Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 17 września 2023

Na wschodnim Roztoczu, dzień pierwszy

 100923

Korzystając z prawdziwie letniej, ustabilizowanej aury, w końcu wybrałem się na wschodnie krańce Roztocza, około 20 km na południe od Narolu. Cały pierwszy dzień kręciłem się po zboczach Brusna, najwyższej góry okolicy, skuszony informacją znalezioną w internecie o istnieniu tam najgłębszych, mierzących nawet trzydzieści metrów, wąwozów na Roztoczu. Wizja ściany wysokości ośmiu pięter była pociągająca.

Może od razu napiszę, że nie znalazłem żadnego wąwozu, a za to dużo jarów. Nie szukałem wyjaśnień w internecie, ale myślę, że po prostu wszyscy nazywają wąwozami właśnie jary.

Czasami trudno jest precyzyjnie ustalić, czy dane zagłębienie jest jarem, wąwozem, parowem czy doliną; myślę, że nie tylko taki amator jak ja ma z tym kłopoty, ale i geologowie zajmujący się morfologią Ziemi, ponieważ natura nie zna tak dokładnych podziałów, jakie mamy skłonność jej przypisywać, i tworzy formacje nie dające się jednoznacznie nazwać, ale akurat tam, na zboczach góry Brusno, na ogół wątpliwości nie ma. Jar jest zagłębieniem wypłukanym przez wodę, mający przekrój poprzeczny w kształcie litery V, natomiast wąwóz daleko rzadziej jest związany z wodami, a te roztoczańskie częściej tworzone są przez ludzi niż naturę, i mają kształt przypominający literę U. Czyli jary mają wąskie dna i dość strome, ale nie pionowe zbocza, wąwozy natomiast mają szersze i bardziej płaskie dna, a ściany bliższe pionu. Polne drogi na Roztoczu, zwłaszcza zachodnim, gdzie przeważa less, mają skłonność do zagłębiania się. Wiele razy widziałem głębokie rowy utworzone spływem wód opadowych na polnych drogach, do czego przyczynia się nie tylko pochyłość dróg na zboczach, ale i brak roślinności. Widziałem też ślady spychaczy równających drogi w takich miejscach. W rezultacie poziom drogi obniża się i z czasem powstaje klasyczny roztoczański wąwóz. Jary najczęściej tworzą górskie strumienie, ponieważ ich wody mają dość energii na wypłukiwanie i niesienie w dół ziemi a nawet skał, na co mają wieki wieków czasu. Przekrój V-kształtny, a więc z wąskim dnem, tworzy się samoistnie, ponieważ najczęściej płyną nimi niewielkie strumienie. Tak więc na zboczach Brusno są najgłębsze na Roztoczu jary, nie wąwozy, chyba że coś przeoczyłem, czego wykluczyć się nie da. Dla porządku dodam, że gdzieniegdzie widziałem stare jary wyglądem przypominające parowy.

 Oto klasyczny jar i roztoczańskie lessowe wąwozy. Tak, przyznaję: sam z rozpędu, albo trudności w zaklasyfikowaniu, wiele obniżeń nazywam wąwozami.




 

Może dość wymądrzania się, wrócę na górę.

Ma pokaźną wysokość, oczywiście jak na Roztocze, bo mierzy 365 metrów nad poziom morza, ale tej wysokości nie widać, ponieważ góra jest bardzo rozległa i zalesiona. Od wioski, w której zostawiłem samochód, na szczyt szedłem 3 km i na tym dystansie miałem około 80 przewyższenia, czyli po prostu niewiele. Nim doszedłem na szczyt, poznałem czynny kamieniołom wapieni i opodal drugi, stary, malowniczo zarastający. Z tablicy informacyjnej dowiedziałem się o dobywaniu w tym pierwszym wapna używanego jako nawóz. Właściciele kopalni zwracają uwagę na jego naturalność – i słusznie, skoro nie jest wytworem przemysłu chemicznego, a zwykłą sproszkowaną skałą powstałą w sposób naturalny, jednak można zauważyć tutaj istnienie ciekawego połączenia naturalności i cywilizacyjnej sztuczności: wszak ów nawóz uzyskuje się używając współczesnej techniki. Po raz kolejny doznałem zdziwienia skrajną odmiennością sposobu odżywiania się roślin i zwierząt, a więc także nas. Do czego przydałby się nam wapień? Albo azot, fosfor, żelazo? Co moglibyśmy zrobić z węglem? Nic, chyba że ból brzucha, a rośliny tworzą z tych pierwiastków ziarno, śliwki i pomidory, napędzając swoje mechanizmy nie ropą czy gazem, a po prostu energią słoneczną. Ilekroć uświadomię sobie te fakty, mam wrażenie patrzenia na cud.

Znowu odbiegłem od góry, ale już na nią wracam. Szczyt jest praktycznie miejscem na mapie, jako że nie widać go, tak bardzo jest rozciągnięty i tak mało wypiętrzony. Stoi na nim wieża z aparaturą do obserwowania lasów odległych nawet o wielu kilometrów; tablica stojąca u podstawy informuje o finansowym udziale Unii w jej budowę. Na mapie podana jest oryginalna jej nazwa: ostrzegalnia przeciwpożarowa. Nie, tym razem nie narzekam na dziwolągi językowe, chociaż poprawności nie jestem pewny, pomysł jednak mam za… oryginalny i nieco zabawny.

 

Na mapie zaznaczonych miałem wiele miejsc wartych poznania, na przykład jaskinia i wodospad, ale wiedziałem, że na zobaczenie wszystkich czasu mi zabraknie; ograniczyłem się do odszukania dwóch najbliższych bunkrów. Jest ich tam wiele, są częścią radzieckich umocnień obronnych zwanych Linią Mołotowa.

 


Łatwo nie było, ponieważ do bunkrów (przynajmniej do tych dwóch) nie prowadzą żadne znaki, a ścieżki są ledwie widoczne i nie na całej długości. Sto kilkadziesiąt tysięcy ludzi budowało te umocnienia, które w niczym się Ruskim nie przydały, a nawet gdyby, to najważniejsza konstatacja nie zostaje naruszona: koszt jeden takiej budowli na pustkowiach kosztował, jak myślę, równowartość domu. Budowano i wyposażano urządzenia służące do zabijania. Minęło osiemdziesiąt lat i nic się nie zmieniło. Owszem, nie buduje się bunkrów kosztujących tyle co dom mieszkalny, ale kupuje się rakiety o wartości osiedla domów każda.

Ludzkość jest wrzodem Ziemi. Ludzie byli, są i pewnie długo jeszcze będą barbarzyńcami urządzającymi masowe mordy przedstawicieli własnego gatunku.

Piszę i piszę, ale o meritum nie napisałem, skręcam więc ku jarom vel wąwozom.

Wiedziałem tylko jedno: mają być na południowym zboczu góry. Dwie spotkane panie pokazały mi kierunek i tam poszedłem, ale po drodze zobaczyłem zapadliska w pobliżu szosy i ku nim skręciłem. Trafiłem na bardzo głębokie, rozwidlające się jary. Mapa potwierdzała słowa pań mówiących o kilometrach ich długości. Od razu zrodziła się myśl o przejściu dnem. Czasu do zmroku miałem 6 godzin, jar miał mieć 2 czy 3 kilometry, więc nawet na czworaka przejdę – upewniałem się w swojej decyzji. 

 

 

Zejść na dno było łatwo, pierwsze dwieście metrów też trudne nie były, mimo leżących tu i ówdzie martwych drzew. Wokół siebie widziałem w głębokim cieniu strome zbocza, wystające skały, zbrązowiałe liście, a wysoko nade mną piętrzące się ku niebu drzewa. Podobało mi się tam. Później trafiłem na początek strumienia. Wody niewiele było, ale płynęła bagnistym dnem. Kij zagłębiał się na dobre 20 cm w czarnej brei. Próbowałem jeszcze trawersować zbocze nieco powyżej dna, nawet udało mi się przejść kawałek, póki nie doszedłem do dużego powalonego drzewa; ani od góry, ani od dołu nie dało się go ominąć bez ryzyka zsunięcia się na mokre dno. Podkuliłem ogon, to znaczy wdrapałem się na szczyt.



 

Całą resztę dnia kręciłem się wśród tych jarów. Zszedłem sporo niżej, gdzieniegdzie idąc suchym dnem, ponownie wszedłem pod szczyt i wybrawszy inne jary, szedłem wzdłuż nich idąc górą. Pod szczytem góry okazały się najgłębsze, i faktycznie, w niektórych miejscach ich głębokość może sięgać trzydziestu metrów. Zbocza nie są jednak równe, jednorodne. Idąc górą rzadko widać dno, ukryte nie tylko w głębokim cieniu, ale i za garbami zboczy – i na odwrót: będąc na dnie, wydaje się, że widać szczyt zbocza, ale po wejściu wyżej ukazuje się nieco cofnięta druga, wyższa część pochyłości. Pod szczytem góry zaczyna się wiele jarów, które niżej łączą się tworząc istny labirynt dołów, garbów, grzęd nagle urywających się nad ciemnym dnem zawalonym gnijącymi kłodami drzew.



 Piękne, dzikie miejsca do których chciałbym wrócić. Wiem, gdzie skręcić z szosy pod szczytem góry, by trafić na największe skupisko głębokich jarów i gdzie czysty jasny las nie utrudnia marszu.

Pozostaje we mnie cień niepewności: może gdzieś niżej są jednak jakieś wąwozy? Może są, ale wątpię. Jeśli ktoś wie, proszę o opis drogi. Ja nie znalazłem ich ani w naturze, ani w internecie.






Nocleg miałem umówiony w Horyńcu Zdroju, miejscowości, o której istnieniu dowiedziałem się parę dni wcześniej. Kiedy przed wieczorem wjechałem do miasteczka, zdziwiłem się widząc zadbane, nierzadko nowe i zamożne, domy uzdrowiska, także park, podświetlaną fontannę, wiele sklepów, kwiaty na ulicach itd. Widziałem wiele reklam firm i prywatnych osób oferujących noclegi. To miasteczko, podobnie jak poznany później Narol, nastawione jest na turystów. Dobrze – pomyślałem z ulgą – że zachodnie Roztocze jest mało popularne. Patrząc wokół uświadomiłem sobie, że spodziewałem się zobaczyć zaniedbaną miejscowość wschodniego pogranicza. W czasie tych trzech dni poznałem kilka wiosek, a w żadnej nie widziałem biedy, aczkolwiek stare drewniane domy, nie zawsze zadbane, widywałem. Na potwierdzenie zamieszczam zdjęcia. Poczułem dumę z Polski, co rzadko mi się zdarza, ponieważ jak wielu moich rodaków mam skłonność do marudzenia. Nie powinniśmy, ponieważ w ciągu ostatnich trzydziestu lat dokonaliśmy ogromnego skoku w stronę krajów najzamożniejszych. Na początku tych przemian u nas i w Ukrainie ludzie żyli na porównywalnym poziomie zamożności i wygód cywilizacyjnych, a jak jest teraz (ściślej: jak było przed wojną), wiemy. Oni stracili swoją szansę, my wykorzystaliśmy, chociaż faktycznie mogliśmy lepiej.

Trasa: początek i koniec we wsi Polanka Horyniecka na wschodnim Roztoczu. Myszkując po zboczach góry Brusno widziałem kopalnię wapienia, stary kamieniołom, odszukałem dwa bunkry Linii Mołotowa, a najdłużej chodziłem wzdłuż jarów na południowym zboczu tej góry. Ma mapie widać zygzaki mojej trasy; w rzeczywistości były większe, bardziej poplątane. Nie tyle szedłem, co kręciłem się wśród jarów i drzew.

Statystyka: 10 godzin na szlaku długości niecałych 20 km, a odpoczywałem w sumie 3,5 godziny.


 















czwartek, 14 września 2023

W słoneczny dzień wrześniowy

 050923

Światło jest teraz inne, bardziej podkreślające coraz wyraźniej jesienne kolory. Wyjątkowość wrześniowego słońca szczególnie wyraźnie widziałem w siwy i srebrny, skrzący się i świetlisty ranek.

W dolinkach ścieliła się niska, jasna, delikatna mgiełka; ponad nią wystawały korony drzew.

Widziane pod słońce kropelki rosy wiszące na źdźbłach traw i owe mgiełki prześwietlone niskim światłem tworzyły impresjonistyczne obrazy możliwe do oglądania tylko teraz, na granicy lata i jesieni.

Ranek był rozkosznie chłodny, po dwóch kwadransach temperaturę uznałem za idealną, a niewiele później zrobiło się gorąco. Niech tak będzie. Niech nasycę się ciepłem i słońcem. Może w zimie mniej będę tęsknił?

Pojechałem tam, gdzie nie dotarłem w poprzednim tygodniu: w nieznane miejsca pod Radecznicą na zachodnim Roztoczu. Ładnie tam jest; pagóry są liczne i wyraźnie zarysowane, ale czy nieznane? Droga wyprowadziła mnie z lasu, ostro skręciła i wtedy zobaczyłem przed sobą charakterystycznie wygięte drzewo. Przecież znam tę krzywą czereśnię, byłem tutaj – szepnąłem do siebie.

 

Okazało się, że miejsc nieznanych jest tam niewiele, więcej niepamiętanych, ale to też jest dobry powód do przyjazdu i wędrówki.


 

Znaczną część dzisiejszej trasy przeszedłem ścierniskami lub zaoranymi polami. Marsz jest uciążliwszy niż drogą, ale decydując się na przecinanie pól mogę iść tam, gdzie ładniej, na przykład szczytami pagórów. Często są na polach ślady wygniecione wielkimi traktorowymi kołami, dobrze się nimi idzie o ile droga wypada wzdłuż pól. Trudniej było iść w poprzek, skoro w praktyce oznacza drogę w dół lub pod górę. Pola są wąskie, najczęściej około 20 metrów szerokości, a miedze są zachwaszczone, wysokie, o pionowych ścianach. Wiele razy skręcałem widząc opodal nieco niższą granicę pól i drapałem się na nią chwytając zielska dla łatwiejszego podciągnięcia się w górę albo, wykorzystując sztywność butów, wbijałem pięty w drobne występy lessowej ściany i schodziłem na niższe pole.

Było ciepło, ale nie upalnie, więc szwendanie się po polach uciążliwe nie było.

Dali, słońca, polnych dróg, kęp drzew na polach, malowniczych zboczy pagórów nie brakowało na szlaku. Przeżyłem kolejny ładny dzień.

Obrazki ze szlaku





 Stare Roztocze. Dodam tylko, że takich domów nie jest dużo, a część z nich jest remontowana i zmieniana w domki letniskowe. Nie znam cen, ale przypuszczam, że takie opuszczone stare zabudowania można kupić za niewielkie pieniądze.

 Dla równowagi: wyremontowana (Unia dorzuciła sporo grosza) remiza i świetlica we wsi Chłopków.


 Miskant chiński. Tak twierdzi mądra strona, bo ja nawet za chińskiego boga nie rozpoznałbym tej rośliny. Raczej nie jest uciekinierem, rośnie na posesji jako roślina ozdobna. Faktycznie, zdobi.


Zestaw maszyn równający glebę po orce, rozdrabniający grudy i od razu siejący. Te wszystkie prace wykona jeden człowiek w ciągu krótkiego czasu i nawet nie zmęczy się przy nich. A kiedyś?...

Kurzyślad widuję wyłącznie na ścierniskach. Nie wiem, dlaczego ta roślinka upodobała sobie takie miejsca. Może wie o swoim przydomku: kurzyślad polny?…

 Poza ścierniskami nie widuję też rdestu.



 Dwie odwiedzone znajome brzozy. Przecież nie mogłem je ominąć będąc blisko.

 


Korzenie drzew rosnących na lessowych skarpach bywają malownicze.

 Dlaczego ominąłem to samotne drzewo? Mam powód do powrotu.


 Czereśniowa miedza z widokiem.

 Roztoczańska kompozycja.

 

Trasa: Początek i koniec w Radecznicy na zachodnim Roztoczu. Szedłem drogami i polami na południowy zachód od wioski, za Chłopków.

Statystyka: na szlaku byłem 11,5 godziny, przeszedłem 23 km, a przerwy trwały 4 godziny.