Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 16 czerwca 2023

Dwa dni na Roztoczu

 11-120623

Pojechałem na dwa dni, ponieważ zgodnie z prognozami synoptyków taka miała być przerwa w opadach. Owszem, deszczu nie było, ale słońce widziałem jedynie parę godzin rano i pod wieczór, jednak tak dalece przywykłem do zimowej aury w czasie sudeckich włóczęg, że dni uznałem za ładne.

 

 Ten sam widok, ale w powiększeniu:


 Plan pierwszego dnia był prosty. Obejrzyjcie to zdjęcie, zrobione z miejsca na szczycie wzgórza uznanego przeze mnie za dobre na postawienie domu. Zaznaczyłem na nim drzewo, które zwróciło moją uwagę już wcześniej, gdy byłem tam po raz pierwszy. Chyba lipa, pomyślałem, ale przy tej odległości trudno o pewność. Parę już razy szedłem do drzew widocznych na linii odległego horyzontu, dzisiaj z dojścia do drzewa uczyniłem plan wędrówki. Obejrzałem dokładnie mapę i zdjęcie w powiększeniu, w efekcie orientacyjnie wyznaczyłem miejsce i drogi, którymi powinienem iść.

Zgodnie z mapą odległość wynosiła 4,5 km, a że mało jest tam dróg pasujących kierunkiem swojego biegu, wiadomym było, że przejdę znacznie więcej.

Będąc bliżej celu, drzewo znikło mi z oczu, później pojawiło się, ale… hmm, rosło w obniżeniu. Oceniłem, że stojąc pod nim nie zobaczę wzgórza z brzozą, a powinienem, skoro rano będąc na nim widziałem nie tylko koronę tego dużego drzewa, ale i jego pień. Kilkaset metrów dalej rosło pokaźne drzewo; polna droga wiodąca w jego stronę wznosiła się, co oceniłem jako dobry znak, bo na razie garb wzgórza zasłaniał mi wzgórze z brzozą. To była wielka, gruba lipa. Nie, dwie lipy, druga mniejsza i niemal całkowicie uschnięta. Większa jest bardzo „lipowa” w wyglądzie: krępa, masywna, z nisko kończącą się gęstą koroną; proszę też zwrócić uwagę na liczne odrosty przy pniu. Kije położyłem specjalnie, mają długość 110 cm, a więc lipa ma obwód cztery lub nieco więcej metrów.

 



 


Stojąc pod nią zobaczyłem na horyzoncie niewyraźny pas pola o charakterystycznym rdzawym kolorze, a na jego górnym krańcu malutki kształt drzewa – brzozę, spod której wyruszyłem ponad trzy godziny wcześniej. 


 To samo ujęcie w powiększeniu:

 


Na mapie obydwa miejsca oznaczyłem numerami: 1 – wzgórze z brzozą, 2 – dwie lipy, mój cel. Doszedłem po przejściu dziewięciu kilometrów.

Mając rezerwę czasu, zrobiłem zwiad dalej, za lipami, a wracałem inną i nie najkrótszą drogą. Pośpiech jest wskazany jedynie przy łapaniu pcheł, jak powiedział pewien mędrzec, a w czasie wędrówek zawsze jest czas na przerwę w ładnym miejscu, skręcenie w bok dla poznania samotnego drzewa na miedzy lub na przyjrzenie się polnym kwiatom. Powiem więcej: te czynności mają pierwszeństwo przed dojściem gdzieś, bo właśnie one są celem zasadniczym.

Drugim dzień wędrówki spędziłem na polach pod Gródkami. Byłem tam już kilka razy, ale że podobają mi się tamtejsze pagóry, mam wśród nich swoje ulubione miejsca, wróciłem ponownie.


 

Fragment drogi wypadł mi wzdłuż lasu, a że znam go i lubię, wszedłem między drzewa.

Las jest bukowo-grabowy, jasny, niezakrzaczony, wiele w nim okazałych drzew. Pamiętałem – co odnotowuję z satysfakcją – że wyjść na pola mam przy buku zrośniętym z grabem, ale nim doszedłem do tego miejsca, widziałem parę takich obrazów.

 Czasami strach wchodzić do znanego lasu...


 

 


Kwitnie czarny bez. Wszędzie widać krzewy wystrojone skupiskami maleńkich kwiatków, a jest ich przeogromna ilość. Pod krzewami widywałem opadłe kwiaty. Nie pojedyncze płatki, a całe kwiaty. Obejrzałem je na gałęziach, wyglądają ładnie: pięć zrośniętych w środku płatków jakby było zamocowanych centralną zatyczką, małą śrubką (nie śmiejcie się, jestem technikiem, nie botanikiem), a gdy odpadnie, uwalnia wszystkie połączone ze sobą płatki. Pod nimi widać symetryczne wysięgniki zakończone kremowymi kuleczkami. O zapachu pisałem: jest intensywny i ma delikatną różaną nutkę. Przyroda najwyraźniej lubi symetrię i ceni estetykę. Waśnie dowiedziałem się z internetu, że kwiaty można umoczyć w cieście i smażyć. Powinienem spróbować.

Rozmowy z mieszkańcami Roztocza toczą się w przyjaznej atmosferze, chociaż bywają dla mnie zabawne, gdy próbuję wytłumaczyć moim rozmówcom cel chodzenia po polach. Dzisiaj miałem spotkanie odmienne. Akurat siedziałem na brzegu mało używanej polnej drogi, gdy zobaczyłem zbliżającego się mężczyznę. Stanął przede mną nic nie mówiąc. Pozdrowiłem go tradycyjnym „dzień dobry”, nie odpowiedział. Postał jeszcze chwilę, i nadal milcząc po prostu odszedł. Dziwne zachowanie.

Przy okazji powiem o moim rozumieniu słów powitań, takich jak „dzień dobry”, „dobranoc” i podobnych.

Zwykliśmy wymawiać je odruchowo, bez zastanowienia, a czasami warto uświadomić sobie ich głębsze znaczenie, szczególnie wymowne w spotkaniu z obcym. Te słowa są prezentem dla drugiego człowieka. To tak, jakbyśmy powiedzieli: nie znam cię, ale jestem do ciebie przychylnie nastawiony, dlatego życzę ci dobrego dnia. Przyjmij ten słowny dar jako mój prezent dla ciebie.

Przyjmuje się i okazuje swoją przychylność odpowiadając tymi samymi słowami.

Obrazki ze szlaku

Widziałem nowy krzyż przydrożny o tradycyjnej konstrukcji, ufundowany wiosną tego roku i postawiony na rozdrożu – jak nakazuje odwieczny zwyczaj. W innym miejscu stoi zupełnie odmienny, niewielki krzyż: jest „techniczny”, bo nowoczesny, nierdzewny i błyszczący. Dziwny, niepasujący, ale co ja mogę o tym powiedzieć, nie będąc chrześcijaninem...

 Widziałem też kapliczkę, która zwróciła moją uwagę wyrytym podziękowaniem. Tamci ludzie przeżyli piekło, więc bardzo zrozumiała jest ich wdzięczność, a słowa czynią wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z myślą o wojnie w Ukrainie.


 
Plantacja orzechów laskowych i czarnego bzu. Zwłaszcza ta druga jest dość egzotyczna, skoro te bzy rosną właściwie wszędzie w stanie dzikim.

 Plantacja lnu. Zwraca uwagę piękny odcień zieleni młodych roślin. Mam nadzieję zobaczenia tego pola w czasie kwitnienia lnu, bo widok jest rzadkiej piękności.

 Dzwonki. Nie wiem jakie, ale urodziwe.

 Pierwsze w tym roku poziomki.

 Odpoczywająca brzoza.

 Takie pnie buków można nazwać karbowanymi, ale też można uznać, że po prostu drzewa prężą swoje muskuły, co przecież widać.

 A to mój samochód. Rzadko parkuję w takich miejscach, ale nie było innego dostępnego w pobliżu.

 Pierwsze owoce czarnej porzeczki. Przedsmak (kilka co bardziej dojrzałych zjadłem) uczty za kilka tygodni, gdy na plantacjach zostaną niezebrane owoce, bardzo mocno dojrzałe, słodkie i aromatyczne.

 Znajoma brzoza widziana po raz pierwszy od jesieni; bidulka ledwie żyje.

 

Chmury bywają malownicze, wolałbym jednak widzieć jednolity błękit nad głową.

 Zobaczywszy mnie, bocian poderwał się do lotu, ale po zrobieniu kółeczka wylądował w pobliżu miejsca startu. Chyba uznał, że nie jestem zagrożeniem, czym sprawił mi przyjemność.

 Maliny jeszcze zielone, ale już ostrzę apetyt!

 Zielone owoce jarzębiny. Niech takie zostaną, bo ilekroć dojrzewają, kończy się lato.

 Parę setek metrów szedłem brzegiem bocznej szosy. Dosłownie co parę kroków widziałem śmieci wyrzucone z samochodów. Cholerne brudasy!



 Przez większość dnia chmury zasłaniały słońce, ale pod wieczór rozpogodziło się. Świat nabrał barw.

Statystyki.

Dzień pierwszy: 22 km przeszedłem w siedem godzin, odpoczywałem cztery godziny.

Trasa: Początek trasy nieco na południe od Otrocza, z okolic Dołu Paszynowiec. Polami na południowy zachód, do miejsca zwanego Bochenka i kompleksu leśnego Sadzonka.


 

Dzień drugi: w czasie 6,5 godziny przeszedłem 20 km, leniłem się na miedzach przez ponad pięć godzin.

Trasa: z wioski Gródki na zachód i południowy wschód. 


 






























sobota, 10 czerwca 2023

Samotna brzoza

 050623

Kilka dni temu przechodziłem przez obniżenie zwane Kalinowym Dołem; od pierwszej chwili jego zobaczenia wiedziałem, że wrócę i będę wracał. Dzisiaj okazało się, że w okolicy, czyli na południe od Otrocza i Tokar, wiele jest miejsc równie malowniczych. Tak więc kolejne dni włóczęg potwierdzają pierwsze wrażenie: zachodnia część Roztocza, ta między Kraśnikiem a Szczebrzeszynem, jest najładniejsza. Dobrze się dla mnie składa, że i najbliższa: od siebie z domu mam 80 do 100 kilometrów drogi, a że połowa tego dystansu przypada na drogę szybkiego ruchu, w około pięć kwadransów jestem na miejscu.

Trwa kwitnienie polnych roślin. Oczywiście róże, róże i jeszcze raz róże, ale widziałem też oszałamiająco duże skupiska kwiatów na przydrożach i brzegach pól: jastruny, chabry, ostatnie kwiaty rzepaku, a niżej gwiazdnice różnych gatunków, fiołki trójbarwne, przetaczniki, niezapominajki polne i wiele, wiele innych, najczęściej nieznanych. Bywa, że idąc brzegiem pola czy miedzą muszę iść po kwiatach, bo po prostu rosną wszędzie.

Z daleka zobaczyłem na zboczu pagóra krzew różany i skręciłem ku niemu. 

 



Nie bardzo mi się chciało iść bezdrożem stromo pod górę, ale wiedziałem, że myśl o tym krzewie i jego kwiatach nie da mi spokoju w zimie. Doszedłszy… po prostu gapiłem się na pszczoły i kwiaty. Wąchałem i stawałem tak, by widzieć je na tle błękitu nieba, bo przecież wtedy są najpiękniejsze. Na ziemi pod krzewem leżą różowe (i różane) płatki – jakby ktoś skarb upuścił. Pod miedzą zobaczyłem... puszkę, a przecież najbliższa polna droga jest ponad sto metrów dalej i dwadzieścia niżej! Może właściciel pola wyrzucił? Trudno mi przypuszczać, że ktoś, kto wszedł tutaj specjalnie dla róż, zostawił po sobie taki ślad, ale widziałem ludzi, którzy śmieci wyrzucają gdzie popadnie gestem tak emocjonalnie obojętnym, jakby robili coś najnaturalniejszego.

Na szczycie pokaźnego wzgórza widziałem brzozę. Zwróciła uwagę swoją sylwetką widzianą z daleka, z różnych stron, na tle nieba. 

 





Nie mogłem nie przyjść do niej. Rośnie na brzegu nieuprawianego pola i zapomnianej, zarastającej dróżki, a nieco niżej ma, jak się okazało, swoją towarzyszkę. Obie mają daleki widok na falujące po pagórkach wąskie, różnokolorowe pola zdobione samotnymi drzewami, na nitki dalekich dróżek i domy odległej wioski wyglądające jak rozrzucone kolorowe klocki mojego wnuka.

Było już późno, nie mogłem długo siedzieć pod brzozą, ale przecież wrócę tam, bo miejsce uznałem za najpiękniejsze w znanej mi części Roztocza. Gdybym miał swobodę finansową, kupiłbym pole i przy tej brzozie postawił domek. Oto co widziałbym z jego okna.

 Obrazki ze szlaku

 Samotna sosna na między – rzadki a ładny widok.

 


Facelia i pszczoły. Niebieskie pole wśród wiosennych zieloności i dobiegające zewsząd buczenie owadów.

 


Moment zawsze ładny i później pamiętany: otwieranie się dalekiego widoku.

 W okolicy wiele jest nowych dróżek prowadzących na pola. Starsze są asfaltowe, ostatnie budowane są betonowe. Mają trzy, czasami tylko cztery metry szerokości i dokładnie odwzorowują bieg swoich poprzedniczek, polnych dróżek. Wygodnie się po nich chodzi (dlatego dzisiejsza trasa była nieco dłuższa), zwłaszcza po opadach deszczu, ale brakuje im malowniczości.

 Kukurydza i jaskier. Roślina użytkowa i samosiejka, pożytek i uroda polnego kwiecia. Parę razy odezwał się we mnie księgowy, którym nigdy nie byłem i chyba być nie potrafiłbym (ale może się mylę): na metrze kwadratowym plantacji rośnie ponad 10 roślin, a więc tyleż wyrośnie kolb kukurydzy. Z przeciętnego poletka roztoczańskiego mającego 200 na 25 metrów (pół hektara) zbierze się pięć ton ziarna, czyli z metra jeden kilogram (albo 10 kolb). Ilość wystarczająca na parę posiłków dla człowieka. Zdumiewające!

 


 Trybula. Takie nie wiadomo co, ale ładne, zwłaszcza jeśli nachyli się nad nią i dokładnie obejrzy kwiaty.

 Zwątpiłem oglądając te kwiaty: rogownica czy gwiazdnica. Nie wiem. Ciągle zderzam się ze swoją zbyt skąpą wiedzą i słabą pamięcią. Muszę dokładnie obejrzeć całą roślinę i zrobić jej dobre zdjęcia, a do tego celu powinienem zabrać… kartkę czystego białego papieru. Próbowałem robić zdjęcia roślinie położonej płasko na gładkiej płaszczyźnie plecaka, ale jego kolor jest zbyt ciemny i w rezultacie roślina, a zwłaszcza białe kwiaty, są zbyt jasne – stąd pomysł na białe tło. Jeśli ktoś nie ma wątpliwości co fotografowałem, proszę o podzielenia się swoją wiedzą.

Trasa: na południowy wschód od Otrocza. Okolice Kalinowego Dołu, Biskupskiej Drogi, Dołu Paszynowiec.

Statystyka: szedłem 8 godzin, siedziałem 4,5, a trasa miała długość 24,5 km.

O języku słów kilka

Pewne słowa okresowo stają się modne, a wtedy nie tylko są powszechnie używane, ale i na pewien czas wypierają wszystkie słowa równoznaczne i bliskoznaczne. Ostatnio bardzo często słyszę wyrażenia „kolokwialnie mówiąc” oraz „w kontekście”. Nie jest błędem używanie tych słów, ale ich naużywanie. Nie bądźcie, ludzie, jak te owce, co się stada trzymają i wszystko robią tak samo. Będzie ładniej i poprawniej, jeśli czasami powiecie „potocznie” albo „w związku”, ponieważ mówienie o kontekście w co drugim zdaniu nie świadczy o swobodzie posługiwania się językiem, a wprost przeciwnie.

Obrazek z pracy

 Ta karuzela nazywa się Street Fighter, co można tłumaczyć jako Uliczny Wojownik. Jak działa, widać, dlatego nigdy na nią nie wsiadłem. Stanowczo wolę szum w głowie wywołany szklaneczką brandy niż jazdą na tak piekielnej maszynie. Zamieszczam ten filmik, ponieważ ostatnie trzy miesiące pracy w firmie spędziłem przy tej karuzeli. Zmieniałem konstrukcję znacznej części instalacji elektrycznej i wszystkie lampki, a jest ich 3700. W rzeczywistości efekt wizualny jest znacznie lepszy niż na filmie, ledowe lampki świecą intensywnie kolorowym światłem i zmieniają barwy, ale najważniejszy dla mnie jest fakt prawidłowego działania całej instalacji.

Pracę, za którą wziąłem pieniądze, wykonałem dobrze.