Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 5 maja 2025

Ostatnia kwietniowa wędrówka

 260425

 Nie tylko panna Wiosna pędzi jak szalona, mój czas też zwariował: dwa tygodnie minęły od wędrówki, a ja dopiero ją opisuję. Przedstawiam więc Wiosnę, jakiej na roztoczańskich polach już nie ma. Oczywiście jest z nami nadal, ale szaty zdążyła zmienić. Nie nadążam za nią, ale nie narzekam, a wprost przeciwnie: jej i Czasowi (skoro już zwyczajem politeistów personifikuję zjawiska) jestem wdzięczny właśnie za ów bieg, ponieważ szybko upływa tylko dobry dla nas czas. Właśnie taki czas, cenny, wypełniony zajęciami, pasją, ciekawością, słowem: przeżywaniem, umyka nam mimo naszych starań. Niechże więc pędzą oboje, Wiosna i Czas, a ja będę ich gonił, a więc po prostu dobrze wykorzystywał swoje dni.

 


Ranek był słoneczny, skrzący się miriadami kropelek rosy, a kolory czyste i jaskrawe. Chłodne i przejrzyste powietrze miało delikatnie wyczuwalny zapach wilgoci i świeżości, a nierzadko także kwiatów. Wdychałem je z przyjemnością o jaką trudno w inne pory dnia i roku. Zdjęcia nie są udane, ale wierzcie mi, kropelki rosy lśniły jak diamenciki. Te jasne kropki na zdjęciu to właśnie one, chociaż aparat, ślepota, lśnienia nie widział a jedynie jasne punkciki. Czy krzemowy czip może dostrzec piękno wiosennego ranka?…

Uwaga a propos: tyle się mówi o sztucznej inteligencji, o możliwościach tak nazywanych systemów komputerowych. Na pewno wiele one zmienią w naszej gospodarce, ale samą nazwę mam za przekłamaną. Ta wielka maszyna licząca zapozna się z tysiącami opisów wiosennego ranka, zarówno tych naukowych, jak i bardziej poetyckich, będzie więcej wiedziała… jaka „ona”? To ono, rzecz, więc wiedziało o wiośnie niż którykolwiek człowiek, ale skoro nigdy nie stało pod kwitnącym głogiem, nie czuło zapachu kwiatów i nie widziało roju uwijających się pszczół, nie czuło radości w sobie, to co ta rzecz wie o wiośnie i o ludzkim przeżywaniu? Jest tylko, i myślę, że tak też będzie, maszyną mającą ogromną wiedzę encyklopedyczną i umiejętność jej przetwarzania, ponieważ inteligencja nierozerwalnie związana jest z ciałem, a już na pewno ta nasza, ludzka.

Gdyby nie zapis w telefonie, nie byłbym w stanie odtworzyć trasy, bo też nie było żadnej, a po prostu kręcenie się po uroczych pagórkach. Skoro ta sama droga przemierzona w przeciwnym kierunku ma odmienny wygląd, skoro pobliskie miedze i kępy drzew na nich są równie kuszące jak te, przy których jestem, to po co miałbym iść gdzieś daleko? Jak zwykle bywa przy powrotach, odwiedzałem znane miejsca, ale i poznałem niezauważone wcześniej zakątki, nowe drogi i widoki.

 


Idąc, wspomniałem pewne brzozy rosnące na wąskiej wysokiej miedzy. Oczywisty drobiazg, wiele jest takich miedz z brzozami, ale z jakichś powodów zapamiętałem akurat te, ale… gdzie one rosną? Gdzieś tutaj? – w głowie pojawił się niepewny domysł i zamarł. Parę godzin później wychyliły się zza zbocza wzgórza sprawiając mi przyjemność.



 
Usiadłem w cieniu pod drzewem, pod szczytem wzgórza, mając ładny widok na dolinkę. Dopiero po spakowaniu plecaka, gdy już miałem odchodzić, obejrzałem się by przyjrzeć się drzewu. Okazało się, że siedziałem pod wielkim i wielopiennym grabem rosnącym na zboczu dołu. Był tak ładny i duży, że zasługiwał na sesję zdjęciową. Tuż obok zobaczyłem kilka niemal zrośniętych wysokich, omalże strzelistych lip. Warto było obejrzeć się i zejść do cienistego dołu.

 


Poznałem nową drogę, jedną z najładniejszych na Roztoczu. Tak, wiem, wiele dróg uznałem za najładniejsze, ale przecież powiedzenie takiego komplementu powinno sprawić jej przyjemność. Komu? Drodze! Łagodnym zboczem schodzi na dno doliny zapewniając jej zmieniający się widok, a wyżej, na linii widnokręgu, w przejrzystym dzisiaj powietrzu widziałem kuszące mnie wzgórza dotykające nieba. Mając nie wiadomo skąd przybyłą do mnie skłonność do liczenia i mierzenia, oszacowałem odległość na jakieś 8 kilometrów, ale z ciekawości otworzyłem mapę by sprawdzić: dal miała głębię dwunastu kilometrów.

Właśnie takie niespodziewane chwile są nie ostatnim urokiem wędrówki bez planu i celu. Wystarczy tylko inaczej definiować cel wyjazdu: nie powinno nim być określone miejsce, punkt, do którego mamy dojść i zawrócić, a to wszystko, co jest między początkiem a końcem wędrówki, czyli po prostu droga. Ideałem jest świadomość bycia u celu przez cały czas wędrówki.

Obrazki ze szlaku



 

Zarośnięte pole, od lat nieuprawiane, zamieniło się w ładny lasek. Znalazłem tam miły zielony zakątek wypełniony migotliwym cieniem brzóz z liśćmi prześwietlonymi słońcem i ciszą z dala od dróg i ludzi.

 Małe brzózki. Jaka będzie ich przyszłość? Dożyją swoich lat?



 Głowy nie dam, ale wygląda to na plantację pigwowca japońskiego.


 Ostatnie dni kwitnienia tarniny, a obok krzewy już przekwitłe.

 Zawiązki owoców na dzikiej czereśni. Szybko pędzą do swojego celu wydania owoców. Ledwie płatki kwiatów opadły, już widać zielone kulki owoców.

 Białe, wapienne kamienie na polu przypominają o zamierzchłej „podwodnej” historii Roztocza.

 Wypłukany przez deszcze dół na polu. 



Czyste, ładne, widne doły.

 



Miedza pod osiką, jedno z moich ulubionych miejsc. 


Na szczęście gwiazdnica wielkokwiatowa nie przekwita tak szybko, jak drzewa owocowe. Na polach widziałem też mnóstwo nieprzeliczone fiołków trójbarwnych i przetaczników. 

 Kwitnący rzepak czyli kolejne żniwa dla pszczół. Czy pamiętacie o pochodzeniu tej rośliny? Tak naprawdę jest to… kapusta. Z tej samej dzikiej kapusty człowiek wyhodował wszelkie odmiany kapusty głowiastej, jarmuż, brokuł, kalafior, brukselkę, kalarepę i jeszcze parę innych warzyw w niczym nie przypominających ani rzepaku ani samej kapusty. I to bez znajomości ani stosowania genetyki!

 
Zdawałoby się, że delikatna roślinka, a rozsadza i unosi ubitą ziemię. Jej potężna siła zrobiła na mnie wrażenie. Mądra strona podsunęła mi nazwę, tojeść rozesłana, ale pewna swojej diagnozy nie była. Może ktoś wie na pewno?

 Złota godzina.

Trasa: z Gródek w stronę Turobina, zachodnie Roztocze.

Statystyka: nie spodziewałem się przejścia dziewiętnastu kilometrów kręcąc się po niewielkim obszarze kilku pagórów, ale po dwunastu godzinach tyle pokazała maszyna licząca.


 



















czwartek, 24 kwietnia 2025

Dzień czereśni

 170425






Będąc cztery dni temu na Roztoczu, widziałem pierwsze dwie kwitnące czereśnie, dzisiaj kwitną wszystkie. Ciepłe dni tak mocno pchnęły wszelkie rośliny w objęcia wiosny, że zmiany są widoczne niemal z dnia na dzień. Za szybko, stanowczo za szybko pędzi czas, a z nim Wiosna. Zawsze szybka, a w tym roku po prostu Wiosna – sprinterka. Gdzie ona się tak spieszy? Czemu nie pozwala na spokojne kontemplowanie swojej urody? Krążą plotki o gachu ukrywającym się gdzieś na dalekiej północy, do którego tak biegnie, ale ja nie daję wiary tym słowom. Winien jest Czas. Piszę wielką literą mając na myśli Chronosa, to on tak goni; może się zapatrzył w głęboki dekolt sukni tej smarkatej Wiosny? W te dni odczuwam niechęć wobec obowiązków opóźniających wyjazd poza miasto, szkoda mi czasu na wszystko, co odrywa mnie od obserwowania przemian w przyrodzie, patrzenia na rozwijające się liście, ale przecież nie mogę nic nie robić i tylko wzdychać stojąc pod drzewami.

Mogę starać się, jak co roku, zapisać w pamięci tyle wiosennych obrazów, na ile pozwoli czas, moja wrażliwość i zdolność przeżywania. Starać się zapamiętać blask białych płatków na czereśniach i jabłoniach, odcień zieleni rozwijających się listków na brzozach, zapach konwalii zmieszany z wilgotnym chłodem lasu i jedyne w swoim rodzaju poczucie przeżywania pięknego czasu. Przeżyć i zapamiętać, by mieć wsparcie w zimowe dni oczekiwania na powrót Wiosny.

 Spodziewając się pełni kwitnienia czereśni pojechałem w okolice wsi Tokary, na dobrze mi znane pola i drogi, chcąc zobaczyć znajome drzewa i pagórki. Myślałem przede wszystkim o pewnej czereśni rosnącej z dala od drogi, na miedzy rozdzielającej pola opadające do uroczej dolinki zwanej przez miejscowych Podleśnym Zdebrzem. W chwili gdy wyłoniła się zza szczytu pagóra zobaczyłem, że ucięto jej kilka konarów. Szkoda drzewa, chociaż rozumiem motywy: konary za bardzo wychylały się na pole. 


 
Spotkanie z drugą przyjaciółką wypadło dużo gorzej. Skręciłem akurat w tę drogę, chcąc przywitać się ze znajomą brzozą i zapytać, czy mnie jeszcze pamięta. Niestety, kiedy wyszedłem zza zakrętu zobaczyłem, że nie ma już mojej brzozy. Rosła na miedzy tuż przy drodze, nie przeszkadzała. Nie mogła tam przeszkadzać a mimo tego już jej nie ma.

Może nieco irracjonalnie, ale spontanicznie, pomyślałem, że gdybym wiedział o planach sprawcy, zapłaciłbym swoimi pieniędzmi za jej życie. Dzisiaj chciałem usiąść przy niej jak siedziałem kiedyś, ale widząc pień płaczący sokami, a po drugiej stronie drogi stos jej gałęzi, poszedłem dalej. To miejsce straciło w moich oczach cały urok.


 Te dwa zdjęcia zrobiłem parę lat temu. Poświęciłem kwadrans na ich odszukanie wśród dziesiątek tysięcy zdjęć z Roztocza, aby raz jeszcze zobaczyć moją brzozę.

 Chyba za bardzo wiążę się emocjonalnie z miejscami, widokami i drzewami, na które nie mam żadnego wpływu.

Kwiatów jest już tak dużo, że nie mogę wszystkich pokazać, zwłaszcza że ani fotograf ze mnie, ani znawca, chociaż owszem, miłośnik. Każdy dostrzeżony kwiat cieszy, zwłaszcza gdy jest znajomym z imienia. Z rozpoznawaniem mam ciągłe kłopoty. Plączą mi się w pamięci cechy charakterystyczne i nazwy, co tłumaczę sobie ich mnogością, chociaż czasami złośliwy diabełek siedzący w głowie szepcze mi do ucha inne wyjaśnienie: jesteś po prostu stary. To bardzo prawdopodobna przyczyna, jednak pojawia się i pocieszenie: mimo kłopotów, powoli jednak przybywa rozpoznawanych roślin. To ważne, ponieważ wyraźna jest zbieżność między znaniem nazwy rośliny a jej dobrym postrzeganiem. Znane widzę częściej i są ładniejsze. Tak po prostu.

Obrazki ze szlaku


 Pierwsze kwiaty gwiazdnicy wielkokwiatowej, najładniej kwitnącej rośliny naszych pól, przydroży i łąk. Zachwyca cudny łuk płatków i delikatny rysunek na nich.

 

Tuż obok kępa fiołków.

 

Wilczomlecz, tak groźny z nazwy, a tak niewinny z wyglądu.

 


Widziałem mnóstwo wiosnówki pospolitej na polu, wśród zboża. Między źdźbłami zboża widziałem tysiące, dosłownie tysiące białych, maleńkich kwiatków. Są podobne do kwiatów gwiazdnicy wielkokwiatowej: głęboko nacięte, wdzięcznie wychylone płatki, tyle że jest ich cztery, a gwiazdnica ma pięć.


 Pierwsze liście i kwiaty na polnych gruszach.

 Nadal kwitną radość oczu dające przetaczniki. Spośród tych licznych, których nie udało mi się sfotografować, wspomnę śliczne bratki polne czyli fiołki trójbarwne.



Zielenią się już graby i buki. Zwraca uwagę kontrast barw: ołowianoszare pnie drzew i czysta, jasna, soczysta zieleń młodych liści.

 Zeszłoroczne owoce i nowe liście na krzewie dzikiej róży.

 Okno i dziupla na gruszy.


 Lipy i krzyże. Pokaźne, wiekowe i nadal krzepkie lipy zasadzone kiedyś dla ochrony krzyży przydrożnych. Kiedy krzyż nie ma już siły stać, opierany jest o drzewo i w tej pozycji dożywa swoich dni. Widząc je, odruchowo wspominam scenę z drogi krzyżowej z udziałem Szymona z Cyreny. Czasami w jego miejscu, w cieniu coraz starszych i większych lip, stawiany jest drugi, czy raczej kolejny krzyż.



 Podleśny Zdebrz, jedna z najładniejszych dolinek zachodniego Roztocza.

 Jak uprawiać tak wąskie i pochyłe pole?

 Zielone kałuże w podmokłych miejscach polnych dróg. Są dokładnie takie, jakie pamiętam z dzieciństwa, czyli nic się nie zmieniło na świecie :-)

 Wjazdy na pola. Ileż dodatkowej pracy wymaga uprawa ziemi na Roztoczu!

 
Ostatnia przerwa. Siedziałem na miedzy patrząc na wspaniały, chociaż nieco nostalgiczny, spektakl gaśnięcia kolorów dnia.

Trasa: jak zwykle ostatnio zachodnie Roztocze, drogi i bezdroża na północ od Tokar i Huty Turobińskiej.

Statystyka: licznik wskazał 16,5 kilometra, a zegar 11,5 godziny.