Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 27 kwietnia 2023

Niebo i pola

 21-230423

 



Prognozy pogody były zachęcające, głód drogi znaczny, parę groszy na wyjazd miałem, więc… pojechałem na pierwszą trzydniową wędrówkę roztoczańską. Nocleg zamówiłem w agroturystyce w Chłopkowie, małej wiosce w zachodniej części Roztocza, kilkanaście kilometrów na zachód od Szczebrzeszyna. Cena i warunki były typowe dla tanich (no... bez przesady) hoteli: 80 zł, spartańskie umeblowanie, jedno gniazdko w kącie pokoju i chłodna woda pod prysznicem. Były i plusy: łazienka przy pokoju, bogato wyposażona kuchnia, czystość i cisza.

 

Wybrałem Chłopków ponieważ nieopodal są tak ładne wzgórza, że będąc tam już dwukrotnie uznałem, iż byłem za mało. Trasy na dwa kolejne dni także wybierałem według tego klucza, czyli niewiele poznałem nowych miejsc, ale gdzie mi się spieszyć? Był jeszcze poważniejszy powód moich powrotów w znane, jakoby, miejsca: moja dziurawa pamięć. Uznaję okolicę za poznaną wtedy, gdy wiem, gdzie biegną jej drogi i co zobaczę za wzgórzem zasłaniającym odległy widok, a obecnie mieszają mi się obrazy i wrażenia z poprzednich wyjazdów. Chociaż bywają przebłyski: idąc okolicą niewyróżniającą się niczym szczególnym nagle pojawia się myśl o drodze, albo drzewie czy widoku, który zaraz zobaczę; bywa nawet, że jest dokładnie tak, ale rzadko.

Piątek i niedziela były słoneczne, w sobotę błękit widziałem przez pół dnia, temperatura była idealna do wędrówek i dłuższych przerw, ranki świetliste, skąpane w rosie, wokół zieleń ozimin i traw, urocze młode listki brzóz i mnóstwo kwitnienia. Jeszcze kwitną mirabelki, oczywiście czereśnie i tarniny, otwierają się pierwsze kwiaty na czeremchach, a przy ziemi trwa istny festiwal kwitnienia! Dziesiątki gatunków małych i maleńkich kwiatków polnych, wśród których rozpoznaję ledwie kilka; staram się jednak poznać więcej.

Żadnego dnia nie przeszedłem dwudziestu kilometrów, mimo dwunastu godzin na szlaku, bo zbyt często zatrzymywały mnie ładne miejsca i kwiaty. Zawsze miałem czas by skręcić w bok, gdy zobaczyłem coś ładnego lub ciekawego. Szedłem właściwie bez konkretnego celu, zmieniałem trasę pod wpływem chwili czy wspomnienia widoku sprzed roku. Nic nie musiałem, nie miałem planów; siadałem, patrzyłem, myśli mi się rozbiegały, nie goniłem ich, wstawałem i szedłem dalej. Patrzyłem na dal najdalszą i na bratki polne rosnące tuż przy mnie. Właśnie takim najzwyklejszym drobnym kwiatkom przydroży poświęciłem najwięcej czasu.


 

Oto trawiasta, niewysoka skarpa przydrożna, a na niej dużo przetaczników, bratków oraz niepoliczone mnóstwo białych, maleńkich kwiatków. Jak się one nazywają?

 

Rzodkiewnik pospolity. Nim zdecydowałem się napisać te dwa słowa nazwy, zadałem wiele pytań Google, obejrzałem dużo zdjęć, porównywałem je, wybierałem nazwy uznane za właściwe, rozmyślałem się i szukałem dalej. Po co? Bo chciałem wiedzieć. Bo ta wiedza ma dla mnie znacznie większą wartość od wiedzy o stroju czy wypowiedzi jakiejś gwiazdki, informacji o zakupie piłkarza za jakieś absurdalne pieniądze, przebiegu kolejnego dziwnego konkursu w telewizorni albo, nie daj Boże, wypowiedzi polityka; przepraszam za użycie tego słowa.

Chciałem wiedzieć, bo obraz świata znanego i rozumianego jest pełniejszy i ładniejszy. Powabniejszy także.

Niestety, wygląd roślin psuje moja dłoń widoczna na zdjęciu; tylko w ten sposób potrafiłem zmusić aparat do właściwego ustawienia ostrości – podsuwając mu dłoń pod obiektyw.

Później okazało się, że nie tylko rzodkiewnika widziałem. Nieco podobny, też licznie kwitnący, jest tasznik pospolity. Tak myślę (pewności nie mając), bo dostrzegłem charakterystyczne nasiono w kształcie głowicy buzdygana; widać je na zdjęciu. Jeśli moje identyfikacje są błędne, proszę je poprawić.

Zrobiłem wiele zdjęć bratkom polnym i przetacznikom, ale żadne nie było wyraźne. Ten głupi aparat ustawia ostrość na trawę, nie na kwiatki, a ja nie wiem, jak mam przemówić do jego krzemowego móżdżka.




Po raz kolejny odwiedziłem uroczą dolinkę w pobliżu wsi Tokary, ale dopiero dzisiaj zauważyłem na mapie jej nazwę: Podleśny Zdebrz. Jesienią odszukałem miejsce zwane Wielka Zdebrz, a było ono dnem głębokiego wąwozu. Zdebrz byłby więc wąwozem, dołem, obniżeniem, ale dlaczego „wielka”, a nie „wielki”?

W internetowych słownikach języka polskiego trudno o wyjaśnienie słowa zdebrz. W słowniku PWN jest podobne: „debrza – sucha dolina o wąskim dnie i stromych zboczach”. W starym słowniku pod redakcją W. Doroszewskiego znalazłem inną formę: „debrze – dolina między górami, obrosła drzewem, oblana wodą”.

Zakładając, że słowo „zdebrz” jest pochodną słowa „debrza”, uznaję jego znaczenie za wyjaśnione. To wąskie obniżenie terenu, charakterystyczne dla Roztocza, gdzie zagłębień podobnych do wąwozów jest ogromna ilość. W takim razie nazwę „Wielka Zdebrz” należałoby uznać za błędną, bo zdebrz jest rodzaju męskiego. W internecie dużo jest informacji o Stowarzyszeniu Przyjaciół Roztocza Jastrzębia Zdebrz. Albo czegoś jeszcze nie wiem, albo i ta nazwa jest błędna. Tworząc ją, jakby myślano o żeńskiej formie „debrza” a mówiono o męskim „zdebrz”. Jeszcze to połączenie jastrzębia, drapieżnego władcy przestrzeni, a zalesionymi i zakrzaczonymi dołami i wąwozami... Daleko częściej góry śmieci tam się zobaczy niż jastrzębia. Często, może za często, piszę o śmieciach, ponieważ ilość dzikich wysypisk przeraża mnie. Jest wysoce prawdopodobne zobaczenie kupy śmieci po rozchyleniu przydrożnych zarośli. Ich widok nie tylko rani zmysł estetyczny, ale i znacznie utrudnia przyjazne patrzenie na mieszkańców Roztocza.

Obrazki ze szlaku



 Trzy pary kolorów: błękit i zieleń, błękit i biel, zieleń i biel.

 Dwa albo trzy razy widok wydał mi się inny (gorszy) od pamiętanego, co później tak się potwierdzało.

 Często widziałem na polnych drogach coś takiego. Czy są to miniaturowe kopce mrówek, czy może zrobiły je dżdżownice?

 Tej brzozie pomyliły się kierunki, ale przecież błąd zauważyła i się poprawiła.

 Te opony wyjątkowo nie są śmieciami wyrzuconymi w krzaki, a zabezpieczeniem przed wymywaniem ziemi na granicy pola i stromego wąwozu. Zapadlisko sięga już brzegu pola.

 Tutaj widać podobne wymywanie ziemi z pochyłego pola. Bez odpowiednich prac będzie ubywać wierzchniej warstwy żyznej ziemi.

 Przydrożny kamieniołom. Tylko brać niemal gotowy materiał budowlany.




 Tę grupę drzew zobaczyłem z daleka, a zwróciła moją uwagę wyglądem. Kwitła czereśnia, to było wiadome, bo i pora i wysokość drzewa pasowały, a reszta konarów? Są uschnięte?
Kiedy zobaczyłem co tam rośnie, byłem zaskoczony. Widywałem wielopienne drzewa, znam miejsca w moich górach, gdzie rosną lipy mające nawet 10 pni, ale tak rozrosłych grabów nie widziałem: rośnie ich tam, splątanych, obejmujących siebie wzajemnie i czereśnię, kilkanaście na powierzchni ledwie paru metrów.



 
Tutaj dla odmiany graby z jednym pniem, ale jakie! Na pierwszych zdjęciach jest grab ogłowiony dokładnie tak, jak ogławia się wierzby (drzewa obu gatunków dobrze znoszą obcinanie konarów), na drugim równie masywny, ale i wysoki oraz bardzo rosochaty.

 Drogi na Roztoczu mają skłonność chowania się w wąwozy stopniowo powiększające głębokość, co ma związek z wymywaniem ziemi. Na ścianach szybko pojawiają się krzewy i drzewa, które z czasem trzeba przycinać by zachować przejezdność drogi. Jeśli ta przestanie być używana, rośliny, a zwłaszcza tarnina, szybko przywłaszczają sobie całą jej szerokość. Wąwóz drogi zamienia się w dzikie zapadlisko zarośnięte gąszczem nie do przejścia.




 
Kiedyś doszedłem do brzegu pewnego lasku i zawróciłem widząc ciemny gąszcz; dzisiaj poszedłem dalej znajdując tam ładne drzewa, a niewiele dalej otwarte, malownicze wzgórki. Widziałem wiele dużych jaworów, grubaśnych i pokręconych grabów, także wierzb iw. Drzewa tego gatunku mają wielką wolę życia, ale nie dbają o siebie. Żyją żywiołowo, ale niechlujnie. Na ostatnim zdjęciu widać bazie na gałęziach konaru niemal całkowicie przełamanego i leżącego na ziemi. Odżywiany ostatnimi nieprzerwanymi włóknami nadal żyje jakby nic się nie stało.

 Mniszek na łące. Zwykły widok, prawda? Owszem, ale pierwszy w tym roku i dlatego wyjątkowy.

 Stary, zapomniany i smutny sad.


 Uschnięte badyle zeszłorocznej nawłoci. Pokrywają ziemię szczelną szarą warstwą, źle się po nich chodzi, są brzydkie, a spotyka się je często. Chyba nie lubię nawłoci.


 Grusza na miedzy. Skręciłem ku niej widząc dwa równe pionowe… nie wiedziałem, co to było. Z bliska zobaczyłem wyjątkowo grube pędy (konary?) dzikiej róży. Wspięła się na drzewo i na nim rozgałęziła. Powinienem wrócić tutaj latem, zobaczyć kwiaty tej róży w koronie gruszy – pomyślałem, a odchodząc dotknąłem jednego z kolczastych pędów. Zakołysał się dziwnie. Okazało się, że obydwa są ucięte tuż przy ziemi.

Nie zobaczę już tych kwiatów…


 

 Nie tylko ludzie noszą swoje krzyże. Drzewa też. Tutaj stara lipa podtrzymująca krzyż. Nie ona jedna; niewiele dalej są trzy grupy rozrosłych wysokich lip, wszystkie one mają swoje krzyże. Drzewa te stoją jeszcze czarne, zimowe, ale ich pąki są nabrzmiałe; za kilka dni się zazielenią.

 Tarasowe pola na zboczu wzgórza, widok bardzo charakterystyczny na Roztocza z jego wąskimi, właściwie cienkimi polami i miedzami służącymi nie tylko do oddzielania pól, ale i do wyrównania ich powierzchni.

Statystyki.

Pierwszego dnia byłem na szlaku 10 godzin i przeszedłem 16 km, kręcąc się między Latyczynem, Komodzianką i Chłopkowem. W drugi dzień przedreptałem 19 km w okolicach Czarnegostoku, w drodze będąc 12 godzin. Trzeci dzień spędziłem włócząc się 12 godzin po polach i drogach pod Tokarami, a przeszedłem 18 km.

Przerwy trwały wyjątkowo długo, bo po około pięć godzin. Czyli szedłem powoli, a przerwy robiłem w niemal każdym ładnym miejscu.




 


























































sobota, 22 kwietnia 2023

Powrót

 130423

Nie wiedzieć jakim sposobem minęło pół roku, przyszła wiosna, wróciłem do domu i oto witam Roztocze.

Jadąc w Sudety uznaję pogodę za sprzyjającą jeśli tylko nie pada, ale wybierając się na lubelskie szlaki chciałem mieć słoneczny dzień. Góry jednoznacznie kojarzą mi się z zimowymi wędrówkami, Roztocze z cieplejszą i bardziej słoneczną połową roku. Prognozy się sprawdziły: cały dzień szedłem pod błękitnym niebem, a byłem tam, gdzie w październiku minionego roku żegnałem Roztocze. W tym wyborze nie było nic symbolicznego, po prostu chciałem raz jeszcze zobaczyć ładne wzgórza i drogi. Na szlaku byłem 12 godzin, ale niewiele przeszedłem zajęty gapieniem się na błękit nieba, dal, kolorowe ślady wiosny albo… siedząc na miedzy i rozmawiając z kolegą.

Tamten październikowy dzień też był słoneczny, trwała wspaniale kolorowa jesień; dzisiaj kolorów niewątpliwie było mniej, ale kwitnienia więcej, a jego zapowiedzi jeszcze więcej.

Niżej zamieszczam dwie pary zdjęć zrobionych w jednym miejscu, pod samotną osiką: jedne zrobione dzisiaj, drugie niemal pół roku temu.


 


 

Z mnogości widzianych małych kwiatków polnych i leśnych niewiele rozpoznałem: wielki łan zawilca gajowego, często spotykane kępy jasnoty purpurowej, odbijające niebo przetaczniki, niepozorną ale ujmującą wiosnówkę i uroczą, wyrazistą gwiazdnicę wielkokwiatową. Niewiele jak na różnorodność wczesnowiosennego kwitnienia. Robiłem zdjęcia (nieudane), a po powrocie pytałem się pewnej strony, na której komputer rozpoznaje rośliny, ale i on miewał wątpliwości. Prawdopodobnie widziałem gwiazdnice, ale nie wielkokwiatowe. Komputer na stronie internetowej podpowiadał mi inne odmiany tej rośliny: zaniedbana (przez kogo, na Boga?!) lub pospolita. A może trawiasta? Jak się rozeznać w tej ilości gatunków, skoro i mądrutka maszyna nie potrafi? A te kwiaty przypominające gwiazdnicę, ale dużo mniejsze? Niezdecydowana strona odpowiadała mi, że może to być rogownica źródlana. Czemu nie poświęciłem roślinie więcej czasu? Przecież nie spieszyłem się nigdzie. Obiecuję sobie nachylić się uważniej przy najbliższym spotkaniu. Swoją drogą ciekawe jest postrzeganie roślinek wykształcających maleńkie kwiatki jako ładniejszych od tych dużych. Może ujmują mnie skromnością? Wiem jednak, że jeśli z bliska uważnie się im przyjrzeć, owa skromność zostaje tylko w małych rozmiarach, bo urodą kwiatki te potrafią dorównać najbardziej znanym z piękności.

Jeśli zauważycie błąd w nazwaniu roślin, proszę o tym napisać.

Wąskie i długie pola falujące po zboczach nie tylko w płaszczyźnie pionowej, ale i zataczające się na boki tak, jakby powtarzały kroki pijanego geodety; miedze wznoszące swoje niemal pionowe ściany aż do piętra lub odwrotnie – stopniowo niknące wśród zielonej oziminy; na nich długie i zbite gęstwiny tarniny, kępy wysokich płowych traw albo drzewa.


 

Skały w górach wydają się istnieć tylko dla siebie, drzewa na roztoczańskich miedzach jakby czekały na nas. Plotę banialuki? Zapewne macie rację, ale znaczna część moich tekstów jest próbą oddania wrażeń, nie opisem realnej rzeczywistości, a ja siedząc pod brzozami na miedzy odnoszę wrażenie nachylania się tych drzew nade mną w opiekuńczym geście. W takich zakątkach dobrze mi się siedzi ze zwieszonymi na między nogami, ponieważ mają wyjątkowy urok i aurę roztaczaną przez brzozy. Nie wiem, jak to możliwe i co na to mówi nauka, pewnie zaprzecza, ale ja, mimo uważania się za materialistę, tę aurę czuję.

W innym miejscu widziałem starą, dużą czereśnię i równie wiekową gruszę, a przy nich kępę tarniny i różany krzew. Nie mam zdjęcia pokazującego całą tę grupę, uwierzcie więc na słowo, że jest ładna. Grusza jeszcze śpi snem zimowym, czereśnia ma nabrzmiałe pąki i tylko patrzeć, jak otuli się bielą kwiatów i buczeniem pszczół. Dwa drzewa, dwie odmienne grupy wspomnień i budzonych obrazów, ale obie ciepłe i ważne dla mnie. Dodam a propos, że nieopodal widziałem pszczelarza ustawiającego kilkanaście uli.

Wojna za granicą, pandemie albo inflacje, popaprane pomysły rządzących, dziwaczne, a nawet szokujące ideologie ludzi – to wszystko nie ma tutaj znaczenia, istnieje gdzieś daleko, w innym świecie. Ten jest swojski, przyjazny, przewidywalny, logiczny i bezpieczny. Kończy się zima, nadchodzą cieplejsze dni, rośliny kwitną, brzozy zaczynają się otulać zieloną mgiełką, za nic mając kłopoty sprowadzone na nas przez nas, a ja mogę czerpać siłę ze stałości przyrody.

Porośnięte lasami wąwozy, jary i najróżniejsze doły są na Roztoczu liczne. Nierzadko podchodzą do dróg, a nawet wchodzą na nie zapadliskami omijanymi ciasnymi zakolami. 

 


Formacje te byłyby ładne swoją dzikością, gęstwiną roślin, ciemną i ciasną głębią, głębokim kontrastem z rozległym i słonecznym przestworem pól, gdyby nie paskudny zwyczaj okolicznych mieszkańców zasypywania ich śmieciami. Dzisiaj też widziałem ten zwykły, niestety, widok na Roztoczu, ale chyba po raz pierwszy widziałem też śmieci nie w dole, a na górze. Oto okazała ściana glinianego urwiska; ma długość kilkudziesięciu metrów, wysokość sięgającą drugiego piętra i jasny beżowy kolor. Jest ładna, prawda? A co widać na szczycie ściany?



 

Obrazki ze szlaku

 Zieleniejący krzew różany. Do jego kwitnienia jeszcze daleko, a już przyciąga wzrok.


 Urocza figurka na polu. Niewątpliwie jej postawienie tam ma związek ze świętami, jednak szczegółów nie znam.

 

Pole zostawionych na zimę słoneczników. Uderzający był kontrast między sczerniałymi główkami tych słonecznych (w pamięci) roślin a błękitem nieba.

Trasa: na południe od wsi Zagroble, Załawcze i Rokitów w zachodniej części Roztocza.

Statystyka: na szlaku byłem 12 godzin, przeszedłem 18,5 km, a przerwy trwały wyjątkowo długo, bo pięć godzin.


















środa, 19 kwietnia 2023

Oblicze ludzkości

 190423

Kupiłem parę książek w antykwariacie; do przesyłki dołączona była ulotka i list od prywatnej fundacji zajmującej się pomaganiem dzieciom w Afryce.

>>Polska Fundacja dla Afryki zbiera na dożywianie 1700 głodnych dzieci na Madagaskarze.

Praca dla dzieci oznacza jedzenie. Podejmują więc każdą: noszenie cegieł, piasku czy kamieni na budowie. Gdy się przyjdzie na targ o 3 rano, to można się nająć do noszenia worków z ziemniakami, ryżem. Około 5 rano można zarobić, zanosząc zakupy klientom do domu. Można pracować nosząc wodę od pompy do czyjegoś domu.

Zarobią przez dzień 1-2 zł, a za to nie da się kupić jedzenia na cały dzień. Zwłaszcza że zwykle ci, którzy pracują, mają na utrzymaniu młodsze rodzeństwo.<<

Fragment otrzymanego listu:

>>Ostatnio napisałem maila do współpracownika z Madagaskaru z pytaniem: Co u was słuchać? Odpowiedział mi: Ten tydzień był u nas dobry, bo nikt nie zmarł z głodu…

Zdesperowane matki karmią dzieci wodą z cukrem, bo – same niedożywione – nie mają wystarczająco pokarmu. Do naszych przychodni trafiają roczne dzieci ważące mniej niż 5 kg.<<

Na stronie fundacji przeczytałem sprawozdanie za ubiegły rok:

>>W 2021 roku dzięki Państwa darowiznom przekazaliśmy na pomoc Afryce ok. 8,6 mln zł. To ogromna kwota, biorąc pod uwagę, ile dobrego można zdziałać na kontynencie, na którym za jedną złotówkę można uratować ludzkie życie (w Togo tyle kosztuje porcja soli leczniczej, wstrzymującej biegunkę u dzieci).<<


Jedna rakieta Javelin służąca do niszczenia czołgów kosztuje 80 tys dolarów. Niemiecki czołg Leopard kosztuje 6 milionów, a amerykański Abrams ponad 8 milionów dolarów.

Zadałem Google pytanie: „Ile świat wydaje na zbrojenia?”.

Oto odpowiedź:

>>Globalne wydatki na zbrojenia sięgnęły w 2021 roku rekordowego poziomu 2,11 bln dol. – mówią wyliczenia sztokholmskiego instytutu SIPRI. Państwa z całego świata zwiększyły wydatki zbrojeniowe w 2021 r. o 0,7 proc., co było siódmym rokiem wzrostowym z rzędu. <<

2110 miliardów dolarów w ciągu roku, a więc 5780 milionów dziennie. 67 tysięcy dolarów w każdej sekundzie doby, tygodnia i miesiąca. Przez cały rok, a w każdym kolejnym więcej i więcej. W czasie czytania przez was tych kilku zdań, ludzkość wyda na maszyny do zabijania kilkanaście milionów dolarów. W tym czasie (trzech minut) umrze trzydzieścioro dzieci, które można było uratować gdyby nie brak pieniędzy, o czym dowiedziałem się na stronie UNICEF.

Ludzie są bardzo różni. Są wśród nas filantropi, ludzie poświęcający się dla dobra innych ludzi, są też skrajni egoiści i nawet ludobójcy, a jako całość, jako ludzkość, jesteśmy barbarzyńcami, bo nie dobro, a zło bardziej jest widoczne w naszych działaniach.

Wpłaciłem pieniądze, ale mocuję się z wyrzutami sumienia. W weekend pojadę na parodniową włóczęgę po Roztoczu wydając na nią kilkaset złotych, a powinienem wydać te pieniądze na głodne dzieci. Bronię się przed samym sobą tłumacząc, że przecież nie uratuję świata. Nie uratuję, ale mogłem więcej obiadów opłacić.

Mogłem. Mogę.

Będę wpłacał.  Tyle mogę zrobić.





Zdjęcia skopiowałem ze strony UNICEF, link jest wyżej.

niedziela, 16 kwietnia 2023

Trawy i ludzkość

 060423

Pamiętacie ostrzeżenia o głodzie milionów ludzi w Afryce jako skutku zablokowania wywozu zboża z Ukrainy? Czy dostrzegacie związek tej sytuacji z trawami? Jeśli nie, to przeczytajcie. Tekst jest o rozlicznych i głębokich związkach ludzkości z tymi roślinami.

Cytuję tutaj książkę „Ziemia i życie. Rozważania o ewolucji i ekologii” Marcina Ryszkiewicza. W paru miejscach tekst skróciłem, miejsca zaznaczając wielokropkiem w nawiasach (…).

Zdjęcia zrobiłem w Górach Kaczawskich w ciągu kilku ostatnich lat.


>>Obawiam się, że tym razem wstęp będzie dłuższy od rozwinięcia, a liczba dygresji przewyższy liczbę przykładów do tzw. tematu wiodącego. W przyrodzie jednak wszystko jest ze sobą połączone, obiekty izolowane w ogóle nie istnieją (…), może zatem właśnie takie swobodne unoszenie się na fali skojarzeń daje nam czasem lepszy wgląd w złożoność otaczającej nas rzeczywistości od rygorystycznego trzymania się tematu. Nie można zrozumieć drzew badając tylko pień – bez korzeni, na których spoczywa, i bez gałęzi, w które się rozrasta.

Jeśli trawy dały asumpt do całej tej skłębionej sieci dygresji, to dlatego, że są one organizmami, których wielkim wynalazkiem ewolucyjnym było wymknięcie się z tego morderczego „wyścigu zbrojeń” przez niezwykły fortel. Zamiast unikać za wszelką cenę możliwych konsumentów, trawy oparły swą strategię na zupełnie innej zasadzie – dać się zjeść i wyciągnąć z tego korzyści. Odnieść zwycięstwo dzięki swej słabości.

Trawy pojawiły się późno w ewolucji roślin. Ich szczątki kopalne pochodzą z połowy trzeciorzędu (sprzed niespełna 30 milionów lat), są więc młodsze niż takie wielkie grupy roślin, jak mchy, paprotniki, szpilkowce, czy większość kwiatowych. Trawy osiągnęły jednak wkrótce niebywały sukces ewolucyjny: prerie Ameryki Północnej i pampasy Ameryki Południowej, stepy Eurazji i sawanny Afryki to olbrzymie obszary kuli ziemskiej, na których stanowią one dominujący, nieomal jedyny element roślinny.

Co przesądziło o ich sukcesie? Kiedy kosimy trawnik kosiarką, trawa nie zamiera, przeciwnie, wtedy właśnie rośnie najbujniej i jest najbardziej produktywna. Spróbujmy podobnie traktować inne rośliny, a ich ucięte pędy nigdy już się nie wyciągną, liście nie odrosną. Porządna pielęgnacja trawnika polega na jego częstym strzyżeniu – nie tylko dlatego, że to pomaga trawom, ale i dlatego, że przeszkadza wszystkim innym roślinom. W rezultacie – trawy zostają same.

Oczywiście, trawy nie przystosowały się do kosiarek (…) i nie im zawdzięczają swoje sukcesy. Lecz w tej roli człowiek zastąpił tylko olbrzymie rzesze trawożernych zwierząt (głównie ssaków), które od milionów lat obgryzały liście i pędy traw całego świata, przyczyniając się do ich sukcesu. Bez zwierząt trawożernych nie byłoby i traw, a w każdym razie stepów (i wszystkich ich lokalnych odmian). A bez stepów, nawiasem mówiąc, nie byłoby i człowieka. Nasze losy i losy traw sprzęgły się nierozerwalnie.

Sukces traw polegał na zerwaniu z niemal wszystkimi tak zwanymi trendami ewolucyjnymi, które się w dziejach roślin zarysowały. (…) wróciły do znacznie starszej ewolucyjnie wiatropylności (…). Trawy zredukowały do minimum swą morfologię – do prostego pędu i kilku długich, niczym nie wyróżniających się liści – uprościły też swe korzenie, które stały się gęstwiną prawie identycznych, nie zróżnicowanych odrostów. Ale największym zapewne wynalazkiem było odwrócenie „filozofii wzrostu”. Zamiast rosnąć od czubka, trawy przyrastają od dołu. Co to oznacza?

Wzrost to złożony i skomplikowany proces. Rośliny rozwiązały ten problem, wytwarzając wyspecjalizowane organy, tzw. ośrodki wzrostu, w których komórki dzielą się intensywnie, inne organy zostały tych funkcji pozbawione (…). U roślin wzrost odbywa się, mówiąc najogólniej, w górę (lub w dół w przypadku korzeni) oraz na boki, i oba te rodzaju wzrostu mają swe własne ośrodki, zwane merysytemami. Wzrost ku górze odbywa się się w stożku (wierzchołku) wzrostu, zazwyczaj na szczycie każdego pędu. Gdy ten szczyt utniemy lub gdy odgryzie go zwierzę, pęd przestaje rosnąć (przynajmniej na długości).

Otóż trawy, jak mówiliśmy, przeniosły swój „wierzchołek” wzrostu do podstawy pędów i liści (…). Gdy odetniemy wierzchołek trawy (pędu lub liścia), trawa odrasta; gdy obcinać będziemy często, trawa będzie odrastać szczególnie intensywnie. (…)

Wiatr daje możliwość „taniego” rozsiewania pyłku i nasion, ale tylko na otwartych przestrzeniach. Trawy właśnie skorzystały z tej nadarzającej się okazji, przechodząc na wiatropylność. By ich strategia była w pełni skuteczna, dżungle tropikalne, których gęstwina zatrzymuje wiatr niemal zupełnie, musiały jednak ustąpić miejsca terenom możliwie jak najbardziej otwartym. I trawy nie tylko wykorzystały powstanie takich właśnie terenów, lecz także jak najefektywniej przyczyniły się do ich ekspansji. Jak widzieliśmy, „cel” ten osiągnęły dwiema metodami: przez przywabienie (a nawet, poniekąd, stworzenie) odrębnej klasy stadnych, trawożernych zwierząt, których nieustająca aktywność uniemożliwia wzrost siewek większości roślin, oraz przez stworzenie warunków do częstych, choć krótkotrwałych pożarów, niszczących wszystko to, czego zwierzęta zniszczyć nie zdążyły. (ale ocalenie korzeni traw – dopisek K.G.)

W ten sposób niewielkie zrazu obszary porośnięte trawami poczęły się w szybkim tempie powiększać, a stepy i sawanny opanowywać coraz większe obszary lądów. Za nimi coraz to nowe grupy zwierząt przechodziły na trawożerność, przyczyniając się tym samym do jeszcze większego sukcesu traw. Co więcej, zamieniając obszary leśne, dające liczne możliwości kryjówki, na otwarte stepowe przestrzenie, zwierzęta zaczęły się skupiać w stada, gdyż tylko tak unikać mogły rosnącego zagrożenia ze strony coraz liczniejszych, przywabionych łatwo widoczną zdobyczą, drapieżników. Stadność zachowań, rozbudowane życie społeczne, rosnąca doskonałość zmysłów, a co za tym idzie i rozwój mózgu, wszystko to są cechy, które swój rozwój zawdzięczają poniekąd trawom. W takich warunkach, w tej scenerii i wśród takich zwierząt pojawił się na Ziemi człowiek. Wiele, bardzo wiele z naszych cech zawdzięczamy trawom – dietę (zwłaszcza powszechność wypieku chleba), zachowania społeczne, może nawet psychikę.

Naukowcy są zgodni, że powstanie człowieka wiązało się bezpośrednio z pojawieniem się wielkich, otwartych trawiastych przestrzeni, jakimi były afrykańskie i azjatyckie sawanny. Nasz los od początku splótł się z losem traw, i do dziś z żadną inną grupą roślin nie wiążą nas tak bliskie związki. Wszystkie bez wyjątku zboża należą do traw; każdy niemal lud korzysta z innego ich gatunku, od azjatyckiego ryżu, przez afrykańskie sorgo i europejskie żyto, aż po amerykańską kukurydzę. Do traw należy trzcina cukrowa, pierwszy dostawca cukru dla ludzi, i papirus, który patronował narodzinom niejeden cywilizacji. Trawą jest też, choć trudno w to uwierzyć, bambus, niezastąpiony w życiu ludów Azji południowowschodniej.

Dzięki temu, że ich odżywcze ziarna są wyjątkowo zdatne do długotrwałego przechowywania, trawy pozwoliły nam zbudować miasta i zasiedlić najbardziej niegościnne tereny. Trawom zawdzięczamy możliwość hodowli zwierząt na mięso i skóry, pośrednio dzięki nim możliwy był przez całe stulecia transport pomiędzy najodleglejszymi nawet regionami i wszystkie zwierzęta pociągowe i wierzchowe są trawożerne (…).

Żadnej innej grupie roślin nie zawdzięczamy tak wiele i dlatego warto poświęcić im naszą uwagę. Zwłaszcza, że dzięki nim możemy uświadomić sobie pewną ważną ewolucyjną naukę: słabość może być źródłem siły, jeśli tylko właściwie ją wykorzystać.<<