodych zna jej smak? Ja pamiętam jej smak. Tutaj możecie o niej przeczytać kilka ciekawostek.
Pole kwiatów. Skoro rosną tak gęsto, to niewątpliwie zostały zasiane. Ktoś po prostu lubi chaber i rumianek! :-)
Przejście bezdrożem. Dobrze, że miałem na sobie długie spodnie i ochraniacze.
Wzgórek z suchą, stepowiejącą łąką. Lubie takie, dobrze się nimi idzie i rośnie na nich wiele kwitnących roślin, na przykład śliczne goździki kropkowane.
Nie wiem, jak się zwie ta roślina. Mądra strona waha się między szczwołem, podagrycznikiem a trybulą.
Ruiny pałacu w Sadach Górnych. Ktoś mnie pytał o stan tego pałacu, odpowiedziałem, że nie byłem i nie wiem, a dzisiaj, gdy specjalnie tam pojechałem i zobaczyłem ruinę, okazało się, że jednak byłem, ale wtedy, idąc od pół, nie wiedziałem, że są to ruiny pałacu, chociaż ślady dawnej urody budowli zauważyłem. Szkoda, naprawdę szkoda tego pałacu. Był piękny, co jeszcze widać.
Obok stoi wielki budynek gospodarczy. Też może się podobać. Jego powierzchnię szacuję na przynajmniej 2 tysiące metrów kwadratowych; zauważcie, że ma cztery poziomy, w tym dwa na poddaszu. Jeszcze nadaje się do remontu, ale na odnowienie samego dachu (pokrycie jest z dachówki ceramicznej) miliona byłoby mało. I co dalej?… ech.
Można inaczej, jeśli już snujemy fantazje. Jeden czołg abrams, a obecnie takie kupujemy w USA w setkach sztuk, kosztuje 30-40 milionów złotych (najdroższe modele nawet więcej), a godzina jego użytkowania wiele tysięcy. Za jeden taki czołg można by gruntownie odnowić ten budynek, wykonać w nim przynajmniej kilka luksusowych apartamentów lub kilkanaście ładnych dużych mieszkań, uporządkować otoczenie, zrobić dobrą drogę dojazdową, urządzić park i jeszcze wystarczyłoby na bankiet powitalny. Lokalizacja nie jest zła: 10 minut jazdy samochodem do drogi szybkiego ruchu, 80 minut do Wrocławia, 40 do Legnicy i tyleż do Jeleniej Góry, oraz oczywiście góry wokół.
Trasa: ze Starych Bogaczowic na Pogórzu Wałbrzyskiem pod północny wylot tunelu S3. Odwiedzenie wzgórz na zachód od eski. Poznanie ruin pałacu w Sadach Górnych.
Ostatnio dodaję drugą mapę, z małą skalą, aby oglądającym łatwiej było zorientować się gdzie byłem. Twórca mapy uznał za zasadne zasłonięcie nazw miast jakąś ikonką; doprawdy, nie rozumiem tego rodzaju pomysłów programistów...
Statystyka: włóczyłem się prawie 13 godzin, a licznik pokazał 21
km.