Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 17 sierpnia 2023

Zwykła letnia wędrówka

 030823

Już tej jesieni pójdę roztoczańskimi drogami po raz setny; dla uzyskania takiego wyniku w moich górach potrzebowałem – zaraz sprawdzę – sześć lat, natomiast po Roztoczu zacząłem chodzić dwa i pół roku temu. Emerycki czas ma swoje zalety.

Jeśli miałbym oceniać według moich standardów (a jak inaczej?), to trzeba mi uznać, że niewiele znam Roztocze. Owszem, trochę poznałem zachodnią część, niewiele centralną, wcale wschodnią, blisko granicy. Mam zamiar pojechać tam na kilka dni, ale wybieram się jak ta sójka mająca lecieć za morze. Mam czas, zdążę – mówię sobie. Jedno uzyskałem niewątpliwie: już nie porównuję Roztocza do Gór Kaczawskich. Ta kraina przestała być „zamiast, z konieczności”. W miarę przybywania dni spędzonych na jej drogach staje się coraz bardziej moją krainą.

W zachodniej części Roztocza często widuję malownicze dolinki ku którym spływają stoki wyraźnie zarysowanych i dość stromych zboczy pagórów. Nie brakuje samotnych drzew na miedzach, kęp krzewów lub małych zagajników, kapryśnych nitek polnych dróżek, nagłych zmian widoków ani niespodziewanych pojawień się dali.



 



Takie widoki są dla mnie kwintesencją urody Roztocza.

Dzisiaj po raz pierwszy chodziłem ścierniskami. Nie ma ich jeszcze wiele, żniwa w tym roku zaczęły się później, ale już mogę porzucić niepasujące mi drogi i niewygodne w długim marszu miedze, i iść tam, gdzie chcę, gdzie ładniej i gdzie oczy poniosą. Swoją drogą czyż nie dziwne jest to powiedzenie?

Jest jeszcze jeden skutek niemożności chodzenia polami, o ile nie chce się wchodzić w szkodę, a jest nim utrudnienie albo i uniemożliwienie ominięcia zarośniętych dołów, formacji bardzo licznych na Roztoczu.


 



Droga mi się skończyła w miejscu wskazanym na mapie, i wypadło mi przejść w poprzek parusetmetrowego lasu porastającego doły. Znalazłem niewyraźną ścieżkę, chyba wydeptaną przez zwierzynę, i nią poszedłem. Dzień wcześniej padał deszcz, a mokry less pod względem przyczepności przypomina gładki lód. Nie patrzyłem na zegarek, ale naprawdę długo schodziłem po stromym zboczu na dno, uważnie wybierając miejsca stawiania kroków. Udało mi się zejść (później wejść na przeciwne zbocze) bez wywrotki. Przewróciłem się parę godzin później, a prostej drodze. Upadek nie był groźny, ale spodnie, wiatrówkę i plecak prałem po powrocie do domu.

Będąc na dnie zrobiłem zwiady w obie strony, wybrałem mniej strome miejsce i nim wszedłem na górę. Stałem na… wąskiej grzędzie. Przede mną był następny dół czy raczej wądół. Kręciłem się szukając dobrego wyjścia, w rezultacie nie byłem pewny kierunku, a GPS jak na złość nie chciał pokazać mi strzałki wskazującej na mapie kierunek marszu. W końcu zauważyłem ledwie widoczną w zaroślach drogę. W lewo czy w prawo? W prawo! – powiedziałem sobie stanowczo. Po kilku minutach wyszedłem z gmatwaniny dołów na brzeg lasu.

Właściwie to lubię takie przeprawy, o ile nie zdarzają się zbyt często i las nie jest mocno zachwaszczony.


 

 Synoptycy tym razem dobrze prognozowali: trochę słońca, trochę chmur, w środku dnia deszcz – i tak było. Przez godzinę szedłem w pelerynie. Źle się wtedy robi zdjęcia smartfonem, bo krople deszczu na ekranie powodują głupienie tego urządzenia, któremu i w stanie suchym kiepsko wychodzą próby tej umiejętności. No i ten less: w czasie suszy jest na drodze delikatnym pyłem skorym do unoszenia się, po deszczu ślizgawką, o czym przekonała się dzisiaj pewna część mojego ciała.


Obrazki ze szlaku

 Marnują się nie tylko porzeczki czerwone, ale i owoce mirabelek.

 Wyrwany z korzeniami i schnący len.

 Nowa droga gminna wiodąca nie do miejscowości, a po prostu na pola. Sporo ich widuję na Roztoczu.

 Pierwsze jesienne pole.

 Wieża GSM. Zwykły widok, ale jeśli uświadomimy sobie ścisły związek między możliwością rozmowy telefonicznej i połączenia internetowego a takimi budowlami, zdziwić się można i należy. Wszak takie wieże biorą udział w zamianie mojego głosu w tajemnicze fale, w prąd lub światło, i pędzeniu ich gdzieś daleko z oszałamiającą szybkością.

 Rzepakowe ściernisko.

 Zarośnięte żyto. Taki jest efekt braku oprysków, niestety. Ziarno będzie czyste i zdrowe, ale będzie go mało. Za mało.

 

Nawłoć, przymiotno i wrotycz na całym polu.

 Zagadka: co to jest? Dla ułatwienia napiszę, że nie jest dynia.


 Przegorzan kulisty. Rozpoznanie rośliny nie jest moje, bo pierwszy raz widziałem takiego oryginała; tak twierdzi pewna mądra strona internetowa. Później rozpoznanie potwierdził Janek.


 Kozibród łąkowy, kolejna często widywana i ładna roślina przestała być bezimienna. Oczywiście proszę o sprostowanie, jeśli się mylę.

Trasa: na południe i południowy wschód od wsi Chrzanów.

Statystyka: na szlaku byłem 11,5 godziny, przeszedłem 20 km, a na miedzach wałkoniłem się 4,5 godziny.



















czwartek, 10 sierpnia 2023

Letni dzień na szlaku

 290723

Przeglądając mapę stwierdziłem, że nie znam okolic miasteczka Goraj; fakt ten uznałem za zdumiewające odkrycie, skoro po Roztoczu chodzę tak dużo. Zaparkowałem przy cmentarzu i ruszyłem w drogę z zamiarem zamalowania tej białej plamy.

Ranek był chmurny i nieco mglisty, popołudnie pogodniejsze, a nawet przez parę godzin świeciło słońce. Było ciepło, a w porze obiadowej nawet upalnie.

Dzisiejszą trasę podzielę na dwie części: pierwsza, na północny zachód od Goraja, jest klasycznie dla tej części Roztocza pagórkowata, malowniczo wystrojona samotnymi drzewami i brzezinami; druga część trasy jest bardziej płaska, mniej widokowa. Do tej pierwszej będę wracał.

 



Dużo jest tam plantacji porzeczek, malin i aronii. Mogłem nie tylko delektować się mocno dojrzałymi owocami, ale i wygodnie, bez wchodzenia w szkodę, przechodzić nimi (czyli plantacjami) z jednej polnej drogi na drugą, biegnącą w odpowiadającym mi kierunku. Tak, ponownie przyznaję: podkradałem maliny, ale… opowiem o zdarzeniu z ostatniej godziny wędrówki. Chcąc przywieść żonie trochę malin, urżnąłem górną część butelki po wodzie (scyzoryk zawsze powinno się nosić w plecaku, nie tylko z tego powodu), ale wtedy uznałem, że jest różnica między zjedzeniem na miejscu paru owoców a zbieraniem ich do pojemnika. Niewiele dalej zobaczyłem kobietę pielącą warzywniak i zapytałem ją o możliwość kupienia kilku garści malin. Usłyszałem, że mogę brać ile chcę, bo ona na swoje potrzeby już zebrała, a na sprzedaż zbierać nie będzie. Cena na skupie, powiedziała, wynosi 3,50 do 4,50, a Ukraińcy chcą 5 zł za zebranie kilograma. Potwierdziła więc moje domysły, ponieważ nie widziałem w tym roku ludzi zbierających maliny, jak widywałem w poprzednich latach.






 Na jednej z plantacji zobaczyłem całe kobierce maleńkich różowych kwiatków rosnących tuż przy ziemi. Oglądałem je długo, zrobiłem im dziesiątki zdjęć (parę z nich okazało się być niezłe), a malin nie posmakowałem, bo po prostu musiałbym chodzić po kwiatkach. Nazwy nie byłem pewny, dopiero po powrocie sprawdziłem: to jest łyszczec polny. Mnóstwo, mnóstwo łyszczców. Bardzo ujmujące, śliczne kwiatuszki.

Tego dnia dostałem od kolegi nagranie z jego nową piosenką. Jest o zegarze ściennym i o naszym czasie; dodam jeszcze, że ulubionym przez kolegę gatunkiem piosenek jest poezja śpiewana. Te dwa zdarzenia, tak zdawałoby się drobne i niezwiązane ze sobą, połączyły się w moich myślach i wspólnie przypomniały fragment wiersza angielskiego poety Williama Blake.

Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu.
W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
W godzinie – nieskończoność czasu.

Zawsze warto zatrzymać się i patrząc na letni krajobraz spróbować wniknąć głębiej, pod powierzchnię obrazów tak znanych, że postrzeganych jako tuzinkowe. Może uda się wtedy poczuć magię letnich dni, czasu, w który za pół roku, w chmurne, krótkie i zimne dni, trudno będzie uwierzyć. Magię naszego dobrego czasu.

 

Daleko od wsi zobaczyłem świeżo usypaną górę ziemi i zaciekawiony poszedłem zobaczyć, cóż tam się robi. Okazało się, że budowane są drogi dojazdowe i fundamenty pod wiatraki. Duży plac przy gotowej już betonowej podstawie (najeżonej wieloma grubymi śrubami) jest wyrównany i utwardzony warstwą tłucznia. Leży tam sterta dużych płyt betonowych, zapewne układana z nich będzie droga dla dźwigu, ponieważ maszyny używane do stawiania wysokich wież wiatraków są ogromne. Na dwa widziane przeze mnie place budowy prowadzą świeżo wykonane szerokie drogi szutrowe. Zakres prac i ich wyobrażony koszt oszałamiają, zwłaszcza kiedy porówna się je do niewielkiej mocy osiąganej przez takie wiatraki. Są to pojedyncze megawaty (o ile wieje odpowiedni wiatr), a to znaczy, że takich wiatraków trzeba postawić tysiące aby dały liczącą się ilość prądu. Tysiące pól zasypanych drogowym kruszywem. Masywny fundament wieży zrobiony jest z dziesiątek ton stali i betonu, na których wytworzenie i przewiezienie zużyto mnóstwo energii i materiałów. Nie krytykuję, a jedynie konstatuję, bo wiem, że każdy sposób uzyskania prądu jest kosztowny, także ekologicznie.

Szarzeją kolory pól. Jasny, słomiany kolor zbóż powoli zmienia się w brudny beż, a pola rzepaku są wprost szarobrunatne. Jednak owies i jęczmień nadal cieszą oczy swoim ciepłym kolorem jednoznacznie kojarzącym się z pełnią lata.

Pełnia lata… Zaczynają się żniwa, a po nich lato powolutku zacznie zmierzać ku jesieni. Nie, nie myśleć o tym. Jest lato!


 

Widziałem kilka ładnych, widnych, niezawładniętych przez nawłoć zagajników brzozowych; niektóre przeszedłem dla samej przyjemności przebywania wśród brzóz. Znalazłem kilka kozaków, ale że pierwsze dwa były robaczywe, inne tylko oglądałem. To dziwne, jak wiele ciepłych myśli i skojarzeń budzi roślina mające niewielkie przecież znaczenie w naszym jadłospisie.

Obrazki ze szlaku

 Mały domek w Goraju.

 Krzyż pod lipami.

 Zielona skarpetka topoli.

 Nadal kwitnie gryka, nadal słychać nad polami wielobrzmiące buczenie pszczół.

 Sosna na miedzy, rzadki widok.

 Koniec drogi. Dziwny widok, jakby tutaj była granica. Właściwie jest: do tego miejsca można dojechać każdym samochodem, dalej bywa różnie, zwłaszcza po deszczu.

 Czy nie można było zaczekać do żniw?

Trasa: drogi na zachód od Goraja. Zachodnie Roztocze. Początek przy cmentarzu w Goraju.

Statystyka: 20,5 km w 7 godzin, a cała wędrówka trwała 12. Kilka dni temu miałem okazję porównać wyliczenia mojego programu do rejestracji trasy z innym. Ten inny policzył krótszą trasę, różnica wynosiła 5%, a to znaczy, że od średniego wskazania 20 km trzeba mi odejmować kilometr. Od dzisiaj to robię.