Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 4 maja 2024

Trzy dni na Roztoczu

 26-280424

Po wielodniowym okresie chłodów i chmur tak bardzo brakowało mi słońca, że kiedy poznałem prognozę pogody na ten weekend, od razy zdecydowałem się pojechać na trzydniową włóczęgę. Nocleg zamówiłem w znanej mi agroturystyce w Chłopkowie nazwanej „Pod Lipą”, zapewne z powodu rosnących przed wejściem dwóch modrzewi. Widać je tutaj.

Właściciela nie zobaczyłem; przez telefon wyjaśnił mi którędy wejść do budynku i jak trafić do mojego pokoju, a zapytany o zapłatę powiedział, że pieniądze mam zostawić pod poduszką. Oryginalny pomysł, nieprawdaż? Ten człowiek wzbudził moją sympatię do siebie.

Pogodę miałem dobrą: większość czasu świeciło słońce, temperatura była idealna, błota na drogach i polach było tylko w obniżeniach.

Chciałem zobaczyć wschód słońca, ale pierwszy świt był zachmurzony, na drugi spóźniłem się pół godziny. Może źle policzyłem czas potrzebny na wybranie się i dojazd, może zadziałało tutaj wrodzone mi lenistwo, jednak na przepiękny początek dnia zdążyłem. 

 

 

 


Delikatna, świecąca mgiełka poranna, przejrzyste powietrze, długie cienie, a nade wszystko barwa światła tak odmienna od późniejszej, tak wyjątkowa, zwłaszcza teraz, gdy wokół tyle czystej, świeżej zieleni. Taki ranek jest uśmiechem Natury, budzi myśli o niezmienności, przynosi uspokojenie i spełnienie. Co mnie, człowiekowi, trzeba więcej? W te dni dwukrotnie ta myśl przyszła do głowy, w dwóch odmiennych okolicznościach, i dwakroć odpowiedziałem sobie tak samo: nic więcej.

Dobrze zrobiłem zabierając zapasową parę butów, a było tak:

W oddali zobaczyłem pokaźne i ładne wzgórze. Pójdę tam! – powiedziałem sobie. Odległość oceniłem na 4 km w linii prostej, przeszedłem chyba z osiem nim stanąłem pod wzgórzem i dopiero wtedy je poznałem. Walczakowa Góra. Wyjaśniłem sobie nierozpoznanie widzeniem wzgórza z innej strony, ale to tylko takie tłumaczenie swojego zapominalstwa. Ku wzgórzu szedłem na przełaj, nie było pasujących mi dróg, i w ten sposób trafiłem na rozległą, podmokłą dolinę. Udawało mi się znajdować mniej mokre przejścia, ale do czasu. Idąc wzdłuż szerokiego cieku doszedłem do drugiego, poprzecznego. Sondowałem głębokość kijem, zanurzał się po rączkę, w pewnej chwili nieopatrznie postawiłem nogę i poczułem zimny okład na stopach; nabrałem wody w buty. Zawróciłem, przejście znalazłem w innym miejscu. Tutaj uwaga dotycząca ubioru: od lat używam na wędrówkach skarpet zrobionych w przynajmniej 60% z włókna coolmax. Nawet jeśli buty będą w środku całkowicie przemoczone, nie czuje się wilgoci na stopie. Żadnego dyskomfortu, naprawdę!

 





Pod szczytem wzgórza stoi nowy dom z drewnianych bali, widać go z odległości kilku kilometrów. Mieszkańcy będą mieli bajeczne widoki z okien, ale czy on tam pasuje? Raczej nie.

Czas jak zwykle zachowywał się dziwnie. Rankiem pierwszego dnia z obawą pomyślałem o trzech dniach chodzenia po wertepach, ale nie wiedzieć kiedy minęły te dni, już było niedzielne popołudnie i ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że wracam do samochodu po raz trzeci i za kilka godzin będę w domu. We wtorek, widząc czysty błękit nieba, uznałem, że… długo nie byłem na Roztoczu.

Obrazki ze szlaku

Drzewa i kwiaty

 

Znajoma brzoza. Dobrze się na niej siedzi.

 

Brzoza owinięta przez sosenkę.

 



W wielu miejscach na przydrożach i łąkach widziałem kępy gwiazdnic wielkokwiatowych, a największe ich skupiska na brzegu lasu schodzącego do dna długiej dolny. Rosły na długości stu, może więcej metrów nie tylko w wielkich kępach ale i całymi dywanami których końce nikły w głębi lasu między drzewami. Kwiaty tych gwiazdnic mam za jedne z najpiękniejszych. Przyciągają wzrok w grupie, ale i zadziwiają swoją subtelną budową oglądane z bliska. Ich biel nie ma sobie równych. Nie wiem, jak ją nazwać, skoro powiedzenie o niej „śnieżna” sugeruje skrzący się chłód, a jej odcień raczej z czystością i radością się kojarzy.

 Piękne kwiaty przetacznika; pewna strona internetowa rozpoznająca rośliny twierdzi, że to odmiana ożankowa.


Błyszczące liście gruszy wydają się pastowane i polerowane. Czyż nie są piękne?

 


Zmrożone liście orzecha włoskiego. Widziałem całą plantację w takim stanie. Nadzieja w nielicznych młodych liściach rozwiniętych już po przymrozkach. Nadzieja osobista i praktyczna, ponieważ znam kilka opuszczonych, zarośniętych plantacji orzechów, i jesienią zdarza mi się nie wracać z pustym plecakiem.


 

Do jednego z moich ulubionych miejsc można dojść tylko miedzą, a tym nierównym i zarośniętym paskiem ziemi idzie się trudno, delikatnie mówiąc. Pierwszy raz byłem tam po żniwach, więc wygodnie szedłem ścierniskiem. Wróciłem nie po raz pierwszy chcąc zobaczyć znajome drzewa wystrojone świeżą zielenią na tle świecących piękną barwą kwiatów rzepaku. Oto trzy dęby i nieco stroniąca od nich brzoza. Zgodnie z kształtującą się tradycją pod pierwszym dębem urządzam przerwę.


 
Odnalazłem brzozy o których pamiętałem, ale zapomniałem gdzie je widziałem. Siedziałem na miedzy pod nimi, a są na uboczu, nie ma tam nawet polnej drogi, doszedłem do nich miedzą. Więc siedziałem rozkoszując się byciem w odludnym i swoim miejscu. Patrzyłem na kwiaty rzepaku, zieleń drzew i białe obłoki sunące po błękitnym niebie. Patrzyłem na wiosnę. Co trzeba mieć więcej? Nic, tyle wystarczy.

Wzgórza, doły i strumienie




 
Lessowe ściany wąwozów.

 


 


Nie wiem, dlaczego będąc parę razy w Chłopkowie, nie widziałem tego pokaźnego źródła. Tryska tuż przy wioskowej uliczce chronionej w tych miejscach murem. Patrząc z góry widać, że tafla wody nie jest nieruchoma, wyraźne są jej wybrzuszenia i falowania – efekt wypływu wody pod ciśnieniem, a miejsc takich jest wiele na długości kilku dziesiątków kroków. Zwykle źródło daje początek strumyczkowi szerokości dłoni czy dwóch, a tam od pierwszych metrów płynie rzeka szeroka na kilka kroków.



 
Wszedłem na bezimienne wzgórze mające według mapy wysokość 320 metrów n.p.m. nie dla jego „zdobycia”, a z powodu samotnego drzewa tam rosnącego. Takie drzewa potrafią kusić, co prawdą jest powszechnie znaną. Po przywitaniu się z drzewem wypadło mi iść brzegiem lasu, inną drogą, właśnie tą. Prowadzi w dół, a idąc nią po pewnym czasie poczułem charakterystyczne dla długiego schodzenia zmęczenie mięśni nóg. Będąc już na dnie doliny zajrzałem do programu zapisującego trasę: zszedłem 115 metrów! Dużo, nawet bardzo dużo jak na Roztocze.




 

 

Napis „skały” zobaczyłem na mapie po znacznym powiększeniu skali, wcześniej nie wiedziałem o nich, a miały być w zalesionych nieodległych dołach, więc od razu postanowiłem je zobaczyć. Szedłem miedzami i brzegiem lasu, później trafiłem na drogę kończącą się na polu, dalej znowu miedzami. Widziałem ładny, klasyczny wąwóz lessowy, za nim biegnące po pagórach pola wystrojone drzewami – ładne miejsca wcześniej mi nieznane i na pewno odwiedzane w przyszłości. Doły były niewielkie, przeszukałem je całe, skał tam nie ma. Znalazłem formację nazwaną przeze mnie lessową bramą. Zdaje się, że jest początkiem procesu powiększania się dołów: ściana jest świeżo wypłukana, ale z czasem straci pion wchodząc na sąsiednie pole i stając się kolejnym dołem.

 Rosa na źdźbłach traw. Zabrakło słońca by zalśniła tak, jak tylko ona potrafi.

Kapliczki i krzyże

 

Stary krzyż, o którym pamiętają chyba tylko ocieniające go lipy.

 


 

Kapliczka pod lipami. Jedna z wielu na Roztoczu, ale ta wyróżniona została tablicą informującą o swoich roztoczańskich siostrach.

 Ta kapliczka byłaby ładniejsza bez sztucznych kwiatów.

Zwierzęta

 


Po raz pierwszy widziałem z tak bliska tak dużą sowę! Chwilę patrzyliśmy na siebie nim dała nogę, to znaczy nim odleciała.


 
W innym miejscu na rozległej podmokłej łące szedł bocian kiwając głową jak to ma w zwyczaju, a gdy byłem bliżej, zaczął zerkać na mnie z wyraźną podejrzliwością. W końcu nie zdzierżył mojego narzucania się, rozpostarł swoje wielkie skrzydła, odbił się od ziemi kilka razy i poleciał.

 Ładne zwierzę udające węża. Na dnie dołów widziałem też żmiję, ale uciekła nim wyciągnąłem aparat.

Zwyczaje ludzi i ich budowle

 

Co teraz będzie trzymać ziemię skarpy nad wioskową ulicą?

 

Oryginalny pomysł na biznes.

 

Opoka, skała Roztocza i materiał budowlany. Mówi się o kamieniu jako zimnym materiale na ściany, a ja pamiętam rozmowę z właścicielką starego kamiennego domu stojącego w Sudetach. Mówiła, że owszem, kamienna jest zimna jeśli jest cienka, a jej dom ma ściany bardzo grube i jest ciepły.

 

Na tablicy jest napis o szlaku Jastrzębia Zdebrz, na mapie trasy jest miejsce zwane Kowalowa Zdebrz. Słowo „zdebrz” oznacza dół, wyrwę w ziemi, więc nadal nie wiem, dlaczego mówi się Jastrzębia (i Kowalowa) Zdebrz, a nie Jastrzębi (i Kowalowy) Zdebrz. Może ktoś wie jak to jest z tym słowem? Jakiego rodzaju jest zdebrz? Przecież gdyby był rodzaju żeńskiego, byłaby to zdebrza. A może w którymś miejscu popełniam błąd logiczny.

 500 złotych kary za wysypywanie śmieci? To jakaś kpina. Powinno być pięć tysięcy!

Trasy: drogi i bezdroża w pobliżu Chłopkowa, Latyczyna, Hoszni Ordynackiej i Zaburza. To wioski między Gorajem a Szczebrzeszynem na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: W czasie tej trzydniowej wędrówki byłem na szlaku łącznie 37 godzin, przeszedłem 59 kilometrów i pokonałem 2170 metrów różnic poziomów, jeśli wierzyć programowi do rejestracji.

 




































poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Ziarno i miód

 210424

Tym razem synoptycy nie pomylili się: zapowiadali chmurny dzień z mało przejrzystym powietrzem – i taki był. Ranek był ciemny, zamglony i szary, mimo świeżej zieleni na drzewach. 

 


Było też zimno. Z dna szafy wyciągnąłem polar, czapkę i rękawice mające leżeć tam do jesieni. Zimny wiatr tak chłostał kark, że szedłem z naciągniętym na głowę kapturem. Nie pamiętam zimniejszego dnia spędzonego na roztoczańskich drogach, ale musiałem pojechać. Po prostu musiałem.

Niewiele poznałem nowych dróg, ledwie fragmenty ominięte w czasie poprzednich wędrówek, ale jeszcze trwa u mnie witanie się ze znanymi miejscami, na nowe przyjdzie czas.

W okolicach wsi Cieślanki byłem parokrotnie, mam tam swoje miejsca i drzewa, na przykład to:


 



Przy ocenie jego walorów proszę wziąć pod uwagę dzisiejszą aurę i moje nader średnie umiejętności fotografowania. To miejsce na wysokiej miedzy, między dwoma brzozami, nie tylko ja sobie upodobałem, co widać na jednym ze zdjęć. Wybierając się tam ponownie chyba wezmę torbę na śmieci.

Trudno mi znosić widok wyrzucanych śmieci, szczególnie w ładnych miejscach. Czuję nie tylko złość na ludzi tak okrutnie i bezmyślnie traktujących Ziemię, naszą ojczyznę, polskie pola i lasy, ale i niechęć do nich, rozgoryczenie i potrzebę odsunięcia się. Przecież te moje sudeckie i roztoczańskie włóczęgi są także ucieczką przed ludźmi, a ściślej barbarzyńskim postępowaniem części z nich. Gdzie się chować, skoro nawet w miejscach odległych od popularnych szlaków są ich ślady? 

 Sarnę zobaczyłem w odległości może stu metrów. Pasła się, po chwili podniosła głowę i spojrzała na mnie. Zatrzymałem się, nie uciekała, więc powoli ruszyłem w jej stronę. Patrzyliśmy na siebie. Wydało mi się, że zwierzę zatrzymuje ciekawość. Powoli wyciągnąłem aparat i zrobiłem zdjęcie. Sarna bez paniki pobiegła gdy byłem od niej o trzydzieści kroków, czyli blisko. Szkoda, bo idąc ku niej pomyślałem, że opisane kiedyś zaprzyjaźnienie się z sarną może w końcu stanie się faktem przestając być fantazją.

 Proszę uważnie przyjrzeć się temu zdjęciu. Pole na zboczu pagóra ma niewielkie nachylenie, ale na przedłużeniu uskoku jest bardzo strome. Aż trudno wyobrazić sobie pracę maszyn na tej pochyłości, a dodam jeszcze, że często widuję wąskie krańce pól zaorane i obsiane do ostatniego metra, gdzie tylko traktor wjedzie. Na tym zdjęciu widać, jak blisko urwiska, dosłownie pół metra od jego krawędzi (za nią są typowe dla Roztocza strome doły), jechał traktorzysta z siewnikiem.

 Zwykłe widoki, można pomyśleć, ale to nieprawda. Widoki tamtych zakątków pól i tego zaoranego stromego skrawka pola wiele mówią o polskich rolnikach, o zwyczaju z dawnych lat wykorzystania każdego skrawka ziemi. Tej, która ma rodzić bez względu na trudności i okoliczności. Mówią o dbałości o płodność ziemi i jej plon – ziarno. Ten zaorany uskok przypomniał mi scenę z „Bolesława Chrobrego” Gołubiewa: dwóch zmęczonych uciekinierów wojennych znajduje na drodze worek ziarna. Jeden z nich ładuje go sobie na plecy, drugi odradza, wszak i tak mają ciężko. Wtedy słyszy argument znany, a na pewno rozumiany przez właściciela pola ze zdjęcia, jednak zupełnie obcy politykom i zdecydowanej większości młodych ludzi.

– To jest ziarno, rozumiesz!?

A pamiętacie ostatnie dni Niechcica, jego wyjście na pola i patrzenie na nie jak na traconą miłość?

Teraz ludzi tak przywiązanych do pracy na swojej ziemi jacyś nawiedzeni urzędnicy z Unii chcą pozbawić opłacalności siania i zbierania ZIARNA!

Przez wiele lat byłem gorącym zwolennikiem Unii. Byłem.

Wypowiedzi prawnika a propos tutaj  i tutaj.

Obrazki ze szlaku

 Kwiaty na posesji. Jednak nie tylko tuje ludzie mają wokół domów.



 

Chyba największa kępa niezapominajek jaką widziałem. Nie miałem możliwości zrobić jednego zdjęcia wszystkim kwiatom, a było ich przynajmniej drugie tyle. Kilka godzin później widziałem innego rekordzistę – wysoką i gęstą kępę taszników wyglądających niczym wielka szczotka.

 Ta dziwna kora należy do kasztanowca. Przyznam, że po samej korze tego drzewa nie byłbym w stanie rozpoznać gatunku, mimo łatwego rozpoznawania kasztanowców w zimie, bez liści.

 


Duże nory i pokaźne górki wyrzuconej ziemi. Kto jest lokatorem?

 Pole z resztkami łodyg po zeszłorocznej uprawie rzepaku. Co tutaj niezwykłego? To samo, co widać w lesie: na polach nie przybywa pozostałości po poprzednich zbiorach, w lasach nie toniemy w liściach. Dba o to niepoliczone mnóstwo najróżniejszych małych i bardzo małych żyjątek. To właśnie jest niezwykłe.

 Jasnota różowa swoim kolorem wśród zielonych źdźbeł zboża przyciąga wzrok. Jeśli mylnie rozpoznałem gatunek, proszę pisać.

 

Samotne drzewo w oddali kusiło mnie. Następnym razem zobaczę je z bliska.





Kiedyś niewątpliwie ładny opuszczony dom, obok stoi kilka budynków gospodarczych w podobnym stanie. Zapewne starzy właściciele zakończyli uprawę ziemi, a nowych nie ma. Dom oglądałem rok czy dwa lata temu, a ten miniony czas odcisnął się destrukcyjnym śladem. Widziałem dziurę w dachu i zapadnięty sufit. Jego los jest przesądzony. Szkoda.

Iglica pospolita. Przyznam się do trudności w rozróżnianiu iglic i bodziszków. Może ktoś mnie poprawi, jeśli się mylę.


 Kwitnące jabłonie. Wspaniała jest metamorfoza różowych pąków w kwiaty o dużych a delikatnych płatkach, których biel zachowuje wspomnienie wcześniejszego różu.

 Bez, drewniany stary płot i okno domu. Takie połączenie, taki widok, przenosi mnie na wieś, której już nie ma. Pod drewniane małe domy schowane za bzami i ogrodzone płotami ze skrzypiącą furtką. W czas mojego dzieciństwa; czas tym droższy, im odleglejszy.

 Pokręcone, niskie jabłonie. W widoku tych zniekształconych drzew jest coś, co budzi mój sprzeciw. Bezradny i trochę irracjonalny, przyznaję, ale odczuwany.

 W mijanej wiosce zobaczyłem plakat takiej treści: „Bez pszczół nie ma życia!”.

Cytat z tej strony:

„Co prawda pszczoły kojarzą się głównie z produkcją miodu, ale ekolodzy podkreślają, że produkcja 30 proc. żywności i 90 proc. owoców zależy od zapylania przez owady pszczołowate.”
Na tej stronie dowiedziałem się, że jedna pszczoła wytwarza przez całe swoje życie płaską łyżeczkę miodu! Czyli każdego dnia zjadam owoce pracy kilku pszczół!

Przy okazji: pszczoła nie jest producentem i nic nie produkuje, tak jak ogrodnik nie produkuje owoców, rolnik nie produkuje zboża, a my nie produkujemy wydalanych substancji. Ten wyraz jest nadużywany i nierzadko głupio stosowany.
Zaznaczam, że wyrażam tutaj swoją opinię, niekoniecznie zgodną z praktyką, o czym świadczy chociażby ta definicja:

Słowo „produkcja” mam za termin techniczny, właściwy dla procesów zachodzących w przemyśle, czyli w znaczeniu opisanym w pierwszym punkcie z wyłączeniem kultury. Nazywanie przetwarzania przez pszczoły nektaru na miód, albo, jak w punkcie trzecim, uznawanie dzieł malarza czy kompozytora za produkcję, mam za stanowczo niewłaściwe, ponieważ wtedy produkcją można nazywać właściwie wszystko. Czy ludzie produkują wrażenia i piękno? No bo skoro zgodnie z definicją Bach produkował kantaty…

Podobnie jest ze słowem „generowanie”, które teraz stosowane jest wszędzie i do określenia wszystkich procesów technicznych i społecznych. Spotkałem się nawet z nazwaniem drukarki „urządzeniem generującym”, a starzejące się społeczeństwo za „nie generujące poborowych”. Cóż, skoro sadownik produkuje jabłka a pszczoła miód, to prokreacja i miłość erotyczna mogą być generowaniem, ale i dla niektórych ludzi może być odwrotnie: sadownik generuje jabłka, a dwoje ludzi produkuje przyszłych poborowych.

Jeszcze ciekawostka o odżywianiu królowej pszczół:

Trasa: typowa włóczęga wokół wsi Cieślanki na zachodnim Roztoczu. Odwiedzenie znanych ładnych miejsc.

Statystyka: kwadransa zabrakło do 11 godzin na szlaku długości 21,5 km. Przerwy trwały łącznie 3,5 godziny. Wiedziony ciekawością zainstalowałem inny program do rejestracji trasy, ponieważ poprzednio używany ewidentnie zawyżał wysokość podejść. Ten nowy podał 695 metrów jako ich sumę, stary sporo ponad kilometr. Siedemset metrów różnic wysokości? Trudno mi uwierzyć, ale ta wielkość na pewno jest bliższa prawdy niż tamta większa. Na dzisiejszym szlaku miałem kilka podejść mierzących, oczywiście na oko, jakieś... 30 metrów, ale dużo mniejszych. Właściwie większość droga była z górki lub pod górkę, może więc faktycznie pokonałem ponad dwieście pięter, ale jeśli tak było, to… jestem zaskoczony.