Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Wzgórza Łomnickie

 140124

Między Jelenią Górą a Karpaczem, a więc w Kotlinie Jeleniogórskiej, rozsiadły się niewielkie Wzgórza Łomnickie. Janek wybrał je za cel dzisiejszego wyjazdu, a ja, wiedząc o licznych tam skałach, chętnie się zgodziłem.

Góra Witosza

Wznosi się nad wioską Staniszów i mierzy 484 m n.p.m., a jej wysokość względną, od podstawy, szacuję na około 80 metrów – akurat tyle, by ze szczytu mieć ładny widok na bliskie Karkonosze. Jednak największą atrakcją tej góry są liczne skały. Zwykle niewielkie złomki skalne tworzą rumowiska, po których można iść, chociaż z trudem, ale wejść do nich nie można. Jednak na tej górze odpadają od masywu szczytowego bloki skalne wielkości porównywalnej do samochodu a nawet do dużej ciężarówki. Tocząc się dół, opierają się na innych albo je przykrywają, tworząc rumowiska wyjątkowe, bo pełne wąskich przejść, ślepych zaułków, nawisów skalnych, a także jaskiń. Nie są one wypłukane, a przypadkowo ułożone. Jeśli z góry stoczy się większy blok i przykryje swoim cielskiem już leżące, utworzą się szczeliny albo jaskinie, do których można wejść.

 

To ujęcie szczególnie mi się podoba: widać na nim, jak ważąca zapewne setki ton skała opadała na mniejszą, tkwiącą w ziemi. Ta przyjęła ciężar i wytrzymała, chociaż efekt uderzenia widać po spękaniach. No i w ten sposób powstała widna, sucha i bezpieczna jaskinia; świetne miejsce na przerwę w czasie upalnego dnia. Bezpieczna, dodam, do chwili, gdy za 100 albo za 5000 lat skały podtrzymujące monstrualne sklepienie poddadzą się i jaskinia przestanie istnieć.

 

W innym miejscu przechodziliśmy obok wąskiej szczeliny i nie zwróciliśmy na nią uwagi, później jednak, idąc inną ścieżką, weszliśmy do niej z drugiej strony. To zwężający się przesmyk między dwoma blokami a zwie się Ucho Igielne; przez jego wylot – widziany wcześniej – trudno byłoby się przecisnąć.

 


O tej jaskini powiedział nam chłopak zbiegający z góry, najwyraźniej znawca okolicy, a sami zapewne nie zauważylibyśmy tego ładnego miejsca. Oglądając po powrocie dokładną mapę stwierdziłem, że wiele zaznaczonych na niej skał ominęliśmy. Tak zwykle jest, a dobry to powód do powrotu.

 

Na szczycie góry stał pomnik Bismarcka, zniszczony po wojnie. Jak widać na tym starym zdjęciu, był wyjątkowo paskudny, więc nie będę za nim płakał. Pomniki polityków niech politycy stawiają (najlepiej za swoje pieniądze, nie nasze) przed swoimi urzędami, a nie w górach. Podobnie z krzyżami: ich miejsce jest przy kościołach albo na rozdrożach polnych dróg, a nie na górskich szczytach, gdzie szpecą i działają jak odgromnik.

 

Spotyka się niemieckie napisy na skałach – nieczęsto już widywany ślad historii Dolnego Śląska, a jeśli już o niej wspomniałem, to napiszę o niemieckim pomniku upamiętniającym mieszkańców wioski poległych w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Otóż po wojnie pomnik usunięto (czy tylko przewrócono), a kilka lat temu postawiono go na swoim miejscu u stóp Góry Witosza. Podoba mi się ten zwyczaj praktykowany od niedawna na Dolnym Śląsku, ponieważ ważna jest tutaj nie narodowość, a mieszkanie w tej samej wsi. Wierzyć nam trzeba w to, że tamci Niemcy chcieli żyć tak samo jak my: w spokoju, bez wojny.

Kamienie są martwe, ale na nich jest życie


 

Najpierw na nagiej skale pojawiają się porosty, mistrze w przeżywaniu, później mchy, za nimi różne małe roślinki jak trawy, paprocie czy borówki, w końcu pierwsze małe drzewka próbujące poradzić sobie w takich skrajnych warunkach. Niektórym się udaje wyrosnąć z wieku dziecięcego, ale osobników pokaźnych rozmiarami jest tam niewiele; więcej widziałem pokręconych konusów – jak ten, rosnący na skale zwanej Kowadłem.

 Fascynuje mnie uporczywość życia, jego dążność do zasiedlania miejsc najbardziej niesprzyjających i w każdych warunkach. Popielaty porost przypominający łuszczącą się farbę, kępka trawy wyrosła w pęknięciu skały, mały świerk wyglądający jak bonsai, zdają się wyznawać prostą zasadę: byle przeżyć, byle żyć dalej. Aby tego dokonać, drzewa potrafią wysyłać korzenie niczym zwiadowców w poszukiwaniu ziemi. Tutaj widać leżący na skale korzeń długości kilku metrów.

 Góra Grodna

To najwyższa góra Wzgórz Łomnickich. Niewiele ją poznałem idąc lasem. Widoki z podnóża i ze szczytu są naprawdę ładne i warte wejścia, ale jak dla mnie góra jest zbyt popularna. Najbardziej znaną atrakcją Grodna jest niewielki zameczek z XIX wieku zbudowany przez niemieckiego arystokratę Henryka von Reuss, a więc na średniowieczny tylko stylizowany. Nie przeszkadza to konserwatorowi zabytków utrudniać grupie zapaleńców odnowienie i zagospodarowanie budowli, o czym dowiedzieliśmy się od jednego z nich przy okazji płacenia za prawo wejścia na szczyt wieży. Zdarzyło mi się już wcześniej parokrotnie rozmawiać z ludźmi mającymi do czynienia z tymi urzędnikami, i wszyscy oni mówią podobnie: dla typowego konserwatora lepiej żeby stara budowla nie znalazła inwestora i popadła w ruinę, niż żeby nowy właściciel zrobił coś nie po jego myśli. Uważa się, że ci ludzie w pokaźnym stopniu przyczyniają się do ruinacji sudeckich pałaców.

Sama budowla zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, przy czym podkreślę swój zielony kolor w sprawach architektury; po prostu podobają mi się masywne kamienne mury.


 

Skalny Tunel

Z niepewnością używam wielkich liter, ale wydaje mi się, że ów skalny tunel nazywa się Skalny Tunel i stąd taka pisownia. Nawiasem mówiąc: nasz domowy kot ma na imię Kot; nawet reaguje na nie. Tunel jest przebity w zboczu góry na bocznej szosie w pobliżu Szklarskiej Poręby. Tutaj jest kilka stron z informacjami, jest też mapa.

Wąska, pełna zakrętów, ostro pnąca się w górę szosa, taka klasyczna górska serpentynówka (takie sobie wymyśliłem słowo) na której przejechaną przed chwilą drogę widzi się nie za sobą ani nawet nie obok, a kilkadziesiąt metrów pod samochodem. Na dokładkę śnieżny dzień zimowy – „uspokajające” połączenie. Powoli, może chwilami przesadnie powoli, jechałem chcąc zobaczyć zachwalany przez Janka tunel. Słusznie go chwalił. Chciałbym tam wrócić, zaparkować gdzieś w pobliżu i spokojnie go obejrzeć. Janek robił te zdjęcia przez szybę samochodu.




 

Powrót mieliśmy z przygodą. Otóż przed Przełęczą Radomierską w Górach Kaczawskich, na długim i dość stromym podjeździe, wolno sunący sznur samochodów zamarł. Odległość kilometra do siodła przełęczy jechaliśmy chyba ze trzy kwadranse. Nie było tam wypadku, ale z powodu śliskiej od śniegu jezdni część kierowców spanikowała uniemożliwiając jazdę innym. Udało mi się szczęśliwie minąć siodło, zjechać i dotrzeć do Leszna, oczywiście via Legnica. 

Tydzień później, w mroźny i słoneczny dzień, byłem na Lubrzy, górze we wschodnich Górach Kaczawskich. Na zdjęciu zrobionym tego dnia widać przełęcz, na której staliśmy w korku, jest zaznaczona niebieską strzałką. Po lewej od niej są Góry Ołowiane, po prawej Dudziarz, a daleko widać skrawek Karkonoszy.

 

Obrazki ze szlaku


 W jaskiniach i pod skalnymi okapami wisiały sople lodu, a niektóre już nie wisiały. Monstrualną wielkość tego sopla widać przy porównaniu z widocznym w rogu zdjęcia moim butem. Od tego miejsca szybko przechodziliśmy pod okapami tak zdobionymi.

 Nie ufajcie elfom – głosi napis na kartce. Słusznie! Ja też powątpiewam z ich prawdomówność i dotrzymywanie umów.

 Salamandra wcale nie plamista.

 Widok z ulicy Złoty Widok w Sosnówce. W kolorowe słoneczne dni niewątpliwie jest złoty, ale chciałem zwrócić uwagę na szeregowiec, jakich wiele stawiają deweloperzy, także w wioskach sudeckich. Urodą nie grzeszy, zwłaszcza w takim miejscu, ale widuję brzydsze i bardziej stłoczone. Na działce odpowiedniej dla dwóch czy trzech domów widziałem dwa ściśnięte szeregi po bodajże pięć domów.

 W oddali widać Śnieżkę. Rzadko się dzisiaj pokazywała, chmurna pani.

 A mówi się, że w Polsce nie ma lodowców!

 Widziałem niesamowitą scenę: wielki kamienny stwór napierał swoim monstrualnym pyskiem na drzewo, ale ono jednym tylko konarem potrafiło go powstrzymać. Nie wierzycie? Uważacie, że fantazjuję? No to zobaczcie na zdjęciu wyżej!

Statystyka: mało imponująca, skoro przeszliśmy kilka kilometrów, ale za to widzieliśmy tysiące (no... prawie) skał! Poznane miejsca zakreśliłem na mapie niebieską linią.






























środa, 17 stycznia 2024

Najady i czarne skały

 070124

Wbrew twierdzeniu niektórych naukowców patrzących na świat przez szkiełko, boginie słodkich wód, najady, istnieją. Dzisiaj wczesnym rankiem zdobyłem kolejny dowód ich mieszkania w sudeckich strumieniach: otóż nagrałem szept najady. Posłuchajcie.

 

Jest trochę zakłócony wiatrem, ale te gromowe odgłosy Boreasza tylko podkreślają delikatność szeptów boginki. Niestety, nie pokazała mi się, ale łatwo to wytłumaczyć moim wiekiem. Nie bez powodu napisałem o północnym mroźnym wietrze zwanym przez Greków Boreaszem; piszę wielką literą, bo jak to zwykle bywało w Helladzie, wiatr był u nich osobowym bóstwem, a wiejący z północy miał takie właśnie imię.

Było około ośmiu stopni na minusie, a synoptycy pisali o odczuwalnej na poziomie – 15 stopni. Na pewno tyle było, czułem temperaturę piekącymi policzkami. Wracając zatrzymałem się na stacji paliw i tam zobaczyłem siebie w lustrze – miałem czerwoną twarz. Nie marzłem, bo założyłem na siebie połowę zawartości szafy, w tym trzy pary skarpet, ale na założenie kominiarki się nie zdecydowałem.

Nocowałem w Bolkowie, w hotelu znanym od ponad dziesięciu lat, a na wędrówkę wybrałem wzgórza kilka kilometrów na południe od miasta, a więc byłem na Pogórzu Wałbrzyskim. Bliżej miasta są mało wypiętrzone, ale dalej całkiem pokaźne. Na przykład pasmo kilku wzgórz z głęboką przełęczą między Truskolasem a Młynarką. Nota bene, pierwsza nazwa jest wielce oryginalna, druga dość często spotykana w Sudetach.


 


Profesor Miodek tak wyjaśnia etymologię nazwy „Truskolas”:

>> (...) Druga - upatrywała w tej formie nazwę topograficzną oznaczającą lasy, gdzie opadło dużo igliwia, bo staropolski trusk to „szelest, trzeszczenie”, a później gwarowe „opadłe igły drzew szpilkowych”. <<

Byłaby więc to góra porosła borem o szeleszczącym podłożu. Gdzieś w internecie widziałem zdjęcie góry z dodaną truskawką. Jak się okazuje, skojarzenie jest błędne.

Na zboczu Truskolasu widziałem drogę ostro pnącą się ku szczytowi, mają tam być ruiny schroniska, podnóże góry jest bardzo malownicze, więc trzeba mi się tam wybrać.

Na Pogórzu Wałbrzyskim sporo widuję wypiętrzeń; takich małych górek o wysokości kilku metrów. Są wśród nich bardzo malownicze, z dalekimi widokami, wiele z nich zdobi grupka drzew, najczęściej brzóz. Lubię je i zbaczam z drogi by zobaczyć je z bliska.


 

Z jednej takiej miniaturowej górki zobaczyłem po drugiej stronie doliny górę normalnej (jak na pogórze) wysokości, a na jej zalesionym zboczu skały. Od pewnego czasu odczuwam potrzebę oglądania skał, miałem rezerwę czasu, plan trasy rzadko nie jest u mnie rygorystyczny, więc przypatrzyłem się szczegółom podejścia i ruszyłem w dół. 

 

Przybliżenie:

 

Skały znalazłem bez problemów, a okazały się całkiem malownicze. Są czarne niczym bazalt, ale to zlepieńce powstałe z osadów; jak rodzynki w cieście tkwiły w nim otoczaki. Szczerze mówiąc moja wiedza geologiczna jest tak mizerna, że nim ten mój wniosek zapisałem tutaj, sprawdzałem. Wyobraźcie sobie skalę czasową i zakres przemian materii budującej te skały: otóż na dnie morze nieistniejącego od milionów lat gromadził się żwir i skalne złomki jako pozostałości po skałach z gór już wtedy ulegających niszczeniu. Okruchy skalne poruszane przez wodę ulegały zaokrąglaniu stając się otoczakami, a na nie opadały kolejne warstwy pyłów, żwirów, resztek roślin i zwierząt. Po niezliczonych wiekach przeobrażeń na skutek ciśnienia i oddziaływań chemicznych, osad nabrał spoistości. A po następnych tysiącach wieków ruchy w głębi skorupy ziemskiej wypchnęły skały, już zlepione, w górę. Tak więc te góry i ich skały powstały z resztek dawnych gór, nieistniejących już od milionów lat. Wieczne są tylko procesy przemian morfologicznych, góry natomiast mają swój kres. Te, po których chodzę, też kiedyś przestaną istnieć. One po trochu przestają istnieć każdego dnia: idąc poruszyłem niewielki kamień, potoczył się w dół stromego tam zbocza. To był mój mikroskopijny udział w procesie denudacji, jak to mówią geologowie, czyli przemieszczania materii w dół i wyrównywania poziomów.




 

Link  dla dociekliwych.

W końcu do tych czarnych skał przyszedł człowiek, zwierzę powstałe mgnienie oka wcześniej, popatrzył i mruknął do siebie czując satysfakcję:

– Dobrze zrobiłem idąc tutaj.

Obrazki ze szlaku

 Kapliczka zamurowana jak więzienie. Może jest poświęcona Chrystusowi Uwięzionemu? Jest taki?






 Meandrujące strumyki.

 Ogłowione wierzby. Kiedyś dowiedziałem się, że ucinanie konarów wierzb wydłuża im życie, co w pierwszej chwili zdziwiło mnie, ale to prawda. Chodzi o kruchość wierzbowego drewna; odłamanie się grubego konaru może poważnie uszkodzić cały pień, ale przecież nie uszkodzą cienkie odrosty.

 Róża i szadź. Zabrakło słońca, by ta zimowa kompozycja roziskrzyła się pięknie.

 Zwarta ściana zarośli uniemożliwiająca przejście. Zgodnie z mapą krzaków nie powinno tam być, więc zapewne wyrosły bez jej wiedzy. Powoli przeszedłem wzdłuż brzegu, ale przejścia nie znalazłem. Ominąłem gęstwinę wchodząc wyżej, na zbocze górki.


 Unieruchomiony wiatrak z dziwnie wykręconymi łopatami wirnika. Czy są uszkodzone? Może ktoś wie?



 Sople lodu, zawsze wdzięczny obiekt do fotografowania. Przypomniałem sobie, jak kiedyś mozolnie piąłem się po stromym i zaśnieżonym zboczu przełomu Lipki, rzeki w pobliżu Wlenia, żeby z bliska sfotografować podobne sople.

Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: ze wsi Wierzchosławice na północ, w stronę Bolkowa, następnie obejście wokół masywu Młynarka-Bukowa. Wejście na bezimienną górę w Sadach Górnych, powrót przez wieś... Półwieś :-)

Statystyka: na szlaku byłem 8 godzin i kwadrans, przeszedłem 18,5 km w czasie niecałych sześciu godzin.