021021
Przed wybraniem się w dalsze, nieznane mi jeszcze, rejony Roztocza, wróciłem na pola i drogi pod Czarnymstokiem i Gorajcem.
Ranek był chmurny, ale już około dziewiątej wiatr przegnał bure chmury i zaświeciło słońce.
Nie miałem ustalonej trasy, niewiele przeszedłem kilometrów, nastawiając się na poznanie okolicy. Nierzadko skręcałem w boczną drogę wiodącą otwartą przestrzenią tylko dlatego, że jej nie znałem, a kiedy schodziła po stoku w stronę lasu, zawracałem. Chciałem chodzić polami i widzieć dal.
Raz jeden wszedłem w las. Widokowe zbocza powyżej Czarnegostoku oddzielone są od równie widokowych wzgórz wznoszących się nad Gorajcem długim jęzorem lasu schodzącego w dół niemal do zabudowań wsi. Las jest trudny do przejścia, a pasujących polnych dróg tam nie ma. Znam jedno dobre przejście, ale dzisiaj zachciało mi się sprawdzić inne – wypatrzoną na zdjęciach Google niewyraźną przecinkę prowadzącą na drugą stronę. Droga była, owszem, ale dawno opuszczona, zarastająca; szło się nią niewiele wygodniej niż na przełaj, jednak szedłem bez przedzierania się, jak to czasami mi się zdarza.
Właściwie to lubię ten mój nie zawsze rozsądny zwyczaj wybierania dziwnych przejść. Bywa ciekawie.
Szedłem na drugą stronę lasu chcąc dojść do miejsca uznawanego przeze mnie za jedne z najładniejszych na Roztoczu. Niemałą częścią jego uroku jest nagłość pojawienia się niespodziewanego dalekiego widoku. Będąc tam pierwszym razem, szedłem mało widoczną drogą wiodącą wzdłuż lasu, bez dalekich widoków, a gdy doszedłem do jej końca, skręciłem w równie mało widoczną drogę poprzeczną i niewiele dalej zatrzymałem się, zdumiony. Byłem na szczycie wzgórza, przede mną stała urodziwa duża czereśnia, obok przy drodze grusza, pola schodziły po zboczu ku lasom w dolinie, a ponad nimi zobaczyłem wzgórza poznane już wiosną, te, do których szedłem. Nieco na lewo w szerokiej dolinie stały domy Gorajca – małe kolorowe drobinki rozsypane wzdłuż niewidocznych stąd szos. Jeszcze dalej, ponad nimi, wznosiły się kolejne wzgórza, zasnute niebieską mgiełką odległości i jesiennego powietrza.
Widząc w
oddali, na tle nieba, samotne drzewo, poczułem chęć pójścia tam.
Pójdę, poznam to drzewo, ale nie dzisiaj.
Nie poznałem nowych miejsc, ale na znane krajobrazy patrzyłem z innych dróg, dopiero dzisiaj poznanych, więc w innej perspektywie i w innym świetle. Widziałem je odmienionymi.
Pod wieczór widziałem brzozy oświetlone niskim słońcem. W swoich jesiennych sukienkach wyglądały prześlicznie, ale ich uroda jest tak zwiewna, tak subtelna, że krzemowy móżdżek mojego aparatu jej nie dostrzegał.
Obrazki ze szlaku.
Czereśnia rosnąca na opisanym górnym miejscu widokowym (tak je nazywam) jest bardzo malownicza, ale nie była jedynym drzewem odwiedzonym, poznanym i podziwianym; kilka razy skręcałem na pola widząc samotne duże drzewo. Do jednej z grusz polnych przybita jest drabina, najwyraźniej służy jako ambona. Siedziałem na niej i jedząc kanapkę, patrzyłem w dal.
Widziałem pola z żółto kwitnącymi roślinami; wiem, że to poplon siany dla użyźnienia gleby, ale jego nazwy nie pamiętam. Roślina służy też pszczołom, których widziałem mnóstwo, a ich wielogłosowe bzyczenie było intensywne i przejmujące niczym dźwięki organów.
Pięknie barwią się krzewy aronii. Na tle błękitu nieba lub zieleni traw, w jesiennym słońcu, wyglądają jak na obrazie impresjonisty, chociaż trudno mi uchwycić aparatem ich intensywne czerwone barwy w jakże licznych odcieniach.
Jeśli już piszę o roślinach, wspomnę konyzę kanadyjską. Z nazwy poznałem ją w lecie, wcześniej jej nie zauważałem. Dziwnie tłumaczę się przed samym sobą: nie zauważałem, bo jej nie było! Wiadomo jednak, że prawda jest inna: poznanie, więc wiedza, otwiera oczy na świat. Teraz widuję tę roślinę bardzo często. Jeśli dodać inne rośliny przywleczone do nas z Ameryki, jak przymiotno czy nawłoć – trzeba uznać, że widuję za często.
Na drodze siedział motyl. Wyjąłem aparat i zrobiłem krok w jego stronę – siedział dalej. Prztykałem zdjęcia pochylając się coraz bardziej, ostatnie zrobiłem z odległości 20 centymetrów, dopiero wtedy motyl uznał, że poszedłem za blisko. Jaki to motyl? A bo ja wiem? Chyba rusałka pawik, chociaż wolałbym, żeby był nieznanym okazem. Janku, napisz coś.
Widząc daleki widok w przewie między drzewami, skręciłem w boczną drogę chcąc podjeść bliżej i lepiej widzieć. Pole zarośnięte jest chwastami i polnymi kwiatami, a między nimi zobaczyłem dynie. Jest ich tam mnóstwo, a niektóre są już miękkie, gnijące. Szkoda mi się zrobiło takiej ilości marnowanego jedzenia. Wziąłem mniejszą dynię i zapakowałem do plecaka. W domu zrobię z niej jakąś potrawę, odpowiedni przepis znajdę w internecie – postanowiłem, wcale nie speszony kradzieżą. W innym miejscu na polu z dyniami zobaczyłem wyraźne ślady sedymentacji. Cóż to jest? Woda, ale i ludzie, zwierzęta oraz wiatr, przenoszą drobiny ziemi z góry w dół. Taka jest przyczyna tworzenia się wąwozów, a w dalszej perspektywie czasowej obniżania się wysokości i stromizny wzgórz. Cóż się dzieje z tą ziemią? Jest osadza niżej. Ten proces, mający wiele odmian, geologowie nazywają sedymentacją. Oto jej ślady: Na polach ruch. Rolnicy orzą i bronują ziemię, sieją ziarna, rozsiewają nawozy, ale też widywałem kombajny na polach z gryką, trwają więc grykowe żniwa. Ostatnie prace przed nastaniem ciszy na polach. Samochód miałem zaparkowany w centrum Czarnegostoku, przy remizie strażackiej. Przed budynkiem stoi zabytkowy wóz strażacki na drewnianych kołach. Pamiętam wozy na takich kołach, odgłosy ich jazdy i wyciskane ślady na polnych drogach. Pamiętam świat już nieistniejący, a przecież wiekowym staruszkiem nie jestem.Trasa: wzgórza na wschód od Czarnegostoku i Gorajca Zagrobli.