Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 13 stycznia 2024

Powroty

 060124

Kiedy patrzę na mapę swoich gór, widzę nazwy miejscowości, zielone plamy lasów, różne symbole, poplątane linie dróg i dróżek, czyli to wszystko, co zwykło być na każdej szczegółowej mapie. Na ten prosty i symboliczny obraz nakłada się szereg obrazów zapamiętanych w czasie rzeczywistych wędrówek. Po prostu spojrzę na jakiś konkretny punkt na mapie i od razu widzę to miejsce takim, jakim jest naprawdę, czy raczej takim, jakim je pamiętam. Tak jest na niemal całej mapie Gór Kaczawskich, ponieważ poza dużymi lasami niewiele jest miejsc mi nieznanych w tych górach.

Obrazy tworzone przez moją pamięć są uboższe o wiele szczegółów od fotografii, czasami poplątane, ale jednocześnie nieporównywalnie bogatsze, bo nacechowane moimi wspomnieniami: pamięcią chwil, wrażeń, emocji. Są one bardzo różne, od wzniosłych, estetycznych, do bardzo prozaicznych, ale właśnie ta mozaika wspomnień nałożona na pamięciowe zdjęcia tworzy prawdziwie mój, jedyny w swoim rodzaju, obraz tych gór.

Aby zejść nieco na ziemię podam parę konkretów związanych z dzisiejszą trasą. Widziane na mapie pasmo niewielkich wzgórz pod Rząśnikiem (na mapie: Pustak i Mieszek; ta pierwsza górka jest widoczna na zamieszczonych niżej dwóch zdjęciach) nieodmiennie kojarzy mi się z pierwszą próbą przejścia pasma w poprzek; trafiłem wtedy na tak gęsty młodniak, że musiałem się przez niego przedzierać, spocony, ale będąc już po drugiej stronie uparcie szukałem wygodnego przejścia i znalazłem na pół zapomnianą leśną drogę. Wydawało mi się, że dobrze zapamiętałem gdzie jest (poza lasem została zaorana dawno temu), ale gdy po paru latach wybrałem się tam ponownie, nie od razu znalazłem swoje przejście.

Ilekroć zobaczę na mapie te wzgórza, pojawiają się obrazy z nimi związane, czasami bardzo szczegółowe, chociaż z dokładnością bywa różnie, skoro na miejscu okazuje się być inaczej, ale prawdziwe są w jednym: w pamiętanych wrażeniach.

Poniżej wsi Bystrzyca jest wzgórze Pasternik, a jeszcze niżej (na mapie) spory las. Kiedyś szedłem na przełaj przez ten las ku wzgórzu, niepewny kierunku, mając tylko papierową mapę. Las tak mnie zauroczył półmrokiem, ciszą, pofałdowaniem i brakiem jakikolwiek śladów ludzkich działań, że chciałem tam wrócić. Obrazy i cały zespół wrażeń związanych z tamtym przejściem budzą się we mnie samoistnie na widok tej zielonej plamy na mapie.

Jeszcze tylko wspomnę o miejscu na Dziobie, a jest ono jednym z moich ulubionych w tych górach, także o nieodległym źródle Złotego Strumienia, poznanym kiedyś na całej długości. Obiecałem sobie wtedy poszukać wielkiego samorodka złota przegapionego przez wszystkich innych. To oczywiście żart, ale tamta fantazja sprzed lat dodaje swoją maleńką, ale widoczną i żółto świecącą, plamkę do obrazów budzonych na widok wąskiej linii drzew widocznej na mapie tam, gdzie płynie strumień. Nawiasem mówiąc, była przy nim kiedyś kopalnia kruszcu – jak w wielu innych miejscach Sudetów.

Dość tych przykładów. Spojrzałem na mapę, zobaczyłem Pustaka, Pasternika, las pod nim, zieloną linię strumienia – i miałem plan na dzisiaj.

Było ciepło, ale mokro i bardzo pochmurnie, a na dokładkę nieco mgliście. Może tylko przez godzinę w środku dnia troszkę pojaśniały szare chmury na niebie, co i widać na paru zdjęciach; widać też, jaki był wczesny ranek: taki… mało mobilizujący do opuszczenia samochodu.


 

Z przejściem przez wzgórza było tak, jak w czasie poprzedniej wędrówki, czyli zarastającą drogę znalazłem, ale nie od razu. Tłumaczę się małą widocznością tej dróżki, skoro aby ją zobaczyć, trzeba być tuż przy niej, ale odnoszę wrażenie dziania się tam jakichś dziwów. Może to zaczarowana droga? Może pojawia się i znika? A może jeszcze coś? Na przykład moja dziurawa pamięć? Ee, to nie to, droga jest tajemna i już!

A las pod Pasternikiem? Znalazłem inny, też ładny dzikością, ale nie ten z mojej pamięci. Po powrocie oglądałem mapę, wydaje mi się, że wiem, którędy powinienem iść. Wrócę tam.

Obrazki ze szlaku



 

Oto wspominane moje miejsce na zboczu Dzioba, niewielkiego wzgórza pod (raczej nad) Bystrzycą. Byłem tam ze cztery razy, może więcej, ale to miejsce jest jak film „Sami swoi” – zawsze się podoba. Dzisiaj niewiele widziałem oczami, sporo pamięcią, i powiem Wam, że taki obraz potrafi silniej przemawiać. Może budzoną tęsknotą?



 

Powyżej zamieściłem kilka zdjęć zrobionych z tego miejsca w różnych latach. Ostatnie z nich jest z 30 września 2019 roku. Przejrzystość powietrza i kolory słońca były wtedy wyjątkowe, naprawdę rzadko spotykane. Ten dzień od świtu do zmierzchu świecił najpiękniejszymi barwami. Niżej publikuję kilka zdjęć z tamtego dnia – dla przypomnienia, jak piękna bywa nasza Ziemia.





O brzozie

 



Samotna brzoza na Pasterniku. Równa linia trawiastego zbocza wzgórza i ona. Tylko tyle, mgła zasłoniła cały widnokrąg, ale idąc ku niej uznałem, że dobrze się stało, bo całą moją uwagę przykuwała brzoza i nic więcej nie było potrzebne.






Źródło Złotego Strumienia zmieniło się. Woda wypłukała sobie niewielką jaskinię pod drzewami i z niej wypływa na powierzchnię. Przymierzałem się do wejścia, ale jest tam zbyt ciasno. Las porastający zbocza koryta jest teraz przeraźliwie smutny. Szarość zeszłorocznych badyli, czarne błoto na dnie, wszędzie martwe gałęzie i gnijące liście, ale w tym widoku jest coś, co mi się podoba. Może odosobnienie tego miejsca, bo i któż tam przychodzi poza sarnami? A może to niejasne poczucie obcowania z przyrodą istniejącą tylko dla siebie; taką, w której człowiek nie jest panem, a jednym ze zwierząt? Może niewysłowiona myśl o dwóch skalach czasowych – jętka jednodniówka zwąca się człowiekiem, i z ludzkiej perspektywy niemal wieczny strumień. Nie było mnie gdy ten ocieniony grabami strumień płynął, i tak będzie gdy o mnie nikt już nie będzie pamiętał. Jeśli tę myśl przepracuje się odpowiednio, będzie niosła pociechę, a nawet rozpogodzi ducha, ponieważ umiejscowi nas nie w centrum świata, a w ciągu pokoleń, w którym każde ogniwo jest ważne.

Trasa: Z Posępska na Pogórzu Kaczawskim przez Bystrzycę do mojego miejsca pod Dziobem. Odwiedzenie źródła Złotego Potoku, powrót do Bystrzycy i wejście na wzgórze Pasternik. Powrót do Posępska lasami.

Statystyka: 8 godzin i kwadrans na szlaku, a przeszedłem 17 km idąc sześć godzin.

 



















wtorek, 9 stycznia 2024

Słowa i krasnale

 090124

O nowym roku

Dni świąteczne w Polsce to na przykład Boże Narodzenie, Wszystkich Świętych, Trzech Króli, Nowy Rok; ten ostatni jest ustawowo wolnym pierwszym dniem roku. Ponieważ są to nazwy, piszemy je wielką literą. Tak więc jeśli życzymy komuś szczęśliwego Nowego Roku, życzymy mu szczęśliwego pierwszego stycznia, a nie całego nowego roku. Warto o tym pamiętać i nie dokładać swojego udziału do i tak już monstrualnego zwyczaju nadużywania wielkich liter.

* * *

Pani, pan

Właściwie wszędzie używa się takich konstrukcji słownych: „Pan Prezydent Andrzej Duda”, „Pan Premier Donald Tusk”. Powątpiewam w ich poprawność, i nie tylko o wielkie litery mi chodzi. Panem jest Duda, panem jest Tusk, a prezydent i premier są nazwami funkcji państwowych. Grzecznościowy tytuł „pani, pan” należy się osobie, nie stanowisku. Więc raczej tak: „prezydent pan Andrzej Duda”, „premier pan Donald Tusk”. Zwyczajowo zwracając się do osób piastujących te (i inne) funkcje mówi się „panie prezydencie, panie premierze”, ale tylko wtedy, gdy nie wymienia się nazwisk.

* * *

Polska nazwa polskiego sklepu

Przejeżdżając przez Podlasie widziałem w kilku miejscowościach sklepy z szyldem „Polskie Sklepy Arhelan”. Dowiedziałem się, że wyraz „arhelan” jest zlepkiem imion założycieli firmy, co nie jest u nas rzadkością, jednak w połączeniu z podkreślaną polskością firmy rezultat brzmi nieco… komicznie.

* * *

System

Istotny tutaj fragment definicji słowa „system” skopiowany ze strony PWN:

1. «układ elementów mający określoną strukturę i stanowiący logicznie uporządkowaną całość»

2. «zespół wielu urządzeń, dróg, przewodów itp., funkcjonujących jako całość»

Zgodnie z pierwszą definicją systemem jest telewizor, telefon, samochód, czołg lub armata. Jednak w praktyce systemami określa się raczej rozbudowane zespoły różnych urządzeń współpracujących ze sobą (czyli zgodnie z drugą definicją), na przykład system nagłośnienia składający się z wielu mikrofonów, mikserów, przewodów, wzmacniaczy, kolumn głośnikowych itp. Wzmacniacz sam w sobie spełnia kryterium systemu, jako że składa się z wielu podzespołów funkcjonujących jako całość, ale tak się o nim nie mówi. A samochód? Przecież też jest systemem, i to bardzo rozbudowanym, ale nikomu nie przyjdzie do głowy zwać go systemem samochodowym.

Jest jednak pewien wyjątek: broń artyleryjska, czyli te różne armaty, działa i haubice.

Na wojnie w Ukrainie zniszczono tyle czołgów i tyle systemów artyleryjskich – tak brzmi typowa informacja z frontu. Nie wiem, dlaczego akurat jednostkom sprzętu artyleryjskiego dodano miano systemu.

* * *

Nie bieżący rok, a dwa tysiące dwudziesty czwarty

Jeszcze niedawno zwykło się mówić o minionym, przyszłym lub bieżącym roku, obecnie dużo rzadziej słyszę takie proste i zrozumiałe wyrażenia. Wymawia się cały czterocyfrowy numer roku, mówiąc, na przykład, że coś się działo w dwa tysiące dwudziestym trzecim roku. Nie dość, że dłużej trwa wypowiedź, to i jest trudniejsza w zrozumieniu, ponieważ najważniejszy liczebnik wymieniany jest na końcu długiej liczby. Prościej byłoby powiedzieć „w ubiegłym roku”, ale może takie wyrażenie nie jest modne? Nie wiem. Jest jeszcze inna zmiana związana z liczebnikami. Kiedyś je skracano do dwóch ostatnich pozycji, a więc mówiono o roku (na przykład) dziewięćdziesiątym ósmy, teraz wymawia się pełną czterocyfrową liczbę określającą rok. Drobnostka którą trudno nazwać błędem, ale i trudna do wyjaśnienia.

* * *

Wrocławskie krasnale

W pierwszych dniach stycznia miałem służbowy wyjazd do Wrocławia. Czasu wolnego nie miałem wcale, oglądając urządzenia którymi zainteresowany jest mój pryncypał, udało mi się dosłownie w biegu zrobić kilka zdjęć zauważonym krasnalom. Chyba wszyscy wiedzą o świetnym pomyśle Wrocławian zdobienia ulic brązowymi krasnalami, bo pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Figurki stały się celem wyjazdów turystycznych; są już dostępne krasnoludkowe trasy. Są też firmy, które chcąc mieć przed swoją siedzibą krasnala, sfinansowały jego projekt i wykonanie, a koszta nie są małe.

 

Pierwszy zobaczony przeze mnie krasnal (niestety, tylko na zdjęciu) był ten siedzący za kratą w więzieniu. Proszę spojrzeć na tego biedaka. On wprost emanuje smutkiem uwięzienia i tęsknotą za wolnością. Chciałoby się przeciąć skuwający go łańcuch, niechby już tak się nie smucił. Zdjęcie skopiowałem z tej strony.

Każdy wrocławski krasnal jest historią opowiedzianą malutką rzeźbą, każdy jest inny, a swoją postawą, wykonywaną czynnością lub wyrazem twarzy wywołuje zaciekawienie, zadumę, uśmiech lub… chęć pogłaskania. Te krasnale pracują, odpoczywają, porywają się z motyką na księżyc, bawią się i wygłupiają, także tęsknią – jak ten za kratami - a nawet rozpijają zwierzęta, co widać na zdjęciu niżej.

Mam w planach powrót i całodniowe oglądanie figurek.

Tutaj  zobaczycie kilka znanych krasnali.

 Moje zdjęcia:









wtorek, 2 stycznia 2024

Budowa drogi S3

 121123

Budowa drogi ekspresowej S3 przecinającej Sudety

Góry przemieszczonych skał i ziemi, wykopy i pryzmy, błoto, walające się wszędzie palety i folie, rozwleczone żelastwo, najróżniejsze maszyny, stosy materiałów budowlanych, ogrodzenia i liczne tablice z ostrzeżeniami i zakazami, zaskakujące widoki kabin WC stojących w dziwnych miejscach, kontenerowe miasteczko mieszkalno-biurowe i błoto raz jeszcze. Te obrazy, tak różnorodne, mają wyraźne cechy wspólne: widzianą wszędzie tymczasowość i prowizorkę, a także coś, co postrzegam jako improwizowane próby wprowadzenia ładu.

 

Jednak z tego bałaganu, a nawet miejscami totalnego armagedonu, stopniowo wyłania się fascynujące mnie dziwo – uporządkowanie. Na końcowych etapach prac coraz wyraźniej widać, jak z nieprzewidywalnych krzywizn, z garbów i dołów będących zaprzeczeniem ciągłości i poziomu, wyłaniają się – niczym postaci rzeźbione w bloku marmuru – gładkie płaszczyzny jezdni uniezależnionych od otoczenia. Wbijają się w zbocza głębokimi rowami, nad doliny wznoszą się nasypami i estakadami, nawet przebijają przez góry, i już wydaje się, że chcą pędzić w dal. Może właśnie szczególnie teraz, gdy wokół jezdni tyle jeszcze śladów wielkiego bałaganu a one same puste, widać ten przyszły pęd – sens ich istnienia.

 
 

W zasadzie całą naszą cywilizację w swojej technicznej warstwie można postrzegać jako proces wzrastającego uniezależniania się od otoczenia. Kiedyś wędrowano bezdrożami lub polnymi drogami, a kiedy trafiano na rzeki szukano płytszych miejsc do przeprawy. Z czasem takie brody utwardzano, ale długo jeszcze przejazdy były autentycznymi przeprawami. Później pojawiły się pierwsze mosty, niezdarne jeszcze początki utwardzania podmokłych miejsc, a teraz przejeżdżamy nad rzeką nawet nie wiedząc o tym, chyba że zauważymy i zdążymy przeczytać tabliczkę informacyjną. Uniezależniamy się także od aury: na dworze jest mróz, a ja siedzę w podkoszulku przy stoliku, jest ciepło w mieszkaniu ogrzewanym i mocno odizolowanym od dworu, i nawet nie muszę dorzucać polan do ogniska. W czasie jazdy siedzę we wnętrzu klimatyzowanego samochodu, a po wyjściu na ulicę idę ciepło ubrany chodnikiem oczyszczonym ze śniegu do sklepu po warzywa naturalnie rosnące tylko w lecie.

Jako technika najbardziej ciekawi mnie skomplikowany proces budowy takiej drogi, ponieważ skala działań logistycznych jest ogromna i musi budzić zdumienie. Same procedury przygotowania placów budowy są długie i wielotorowe, skoro po całej pracy papierkowo-prawnej trzeba wytyczyć i pobudować drogi dojazdowe i bazy dla materiałów, ludzi i sprzętu, trzeba poprowadzić linie energetyczne, zabezpieczyć dojazdy do posesji i pól, etc. Wiele razy widziałem stosy materiałów czekających na montaż, a przecież ktoś musiał policzyć ile ich będzie potrzebnych, zamówić u producenta i przywieźć w określonym czasie w konkretne miejsce budowy zajmującej wielki obszar.

Stan prac

Główne prace na S3 są wykonane: tunele przebite, nasypy pokryte pierwszymi warstwami asfaltu, dziesiątki mostów, wiaduktów i estakad zrobione. Trwają prace przy równaniu zboczy nasypów i rowów odwadniających, a jest ich dużo. Budowany jest cały system odprowadzania deszczówki i wód strumieni; miejscami jest on rozbudowany do wielu nitek prowadzących wodę z różnych kierunków, łączących się w większe cieki biegnące równolegle do szosy lub przecinające ją betonowymi mostkami albo wielkimi rurami tkwiącymi u podstaw nasypów. Dna rowów utwardzane są kostkami granitowymi lub betonowymi płytami, a tam, gdzie spadek jest duży, stosuje się zapory spowalniające tempo przepływu wody.


Po zboczach nasypów schodzą w dół betonowe rynny zapobiegające ich wypłukiwaniu. Na zdjęciu wyżej widać, co się dzieje z nasypem niezabezpieczonym przed niszczycielskim spływem wód opadowych.

 

Na kilkunastokilometrowym odcinku drogi między Bolkowem a Kamienną Górą są dwa tunele, ściślej: dwie pary tuneli. Dłuższe mierzą po około 2,5 km i były drążone w skałach tradycyjną metodą, druga para tuneli ma około 300 metrów długości, a zbudowano je rozkopując zbocze góry. W tych dniach trwa zasypywanie od góry ich betonowych obudów. Zapewne na koniec teren zostanie wyrównany ziemią i obsadzony drzewami. Po latach trudno będzie zauważyć ślady po wielkim rowie tutaj wykopanym. Pisząc o ziemi miałem na uwadze jej wierzchnią urodzajną warstwę. Przy tej drodze widziałem kilka dużych składów pokruszonych skał wywiezionych z budowy, ale i widziałem osobną górę zebranej na początku prac ziemi urodzajnej. Teraz jest ona wożona na budowę i wykorzystywana do przykrycia nasypów z kruszywa skalnego, a to dla umożliwienia wzrostu traw, co widać na zdjęciu poniżej.

 

 Koszt? Około sto milionów złotych za kilometr, czyli sto tysięcy za jeden metr drogi.

Po co to wszystko? 

Dlaczego wydajemy miliardy na drogi? Najogólniej mówiąc dlatego, że ludzka gospodarka jest molochem który musi się rozrastać by żyć. Nie może prosperować bez wzrostu, bo ten brak ją załamuje, a jednym z wielu czynników sprzyjających jej tuczeniu jest szybkie przemieszczanie ludzi i towarów. Z domu do pracy mam 470 km, z tego 400 zwykłymi drogami; podróż zajmuje mi zwykle blisko osiem godzin. Niedawno jechałem z Leszna do Białegostoku, dystans 560 km (w tym 15 km zwykłymi drogami) przejechałem w 6,5 godziny, a spiesząc się i nadal jadąc zgodnie z przepisami, ten czas mogłem jeszcze sporo skrócić. Te różnice czasu są powodem wydawania miliardów.

Ekologia na budowie

Wiele mógłbym mówić o ekologii w związku z budową drogi szybkiego ruchu, dużo powiedzieć złego po wielokrotnym oglądaniu tej konkretnej budowy, ale ograniczę się do dwóch przykładów. Proszę spojrzeć na mapę: widać na niej koniec drogi S3 pod Bolkowem. Ten odcinek eski oddano do użytku sześć lat temu; jak widać, kończy się ślepo około 400 metrów na południe od skrzyżowania z drogą numer 5. Na dole mapy jest wskaźnik odległości 500 metrów; jego długość można porównać do długości ślepego odcinka drogi.

 

Te ostatnie setki metrów są gotowe, i mimo że nieużywane (tak będzie do wiosny przyszłego roku) są oświetlane ulicznymi lampami, jak to zwykle się dzieje na skrzyżowaniach dróg szybkiego ruchu. Stoi tam około 20 lamp oświetlających od kilku lat puste jezdnie. Różne są moce takich lamp, ale jeśli nawet są z tych najbardziej oszczędnych, mają około 0,2 kW. O tej porze roku świecą się jakieś 15 godzin na dobę, czyli jedna lampa zużywa w ciągu zimowej doby minimum 3 kWh, ale w zależności od zastosowanych lamp, zużycie energii może być kilkukrotnie większe. Teraz należy pomnożyć tę wielkość – określoną jako minimalną – przez parę dziesiątków lamp i dwa tysiące dni oświetlania latających komarów lub krążących płatków śniegu. Możliwe, że nie można ich wyłączyć zdalnie, że trzeba podejść do każdej lampy i zrobić to ręcznie. Pewnie tak jest, ale ta operacja zajęłaby dwóm elektrykom godzinę czasu, niechby dwie, tylko nikomu na tym nie zależy. Przy pomocy ekologii firmy i urzędy czasami poprawiają swój wizerunek, a ich szefowie wycierają swoje gęby; po co jednak wyłączać niepotrzebne lampy, skoro za zużyty prąd nie płaci się ze swojej kieszeni?…

Droga przeskakuje dolinę estakadą, a pod nią, obok lokalnej drogi, rośnie kępa drzew na podmokłym terenie. Tuż przy niej jest mostek nad strumieniem i nowa droga wiodąca na pola; jej nasyp częściowo zasypał obniżenie. Niżej, wśród wystających z wody kamieni, stoi ta tabliczka.

 

Rozejrzałem się: w promieniu stu metrów wokół teren jest radykalnie przekształcony, typowy dla budowy drogi, na którym trudno znaleźć miejsce niezmienione, po prostu pobojowisko, tylko ta kępka rachitycznych drzew rosnących w wodzie i tabliczka. Wyglądało to żałośnie. Nie mogę znaleźć zdjęcia z górą wyrwanych z ziemi pniaków wyciętych drzew, pasowałoby je tutaj zamieścić. Zniszczyli wszystko co naturalne wokół, a chwalą się ocaleniem kilku drzew. To się nazywa dbałością o przyrodę, wszak ekologia jest trendy.


Ponad dziesięć lat temu jechałem boczną, mało używaną drogą w sam róg Polski chcąc dojść do źródeł Sanu. Przy drodze rosło drzewo tak szerokie, że aby ominąć gałęzie, trzeba było zjechać na lewą stronę jezdni. Pomyślałem wtedy, że kiedyś, w niemożliwej do przewidzenia przyszłości, tak będą wyglądały nasze nieużywane drogi; przyroda będzie je brała w swoje posiadanie. Asfalt się pokruszy, wyrosną z niego drzewa, aż przyjdzie czas, gdy tylko wprawne oko dostrzeże nienaturalności w krajobrazie. Czy my, ludzie, będziemy jeszcze wtedy istnieć?

 



 Kilka zdjęć pokazujących system odwodnienia drogi:













środa, 27 grudnia 2023

O kolizjach praw

 171223

W trójkę, ja i dwoje Ukraińców, obsługujemy karuzelę na jarmarku świątecznym w Białymstoku. Praca nie jest fizycznie ciężka, ale uciążliwa owszem. Trzeci tydzień tutaj jestem, a nawet przez chwilę nie widziałem słońca, niemal codziennie pada deszcz, a na grzbiecie całymi dniami noszę górę ubrań. Mijają dni chmurne, mokre i krótkie; w najbardziej ponure już o godzinie 15 zmierzch jest wyraźnie widoczny, a kwadrans później jest praktycznie ciemno. Wieczorami, a właściwie nocami, ponieważ pracę kończymy między 21.30 a 22.30, oglądam filmy przyrodnicze; ta kuracja pomaga, chociaż budzi tęsknotę za wędrówką, zielenią i słońcem. Te białostockie dni są też monotonne z powodu powtarzalności wykonywanej pracy, ale udaje mi się nie poganiać czasu. W miarę upływu lat ta sztuka wychodzi mi coraz lepiej, bo po prostu czas cenię bardziej. Częściej niż kiedyś nie tylko uświadamiam sobie jego niepowtarzalność, ale i tak czuję. Dobre dni można przeżywać właściwie niezależnie od okoliczności, od świata zewnętrznego, chociaż taka umiejętność łatwą nie jest.

Tyle tytułem wstępu, przejdę do tematu głównego.

Na co dzień mając kontakt z klientami, obserwuję ich zachowania i reagowania, także zmiany w miarę upływu lat, a w tej branży pracuję od 1982 roku, mam więc znaczną skalę porównawczą. Pisząc w największym skrócie: dawniej znacznie częściej miałem do czynienia z ordynarnymi (nierzadko wprost z chamskimi i niebezpiecznymi) ludźmi, teraz jest ich znacznie mniej, natomiast przybywa ludzi grzecznych, ale mających dziwne oczekiwania, które postrzegam jako znamię obecnych czasów.

Zmienność odczuwania upływu czasu u klientów

W ciągu tygodnia chętnych na jazdę jest mało, ale w weekendy bywa ich aż nadto. Stojąc w kolejce do kasy rozmawiają, a gdy już są przy okienku bywa, że zaczynają ustalać ile kupić biletów, kto z ich grupy chce jechać, kto ma płacić. Takie scenki potrafią trwać dłuższą chwilę i nie można poprosić o szybsze podjęcie decyzji ponieważ ryzykuje się ich ostrą reakcję. Po odejściu od kasy też mają czas: trwają rozmowy, przewijanie treści ekranów telefonów, robienie zdjęć. Zachowują się po prostu jak ludzie spokojni i nigdzie się nie spieszący, gdy jednak już się zdecydują jechać i okaże się, że w tej chwili nie mogą wejść ponieważ nie ma miejsc albo karuzela jest w ruchu, nagle ich czas przyspiesza, staje się bardzo cenny.

– Za ile będzie można wejść?

– Za parę minut – odpowiadam.

– To znaczy za ile? Wiem pan czy nie?

– Za 2 minuty i 28 sekund – ciekawe, czy taka odpowiedź zadowoliłaby klientów.

Ich czas ponownie zwalnia w sposób radykalny gdy skończą jazdę. Nadal będąc na karuzeli robią sobie zdjęcia, czasami całe sesje zdjęciowe z ustawianiem pozycji, opowiadają o wrażeniach, szukają swoich, prowadzą małe dzieci za ręce do wyjścia, a na schodach uczą je pokonywania stopni udzielając instrukcji krok po kroku. Blokują w ten sposób możliwość wejścia klientów oczekujących, ale broń nas Panie Boże przed pokusą poproszenia ich o pośpiech, o wzięcie dziecka na rękę albo przerwanie sesji zdjęciowej, bo przecież oni mają prawo, a my jesteśmy nieuprzejmi. Mają czas i oczywiście mają prawo.

A nowi klienci czekają. Problem w tym, że akurat ich czas już przyspieszył, co potrafią wyrażać słownie.

Aby być uczciwym dodam, że białostoccy klienci są w ścisłej czołówce mojego rankingu dobrych, bo spokojnych i kulturalnych, klientów. Wulgarne zachowania zdarzają się nader rzadko, tyle że jak wielu klientów w różnych miastach, tak i oni mają dużo praw, a gdy im to odpowiada, nawet bardzo dużo – podobnie jak oczekiwań.

Daleko od nas jest lepiej

Kiedy okrągły podest karuzeli opuszczą ostatni klienci, proszę oczekujących o zajmowanie miejsc i wtedy obserwuję stale powtarzającą się scenkę: ludzie wchodzą, część z nich skręca w lewo, część w prawo, ale nie wsiadają do najbliższych gondoli tylko pędzą dalej po obwodzie podestu. Po chwili dwie grupy ludzi idących z przeciwnych stron zderzają się ze sobą, odbijają i zaczynają szukać wolnych gondoli. Różnie z tym bywa, ponieważ idący za nimi ludzie zajmują miejsca. W rezultacie dość często słyszę żale, a bywa, że i pretensje. W ostatnich dniach dwukrotnie słyszałem taką uwagę:

– Byłam pierwsza i nie zdążyłam wsiąść!

Ten odruch obserwuję w wielu sytuacjach od lat. Pamiętam czasy zatłoczonych pociągów, gdy ludzie pędzili korytarzem wagonu mijając wolne przedziały. Gdzie i po co tak pędzili? Dalej, bo tam będzie lepiej. Dlaczego tak sądzili? Bo tkwi w nas takie spodziewanie, zapewne wrodzone jak wiele, bardzo wiele naszych zachowań i sposobów reagowania. Proszenie o zajmowanie miejsc w najbliższych gondolach (a są identyczne) niewiele daje, ponieważ nie posłuchają i pójdą dalej, albo wyrzucą z siebie oburzone pytanie:

– To ja nie mogę wybrać sobie miejsca?!

Oczywiście, że możecie, wszak macie prawo.

Moje zarobki nie zależą od ilości obsłużonych klientów, a staram się o skrócenie czasu wymiany klientów ponieważ uważam, że pracę, za którą dostaję wynagrodzenie, powinienem wykonywać dobrze.

Ze słuchaniem naszych poleceń też jest różnie. Dla mnie to naturalne, że w takich miejscach jak karuzele mam dostosować się do instrukcji osób obsługujących, ale wielu ludziom ta zasada nie jest znana, co potrafią dosadnie wyrazić.

W pracy obserwuję też rosnące oczekiwanie rodziców dbania o ich dzieci. Jest to zrozumiałe, a nawet oczywiste, w czasie korzystania dziecka z karuzeli, ale ludzie rozszerzają je także na sąsiedztwo i wtedy, gdy nie są klientami. Zdarza się, że dziecko próbuje pokonać jakieś ogrodzenie czy otworzyć barierkę, a rodzic nie reaguje. Upomniany o zajęcie się swoim dzieckiem potrafi powiedzieć, że jest „na imprezie” i dlatego to nie on (ona), a organizator ma dbać o bezpieczeństwo jego pociechy.

Bywa też odwrotnie: obserwuję nadopiekuńczość u mam. Wprowadzą dziecko, usadzą, poprawią czapkę i rękawiczki, dwukrotnie poproszą mnie o sprawdzenie zabezpieczeń, odchodzą i wracają zauważywszy źle zawiązany szalik, kolejny raz nakażą dziecku mocne trzymanie się i dalej stoją obok gondoli nie mogąc się zdecydować na zostawienie dziecka samego; idą do wyjścia dopiero na naszą prośbę. Mimo opóźniania uruchomienia maszyny nie krytykuję takich zachowań, wszak są zrozumiałe, dla mnie bywają nawet ujmujące, a opisuję jedynie dla uzupełnienia kolorytu. Przy okazji: wiele mam straszy dzieci nakazując im mocne trzymanie się aby nie wypadły, a przy tym nie słuchają naszych zapewnień o bezpieczeństwie i braku konieczności trzymania się; akurat takie ich zachowanie stanowczo mi się nie podoba, tak jak dość częste uszczęśliwianie dziecka na siłę, kiedy ono nie chce jechać.

Obowiązuje jedna cena dla dzieci i dorosłych, a karuzela jest przeznaczona dla dzieci, chociaż dorosła osoba (z trudem) się mieści. Znaczna część klientów oczekuje zniżki dla swoich pociech. W moim rozumieniu to tak, jakby pytali się w przedszkolu, jaka jest zniżka dla dzieci. Zdarzają się komiczne sytuacje, gdy zwalisty mężczyzna ważący na oko minimum 100 kilo kupuje bilet dla siebie i dziecka chcąc zniżki, no bo przecież dziecko jest małe.

Trudne do zrozumienia zachowania klientów na karuzeli, i chyba tylko tam

Najczęściej spotykanym jest ich zaskoczenie gdy słyszą prośbę o bilet.

– „Nie wiedziałem, że będzie potrzebny.” „Nie wiem, co z nim zrobiłem.” „Mąż go ma. O, tamten w brązowej kurtce!” „Nie mogę go znaleźć, ale jeśli pan nie wierzy że kupiłam, proszę zapytać kasjerki!” Przed tą pracą nie wiedziałem, jak przepastne mogą być torby damskie i jaki w nich bywa bałagan; teraz wiem, ponieważ wiele razy stałem nad klientką nerwowo przeszukującą nieskończoną ilość przegródek torby lub portfela. Rzadko, ale jednak zdarza się, że wypraszamy osobę nie mającą biletu, czy zgodnie z jej twierdzeniem nie mogącą go znaleźć, a co się wtedy nasłuchamy o naszej kulturze, to tylko my wiemy.

Pada deszcz. Gładką plastikową płaszczyznę siedzenia wycieramy ścierkami, ale do suchego się nie da, mimo zamienienia kiosku sterowniczego w suszarnię. Klientka (mężczyźni rzadziej) przed zajęciem miejsca sprawdza go ręką i mówi: „Tutaj jest mokro”. Częściej słyszę wtedy zdziwienie niż pretensje w głosie, i właśnie to zdziwienie dziwi mnie. Przecież pada deszcz; widać, jak z każdą sekundą przybywa kropel wody na wytartym przed chwilą siedzeniu.

Kiedy jest kolejka chętnych do jazdy, często znajduje się ktoś, kto żąda (nie prosi, a właśnie żąda ostrym tonem) ustawienia ich w kolejkę. Dorosłych ludzi przed jedyną bramką wejściową! Kiedyś próbowałem tak robić, ale już przy pierwszej próbie usłyszałem „Pan mi nie będzie kazał co mam robić”.

Krótko o polszczyźnie

Klienci mają do dyspozycji pedał, którego naciskanie zmienia wysokość jazdy; ponieważ ta funkcja nie jest znana, każdemu tłumaczymy działanie. W dzień dużego ruchu powtarzam te same słowa setki razy, dlatego starałem się maksymalnie skrócić instrukcję; udaje mi się wszystko zawrzeć w dziesięciu słowach.

Jedna z klientek po wysłuchaniu instruktarzu krzyknęła:

– A! Czyli generuje się podnoszenie!

To słowo stało się uniwersalne. Generować można wszystko, nie tylko dzieci, pismo na kartce, poborowych do wojska (autentyczne!) i dziesiątki najróżniejszych różności, ale też podnoszenie gondoli w karuzeli.


 


Mój pokój. Jest ciepły i czysty, ale mebli w nim niewiele. Cóż, z torbami spędziłem połowę swojego życia.

 Piesi na przejściach

Każdy kierowca wie, jak w ciągu ostatnich paru lat znacznie zmieniły się zwyczaje pieszych i kierowców na przejściach oraz policjantów oceniających zachowania uczestników ruchu.

Zmiana w przepisach o ruchu drogowym była niewielka, ponieważ dodano słowa o pierwszeństwie pieszego wchodzącego na przejście. Zgodnie z logiką i definicją, te słowa powinny oznaczać moment przekraczania granicy przejścia, czyli na ogół krawężnika: jeśli pieszy jedną nogą minął już krawężnik ma pierwszeństwo, a krok wcześniej pierwszeństwa nie ma. Co z tego wyszło, wszyscy wiemy: w praktyce przepis rozszerzono prawem kaduka, i teraz można dostać mandat nawet wtedy, gdy pieszy dopiero zbliża się do przejścia. W oczywisty sposób zmniejsza to płynność ruchu i wprowadza niepewność kierowców, ale chciałem tutaj zwrócić uwagę na inny skutek tak pokracznie interpretowanego przepisu: otóż piesi jeszcze mniej niż wcześniej zwracają uwagę na zbliżające się do przejścia samochody. Wzrosła liczba ludzi wchodzących bez sprawdzenia, czy wejść mogą, czy nie ma samochodu tuż przed przejściem. Wchodzą w ogóle nie patrząc na boki! W rezultacie wzrosła o 30% ilość zdarzeń na przejściach po wprowadzeniu tej zmiany, a ściślej: jej nieprawidłowej interpretacji. Ustawodawca chciał zwiększyć bezpieczeństwo pieszych, wyszło na odwrót ponieważ… tutaj w końcu docieram do sedna. Piesi uznali, że mogą wchodzić kiedy zechcą, bo mają prawo. Tak po prostu. Mają prawo.

Uogólniając, myślenie i spodziewanie rosnącej liczby ludzi jest proste jak cep: ja mam prawa, nie mam obowiązków. Za moje bezpieczeństwo mają dbać inni, ja nie muszę. Moje prawa są najważniejsze, prawa innych ludzi mało albo wcale się nie liczą. Tylko taki stary i przez to nieprzystający do współczesności człowiek jak ja przyspiesza kroku na przejściu widząc nadjeżdżający samochód, no bo po co kierowca ma hamować, skoro mogę przejść szybciej...

Tutaj  możecie przeczytać o najbardziej znanych (i najbardziej absurdalnych) oczekiwaniach tego rodzaju.

Kobieta uciekając z dyskoteki przez okno aby uniknąć zapłacenia rachunku potłukła się i za to sąd przyznał jej odszkodowanie od właściciela lokalu! Ktoś rzucił butelkę na podłogę, po chwili przewrócił się na niej, i dostał odszkodowanie! O czym tak naprawdę świadczą te przypadki?

Nawiążę do wcześniejszego mojego tekstu w którym pisałem o szkodliwym wpływie na ludzi długotrwałego dobrobytu i spokoju. Zbytnia dbałość prawa o nas też nam szkodzi, ponieważ z reguły zamieniana jest w paranoję, której amerykańskie odszkodowania za gorącą kawę nie jedynymi są przykładami. U nas, w Europie i w Polsce, procesy przekształcania dobrych intencji w paranoję, chociaż niekoniecznie kawową, też narastają.