Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 23 października 2023

W Lasach Janowskich

 181023

Gdzieś w internecie znalazłem informację o Rezerwacie Imielity Ług ustanowionym w celu ochrony torfowisk w Lasach Janowskich, a dowiedziawszy się, uświadomiłem sobie zupełną nieznajomość tych lasów i potrzebę zmiany. Plan pojawił się natychmiast: rezerwat, las i może przy okazji grzyby.

 

Las zauroczył mnie. Zdecydowanie przeważają w nim rosnące luźno sosny, ale spotyka się buki i dęby, natomiast nie ma krzaków, młodniaków nie do przejścia. Jest dużo słońca i kolorów jesieni, sporo piaszczystych wzgórków, a między nimi podmokłych dolinek. Dzięki piachom leśne dukty nie są błotniste, a przy tym szerokie i równe – idzie się nimi tak, jak w miejskim parku. Na pierwszym poznanym duktem, wiodącym ku torfowisku przez wzgórze Mała Grępa (widać na mapie poniżej) zwalniałem nie chcąc, żeby zbyt szybko się skończył, a takiego stanu doświadczam tylko w wyjątkowo ładnych miejscach. Szeroka ścieżka ruda od igliwia, w słońcu stojące sosny, bajeczne kolory liści dębów czerwonych i wyjątkowe poczucie bycia tam, gdzie się być powinno w jeden z ostatnich kolorowych dni jesieni. Towarzyszyło mi poczucie spełnienia i najlepszego z możliwych spędzenia dnia. Trwaj drogo, trwaj chwilo! – chciałoby się wołać.

Do końca drogi jednak doszedłem, a tam zobaczyłem tablicę z zakazem wchodzenia na torfowisko. Trudno – pomyślałem – i zawróciłem, ale po chwili zobaczyłem trzy panie z koszami idące dziarskimi krokami w stronę mokradła.

– Niech pan idzie, tu wszyscy chodzą – usłyszałem.

– Tylko pan uważa żeby się nie utopić – dodała jedna z nich.

Poszedłem starając się stąpać po kępach turzycy; jeśli nie mogłem, krokowi towarzyszyło mlaśnięcie. Doszedłem do grupy sosen rosnących na piaszczystym wzgórku; wokół była bagienna niska roślinność i rzadkie rachityczne sosenki. 

 


Surowy, nieco smutny krajobraz przywołujący myśli o dawnych nieprzebytych borach i bagnach. Popatrzyłem i… zawróciłem. Bagna nie są mi obce, kiedyś trochę chodziłem po mokradłach Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego, ale skórzane lekkie buty stanowczo się nie nadają do takich miejsc.

Poszedłem w stronę kładki i wieży widokowej, po drodze zbierając grzyby. Nie było ich dużo z jednym wyjątkiem: maślaków sitarzy.

 


Rosły pojedynczo, po kilka, kilkanaście, a największe skupisko sfotografowałem. Na zdjęciu widać niewielką część rozległej kępy tych grzybów; było ich tam… nie wiem; może sto, może dwieście. Mimo ograniczania się tylko do niewielkich owocników, do samochodu wróciłem z dwoma torbami, a wypełniały je także maślaki i niewielka ilość podgrzybków.

Na kładce spotkałem mężczyznę robiącego zdjęcia z drona. Pokazywał mi je, są dużo lepsze od zdjęć robionych z ziemi. Może warto by kupić taki latający aparat fotograficzny?…


 









 

Drewniana niska wieża stoi na granicy zarośniętych mokradeł i otwartej wody stawu. To królestwo ptaków i roślin wodnych, chyba też bobrów. Staw i jego okolica pozwalają wyobrazić sobie dawny wygląd Ziemi, jej niebezpieczną dzikość i niedostępność. W mglisty dzień, albo o zmierzchu jesiennego dnia, krajobraz wokół byłby przejmująco smutny, ale… chciałbym go zobaczyć. Chciałbym poczuć swoją małość, zależność od sił pierwotnej przyrody istniejącej nie dla nas, nie dla naszych korzyści czy przeżyć estetycznych, a tylko dla siebie. Poczuć moc władczyni całej fauny i flory Ziemi. Jest jeszcze coś, co wzmacnia urok tego i podobnych miejsc: to ich odległość, niekoniecznie geograficzna, od brudów polityki, od ludzkich szaleństw. Chociaż i tam znaleźć można ślady naszego barbarzyństwa; oto przykład.

 O nazwie miejsca:

>>Nazwa Imielity Ług pochodzi z języka rosyjskiego i oznacza rozległe bagno. << Taką informację podsunął mi Google.

Wikipedii napisano, że „ług” jest staropolskim słowem oznaczającym podmokłe miejsce. Niżej autor artykułu dodaje: 

>> Według Słownika etymologicznego języka polskiego Aleksandra Brucknera z 1927 roku, sens słów ług i łęg pokrywał się w pewnym zakresie. Obydwa oznaczały nizinę, nizinny brzeg rzeki lub moczar. Zdaniem niektórych badaczy pochodzą one prawdopodobnie od jakiegoś słowa oznaczającego zbiornik wodny lub kałużę, a wyraz ług był używany do określenia podmokłej łąki. (…) Pospolite niegdyś słowo ług przetrwało do czasów obecnych w nazwach własnych.<<

Obrazki ze szlaku


 

Wschód słońca widziany z Via Carpatii, jak się oficjalnie nazywa droga szybkiego ruchu mająca połączyć południe Europy z krajami bałtyckimi. Zmierzając ku zachodnim krańcom Roztocza jadę właśnie tą trasą na południe, czyli w stronę Rzeszowa. O tej porze roku chciałbym wyjeżdżać wcześniej, żeby o świcie być na miejscu skoro dni są już tak krótkie, ale moja żona dała mi szlaban na krzątanie się po domu nad ranem. Trudno, wszak żony trzeba (czasami) się słuchać. Zdjęcie zrobiłem w czasie jazdy; tak, wiem, to nie było rozsądne.

 Bagno zwyczajne, pospolita tam roślina. Rośnie wszędzie, gdzie tylko jest mokro.

 



Nieznana mi roślinność mokradeł, charakterystyczne zielone kępy, między nimi woda.

 Pewna strona internetowa rozpoznająca rośliny twierdzi, że to borówka brusznica. Proszę o potwierdzenie lub zaprzeczenie. Piszę tak, ponieważ spotkane trzy panie mówiły o zbieraniu żurawiny pokazując na czerwone owoce. Nie wiem, kto się myli; niewykluczone, że ja coś pokręciłem.






Urocza kapliczka świętego Franciszka. Stoi na piaszczystym wzgórku przy drodze do rezerwatu.

 Dąb czerwony. Odmiana nie tak powszechna jak dąb szypułkowy, ale widywana dość często. Jesienią pięknie się przebarwia. Zdaje się, że takie właśnie liście są na naszych monetach.




 Na grobli przecinającej staw Imielity Ług.

 Butelki pod ławą w miejscu odpoczynku. Wyrzucone nie dość, że w lesie, to jeszcze w rezerwacie!

 Te grzyby podobne są do maleńkich tarasowych poletek gdzieś w górzystych rejonach Azji.









 Kolory jesieni

„Czymś tam się okryłem i patrzyłem, jak się podnosi mgła, jak wstaje słońce, jak się rozwija splendor schyłku, śmierci i jesieni. Na czerwień buków, na żółknącą zieleń brzóz i burość olch, które co roku zamierają bez ostentacji. Pod niebem przesłoniętym perłową łuską chmur, przez którą raz po raz przesączało się światło z tamtej strony. Wyraziste i ostre jak w żadnej innej porze roku.

Dlaczego?

Żebyśmy się napatrzyli, żeby obraz wraził się na wieki w źrenicę i nerwami zawędrował do pamięci, do serca, do duszy – w co tam sobie kto wierzy. Żeby został, bo przecież z czasem, z upływem, z wiekiem zostanie jako pociecha tylko on jako dowód, żeśmy w ogóle istnieli. (…)

Wpatrywałem się w głąb październikowego dnia jak w szklaną kulę. Gapiłem się wskroś nadprzyrodzonej pogody. Są dni, gdy spływa na nas łaska. Po prostu. I coś w rodzaju trudnej pociechy, że nim wszystko zgaśnie, zajaśnieje płomieniem, od którego nie da się oderwać oczu.”

Autorem tych słów jest Andrzej Stasiuk.

Trasa: Lasy Janowskie między Łążkiem Ordynackim a Gwizdowem. Rezerwat Imielty Ług, torfowiska i bór bagienny. Wzniesienia Mała i Duża Grępa. Grzybobranie.

Dziwna jest nazwa tej wioski. Sprawdzałem etymologię: prawdopodobnie wywiedziona została od słowa „łąg” dawniej oznaczającego – podobnie jak słowo „ług” – bagnistą łąkę lub las na mokradle. Może „łążek” to zdrobnienie? Mała łąka lub lasek?

Statystyka: 17 km przeszedłem w 7 godzin, a przerwy trwały 3 godziny.


 










czwartek, 19 października 2023

Trzy Drzewa

 141023

Tytułowe drzewa to dwa dęby i brzoza rosnące na zboczu wzgórza w pobliżu wsi Wólka Czarnięcińska na zachodnim Roztoczu. Nie ma tam drogi, iść trzeba miedzami albo pustymi polami, i właśnie przy okazji takiego szwendania się bezdrożami znalazłem to miejsce i zostałem nim oczarowany. Jakie ono jest teraz, jesienią, przy przewadze płowych kolorów pól, niezbyt dobrze pokazują moje zdjęcia (w rzeczywistości jest tam ładniej), a wtedy była kolorowa, uwodzicielka i świat upiększająca wiosna. Miejsce zapamiętałem takim, jakie wtedy widziałem: w świeżych barwach wiosny. Wszak nasza pamięć zwykła najsilniej utrwalać pierwsze wrażenia i widoki, ale chociaż dzisiaj byłem tam po raz bodajże trzeci, nadal widzę je uroczym.








 

Nie tylko o tym miejscu myślałem decydując się jechać do Gilowa: cała okolica jest bardzo malownicza. Mam tam ulubione miejsca, a jak to zwykle bywa przy powrotach, poznaję albo przypominam sobie nowe, co u mnie, gapy nad gapami, jest dość częste. Jest wśród nich lipa która nie tylko jest lipą, są dwie siostrzane czereśnie, urocza droga wiodąca brzegiem pól i lasu z dużą, jasną brzeziną, są miejsca stromego zbiegania pól w dolinkach, wysokie miedze z pojedynczymi drzewami, a niektóre z nich poznałem z bliska i odwiedzam. Są dwie brzozy u wejścia do ciemnych wąwozów i poziomki pod nimi, polny dąb pod którym zwykle urządzam przerwę, no i oczywiście miejsce nazwane przeze mnie Trzy Drzewa.

Krótko pisząc: pojechałem na leniwą włóczęgę po ładnych miejscach.

Było ciepło mimo sporego wiatru, szedłem z samej koszuli, prawdopodobnie po raz ostatni w tym roku.

Cztery pory tego pięknego dnia jesieni:




 

Świetlisty ranek. Bajecznej gry świateł niskiego słońca, podkreślanej lekką mgiełką i rosą, mój aparat niewiele zauważył; ja widziałem i zapamiętałem więcej.




 

Słoneczny dzień. Wczesnojesienne słońce najpiękniej podkreśla kolory.

 

Chmurne popołudnie. Zachodu słońca nie widziałem ale dziękuję Aurze za to, co dała, skoro nie mogła dać więcej.


 

Wieczór. Kiedy doszedłem do samochodu, była już noc. Trudno mi nadążyć za zmianami długości dni. Przecież tak niedawno mogłem chodzić opieszale i długo siedzieć na miedzach, a słońce czekało na mnie. Teraz chowa się nim minie popołudnie.

Obrazki ze szlaku

 

Czereśnie na pierwszym planie, w głębi widać lipę. Tak naprawdę do lipy przyrośnięta jest akacja, czyli robinia akacjowa. Tylko raz widziałem takich sąsiadów, właśnie tam.




 



Piękna, czysta brzezina. Nawet grzyby w niej znalazłem: jeden miał czerwoniutki kapelusz ozdobiony białymi kropeczkami; jeśli okaże się równie smaczny jak jest ładny, będę miał ucztę. Drugi był, niestety, mocno przyrośnięty do gałęzi. Uwieczniłem je na zdjęciach.

 Na mapie widać miejsce opisane jako Lisi Dół. Byłem w jego pobliżu parę razy, ale dnem Dołu nie szedłem nigdy. Dzisiaj zanurzyłem się w jego ciemną i wilgotną zieleń, ale przeszedłszy sto metrów zawróciłem. Powód widać na zdjęciu. Wrócę tam w suche dni.

 Pod wsią Gilów jest polna droga omijająca kępę drzew. Zajrzałem tam i zobaczyłem zarastający wąwóz ze starą drogą. Okoliczni mieszkańcy okazali się zaradni i pomysłowi: chcąc wyrównać drogę, zasypują niewygodny do przejazdu wąwóz. Tak, to ironia, ale gorzka bo bezsilna.

Ziemia, jest naszym domem i naszą rodzicielką, jest wszystkim, co mamy. Oto co z nią robimy!!

 Na tym skrawku drogi opadającej po zboczu pagóra były wzdłużne rowy wypłukane w czasie intensywnych deszczów; naprawiono ją wyrównując spychaczem, w efekcie powierzchnia drogi jest nieco niżej. Także tak powstają wąwozy na Roztoczu.

 Zielona ozimina. Piękny widok budzący nadzieję.

 Roztoczańskie doły czasami widuję niezaśmiecone. Na zdjęciu widać charakterystyczny, często widywany, wał z ułożonych obciętych gałęzi, ale ten zwyczaj rolników jeszcze toleruję. Utrudnia zejście na dno, ale śmieceniem nie jest.

Trasa: między Gilowem z Wólką Czarnięcińską.

Statystyka: 16,5 km przeszedłem w 6,5 godziny, a na szlaku byłem 10,5 godziny.