Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 6 grudnia 2023

Pogórzańskie krajobrazy

 191123

Będąc w północnej części Pogórza Kaczawskiego trudno powiedzieć, że było się w górach. Niewątpliwie w Sudetach, ale nie w górach, skoro na najwyższy szczyt okolicy wchodzi się w 10 minut, a między rzadko rozrzuconymi pagórkami są rozległe i prawie płaskie pola.

Czasami przyczepi się mnie jedno wspomnienie z jakiejś wędrówki, jeden obraz, i dla nich wracam. Dzisiaj chciałem zobaczyć samotne drzewa w okolicy wzgórza Świątek i ponownie wejść na jego szczyt. Chciałem po prostu popatrzeć na lubiany krajobraz kaczawskiego pogórza.

Pogoda była… listopadowa. Padało, przez trzy godziny szedłem w pelerynie. Chroni od deszczu, owszem, ale z telefonem (pełniący przecież także rolę aparatu fotograficznego) są kłopoty, ponieważ krople wody na ekranie powodują głupienie tego urządzenia. Często musiałem wkładać je pod bluzę i wycierać o siebie by łaskawie zgodziło się reagować na polecenia. Trudno też zrobić przerwę, skoro dla wypicia herbaty czy zjedzenia kanapki trzeba zdjąć plecak, a tym samym i pelerynę.

Świątek, najwyższa (ale bynajmniej nie wysoka) góra okolicy mierzy 330 metrów n.p.m., ale wysokość względną (od podnóża), ma niewielką, na oko oceniam ją na 40, może 50 metrów. Nie góruje więc wyraźnie nad okolicą, ze szczytu niewiele widać pomiędzy drzewami, ale za to z drogi okalającej górkę widoki są ładne. Stojąc tam patrzyłem na rozległe pola wystrojone małymi wzgórkami i samotnymi drzewami. Warto wejść na tę górkę nie dla kaczawskiej korony, do której się zalicza, a dla wrażenia, dla świadomości bycia w samym środku komina starego wulkanu – w zamkniętym teraz, zastygniętym wejściu do piekieł.



 

 Ta góra była kiedyś znacznie wyższa, ale czas daje radę nawet skałom. Bazalty na szczycie tej góry są dowodem wylewania się tam magmy z gardzieli otwartej aż do głębokich wnętrzności Ziemi. Teraz, po upływie milionów lat, rośnie na niej las. Jest mieszany, z przewagą klonów zwyczajnych i jaworów, sporo jest buków, trochę dębów, tu i ówdzie widać sosnę. Lasy liściaste były od zawsze w Sudetach, chociaż ich skład nieco się różnił w zależności od pasma albo konkretnej góry. Na kaczawskich górkach spotykam buczyny, grabiny i dębiny, ale rzadko w stanie czystym, a domieszki bywają różnorodne: obok pospolitych jak lipy, klony, świerki, modrzewie czy brzozy, spotyka się rzadsze jak daglezje lub całkiem egzotyczne jak jarzęby brekinie. Akurat ten wyjątkowo rzadki gatunek zdobi las mieszany z przewagą dębów i grabów na górze Nad Groblą.

Na wielu wędrówkach widuję w oddali jedną, charakterystyczną dla okolicy górę. Wznosząc się nad inne zachowuje się tak, jakby potrafiła zmieniać swoje posadowienie: pojawia się bliżej lub dalej, a nawet z różnych kierunków; czasami widoczna jest cała i pokaźna, czasami wydaje się malutka albo tylko swój czubek pokazuje nad bliskim garbem ziemi. Bywa, że parę godzin widzę ją przed sobą, a wtedy powoli, w miarę zbliżania się do niej, góra rośnie, a nawet potężnieje. Jest górą dnia. Dzisiaj była nią Ostrzyca – bazaltowy ostaniec w kształcie regularnego stożka. Jest najwyższą górą Pogórza Kaczawskiego i jego symbolem. Dodam jeszcze, że na Pogórzu Wałbrzyskim takim górskim motywem dnia często bywa Trójgarb, a z obu pasm nierzadko widuję inną odległą i wyjątkową górę – Ślężę.








O domach słów kilka

 Stare poniemieckie domy niszczeją, zwłaszcza te duże. Nieliczne znalazły właściciela chcącego je remontować, jak ten, z wymienionymi oknami. Trudno się dziwić, bo po co komu dom mający pięćset metrów powierzchni i wymagający bardzo drogiego remontu, ale racjonalne wytłumaczenia nie zmieniają odczuwania: domów nadal szkoda. Kiedyś ludzie włożyli w ich budowę mnóstwo potu i pieniędzy; jak czuliby się, gdyby wiedzieli, że te ich wymarzone, te tak bardzo potrzebne im domy, będą niszczeć nikomu niepotrzebne?



 

Smutny jest obraz zrujnowanego kamiennego domu.

 Na tym pogórzu nie zliczę domów, z których zostały resztki ścian sterczących jak oskarżenie wśród zarośli z czarnego bzu. To dziwne, jak bardzo ta roślina upodobała sobie ruiny na miejsce swojego życia. Kamienna ściana z otworem okiennym z którego wychylają się gałęzie wygląda rozpaczliwie i... dziwnie. Ma się wrażenie zamiany ról: martwa kamienna ściana jest stroną poszkodowaną, cierpiącą, a żywa roślina zajmująca miejsce kobiety lub dziecka w oknie jest jeśli nie wprost niszczycielem, to przynajmniej tym, który z ruinacji korzysta.


 
 

Oto widok budzący moje zdziwienie i pewnego rodzaju zniesmaczenie: mieszkanie ludzi wśród ruin. Jak na ironię drzwi wejściowe ocalały. Kto je kiedyś otwierał? Czyje dłonie tysiące razy chwytały klamkę?


 

Na tych zdjęciach utrwaliłem rzadki widok: gruntownie remontowany dom przysłupowy. Obok nowych belek widziałem stare, do cna spróchniałe; nie wiem, jakim cudem ten dom się nie zawalił.


 

Na ruinach kościoła szwenkfeldystów nadal widać jego dawną świetność. Szkoda, że katolicy nie przejęli tej świątyni, może wtedy mógłbym zobaczyć ją taką, jaką była w czasach swojej świetności. Swoją drogą dziwne i niepojęte są dla mnie, osoby areligijnej, te ostre podziały na wrogie sobie ugrupowania wewnątrz chrześcijaństwa. No bo skoro wierzą w tego samego Boga, cóż znaczą jakieś drobiazgi, zwłaszcza, że najczęściej nie są ani logiczne ani do udowodnienia. Tych, którzy zbudowali tę świątynię, wypędzono z kraju, teraz ich potomkowie mieszkają w USA, tam mają swoje kościoły, wychowują dzieci, pracują i płacą podatki, chociaż mogli tutaj, w swoim kraju, a że byli zaradni i pracowici, to widać po okazałości ruin.

O twardocickim kościele i chrześcijanach szwenkfeldystach można przeczytać tutaj, tutaj  i na pewno w wielu innych miejscach internetu.


Pałac w Twardocicach i duże budynki gospodarcze dawnego folwarku są teraz własnością prywatną. Budynek nie jest ruiną, ale remontu już wymaga. Czy ktoś, kto gospodarzy na okolicznych polach, wyremontuje pałac? Po co? Jaki więc los czeka tę wielką (i niezbyt ładną) budowlę? Czy taki, jakiego doczekały dziesiątki pałaców kaczawskich, czyli powolnego zamieniania się w ruinę?

 Są i nowe duże domy, na przykład ten, mieszczący świetlicę, a widziałem też okazałą szkołę z przedszkolem, ale wolałbym, aby świetlicę urządzono w jednym z tych starych domów poniemieckich.

Obrazki ze szlaku

 Ze zbiorem tych opieniek spóźniłem się kilka dni; są zbyt wyrośnięte.

 Dąb staruszek zmęczony życiem.





 Kilka brzóz przy polnej drodze i słońce. Wiele nie trzeba, by znaleźć piękne miejsca i nie chcieć odchodzić od nich.




 Samotne drzewa na polach.




 


 

Skowronek i Jedlnia, wzgórki kiedyś wypatrzone na mapie i poznane, dzisiaj odwiedzone.

 Kamiennik ma dobrze dobraną nazwę: szczyt tej górki jest kamienisty i dość stromy.

 Ośrodek Grapa na wzgórzu Obora. Dużo budynków, jeden z nich jest wielki, zajmowany obszar też nie mały. Z czego oni się utrzymują?

 Wiele widziałem krzewów trzmieliny, ładnej nawet w ciemny i deszczowy czas listopada.

Dzisiaj zebrałem ostatnie w tym roku kanie. Na drugi dzień wyjechałem do domu mając ważną sprawę rodzinną, i zjadłem je wspólnie z żoną i synem.

Trasa: wokół Twardocic na Pogórzu Kaczawskim. Wejście na wzgórza Kamiennik, Obora, Świątek, Jedlnia, Skowronek.

Statystyka: na szlaku byłem prawie 9 godzin, a przeszedłem 20,5 km w ciągu 6,5 godziny.





























sobota, 2 grudnia 2023

Wałbrzyskie wzgórza i ciekawa przygoda

 121123

Stałem z zadartą głową pod długim wiaduktem ekspresówki S3 biegnącej nad domami Gostkowa na Pogórzu Wałbrzyskim, i patrzyłem na czarne wstęgi betonu na tle szarego nieba. Był zimny i zapłakany listopadowy ranek.

 Listopad. Miesiąc, który w maju, w lipcu, wydaje się tak bardzo uciążliwy, że chyba tylko cudem przeżywany. Gdy jednak już trwa, nierzadko uznaję swoje letnie wspomnienia tego miesiąca za niesprawiedliwe wobec niego, bo przecież różne ma oblicza, a i słonecznie kolorowych wśród nich nie brakuje. Dzisiaj też się taki pokazał, chociaż rano, pod wiaduktem, nic nie zapowiadało późniejszej metamorfozy.

Drugi dzień wałbrzyskich wędrówek zacząłem od przejścia kilku kilometrów wzdłuż budowy drogi ekspresowej S3. Po dojściu pod Kamienną Górę oddaliłem się od budowy i polami, łąkami, nie omijając wzgórz, wróciłem do Gostkowa.

O budowie napiszę osobny tekst, tutaj opowiem tylko o pewnej przygodzie. W ciągu ostatnich paru lat byłem w różnych miejscach budowy wielokrotnie, zawsze idąc polami albo technicznymi drogami (zostaną jako drogi do ruchu lokalnego, np. dojazdu do pól) i nie przekraczając żadnych ogrodzeń. Dzisiaj po raz pierwszy zatrzymał mnie ochroniarz zakazując dalszego przejścia. Uznałem, że nie warto mówić o braku jakiejkolwiek tablicy zakazującej wejścia (na początku drogi był tylko znak zakazu ruchu pojazdów), a zwykłą rozmową zacząłem człowieka pozytywnie do siebie usposabiać. Po kilku minutach pokazał mi którędy najwygodniej iść dalej. Odchodząc życzyłem mojemu rozmówcy spokojnej pracy.

Podobną trasę powrotną przeszedłem rok temu, więc dla lepszego poznania okolicy parę razy skręcałem w przygodnie spotkane dróżki i szedłem nimi póki prowadziły mnie we właściwym kierunku. Któraś z nich zaczęła w lesie kaprysić, więc ją porzuciłem (one mogą tak robić, więc i ja mogę); w rezultacie bezdrożem schodziłem po stromym zboczu ku łąkom jaśniejącym między pniami drzew. 

 


W innym miejscu udało mi się trafić na ogrodzoną rozległą łąkę, w efekcie szedłem wzdłuż drutu kolczastego szukając miejsca dogodniejszego do przejścia. Przeszedłem i nawet udało mi się nie rozerwać ubrania. Przekroczyłem parę strumyków (przysiągłbym, że w miarę upływu lat stają się coraz szersze i głębsze), podszedłem do samotnej mimo swojej piękności brzozy i dotknąłem jej pnia, wszedłem na Młynarkę, sporą górkę z dalekimi widokami na cztery strony świata, a nawet przeciąłem trawiasty pas startowy lotniska. Na prawym widnokręgu często widziałem Góry Wałbrzyskie, a za nimi wiele odległych szczytów Gór Kamiennych; wołają mnie, wołają i czuję, że przywołają. 


W czasie tej dość długiej wędrówki wspomniałem pewne ładne miejsce widziane na jednym z wcześniejszych wyjazdów: była to wąska dolinka między dwoma wzgórzami, a są z tych, którymi nader licznie pączkują długie, rozległe zbocza miejscowego suwerena – Trójgarbu. Na środku dolinki, na niewielkim uskoku, stoi kilka brzóz wyglądających jak perły w koronie. Chciałem je odwiedzić, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jest ta dolinka. Zszedłem z Młynarki, przeszedłem na drugą stronę wioski i idąc brzegiem lasu i pól drapałem się na jakieś bezimienne wzgórze; parę kilometrów za nim była wioska, a w niej mój samochód. Po prawej pojawiła się wieża GSM, a będąc nieco wyżej zobaczyłem przy niej polną drogę i wtedy poznałem miejsce: właśnie tamtędy szedłem do dolinki z brzozami! Po paru minutach zobaczyłem je ze szczytu wzgórza.


 Stały w żółtych szatach jesiennych i były smutne, nie mogąc w to chmurne późne popołudnie pochwalić się strojami. Zapewne pożegnałbym brzozy i miejsce po paru minutach, ale dostałem prezent – nie wiem, od kogo: zaświeciło słońce przez lukę między granatowymi chmurami nisko nad horyzontem. Przysiągłbym, że kierowało swoje promienie prosto na brzozy, a te zajaśniały feerią ciepłych barw. Patrzyłem, chodziłem wokół, robiłem zdjęcia, stawałem i znowu na nie patrzyłem. 

 







Wiedziałem, że powinienem już iść chcąc przed zmrokiem dojść do samochodu, ale nie odchodziłem. To zdjęcie zrobiłem parę minut przed zgaśnięciem dnia: niżej ciemniał już mrok, tylko brzozy stały w ostatnich promieniach słońca.


Dopiero gdy schowało się za chmury przyczepione widnokręgu a świat wokół pociemniał i stracił większość kolorów, ruszyłem. Szary zmierzch właśnie zmienił się w czarną noc, gdy doszedłem do samochodu.

W Głogowie był uciążliwy objazd. Wolno jechałem wąskimi i krętymi korytarzami wyznaczonymi przez słupki, a gdy minąłem ostatnie, dodałem gazu. Po chwili zobaczyłem świecący czerwono policyjny lizak. Na pokazanym mi ekranie radaru zobaczyłem 60, moją szybkość, i usłyszałem o mandacie 50 zł oraz jednym punkcie karnym.

Zgadza się pan zapłacić? – usłyszałem od policjantki. Po chwili zobaczyłem obok drugą panią w mundurze. Zgodziłem się; może gdybym miał płacić mandat za jazdę z szybkością 51 km protestowałbym, ale nie przy sześćdziesiątce. Po załatwieniu formalności rozmawialiśmy parę minut; zawsze jest dobry czas na rozmowę z uśmiechającymi się kobietami. Okazało się, że jedna z pań też chodzi po górach. W dwie godziny później, już u siebie, po prysznicu usiadłem do komputera i sprawdziłem pocztę. Allegro poinformowało mnie o sprzedaży trzech książek. Była też wiadomość od kupującego:

Ty my, policjantki z Głogowa!

Nazajutrz o przygodzie opowiedziałem koledze z pracy; zapytał mnie, jakie one były.

Bo wszystkie policjantki jakie widziałem były ładne – dodał.

Masz rację! – krzyknąłem w odpowiedzi.

Kasiu i Asiu, dziękuję za oryginalną, miłą przygodę i za zakup.

Obrazki ze szlaku

 Samotna ładnie przybrana brzoza, której tylko słońca zabrakło by zajaśnieć najpiękniejszymi barwami jesieni.

 Często widywane dzisiaj połączenie kolorów: zieleń bliskich pól i granat odległych gór.

 Śnieg na karkonoskich szczytach.

 

Na nasypie drogi S3 kładzione są dywaniki żywej trawy, ale cóż tam wystaje tak licznie? Poszedłem bliżej i zobaczyłem drewniane kołeczki wbite w nasyp. Służą za szpilki zapobiegające zsuwaniu się trawiastych dywanów nim te nie ukorzenią się odpowiednio. Ciekawe, czy w przyszłym roku te drewniane szpile będą zabierane, czy zostaną jako materiał w stu procentach samoistnie biodegradowalny.

 Surrealistyczny obrazek: tojka na środku drogi szybkiego ruchu. Hmm, właściwie czemu nie? Jakby co, jest pod… pod ręką.

 Zmierzch. W dolinie samochody pędzą przed sobą smugi reflektorowych świateł, ale niebo jeszcze pamięta ostatnie minuty dnia.

Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: z Gostkowa pod Kamienną Górę, obejście Jaczkowa od południa, powrót do wioski drogą od strony Trójgarbu.

Statystyka: niespełna 20 km przeszedłem w 6,5 godziny, a przerwy trwały łącznie dwie godziny.