110923
We wschodniej części Roztocza znacznie mniej jest lubianych przeze mnie otwartych przestrzeni, dlatego podzieliłem dzisiejszą wędrówkę na dwie części. W czasie pierwszej kręciłem się bezpośrednio przy granicy, a później pojechałem do wioski Werchrata, widząc na mapie wzgórza z nazwami w jej pobliżu.
Pierwsza trasa
Radruż jest małą wioską tuż przy granicy. Kilkanaście niebrzydkich domów, a wśród nich są naprawdę ładne, asfaltowe uliczki, okazała świetlica wiejska oraz perełka dla miłośników architektury i historii: zabytkowa cerkiew z końca XVI wieku; przy niej stary cmentarz i… muzeum. Wolę oglądać ładne drzewa niż stare ściany, ale muszę przyznać, że budowla zrobiła na mnie niemałe wrażenie estetyczne.
Na mniejszym cmentarzu (są dwa) stoi krzyż z tablicą upamiętniającą mieszkańców zabitych przez UPA czyli przez Ukraińców. Powtarzające się nazwiska wskazują na mordowanie całych rodzin między 44 a 46 rokiem. Poczułem… żal. Łzy stanęły mi w oczach. Ci ludzie przeżyli wojnę, by po wyzwoleniu spod okupacji zginąć tak bezsensownie! Patrząc na listę zamordowanych, po raz kolejny uświadomiłem sobie zmienność i nieprzewidywalność ludzkich losów i historii. Czy wtedy, gdy widok uzbrojonych Ukraińców budził trwogę, ktokolwiek mógłby przypuszczać, że osiemdziesiąt lat później będziemy pomagać walczyć ich wnukom, a rodziny przyjmować u siebie? Dla jasności dodam, że jestem za tym pomaganiem, ponieważ Ukraińcy walczą z autentyczną barbarią, z terrorystycznym państwem zagrażającym także nam.
Pierwsze podejście do granicy
Z nowej, jeszcze niezakurzonej, szosy asfaltowej skręciłem w zarośniętą, mało używaną drogę polną. Kiedy ściana lasu przede mną była już blisko, usłyszałem za sobą warkot samochodu; odwróciłem się i zobaczyłem terenówkę straży granicznej. Będzie kontrola – pomyślałem, i tak było. Grzecznie, prowadząc lekką rozmowę, wylegitymowano mnie i wypytano o różne szczegóły, na przykład: gdzie stoi mój samochód, jakiej jest marki i jaki ma kolor. Zapytałem, czy nie zabiorą mnie ze sobą w objazd granicy, skoro mają tylne fotele wolne, ale nie wiedzieć czemu odmówiono mi. Zostałem poinformowany o karaniu mandatem 500 złotowym za zbliżenie się do granicy na odległość mniejszą niż 15 metrów. Dziwne, skoro na granicach południowej i zachodniej mogę iść gdzie chcę i nierzadko trudno zorientować się po której stronie jestem; dziwne, skoro te ostatnie metry także do Polski należą. Dwie godziny później, w innym miejscu, widziałem rozległe, wielohektarowe pole (prawy górny róg mapy) przylegające do gruntowej drogi, którą wzdłuż granicy jeżdżą pogranicznicy; miedza tego pola jest w odległości kilku metrów od Ukrainy. Może właściciel ma specjalne pozwolenie?
Wspomniana na początku szosa prowadzi do kilku budynków i przy nich się kończy, a więc zbudowano ją dla ludzi tam mieszkających lub mających pola w tej okolicy. Zwracam uwagę na ten nieodosobniony przykład pamiętając z czasów mojej młodości polne drogi prowadzące nawet do dużych wsi; szosy były gdzieś daleko, dokładnie tak, jak w tytule znanego serialu filmowego. Fakt warty odnotowania z powodu kosztów, które nawet dla takich zwykłych, bocznych szos są bardzo duże, a zaczynają się od dziesiątek tysięcy złotych za kilometr. Jeśli już o cenach dróg piszę, dodam, że eski, czyli drogi szybkiego ruchu, kosztują od kilkudziesięciu do sporo ponad stu milionów za kilometr.
Drugie podejście
Pogranicznicy opisali mi drogę do wapiennego wąwozu, ale że wioskowa uliczka prowadziła wprost do granicy, poszedłem nią, wąwóz zostawiając na później. Asfalt skończył się przy ostatnim domu, przede mną ciągnęła się długa ściana lasu, a po lewej mijałem rozległe pola. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem ogrodzenie z siatki i dwa słupy graniczne: bliższy był biało-czerwony, kilka metrów dalej stał drugi, niebiesko-żółty. Miałem chęć podejść do nich, ale zrezygnowałem na myśl o możliwości stracenia pięciuset złotych.
Zwróciłem uwagę na brak nieużytków, pola są uprawiane do samej granicy. Mijałem zabudowania dużego gospodarstwa z szeregiem silosów zbożowych – dokładnie takich, jakie zniszczono w Przewodowie odległym o około 20 km. Miałem tam pojechać, ale czasu zabrakło; może innym razem.
Trzecie podejście
Chcąc zobaczyć zaznaczony na mapie przełom strumienia Radrużka, skręciłem z szosy w zarośniętą drogę, ale niewiele nią przeszedłem: znikła wśród tak gęstych zarośli, że po przejściu kilkudziesięciu kroków lasem wysokich pokrzyw (a każdy był okupiony wyszarpywaniem buta z zielonego gąszczu i parzeniem rąk) zawróciłem i poszedłem do wąwozu. Okazał się być ładny, owszem, tyle że jest połówką: wapienna ściana wznosi się po jednej tylko stronie drogi. Ciekawe i malownicze formy skalne starałem się uchwycić na fotografiach, ale wyszło mi to niezbyt dobrze.
Poszedłem dalej skuszony wygodną drogą szutrową. Kiedy spojrzałem na mapę z naniesioną moją pozycją, z pewnym zaskoczeniem dowiedziałem się, że jestem 50 metrów od granicy. Faktycznie, po minucie wyszedłem z lasu i zobaczyłem przed sobą pas wyrównanej zaoranej ziemi i czerwoną tabliczkę z zakazem wchodzenia. Droga wiodła wprost na tablicę, a tuż przed nią ostro skręcała, co widać na zdjęciu. Gdzie ona prowadzi? – zaciekawiony poszedłem sprawdzić i niewiele dalej zobaczyłem… budynki gospodarstwa. Ostatnie domy wioski, Polski i Unii.
Stałem na zakręcie drogi, kilka kroków od wyrównanego pasa nagiej ziemi wyznaczającego granicę.
Granica. Drzewa na wprost, rosnące w odległości może dwudziestu metrów, były już po ukraińskiej stronie, ale tam nie mogłem iść. Czy to nie dziwne, nienaturalne, umowne? Opodal strumyk swobodnie przekracza granicę, ptaki też na nią nie zważają, bo przecież jest ona sztucznym podziałem jednej przestrzeni i tylko ludzi obowiązuje. Dziwne, i dla poczucia tej dziwności trzy razy podchodziłem dzisiaj do linii styku dwóch krajów, linii dzielącej jedną ziemską przestrzeń.
Druga trasa
Trudno mi było racjonalnie zaplanować wędrówki w czasie tych trzech dni, ponieważ zupełnie nie znam okolicy, a nie mam zwyczaju dowiadywać się co inni chwalą i tak jechać. Moje wyjazdy były więc swoistym sondowaniem. Do Werchrata pojechałem, ponieważ ta wioska jest blisko Horyńca, mojej bazy, a w pobliżu zaznaczone są kamienie i niezalesione wzgórza mające swoje nazwy.
Wioska okazała się spora, i jak wszystkie miejscowości poznane w te dni zadbana, bez oznak opuszczenia czy biedy.
Dwa wzgórza poznałem, na trzecie zabrakło mi czasu, widziałem też kamienie w lesie. Największy zwie się, jakżeby inaczej, Diabelskim Kamieniem. Legenda też jest dość typowa, znana także w Sudetach, i mówi o gapowatym Diable który przestraszył się piania koguta lub cienia krzyża i porzucił kamień niesiony w celu zniszczenia świątyni. Można by sądzić, że siły diabelskie mają coś wspólnego z kamieniarstwem :-) Kamień owszem, może się podobać z powodu kształtu i swojego zielonego ubrania. Leży w ładnym lesie sosnowo-bukowym, a takie są dość często spotykane w tamtej części Roztocza.
Na polach nie widziałem plantacji, tak licznych na zachodzie, znalazłem tylko jedną z malinami, ale za to wiele widuje się tam pól ze słonecznikami. Ściana tych roślin długości połowy kilometra robi wrażenie. Sosen na miedzach i przydrożach rośnie tam sporo, może z powodu piaszczystych gleb, na których te drzewa radzą sobie nieźle. Piszę o nich ponieważ oglądane z słońcu, pod błękitem nieba, wyglądają bardzo malowniczo i swojsko.
Przeważają tam piaski oraz jakieś jasne, lekkie gleby z dużą zawartością rozdrobnionych skał wapiennych. Polne drogi są piaszczyste albo kamieniste.
Moje ulubione widoki? Jest ich tam zdecydowanie mniej. Wzgórza są niewyraźnie zarysowane, ich zbocza ciągną się kilometr lub więcej, więc w zasadzie tracą cechy wzgórz. W wielu miejscach krajobraz jest po prostu płaski albo z niewiele widocznymi wybrzuszeniami. Mniej jest otwartych przestrzeni, trudno więc ustalić całodniową trasę polami, ale oczywiście nie brakuje ciekawych miejsc, zwłaszcza dla miłośników sztuki kamieniarskiej (wyroby bruśnieńskie), architektury (cerkwie), burzliwej historii pogranicza lub grzybiarzy.
Obrazki ze szlaku
Jak widać, kablówka jest nawet tam, na końcu kraju, który nie ma ambicji bycia mocarstwem. Za to w kraju mającym się za mocarstwo nie tylko kablówki, ale i toalet nie ma; w zamian mają tam wiadra.
Krzyże i kapliczki kamienne.
Urokliwe rzeczki z piaszczystym dnem.
Nowy maszt GSM, jeszcze bez anten. Kiepski jest tam zasięg, w wielu miejscach nie było sygnału albo zasięg był via sieć ukraińską, ale jednak coś robią by ten stan poprawić.
Werchrata, cmentarz z czasów Pierwszej Wojny Światowej i powracające pytanie: po jaką cholerę ginęli pochowani tam Austriacy? Przecież nie w obronie swoich domów i rodzin!
Piękna we wrześniowym słońcu droga pod brzozami.
Czas owocowania. Głogi bywają bardziej czerwone niż zielone od wielkiej ilości owoców, czerwienią się też różane krzewy, jabłonie uginają się pod ciężarem owoców. Zdrowych, niepryskanych i… niechcianych.
Piaszczysta droga i pole.
Wiązy przy drodze w Radrużu.
Iglica znalazła swoje miejsce na piasku.
Pole po ulewnym deszczu. Takie miejsca widuję na całym Roztoczu.
Siła wzrostu roślin. Te kamienie na poboczy szosy są ubite, sprawdzałem.
Trasa 1: okolice wioski Radruż. Zabytkowa cerkiew, wapienny wąwóz przy rzeczce Radrużka, trzykrotne podejście do granicy z Ukrainą.
Trasa 2: na zachód i południe od wsi Werchrata. Poznanie Diabelskiego Kamienia, podejście pod szczyty wzgórz Pierwszy Wierch i Druga Góra.
Statystyka: w drodze byłem 12,5 godziny i przeszedłem 21 km, a przerwy trwały 5 godzin.