Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 18 lipca 2023

Pięć dni na Pogórzu Wałbrzyskim. Część II

 05-080723

Myślałem o odwiedzeniu pewnych miejscach w Górach Kaczawskich, ale jednak zdecydowałem się na lepsze poznanie Gór Wałbrzyskich. Najwyraźniej coś się zmienia w moich upodobaniach, skoro odrywam się – przylepiony tak długo – od moich gór. Chodziłem po wałbrzyskich wzgórzach między Bolkowem, miasteczkiem leżącym na granicy Gór Wałbrzyskich i Kaczawskich, a Wałbrzychem. Jeśli ktoś zajrzy na dołączone mapy zauważy, że parokrotnie szedłem w pobliżu budowy drogi ekspresowej S3. Byłem tam celowo, będąc pod wrażeniem tej inwestycji, ale o niej opowiem może w osobnym poście.


 Codziennie widziałem Ślężę z wielu miejsc szlaku. Tajemnicza to góra, o bogatej historii sięgającej przedchrześcijańskich czasów, owiana legendami. Ślęża, na którą kiedyś wchodziłem w noc świętojańską świecąc latarką, by wschód słońca oglądać ze szczytu. Ta góra jest wyjątkowa także z powodu swojej dużej wysokości względnej: jej masyw (z kilkoma mniejszymi górami) samotnie wznosi się nad okoliczne równiny na wysokość pół kilometra. Górę widać z odległości kilkudziesięciu kilometrów, a nazwana była prawdopodobnie imieniem pradawnego zapomnianego bóstwa, później swe miano przekazała
krainie i ludowi ją zamieszkującemu.

 We wszystkie dni wałbrzyskich wędrówek towarzyszyły mi także Chełmiec i Trójgarb, jedne z najbardziej rozpoznawalnych gór tego pasma. Chełmiec jest chyba pierwszą górą sudecką na którą wszedłem, tam też się dzieje część akcji jednej z moich powieści, co ma dla mnie znaczenie emocjonalne. Trójgarb natomiast, a właściwie cały duży i rozczłonkowany masyw, budzi we mnie wspomnienia zimowych i jesiennych wędrówek jego licznymi duktami wiodącymi pięknymi lasami bukowymi. W minionym roku obszedłem cały masyw dookoła, trzymając się blisko granicy lasów; trasa miała 26 km długości, co poświadcza jego rozległość.

Nie wiedziałem, że w ostatni dzień wejdę na tę górę.





Odwiedziłem Dębowe Wzgórze; nazwa tego małego a urokliwego pagórka jest moja, na mapie nie jest zaznaczone. Tego dnia specjalnie wybrałem trasę wiodącą obok niego ponieważ dwa lata temu, gdy jesienią widziałem go po raz pierwszy, po prostu mnie zauroczył. Dzisiaj odkryłem w pobliżu inne urocze miejsca widokowe.








W rozmowie z mieszkańcem sąsiedniej wioski poznałem dzisiaj oryginalną nazwę Wzgórza z Brzozą, bo ta jest moją własną. Parę lat temu zobaczyłem wzgórze z odległości kilku kilometrów, na następnej wędrówce szukałem i nie od razu znalazłem. Z bliska nic nie traci na wyglądzie, a widoki ze szczytu są panoramiczne i ładne. Otóż miejscowi mieszkańcy nazywają to wzgórze może mało pomysłowo, ale sympatycznie: Cycek. Idę o zakład, że nadał ją mężczyzna. Teraz już wiem, dlaczego wypatrzyłem to wzgórze z daleka i dlaczego tak przyciąga mój wzrok :-) W te dni byłem na nim trzy razy i na pewno będę wracał. Ma ono cechę bardzo przeze mnie cenioną: na szczyt wchodzi się w ciągu dziesięciu minut, cały czas mając rozległe widoki wokół, a co widać spod brzozy, pokazują zdjęcia. Dodatkowym walorem jest bliskość do wioski (chociaż już nie dla mnie, wolę miejsca odosobnione): z parkingu przy wioskowej świetlicy na szczyt jest półtora kilometra i kilkadziesiąt metrów przewyższenia. Cenię takie miejsca i widoki bardziej niż widoki ze szczytów wysokich gór, a to przynajmniej z dwóch powodów: szybkie i mało męczące jest wejście, a widoki pełniejsze szczegółów i naturalnych kolorów. Aby wejść na wieżę Trójgarbu trzeba iść lasem ponad godzinę pokonując około trzysta metrów przewyższenia. Widoki są ładne, owszem, ale te dalekie pozbawione są szczegółów nawet przy dobrej widoczności. Z takich wzgórz jak Cycek widzę samotne drzewo obok którego przechodziłem i fantazyjnie meandrujące nitki polnych dróg, a horyzont, aczkolwiek niesięgający tak daleko, też jest rozległy.


 
Na tych zdjęciach jest górka nazwany przeze mnie Polnym Wzgórkiem i widok z niego. Jest tylko małym wybrzuszeniem, ale trudno odmówić mu malowniczości.

Obrazki ze szlaku

 Elektryczny stróż na akumulator pilnuje ziemniaków, zapewne przed dzikami. Pole jest przy mało używanej drodze, z dala od wioski, dlatego ten widok był dla mnie zaskoczeniem. Jego postawienie tam jest skutkiem pewnej bardzo charakterystycznej cechy przyrody: ustawicznego konfliktu interesów istot żywych.

 Co ma wspólnego Śnieżka z owsem? Ano, ma: wystaje ponad to zboże.

 To nie grudy ziemi, a drobne kamienie; ziemia jest nimi nadziana jak dobry sernik rodzynkami. Dziwi mnie wysiłek roślin dających radę zakorzenić się i rosnąć w takiej ziemi.

 Przejście przez zarośla. Łopian to jest, lepiężnik czy co? Nie wiem, ale wespół z pokrzywą stawiał mocny opór.


 Mądra strona twierdzi, że to wiązówka błotna. Nie przeczę, bo nie wiem, a roślina zwróciła moją uwagę ładnym kwitnieniem.

 Wyjątkowo gęsto, szeroko i równomiernie rozrośnięty dąb. Rośnie na bezimiennym samotnym pagórku, a pod nim jest świetne miejsce na dłuższą przerwę. Mam nadzieję trafić tam ponownie.

 W brzezinie znalazłem wiedźmę. Naprawdę! Nie była duża, ale prawdziwą była, co i na zdjęciu widać.

 Stary dom i nowy we wsi Jabłów. Pomijam celowość remontu starego domu, może faktycznie nie był opłacalny, ale dziwi mnie mieszkanie ludzi obok ruin. Czyżby im nie przeszkadzały? Podobne widoki nie są rzadkością w Sudetach.

 Widziałem wycinkę drzew w lesie i wywożenie drewna. Maszyny były na baloniastych kołach, zostawiały za sobą szerokie i głębokie koleiny. Szybkość wycinania lasu przy użyciu tych maszyn zadziwia i szokuje.

 Z ogrodzonej posesji została tylko brama. Brama donikąd.

 Oczywiście nie mogło zabraknąć gwiazdnicy. Jak mogłem nie doceniać urody kwitnienia tej rośliny?

 Kwitnie mnóstwo cykorii, zwłaszcza przy drogach, co doskonale tłumaczy przydomek tej rośliny: podróżnik.

 Kiedyś nie można było wchodzić tam, gdzie rośnie sitowie, bo wiadomym było, że jest tam mokro, teraz niekoniecznie.

 Kwitła okazała lipa na Przełęczy Pojednanie. Pod nią stoi ławka, siedząc na niej czułem piękny zapach kwitnienia. Zapach lata.

 Na Kokoszu i mniejszym jego sąsiedzie wycięto drzewa. Niewiele ich było, nie były okazałe, ale dzięki nim wzgórki wyglądały malowniczo. Teraz jakby mniej.


 Piękne, rozleg
łe i ukwiecone łąki nad Jabłowem. Białe kwiatki widoczne na zdjęciach to jastruny, a trawy są – mam kłopot z nazwaniem tego koloru – buraczkowe? To od mietlicy. Tutaj ponawiam prośbę: jeśli gdzieś popełniłem błąd w identyfikacji roślin, proszę napisać o tym.


 Podobają mi się babki lancetowate. Sam się sobie dziwię, bo i cóż ładnego jest w tej pospolitej roślinie. Może ta chmurka drżących maleńkich kwiatków? Zdjęcie nie jest dobre, ale moim aparatem i przy moich umiejętnościach trudno o lepsze.

Zdjęcie babki w przybliżeniu skopiowałem z tej strony.

050723

Trasa: między Pietrzykowem a Sadami Dolnymi i Górnymi na Pogórzu Wałbrzyskim.

Statystyka: na szlaku byłem 10 godzin, przeszedłem 18,5 km w czasie 6,5 godziny.


060723

Trasa: Parkowałem w Jabłowie na Pogórzu Wałbrzyskim. Na północy doszedłem do Witkowa, na południu w pobliże Gorców. Dwa razy byłem na Wzgórzu z Brzozą.

Statystyka: 12 godzin na szlaku, przeszedłem 22 km w 7 godzin.


080723

Trasa: z Gostkowa przy nowym wiadukcie przeszedłem pętlę trasy Trzy Brzozy. Następnie poszedłem wzdłuż budowy S3 na południe od Borowca. Przez las pod Borowcem doszedłem do Gostkowa. Wszedłem na Kokosza, doszedłem do Przełęczy Pojednanie, a z niej na Łysicę. Obszedłem las tej góry do wylotu tunelu S3 i powróciłem do Gostkowa idąc wzdłuż budowy drogi.

Statystyka: calutkie 12 godzin na szlaku długości 22,5 km. Przerwy trwały 5 godzin.














































niedziela, 16 lipca 2023

Pięć dni na Pogórzu Wałbrzyskim. Część I

 02-030723

Większość przemierzonych dróg była mi znana, ale ostatnio widziałem je jesienią lub w zimie, więc w zupełnie innej scenerii, a poza tym nie znam tamtych okolic tak dobrze, jak Gór Kaczawskich. Wielu ludzi stara się nie wracać tam, gdzie już byli, ja wracam tym chętniej, im bardziej tam mi się podoba, a im lepiej poznaję okolicę, tym ładniejszą ją widzę.

Już pierwszego dnia przyszła mi do głowy zaskakująca myśl: czy w roztoczańskich widokach szukam podobieństwa do sudeckich, czy może przeciwnie – w sudeckich dopatruję się podobieństw do widoków Roztocza? Nie wiem. Możliwe powody moich włóczęg mogę określić inaczej: chodzę, bo jeszcze chodzić mogę, a o nasyceniu mowy być nie może.
 Są widoki na wałbrzyskim i kaczawskim pogórzu podobne do roztoczańskich, ale oczywiście przeważają znaczące różnice. To, co jest im wspólne, jest moim upodobaniem do pagórów z polami malowanymi zbożem rozmaitym, grusz cicho siedzących na miedzach i dróżek wiodących za horyzont.

Pogodę miałem dobrą, chociaż nie idealną: ranki były na ogół zachmurzone, sporo chmur było i w ciągu dni, przez parę godzin szedłem w pelerynie, a dwa ostatnie dni były skwarne. Doświadczyłem charakterystycznych dla lata graniczeń w wyborze tras: marsz niekoszonymi łąkami jest bardzo męczący, skoro gęste trawy sięgają twarzy, a zielska w rodzaju przytulii czepnej chwytają buty, natomiast polami staram się nie chodzić z powodu tratowania zbóż. Pozostają drogi. Pod tym względem od jesieni do wiosny jest swobodniej, ponieważ w zasadzie nic mnie nie ogranicza, chyba że kopny śnieg albo, przy roztopach, błoto na polach.

Gryzły mnie insekty, czasami całe ich chmary latały przed twarzą chcąc się dobrać do oczu, podkoszulek pod plecakiem bywał mokry. Szedłem zarośniętymi drogami rozgarniając piersią wysokie ostre trawy i przeróżne zielska, nad głowę unosząc ramiona. Tu pokrzywy sięgały oczu, niżej jeżynowe pędy czepiały się nóg, a tam wbrew spodziewaniu błoto chlupnęło na dnie zarośniętego rowu. Narzekam? Bynajmniej, opisuję letnie wędrówki mające i takie oblicza. Słońce, ciepło i zieleń są najważniejszymi, ale nie jedynymi cechami lata; one tworzą ogólną ramę, którą wypełniam tysiącami drobiazgów, czasami nieistotnymi, zdawałoby się, ale mającymi swój udział w tworzeniu tego złożonego obrazu. Są wspomnienia sprzed lat, nawet z dzieciństwa, obrazy trwające we mnie do dzisiaj i pojawiające się na hasło „lato”, ale nie ma tutaj stagnacyjnego zapatrzenia w przeszłość, ponieważ każdy kolejny rok, każda wędrówka, dorzucają nowe. Piszę tutaj o ważnej cesze naszego przeżywania: najsilniejsze jest wtedy, gdy wrażenia chwili bieżącej obudzą wspomnienie.

Zdecydowana większość z nich to drobiazgi, które dla innych mogą nie mieć znaczenia, ale przecież wiadomo, że świat każdego człowieka jest jedyny i niepowtarzalny.

Tych drobiazgów mam mnóstwo: ruchliwy cień liści na polnej drodze i kurz wzbijany moimi krokami, trzmiel nad chabrem, pierwsze zżółkłe lotki nasion lip leżące pod drzewem, zapach lasu w gorący dzień, blask słońca na gładkiej powierzchni liścia, śpiew wilgi i buczenie pszczół nad polem kwitnącej gryki, upał zamarłego w bezruchu popołudnia, drżący motyl na kwiecie ostu, drobne kwiatki i czerwone owoce poziomek wśród traw. Nota bene, jeśli różnorodność i uroda kwitnienia nie oszałamia nas, to chyba tylko z powodu naszego przyzwyczajenia, które odbiera ostrość widzenia albo wprost oślepia. Sztuką jest nie odrzucać jako banalnych żadnych wrażeń i obrazów, ponieważ wszystkie się liczą jeśli są naprawdę nasze. Z nich budujemy nam tylko właściwy obraz lata.

Krótkiego lata, za którym tęsknimy w czasie niekończących się zimnych i chmurnych miesięcy.

Sięgam po owoce wiszące na niskiej gałęzi czereśni, zrywam i jem; są słodkie, soczyste, smaczne. Bywa wtedy, że mam wrażenie obcowania z magią, może nawet z dwoma. Pierwsza tkwi w zdolnościach drzewa, które zrodziło ten pożywny owoc z wody i dwutlenku węgla z niewielkim dodatkiem pierwiastków (jak magnez, potas czy żelazo) spotykanych w laboratorium chemicznym, nie w spiżarni czy na półce sklepowej. Drugi poziom magii jest kulturowy, historyczny, bo przecież tym wyciągnięciem ręki powtarzam gesty moich odległych przodków, którzy przez wieki wieków żywili się tym, co oferowała przyroda. Sama, w sposób najzupełniej naturalny, bez wysokowydajnych upraw wspomaganych herbicydami i maszynami. Oczywiście nie myślę o powrocie tamtych czasów, to niemożliwe, po prostu jedząc owoce prosto z drzewa poczułem magiczny związek tej chwili z prawiekami. Nawiasem mówiąc: mój kolega całe dnie spędza na swojej działce i teraz, gdy czuje głód, idzie pod czereśnie, nie do lodówki.

Obrazki ze szlaku


 Ostatnie kwiaty dzikiej róży.

 Dokładnie w tym miejscu, pod tą drogą, są tunele drogi ekspresowej, co potwierdził GPS. Nic niezwykłego, ale zdziwienie jest, chociaż nieco irracjonalne.


Łany kwitnącej przytulii pospolitej. Taka zwykła, a przecież ładna roślina.

 Wysychająca łąka – jedna z wielu oznak suszy.

 Dziwna, oryginalnie wyglądająca i ładna roślina. Strona rozpoznająca rośliny zapewnia mnie, że jest to trytoma graniasta.

 Tablica w Starych Bogaczowicach:

Pamięci naszych przodków, którzy po II wojnie światowej wbrew swej woli opuścili domy rodzinne na kresach wschodnich, by tu znaleźć sobie i nam miejsce na Ziemi. 1945 – 2015. Dziękujemy za trud i poświęcenie w minionym 70-leciu.

 


 Wyjątkowo duża kępa chabrów. W innym miejscu widziałem pole pszenicy niebieskie od kwiatów tych roślin.


 Na budowie drogi widziałem wysoki nasyp szosy porośnięty rumiankiem: milion kwiatów na przestrzeni setek metrów! W naturze ten widok był znacznie ładniejszy niż na zdjęciach.

 Na mapie zobaczyłem, że jestem blisko źródła strumienia, poszedłem więc zobaczyć tak czarodziejskie miejsce, ale znalazłem tylko suchy zarośnięty rów. Szedłem wzdłuż zarośli, ale pierwsze ślady wody na dnie zarośniętego rowu zobaczyłem dopiero ponad pół kilometra dalej. Niemal wszystkie strumyki są teraz krótsze, a niektórych po prostu nie ma.



 


Szedłem bardzo malowniczymi pagórami: ocieniana drzewami droga wiodła kolorowymi łąkami, a nie brakowało tam dalekich widoków, także tych klasycznie górskich. Robiłem przerwy przy licznie tam rosnących czereśniach, bo dobry zwyczaj nakazuje spróbować owoców wszystkich mijanych drzew. Wśród traw kwitło mnóstwo roślin. Bywało, że zatrzymywała mnie kępa goździków kropkowanych (trudno nie zatrzymać się przy tych kwiatach), parę kroków dalej druga i kolejne przetykane przytulią pospolitą – odkryciem tych dni – a za nimi czekała już na mnie czereśnia zwieszająca nisko czerwone od owoców gałęzie. Nie dało się iść szybko. Drugim skutkiem były dłonie ustawicznie lepiące się od soku.




 Znalazłem Czereśniowe Wzgórze; piszę wielką literą, ponieważ taką nazwę nadałem temu pagórkowi. Najadłem się tam czereśni po dziurki w nosie, ale po godzinie stwierdziłem, że zjadłem mało i chcę więcej. Czy trafię na to małe wzgórze zagubione wśród wielkich pól, z dala od dróg?




 W innej części pogórza szedłem drogą wysadzaną malowniczo wykręconymi czereśniami. Ich owoce były duże, kusiły kolorem i połyskiem, ale rosły tylko wysoko; na niskich gałęziach ich nie było. Najwyraźniej ktoś się dobrał do moich czereśni!

020823

 Trasa: ze Starych Bogaczowic czarnym szlakiem przez wzgórze widokowe pod górę Sójka. Obejrzenie zachodniego wylotu tunelu S3, przecięcie Nowych Bogaczowic, przejście wzgórzami na południe od szosy do Starych Bogaczowic. Obejrzenie ruin wiatraku w pobliżu tej wioski.

Statystyka: na szlaku długości 20,5 km byłem 10 godzin, a szedłem siedem.

030723

 Trasa: trudno nazwać trasą to zaplątane kręcenie, ale niech będzie. Otóż chodziłem po polach i pagórach na zachód od Sadów Dolnych i Górnych.

Statystyka: 23.5 km przeszedłem w 8 godzin, a cała wędrówka trwała 12 godzin.