Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 18 września 2025

Mgła i słońce

 120925

Stało się coś niewiarygodnego – aura była dzisiaj dokładnie taka, jaką wczoraj prognozowali synoptycy! Jedno z dwojga: albo fusy dobrze się im rozlały, albo, co mniej prawdopodobne, w końcu odpalili swoje komputery.

Kiedy ruszyłem w drogę, wzrok grzęznął w szarej i zimnej mgle już po stu metrach, a na źdźbłach traw, na liściach drzew, wisiały ciężkie krople. Na jednolicie burej opończy nieba nie widziałem nawet śladu słońca. Jednak z każdym kwadransem mgła rzedła a niebo jaśniało. Dwie godziny później zobaczyłem pierwsze skrawki błękitu, a po kwadransie zaświeciło słońce. Lekka mgła jeszcze była widoczna w oddali, tam, gdzie niebo schyla się do pól, ale w południe i te jej ostatnie ślady zniknęły. Był ciepły i słoneczny dzień ostatniego tygodnia lata.






Moją córkę zaskoczył pytaniem jej syn, Franek: skąd się bierze mgła? Korzystając z okazji napiszę o punkcie rosy. Otóż jest to temperatura, przy której wilgoć zawarta w powietrzu zmienia się, na skutek ochłodzenia, w maleńkie kropelki wody. Nie opadają unosząc się w powietrzu z powodu swoich mikroskopijnych rozmiarów (albo osiadają na źdźbłach traw jako… rosa), ale że jest mnóstwo, ograniczają widoczność. Aby mgła powstała, muszą być spełnione pewne warunki: spora wilgotność powietrza i odpowiednie różnice temperatur, a tak nierzadko jest jesienią.

Skoro już się nawymądrzałem, wrócę na roztoczańskie pola i drogi.

Byłem na zachodnim krańcu krainy, i chociaż zaparkowałem w znanej wiosce, więcej niż połowa trasy była mi nieznana – do dzisiaj. Jak zwykle bywa na takich trasach, poznałem urokliwe miejsca do których będę wracał.



 Idąc polną drogą, zobaczyłem opodal, na zboczu obniżenia, mały zagajnik i krótką miedzę z paroma brzozami. Krótka miedza? Już wyjaśniam. Na polach biegnących falami po stromych zboczach, różnice poziomów w pewnych miejscach są na tyle duże, że konieczne staje się rozdzielenie pola miedzą na jego szerokości. Kształt takiej miedzy przypomina okna zwane wolimi w dachach domów: pojawiają się nagle, niziutkie, rozdzielając jednolitą płaszczyznę pola, rosną, czasami do pokaźnych rozmiarów i po osiągnięciu szczytu maleją aż do zaniku, ponownie jednocząc pole. 

 Są miejsca, szczegóły krajobrazu, formy i kształty, szczególnie mi się podobające. Zawierają coś, co można nazwać moim własnym wzorcem piękna. Jaki on jest, ten wzorzec? Zastanawiając się nad wyrażeniem go słowami, napotykam dziwną trudność: im dokładniej chcę go opisać, tym trudniej mi to zrobić. Opis rozmywa się w coraz bardziej prozaicznych szczegółach, w których gubi mi się głębia przeżywania. Mogę pisać o samotnych drzewach, szczególnie brzozach, o niewielkich wzgórzach zdobionych zagajnikami, polnych dróg niknących za zakrętem lub wbiegających na szczyty i dotykających nieba, ale już te przykłady wydają się takie… tuzinkowe. A widziana w słoneczny dzień miedza z niską trawą i leżącymi na niej żółtymi liśćmi brzozy lub pobocze drogi z lotkami lipowych nasion? Co w nich tak ładnego, że ich obraz pojawia się w pamięci na myśl o lecie i wędrówkach? Jest tutaj wyraźny rozdźwięk, czasami nawet przepaść, między duchowym przeżyciem a jego materialną przyczyną. Znajduję tylko jedno wytłumaczenie: gdzieś głęboko w mojej pamięci zagrzebane są wspomnienia pięknych chwil, a owe tak zwykłe obrazy są jakby zapalnikami budzącymi uśpione przeżycia; łącząc je z chwilą obecną wzmacniają przeżywanie.

Teraz uświadomiłem sobie, że przecież o takich chwilach – zespolenia minionych przeżyć z teraźniejszymi – pisał Proust. Powinienem wrócić do niego.

Opowiem jeszcze o przejściu polami. Staram się chodzić drogami, ponieważ tak jest wygodniej, a czasami taka jest konieczność, na przykład gdy zboża są duże albo gdy pola grząskie po deszczach. Bywa jednak, zwłaszcza po żniwach, że idę na przełaj. Dzisiaj moja droga skręciła nie tam, gdzie chciałem iść, a najbliższa pasująca kierunkiem była ponad kilometr dalej. Przeszedłem w poprzek dwa czy trzy zaorane pola, a przy ścianie niewielkiego lasu, gdy już miałem wejść między drzewami, znalazłem mało wyraźną drogę. 

 

Oczywiście poszedłem nią, ponieważ marsz lasem porastającym doły może okazać się bardzo uciążliwy. Po drugiej stronie lasu droga skończyła się na brzegu pola, więc znowu ruszyłem na przełaj. Szedłem w poprzek plantacji słoneczników, ich dotyk okazał się bardzo ostry, nieprzyjemny dla nagiej skóry ramion. Sprawdziłem kierunek na mapie, zniosło mnie, skręciłem korygując drogę, dalej wdrapałem się na miedzę, za nią inne pole, znowu miedza, zielona droga, urokliwa, ale wiodąca w inną stronę, w końcu niewielki las na przełaj, na szczęście jasny, wygodny, i nareszcie właściwa droga. Doszedłem!


 

Rozdroże nazwane przeze mnie „Dwa Krzyże, Dwa Drzewa”. Przechodziłem przez nie rankiem, drugi raz przed wieczorem, po zatoczeniu pętli, idąc z drugiej strony. Czarne symbole Męki Pańskiej widziałem w zimny odpychający ranek, a później
w ciepłych przyjaznych barwach złotej godziny przedwieczora.

Obrazki ze szlaku

 Ognik szkarłatny – dzisiaj po raz pierwszy widziałem (a na pewno po raz pierwszy zauważyłem) tę ładną roślinę.




 Droga z brzozami.

 Droga do nieba.


 Samotne drzewa.

 Ptaki. Nie wiem, jakiego gatunku, mam nadzieję, że nie zbierają się do odlotu. Wystarczy, że odleciały bociany i jaskółki.

 Kilometr szedłem szosą. Ładna okolica, wygodne do marszu pobocze, ale w rowie leżą opakowania wyrzucane przez kierowców; nie w jednym miejscu, a co krok. Dlatego nie lubię chodzić szosami.




 Bajecznie kolorowy, jasny, uśmiechnięty las grabowy. Obok biegnie lokalna szosa, jest miejsce na parkowanie samochodu. Może pojadę tam któregoś październikowego dnia popatrzeć na złotą polską jesień?


 Widząc w pobliżu grupę brzóz i wyjątkowo buraczkowe ściernisko po gryce, podszedłem bliżej. Patrzyłem na miedze, brzozy i słoneczne barwy lata – wszystko, co woła mnie na szlak.

 

Żółte listki brzozy w słońcu. Obok jest miedza, siedziałem na niej i jedząc kanapki patrzyłem na drżące lśnienie listków.



 Późne popołudnie. Niskie słońce, długie cienie i świat jakby bursztynem albo miodem lipowym zabarwiony.






 Z przyjemnością patrzyłem na wyjątkowo malowniczy zachód słońca. Ostatnie promyk naszej gwiazdy zgasł o godzinie 18.46. Trzy miesiące temu o tej godzinie słońce stało wysoko, ale za trzy miesiące będzie ciemno od kilku godzin.

Trasa: wokół wsi Majdan Grabina na zachodnim krańcu Roztocza.

Statystyka: włócząc się 11,5 godziny, przeszedłem 20,5 kilometra.

PS

Roztocze. Na czym polega fenomen tej krainy?”

Zaciekawiony tytułem, film obejrzałem. Autorzy pokazują Roztocze znane mi, ale tylko pro forma, ponieważ niezbyt ciekawią mnie muzea, budynki czy zatłoczone szlaki. Jednak wydaje mi się, że turystom bardziej się podoba ich Roztocze niż moje. Nie oceniam, a jedynie konstatuję.