080821
Po
raz trzeci przyjechałem do Gródek, wioski w pobliżu Huty
Turobińskiej i Goraja, z powodu najoczywistszego: okolica podoba mi
się, a nie wszędzie byłem. Wzgórz jest dużo i są wyraźnie
zaznaczone, a na ich zboczach nie tylko są pola, ale i liczne
plantacje dodające im malowniczości.
Dojeżdżając
do celu dzisiejszej na pół nocnej podróży, widziałem intensywne
kolory jutrzenki, zabrakło jednak dobrego miejsca na zatrzymanie się
dla zrobienia zdjęć. Wędrówkę zacząłem równo ze słońcem, o
godzinie piątej.
Tym razem jaskółek nie było, ale widziałem
kilka bocianów lecących w stronę pól, zapewne na śniadanie.
Słońce
dotykało jedynie szczytów wzgórz i drzew, w dole jeszcze trwały
resztki nocy, gdy minąwszy budynki szedłem polami w stronę
plantacji malin, na której rośnie urodziwa brzoza. Poznałem ją
parę tygodni temu, jest pierwszym moim drzewem na Roztoczu. Stanąłem
przy niej w trzy kwadranse po wschodzie, w porze najpiękniejszego
światła. Jej liście na wiszących gałązkach prześwietlone były
słońcem.
Konkretny
cel miałem jeden – dokładniejsze przyjrzenie się Wielkiej
Jeżówce, najwyższemu wzgórzu tej części Roztocza. Resztę dnia
miało wypełnić skręcanie tam, gdzie oczy poniosą. Ponieważ
przechodziłem już głównym szlakiem przez wzgórze, dzisiaj
wybrałem inną trasę: miałem od południa, z drugiej strony lasu,
podejść możliwie blisko wzgórza i w wybranym, wąskim miejscu
przeciąć las. Pasujące mi drogi polne znalazłem, jednak przejście
przez las miało być bezdrożem. Dzięki zdjęciom satelitarnym z
naniesioną pozycją, miedzami doszedłem do lasu w jego najwęższym
miejscu. Z niepewnością ale i ciekawością zatrzymałem się przed
ścianą lasu: równa płaszczyzna pola dochodziła do samych drzew,
dalej nic nie było widać. Będą chaszcze i pokrzywy?
Obiecałem
sobie nie chodzić leśnymi bezdrożami, a znowu mam to robić.
Tłumaczyłem się sam przed sobą niewielką odległością, raptem
150, może 200 metrów. Wszedłem między drzewa i gdy tylko wzrok
przyzwyczaił się do głębokiego cienia, westchnąłem mile
zaskoczony; uśmiechem przywitałem piękny i niezachwaszczony las
bukowy rosnący na stromych zboczach głębokich jarów. Ustaliłem,
którym bocznym wąwozem najłatwiej będzie przejść na drugą
stronę lasu i szukając miejsc mniej stromych, zszedłem na dno. Tam
rozejrzałem się ponownie, widząc las w innej perspektywie. Och,
jak tam mi się podobało, zwłaszcza, że komarów było niewiele, a
śmieci wcale! To las, w którym można się spodziewać pojawienia
się myśliwego ubranego w skóry, z oszczepem w dłoni.
Nie
dziwię się jego czystości, wszak jest daleko od szos i wiosek,
więc zwożenie tutaj śmieci byłoby utrudnione. Po co się męczyć,
skoro można wygodnie wysypać je do pobliskiego lasu?
Ostrożnie,
mocno podpierając się kijami i chwytając pni drzew, wszedłem na
górę po mokrej i śliskiej ziemi, a tam zobaczyłem między
drzewami jasność otwartej przestrzeni. Po kilku minutach stałem na
drodze wiodącej przez Wielką Jeżówkę. Nie dziwię się
niezauważeniu szczytu na poprzedniej wędrówce. Ot, po prostu
droga łagodnie wznosi się, a później powolutku opada. Po obu
stronach widać pola i plantacje, a dali jest niewiele, ledwie wąski
paseczek ponad zbożem. Z wielu miejsc trasy widoki są rozleglejsze,
ładniejsze, nie wiem więc, czemu akurat tutaj jest zaznaczony punkt
widokowy. Wielka Jeżówka niech będzie sobie największym wzgórzem
w tej okolicy, ale dla mnie nie jej tuzinkowy szczyt ma urok, a ten
las na jarach, ma nieodległa plantacja róż i dróżka na jej
końcu. Na mapach tych miejsc nie ma, jest tylko szczyt wzgórza.
Miejsca prawdziwie ładne wyróżnione są pamięcią, nie znakiem na
mapie.
Wróciłem
do szosy i nie mając konkretnych planów, poszedłem za znakami
rowerowego szlaku. Wprowadził mnie w las, drugi piękny las dzisiaj
poznany. Ten był mieszany, bukowo-sosnowy, jasny, przyjazny, wygodny
dla miłośników leśnych wędrówek. Wtedy nie wiedziałem jeszcze,
że kilka godzin później poznam trzeci ładny las, i że będzie on
czystą buczyną.
Znalazłem
grzyba, jednego jedynego, a był to spory, mięsisty i zdrowy kozak.
Schowałem go do górnej kieszeni plecaka. Podróż zniósł dobrze,
teraz suszy się na słońcu – pierwszy grzyb w tym roku, na dobry
początek sezonu.
Za
lasem przeszedłem obok ostatnich domów Kondratów. Ktoś remontuje
tam drewniany stary domek, a na brzegu sąsiedniej posesji rośnie
rząd grabów. Obok w pokrzywach stoją dwie sterty starych,
sczerniałych już suporków, czy też belitu, bo różne są używane
nazwy tego budulca. Ktoś zgromadził materiały na dom, ale go nie
postawił. W tej kupie psujących się bloczków ukryte są ślady
czyichś kłopotów, może tragedii, na pewno niespełnionych
nadziei. Przyjrzyjcie się tej piramidzie. Tak mogą wyglądać
ludzkie marzenia o domu.
Na
wielu przydrożach rosną tarniny, a jest ich znacznie więcej niż w
moich górach. Nadto tamte nie mają wiele owoców, tutejsze mają
mnóstwo. Widząc tak liczne tarninowe śliwki, wspomniałem jesień
sprzed wielu laty, gdy zbierałem owoce i robiłem z nich sok.
Pamiętam jego piękny kolor. Ile to lat minęło? Wolę nie liczyć.
Jesienią powinienem nazbierać owoców i zrobić sok, może wtedy
wróci do mnie jakaś cząstka tamtych lat…
Szlak
prowadził do Gródek, wioski w której miałem samochód, ale że na
powrót było stanowczo za wcześnie, parę razy skręciłem w boczne
drogi, w końcu poszedłem najdłuższą. Sama polna droga ma dla
mnie urok, a jeśli jeszcze prowadzi wśród wzgórz, jak
roztoczańskie i pogórzańskie, jej urokowi trudno mi się oprzeć.
Nie wiem, dlaczego tak jest. Czasami łączę moją nimi fascynację
z dzieciństwem spędzonym na wsi, do której nie prowadziła szosa,
a taka właśnie droga po której biegałem, szczęśliwy gówniarz,
na bosaka. Polna droga byłaby więc drogą powrotu w tamten dawno
miniony czas niewinności, szczęśliwości i radości? Może tak.
Nie wiem na pewno, ale na szczęście ta niewiedza nie przeszkadza mi
uśmiechem odpowiadać na wołanie drogi.
Znalazłem
kępkę niezapominajek polnych (czy błotnych?). Chciałem zrobić im
zdjęcie, ale aparat ustawiał ostrość na trawę. Pokazałem mu
palcem, wtedy wyostrzył na kwiaty, ale gdy palec cofnąłem, znowu
się przestawił. Nie mam sił do niego. Często widuję pola
wyjątkowo wąskie, ale dzisiaj widziane było chyba najwęższym,
skoro ma pięć metrów szerokości. Z powodu drzew rosnących na obu
miedzach, kombajn się na nim nie zmieści. Ciekawy jestem powodu
uprawiania tego skrawka ziemi. Głód ziemi, ubóstwo, tradycja? A
może ten coraz rzadszy wśród rolników imperatyw nakazujący
obsiać ziemię, by rodziła?
W
pobliżu wsi Gródek stoi na polu wysoki maszt stabilizowany linami
odciągowymi. Są na nim wiatromierze, ale nie zauważyłem żadnego
zasilania, nie ma też ogrodzenia. Jak to działa i czemu służy?
Nie wiem, bo informacji o nim nie znalazłem. Oszacowałem jego
wysokość na 70-100 metrów. Ciekawe, jaką ma naprawdę. Jeśli już
piszę o budowlach, wspomnę o dwóch sąsiadujących ze sobą
zupełnie odmiennych konstrukcjach: o krzyżu i lampie ulicznej
zasilanej z paneli słonecznych. Drewno i stal, wiara i technika,
tradycja i nowoczesność.
Znalezienie
dobrego miejsca na przerwę nie jest wbrew pozorom łatwe, ponieważ
miejsce takie powinno spełniać kilka warunków: być suche, bez
komarów, mieć różnicę wysokości pozwalającą na swobodne
siedzenie i odpoczynek nóg, a jeszcze w miarę możliwości
zapewniać ładny widok. W gorące dni lata trudno o brak komarów w
cieniu, więc na ogół miejsce takie jest wybierane w pełnym
słońcu, na przydrożnej między. Usiadłem
tyłem do drogi, na brzegu pola z łanami lnu równo ułożonymi na
ziemi. Pomyślawszy o
tkaninie z nich robionej, wziąłem łodygę i ją przełamałem.
Zgięła się, ale nie pękła, zacząłem więc zgniatać ją i
wykruszać tkankę. Po chwili miałem odsłoniętych kilka cienkich
elastycznych nitek, które po skręceniu utworzyły nić tak mocną,
że miałem trudności z jej urwaniem. Mając, według moich
szacunków, trzydzieści – czterdzieści metrów takiej nici, można
byłoby utkać kawałek tkaniny wielkości dłoni.
Uwaga
związana z nazwami: miękka tkanka łodyg lnu zwana była
paździerzą. Pracami nad lnem, w tym także usuwaniem paździerzy,
zajmowano się jesienią, po zakończeniu prac polnych. No i mamy
kolejny miesiąc nazwą związany z czynnościami w gospodarstwie: to
październik. Fakt
ten świadczy o powszechności używania lnu.Do
wioski i samochodu miałem pół kilometra. Minęła trzynasta
godzina włóczenia się po okolicy, czułem zmęczenie, ale słońce
stało jeszcze wysoko, do wieczora było daleko. Szkoda wracać.
Skręciłem w boczną drogę, i na otwartej przestrzeni, w widokowym
miejscu, usiadłem. Chociaż popatrzę. Często wraca do mnie dziwna
myśl: może szybciej niż się spodziewam pojawi się przeszkoda
uniemożliwiająca wyjazdy, więc trzeba jeździć.
Patrzę
na pełnię lata, na kombajny sunące po polach a biedronkę po moim
kolanie, i czuję, że te widoki są mi drogie. Reaguję tak, jakbym
miał je niespodziewanie utracić, ale to nie pesymizm, a
nienasycenie.
Moja
trasa.
Z
Gródek wyszedłem na południe, pod Zagrody. Najpierw szosą Zagrody
– Kondraty, później polnymi drogami, bezdrożami i lasem,
wyszedłem na drogę wiodącą przez wzgórze Wielka Jeżówka. Ze
szczytu poszedłem niebieskim szlakiem rowerowym w stronę Gródek,
ale w połowie drogi skręciłem w nieoznakowaną drogę polną. Idąc
nią, później pięknym lasem bukowym, wyszedłem w Kondratach
Kolonii. Do Gródek wróciłem inną polną drogą. W paru miejscach
trasy robiłem wypady w bok widząc ładną drogę.