Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 13 maja 2025

Cztery dni na Roztoczu, część II

 Obrazki ze szlaku

Fauna i flora

 


Zryta ziemia pod dębami. Zwraca uwagę dokładne odwzorowanie zasięgu korony; dziki wiedziały, że dalej nie ma sensu buchtować w poszukiwaniu żołędzi.

 Dwie zbiegające się ściany gęstych zarośli wyznaczających granicę pola; są właściwie nie do przejścia dla ludzi. Przypominają mi podobnie (lub kamiennymi murami) ogrodzone pola w UK.

 



Wejście w głąb tarninowo-głogowych zarośli. Zajrzałem do środka i zobaczyłem plątaninę konarów tarniny, dzikiej róży i czarnego bzu, autentyczną dżunglę. Sądząc po śladach, miejsce pełni rolę schronienia dla saren. Na jego straży stoi wielki głóg o licznych i splątanych konarach. Średnicę pnia przy ziemi oceniłem na 30 centymetrów.

 Taszniki i rzodkiewniki tak gęsto i równomiernie porastają pole, jakby specjalnie były zasiane.

 

Malownicza brzoza na krawędzi wąwozu.

 

Ja też tutaj jestem, więc jest nas trzy, nie dwie! – zdaje się wołać czereśnia wychylająca się zza sióstr.






 Kwitnące głogi. Nie rośnie ich tak dużo jak w Górach Kaczawskich, ale wiele razy pierwej czułem ich zapach nim zobaczyłem. Największe skupisko znalazłem na zboczach pewnego uroczego wzgórza, po których chodziłem parę godzin.


 Gwiazdnicowa Droga – tak odruchowo, bez zastanowienia, nazwałem polną drogę wiodącą dnem długiej doliny. W lesie, tuż przy drodze, rośnie miliony gwiazdnic. Widziałem całe kobierce ich białych kwiatów.




 Gwiazdnice wielkokwiatowe na miedzach i w kamieniołomie. Raz tylko i przez krótką chwilę widziałem płatki ich kwiatów prześwietlone słońcem. Nie podejmuję się opisania barwy, ale kiedy sięgnę pamięcią, widzę je. Nie są ani śnieżnobiałe ani perłowe, są inne. Chociaż mają w sobie nieco jednej i drugiej barwy, mają jeszcze inną, im tylko właściwą.

 Mrówkowa autostrada.

 Zielone i żółte.

 Nareszcie wystartował orzech włoski, wieczny spóźnialski.



Wilczomlecz sosnka, groźna z nazwy, a ładna i często widywana roślina.


 Rzepak. Kapusta przecież, ale jak pięknie zdobi pola!

 Czosnaczek pospolity. Nie rozpoznałem, podaję za tą stroną

 




Lilak pospolity czyli syringa vulgaris, pospolicie zwany bzem. Pospolity, owszem, ale przecież ma wcale nie pospolicie ładne kwiaty. Przypomina mi dom rodzinny mojej mamy, od drogi ukryty za gęstymi bzami.


 Ostatnie kwiaty jabłoni. Nie napatrzyłem się na nie tej wiosny.

 Wydaje się, że już za kilka dni owoce czereśni zaczną zmieniać barwę.

 

Nagie drzewo – nagłe wspomnienie zimy. To nie horror, tak wygląda zima! Zauważyliście, jak bardzo zmienia się odgłos wiatru kiedy drzewa przestają być nagie?

Ludzie i ich budowle



Nowoczesny, wielki dom i rozlatująca się bieda-chatka.

 


Stare domy. Żal mi tych nie do uratowania, żal wszystkich opuszczonych, bo z ich próchniejących belek nadal emanuje dawne życie, jego trudy, nadzieje i tragedie.

 Bloczki betonowe. Leżą w tym miejscu zapewne wiele lat, nikt ich już nie użyje. Są świadectwem czyichś niespełnionych marzeń o swoim domu. Widuję takie kupki starego-nowego budulca, a zawsze budzą we mnie żal i współczucie.



 Przypadkowo znalazłem kapliczkę ukrytą za drzewami, w zaroślach, na wysokiej skarpie. Ma ponad sto lat, jest zaniedbana, ale znalazłem niewyraźną ścieżkę wiodącą ku niej po stromiźnie skarpy – ślad odwiedzin. Ocienia ją wielopienna lipa z jednej strony i zwarty szpaler tarnin z drugiej. Jest może jedynym ziemskim śladem życia jej fundatora, z nazwiska wymienionego na boku kapliczki.

 Stojąc przed nią, miałem taki widok.


 Odwiedziłem kapliczkę pod lipami. Trudno mi wypowiadać się o samej budowli, natomiast lipy ją chroniące są duże, zdrowe, kształtne i widoczne z daleka. Tak naprawdę to odwiedziłem właśnie te drzewa.


 Ozdobiony kwiatami krzyż na polu kwitnącego rzepaku i parę innych zauważonych kapliczek.

 

Ponadsumetrowej głębokości studnia. Jak jest na jej dnie? Jak wygląda niebo z takiej głębi? Najgłębsza do jakiej wjechałem miała dwadzieścia kilka metrów, a wydawała mi się dnem Ziemi.

 

Imponująca sterta drewna bukowego. Ten widok budzi wyobrażenie płonącego kominka i ciepłego domu w srogą zimę, ale akurat tutaj jest inaczej: właściciel ma plantację tytoniu i własne suszarnie.

Ja i Roztocze

 


Nierzadko pojawiają się w mojej pamięci obrazy widzianych kiedyś miejsc, a wtedy bywa, że budzi się pragnienie ponownego ich zobaczenia. Jednak nie zawsze pamiętam, gdzie je widziałem. Na przykład: oddalone od drogi, ograniczone lasem, pochyłe pole przedzielone wysoką miedzą, a na niej kilka brzóz. Na zboczu miedzy znalazłem wtedy wiele grzybów; może dlatego miejsce zapamiętałem? Dzisiaj najzupełniej przypadkowo je odnalazłem. Jedna z brzóz straciła nieco konarów, ale żyje. Wrócę do nich któregoś jesiennego dnia.

 

Kolejne miejsce zmienione wycięciem drzew. Kiedyś wyglądało inaczej, przyciągało wzrok, a teraz...

 Przy szosach też trwa wycinka.

Trasy: orientacyjną ich lokalizację zaznaczyłem na mapie. Nie publikuję szczegółowych map każdego dnia, ponieważ do ich zapisania potrzebuję internetu, a z nim miałem problemy. Ostatnią trasę, niżej zamieszczoną, zapisałem już w domu. Byłem w zachodniej części Roztocza, kilkanaście kilometrów na zachód od Szczebrzeszyna.

Statystyka: w czasie czterech dni przeszedłem około 70 kilometrów, na polach będąc blisko 12 godzin dziennie.






































sobota, 10 maja 2025

Cztery dni na Roztoczu, część I

 01-040525


W moim odczuciu każda kolejna wiosna jest ładniejsza i szybciej mijająca. Rano widzę kwitnące czereśnie, w południe ledwie zauważam kilka białych kwiatów jabłoni, a wieczorem widzę pod drzewami opadłe płatki. Pojechałem na czterodniową wędrówkę po Roztoczu chcąc napatrzeć się i nacieszyć czasem kwitnienia. Trzy noce spędziłem w znanym mi już lokalu agroturystycznym urządzonym w budynku, w którym kiedyś była wiejska szkoła („pieniądze niech pan zostawi pod poduszką”). Żywiłem się suchym prowiantem, wcześnie wstawałem, późno wracałem, do domu przyjechałem bardzo niewyspany i syty drogi, ale z pamięcią wypełnioną obrazami panny Wiosny.

Swoim zwyczajem plany wędrówek miałem ledwie zarysowane, a szczegóły tworzyły się na rozdrożu, gdy pod wpływem chwili wybierałem akurat tę drogę, albo z nagłej chęci zobaczenia z bliska kępy głogów czy wysokich miedz obsiadłych brzozami. Przyczyną wyboru drogi bywały też wspomnienia.


 Od pierwszych kroków droga wydawała mi się inna, nawet przez chwilę miałem wątpliwości, czy we właściwą skręciłem. Może pomyliłem ją z inną? Nie pomyliłem się, tylko droga była zmieniona nie do poznania. Teraz jest równiejsza i szersza, a najwyraźniejszą różnicą jest brak wąwozu i brzóz. Nie ma już drogi, do której specjalnie szedłem ilekroć byłem w pobliżu. Jeśli planowałem wędrówkę okolicznymi wzgórzami, od przejścia tej drogi zaczynałem dzień. Miała urok letnich dni, szkolnych wakacji, dawnej wsi lubelskiej i minionego czasu, teraz jest zwykłą drogą gruntową wyrównaną, a właściwie zgwałconą spychaczem. Szukałem śladów tamtej drogi, ale znalazłem tylko parę pniaków wystających z ziemi, jedyne ślady uroczego miejsca istniejącego już tylko w mojej pamięci. Tak, wiem, ma być postęp, ma być szybciej i wygodniej, to ważniejsze niż drzewa i widoki, a ja, stary człowiek, czepiam się wszystkiego zapatrzony w przeszłość. Wiem o tym, ale mimo tej wiedzy za cenne mam chwile mojego załzawionego żalu nad pniakami drzew, które w mojej pamięci nadal są żywe i zielone.

 

 Istotą starości wcale nie są dolegliwości czy zmarszczki, a coraz częstsze tracenie. Przede wszystkim bliskich ludzi, szans i możliwości, ale w pewnej mierze także optymizmu, nadziei i – jak tutaj – drogich mi miejsc i widoków.

 



Tak wyglądała droga przed zmianami.

Poznałem dwie nowe drogi w dobrze znanej, tak mi się wydawało, okolicy. Są tymi, którymi wolno idę aby opóźnić dojście do końca. Nie wiem, jak to się stało, że nie poznałem ich w czasie kilku już wędrówek po tamtych pagórach.




 Zauważyłem, że wszystkie rośliny spieszą się wyjątkowo w tym roku. Jeszcze widuję ostatnie kwiaty magnolii, czereśnie i tarniny już zapomniały o swoich godach i zajęły się owocami, a jednocześnie kwitną głogi, na zielonych polach niebieszczą się pierwsze chabry, a babki pokazują swoje niepozorne kwitnienie.

 Tę drogę na wzgórze znałem z wcześniejszych wędrówek, a widząc ją dzisiaj wiedziałem, że pójdę tam. Podejście jest spore, można się zasapać, ale widok spod lasu rozległy; dobre miejsce na przerwę. Kiedy kończyłem pić herbatę, zadzwonił kolega, przerwa wydłużyła się do półtorej godziny, ale czy mnie się gdzieś śpieszy?




 


 Przed pójściem dalej zajrzałem między drzewa i zobaczyłem wyjątkowo strome i głębokie doły, a zaczynają się tuż przy pierwszych drzewach. Dwa ostatnie zdjęcia zrobiłem stojąc w jednym miejscu, a jedynie się odwracając. Czyż nie jest piękny ten kontrast?

Wieczorem któregoś dnia odczuwałem stan wyjątkowo miły i dlatego wyczekiwany: dobrze mi się szło, niezmęczone nogi nadal chętnie stawiały kroki, plecak był już lekki, temperatura idealna, lekki przyjemny zefirek, niskie słońce złociło pola wokół – ostatnia godzina włóczęgi i ostatni kilometr szlaku. Ilekroć przyjdzie do mnie taka chwila i pojawi się taki stan, zwalniam krok, zatrzymuję się, patrzę wokół i słucham. Chcę zapamiętać.

 Słońce po burzy. Było dużo chmur, jeszcze więcej grzmotów, deszczu jak na lekarstwo.

Obrazki ze szlaków

Geomorfologia

 Wysokość wzgórz uzasadnia miano „Małych Bieszczadów” nadawane tej części Roztocza.


 Wioskowa uliczka na zboczu wzgórza. Prawie jak w górach!



 Lessowe skarpy, formacje bardzo charakterystyczne dla południowej Lubelszczyzny.


 Roztoczańskie miedze, wysokie i niesymetryczne.


 Denudacja i sedymentacja, czyli powolna likwidacja roztoczańskich wzgórz. Procesy wyrównywania nierówności terenu geologowie zwą właśnie denudacją. W jej efekcie ziemia i skały są przenoszone (tutaj przez deszcze) w doliny i tam osadzane, co zwą sedymentacją. Oni wszystko dziwnie nazywają. W niektórych miejscach
jest tak dużo naniesionej ziemi, że zasłoniła niskie jeszcze źdźbła zboża.

 Charakterystyczna na tej krainy nurkująca droga. Pamiętam z dzieciństwa technikę hamowania wozu konnego na takich pochyłościach: na szczycie należało się zatrzymać i mocnym sznurem związać drewnianą szprychę koła z kłonicą aby nie mogło się obracać. Informacja dla młodzieży: furmanki nie miały pedału hamulca ani ABS.




 Dal i droga. Część z nich poznałem w te dni.

Ciąg dalszy za kilka dni, muszę uporządkować wszystkie zdjęcia.

czwartek, 8 maja 2025

O pieniądzach

 060525

„W świecie, w którym można drukować pieniądze fiducjarne na żądanie, aktywa, których nie można drukować, stają się bezcenne.”

 


Skopiowałem z tej strony.

O pieniądzach zdarzyło mi się już pisać tutaj, a wracam do tematu w związku z poważnymi zmianami na świecie i swoim zainteresowaniem finansami. Czasami śmieję się sam z siebie, no bo ja, emeryt mający przeciętną (czytaj: niewielką) emeryturę, interesuję się rynkami finansowymi jakbym był finansistą! Może to efekt nagle zwiększonej ilości wolnego czasu? Możliwe.

Pieniądz jako środek wymiany handlowej i wszelkiej płatności jest w gruncie rzeczy czymś dziwnym i sztucznym. Nie jest intuicyjny, jest obcy naszym wrodzonym reakcjom, co doskonale widać u małych dzieci. Dla nich wymienienie się zabawkami jest zrozumiałą czynnością, ale jednocześnie bardziej będą się cieszyły dostaniem drobnego nawet prezentu niż banknotem za który mogłyby mieć kilka takich zabawek. Pieniędzy musimy się nauczyć, bo są nam obce. Jaka wartość tkwi w kawałku zadrukowanego papieru lub zapisie komputerowym, albo, jak było kiedyś, w kawałku metalu? Dlaczego dla pozyskania czegoś takiego spędzamy w pracy trzecią część życia?

Odpowiedź znamy dopiero po przyzwyczajeniu się do czegoś tak dziwnego w pierwszym odruchu: bo za tę monetę, ten banknot albo tę liczbę zapisaną w bankowym serwerze, kupimy rzeczy i usługi nam potrzebne. Wymagana jest tylko powszechna zgoda na używanie takiego pośrednika, czyli pieniądza, i akceptacja jego wartości. Najlepiej niezmieniającej się wartości, o czym napiszę później. Pierwszymi powszechnie akceptowanymi pieniędzmi (pomijam dziwaczne prapoczątki w rodzaju muszelek) były metale: szlachetne złoto i srebro, oraz w mniejszym zakresie miedź, tańszy metal, ale wtedy znacznie droższy niż obecnie.

Złoto z racji ceny – także i wtedy bardzo wysokiej – było dla króli i możnowładców, srebro dla zamożniejszej warstwy społeczeństwa, miedź dla biedaków.

A propos miedziaków: jeszcze są ludzie znający stare powiedzenie „Kto nie ma miedzi, ten na dupie siedzi” z czasów pieniędzy opartych na wartości metali.

Aby usprawnić wymianę, zaczęto posługiwać się krążkami metalu o ustalonej wadze i czystości potwierdzonymi stemplem emitenta, którym pierwotnie była mennica działająca z upoważnienie władcy.

Później system zmodyfikowano: po co wozić ze sobą ciężkie monety, skoro można je zdeponować w banku i posługiwać się wydanym przez tę instytucję wekslem? I dalej: po co deponowanie i weksle, skoro można puścić w obieg ujednolicone środki płatnicze na okaziciela, mające określone wartości odpowiadające ustalonej ilości kruszców przechowywanych w skarbcu emitenta? Tak zrodziły się pieniądze papierowe mające pokrycie w złocie. System działał setki lat. W Polsce do 1939 roku, w USA dłużej.

Żaden kraj, w którym obowiązywał pieniądz kruszcowy, nie znał pojęcie inflacji i utraty wartości nabywczej pieniędzy. Nawet przez całe pokolenia nic albo nader niewiele się zmieniało. Chyba że zaczynano dodawać do kruszcu tanich metali. Po co? Aby mieć więcej pieniędzy. Aby finansować potrzeby władz i ich wojny. Właśnie z powodu dodruku pieniędzy w czasie wojny w Wietnamie, Nixon w roku 1971 zakończył wymienialność dolara na złoto. Od tamtego roku mamy pieniądz zwany fiducjarnym. To pieniądz symboliczny, umowny, nie mający wartości wewnętrznej. Krążek srebra czy złota będący monetą miał taką wartość, mianowicie wartość drogocennego metalu z którego był zrobiony. Nawet te drobne monety, „miedziaki”, miały taką wartość, a banknot jej nie ma. Honorujemy go tylko z powodu wiary w działanie systemu waluty fiducjarnej. To słowo pochodzi z łaciny: fides to wiara. Wiara w to, że dostajesz akceptowany przez innych środek płatniczy o określonej wartości, a nie zadrukowany papier czy plastik.

Trwa kolejny etap zmiany systemu walutowego: rezygnacja z anonimowych banknotów na rzecz wyłącznie zapisów w bankowych komputerach. Próbuje się nie tylko zerwać jakikolwiek związek pieniądza z czymś materialnym (tutaj z papierowym banknotem), ale i zlikwidować jego anonimowość, skoro każda transakcja byłaby rejestrowana w banku. Ten wątek zostawię jednak na boku, chciałem powiedzieć o pewnej zauważonej sprzeczności.

Jeśli już zdołaliśmy przyjąć ten dziwaczny fakt ukrycia w banknocie, a nawet w wirtualnym zapisie komputerowym, realnej wartości pozwalającej nabyć rzeczy czy usługi, to ekonomicznie najkorzystniej byłoby mieć pieniądze niematerialne, a więc w formie zapisów komputerowych, ponieważ najmniej kosztuje samo ich istnienie i funkcjonowanie. Banknoty trzeba drukować i często wymieniać zużyte, co sporo kosztuje, wszak druk jest bardzo wyrafinowany, bo taki musi być dla bezpieczeństwa, a na dokładkę kasjerka w sklepie powie (ostatnio coraz częściej) że nie ma jak wydać reszty. Jeszcze gorzej pod względem kosztów i wygody jest z pieniędzmi kruszcowymi. Ogromnymi nakładami budowane kopalnie, zakłady przetwórcze rudy, huty i rafinerie, a wszystkie te zakłady degradują otoczenie, zużywają wielkie ilości energii i ludzkiej pracy, aby w efekcie mieć złotą lub srebrną monetę i używać je jako środek wymiany handlowej czyli jako pieniądz. Absurd, nieprawdaż? Ja tak uważam. Owszem, kopać i przetapiać dla uzyskania metali potrzebnych w przemyśle, ale nie dla schowania ich w sejfie lub sakiewce!

Jednak jest całkowicie inaczej: to właśnie srebro i złoto, pozyskiwane tak ogromnymi nakładami, było od początku istnienia ludzkich cywilizacji, czyli od około pięciu tysięcy lat, najlepiej sprawdzającym się i najbardziej pożądanym pieniądzem. Dlaczego??

Pierwotnie po prostu z powodu technicznej niemożności drukowania banknotów czy tym bardziej obsługiwania kart płatniczych, ale i dla fizycznych zalet tych metali. Są szlachetne, czyli nie rdzewieją, łatwe są w obróbce i podziale na małe kawałeczki, oraz, co chyba najważniejsze, są rzadkie. Jest ich mało i jeszcze mniej ich przybywa z roku na rok. Teraz nie mamy właściwie żadnych ograniczeń technicznych, ale mamy swoje wady i systemy sprawowania władzy… Najnowocześniejszy, najwygodniejszy i najtańszy system pieniężny, ten niematerialny, cyfrowy, jest jednocześnie najgorszy z powodu naszych ludzkich cech.

Odkąd mocno ograniczone w dostępności złoto i srebro przestały być pieniędzmi, można tworzyć pieniądze praktycznie w dowolnych ilościach kosztem ich wartości. Problem w tym, że pieniądzem, a ściślej jego ilością i wartością, kierują politycy.

Celem nadrzędnym polityków jest utrzymanie się przy władzy, a najlepszym na to sposobem jest obiecywanie społeczeństwu dodatków finansowych. „Głosujcie na nas, my wam damy!” – tak brzmi najskuteczniejsze hasło reklamowe. Problem drugi: zdecydowana większość ludzi nie widzi związku między „dawaniem” a inflacją, spłacaniem długów rządowych, wysokimi podatkami i na koniec ogólną biedą. Właśnie do biedy zawsze sprowadza się rozdawnictwo pieniędzy przez władze. A skąd w tym inflacja? Z dodruku pieniędzy, jako że inflacja jest nadmiarem pieniędzy w stosunku do dostępnych dóbr. Bank centralny jest emitentem pieniędzy, a to znaczy, że może je tworzyć dosłownie z niczego, skoro nasze pieniądze nie mają żadnej kotwicy materialnej, są umowne, fiducjarne. Więc są drukowane aby politycy utrzymali się przy władzy.

Obecne złotówki zostały wprowadzone w styczniu 1995 roku, a zgodnie z wyliczeniem 1000 zł wtedy miało taką samą wartość nabywczą, jak obecnie 4600 zł. Spadek wartości trwa nadal, a ostatnio nawet się nasila.

Możliwość dodruku pieniędzy skutkuje zwyczajem zasypywania nimi wszystkich problemów społecznych i gospodarczych. Ogrom wydrukowanych pieniędzy powoduje nie tylko ustawiczną inflację, ale i umożliwia zaciąganie ogromnych długów przez społeczeństwa i całe państwa. W tym roku nasz kraj (czyli my, Polacy) jest zadłużany na około miliard złotych dziennie. USA mają 37 tysięcy miliardów dolarów długu rządowego, a cały świat jakieś 300 tysięcy miliardów dolarów. Długi kosztują. USA płacą dziennie blisko 3 miliardy dolarów odsetek, Polska jakieś 280 milionów złotych. DZIENNIE SAMYCH ODSETEK!

Bo politycy chcą władzy, a my wybieramy tych, którzy więcej nam obiecują.

Pieniądz fiducjarny mógłby z powodzeniem dobrze pełnić swoją rolę stabilnej waluty gdyby nie był psuty dodrukiem, ale nigdy i nigdzie nie udała się ta sztuka. Prędzej czy później wszystkie banki i politycy to robią, dlatego wzrok wielu zwykłych ludzi, ale i specjalistów od pieniędzy, ponownie, jak tyleż już razy w historii, kieruje się w stronę złota i srebra. Obok rozlicznych swoich wad mają jedną zaletę, która przeważa wszystkie wady: nie można ich drukować, a przybywają w tempie tylko około dwóch procent rocznie.

Dlatego firmy górnicze na całym świecie kopią wielkie dziury w ziemi, przewożą setki tysięcy ton skał, zużywają mnóstwo energii i zasobów nie do odtworzenia. Dobywają z głębi Ziemi jedyny metal, który jest w stanie być dobrym pieniądzem, czyli stabilnym i powszechnie uznawanym.

Ostatnio coraz więcej się mówi o związanych ze złotem działaniach Chin, o skutkach potwornego zadłużenia całego świata, o konieczności zmian systemowych – i w związku w tymi problemami o kruszcach.

Zapraszam do lektury wybranych fragmentów wypowiedzi amerykańskich znawców rynku finansowego. Cytaty ujęte są w znaki >> <<, a poniżej dodaję link do źródła, gdyby ktoś chciał wysłuchać całej wypowiedzi, albo przeczytał korzystając z tłumaczenia Google.

* * *

Wyjaśnienia:

LBMA – prestiżowe londyńskie stowarzyszenie podmiotów działających na rynku metali szlachetnych. Z polskich firm jedna tylko jest zrzeszona w LBMA, mianowicie KGHM, producent nie tylko miedzi, ale i srebra oraz niewielkich ilości złota.

Comex – nowojorska giełda handlu, głównie kruszcami.

ETF – rodzaj funduszu inwestycyjnego lokującego pieniądze swoich udziałowców w wybraną część rynku towarów lub w akcje firm na giełdzie.

FED – Rezerwa Federalna, amerykański bank centralny.

(…) – wprowadzony przeze mnie skrót oryginalnej wypowiedzi.

* * *

>>Dolar jest spychany na margines, a my co robimy? Przepuszczamy biliony dolarów w budżecie i kłócimy się o bilety na koncert Taylor Swift. Prawdziwym problemem jest to, że gospodarka USA jest zepsuta u podstaw. Zbudowaliśmy gospodarkę opartą na konsumpcji bez produkcji, która mogłaby ją wspierać. Przez dziesięciolecia żyliśmy ponad stan eksportując dolary zamiast towarów. Taka jest istota systemu petrodolara. Amerykanie wysyłają dolary za granicę, świat wysyła towary z powrotem. Co się stanie, gdy świat nie będzie już chciał dolarów? Co się dzieje, gdy zechcą prawdziwej wartości, gdy zechcą złota? Ten proces już się rozpoczął, dlatego cena złota rośnie, dlatego banki centralne wyprzedają obligacje, dlatego dolar spada i dlatego inflacja nie jest przejściowa. (…) Polityka którą zastosują aby spróbować zaradzić recesji, jest tą samą polityką, która pierwotnie spowodowała problem: więcej wydatków, więcej bodźców, więcej drukowania pieniędzy. To tak, jakby spróbować ugasić pożar polewając go benzyną, a potem udawać zdziwienie, gdy okaże się, że nie macie spalone brwi.<<

Źródło.

* * *

>>50 lat temu Ameryka była wierzycielem. Teraz to największy kraj dłużników w historii świata, a jest tylko gorzej. Politycy wciąż drukują pieniądze i składają obietnice, na które ich nie stać. Biliony deficytu i nikogo to nie obchodzi. Rynki najwyraźniej nie przejmują się tym, ale uwierz mi, rzeczywistość zawsze dogania. Pozwól wyjaśnić: nie kibicuję katastrofie. Nie chcę być świadkiem załamania, ale też nie będę siedzieć i udawać, że to się nie może się zdarzyć, bo już to widziałem. Mieszkałem w krajach, w których waluta upadała, a oszczędności całego życia ludzi stawały się bezwartościowe z dnia na dzień. A co ich uratowało? Realne aktywa. Złoto, srebro, ziemia, rzeczy, które można trzymać w dłoni, a nie cyfry na ekranie komputera. Wiesz co mnie bardzo martwi? To apatia. Ludzie są bardziej zainteresowani trendami na Tik Toku i kryptomemami niż ochroną swojego majątku. Uważają, że rząd ma wszystko pod kontrolą, wierzą, że FED ich uratuje, ale FED nie jest twoim przyjacielem. (…) Od dziesięcioleci pompuje bańki i dewaluuje pieniądze.<<

Źródło.

* * *

Rezerwa Federalna jest największym dostawcą bogactwa, inflacji i kradzieży, ponieważ tym właśnie się zajmuje od 112 lat. Kradną siłę nabywczą twoich zarobków, zmuszając cię do używania ich marnych kawałków papieru, które potrafią stworzyć z niczego, i oczywiście poniżali tych, którzy próbowali powiedzieć wam, że potrzebujecie złota i srebra. (…) Dlaczego tak jest? Ponieważ mają oni (banki centralne – wyjaśnienie KG) moc, jakiej nie ma żaden z nas, pozwalającą tworzyć im pieniądze i kredyty z powietrza, co jest po prostu obrzydliwością. (…) Banki centralne są końmi trojańskimi. Niszczą Zachód od środka. Jedyne, w czym banki centralne są dobre, to tworzenie baniek kredytowych, krachów kredytowych, akcji ratunkowych, inflacji, wojny. Są dobrzy w finansowaniu wszystkich tych programów, które tak naprawdę niszczą społeczeństwa od środka. Są dobrzy w finansowaniu mediów, rządu, finansują wszystkich, bo jak powiedział pan Rothschild: „Dajcie mi kontrolę nad walutą kraju, a nie będzie mnie obchodziło, kto tworzy prawa.” (…)

Słowa pewnego bankiera z Zurychu: „Za inflację odpowiada wyłącznie państwo. Inflacja bez rządu lub wbrew rządowi jest niemożliwa.” <<

Źródło.

* * *

>>(Wzrost ceny złota) to sygnał, ogłoszenie, że pod powierzchnią dzieje się coś o wiele większego, ponieważ gdy złoto rośnie, nie oznacza to, że gospodarka kwitnie, oznacza to coś przeciwnego: że sprawy się psują lub już się popsuły. Złoto nie jest aktywem, które eksploduje ponieważ właśnie ponieważ odkryliśmy kolejnego I’phone’a. Rośnie, gdy zaufanie spada, gdy systemy się chwieją, gdy społeczeństwo zaczyna pytać, czy ludzie u władzy naprawdę rządzą. (…) Wielu ludzi nie rozumie, że tak naprawdę nie chodzi o wzrost ceny złota, a o spadek wartości pieniędzy. (…) Waluta upada nie z powodu pecha, ale z powodu nadmiernej ingerencji rządów. Po prostu nie potrafią sobie pomóc. Wydają za dużo, pożyczają za dużo, obiecują za dużo, a potem drukują, drukują i drukują. Aktywa która pozostaje, nie jest poparte obietnicami, nie potrzebuje banku centralnego, nie polega na zaufaniu konsumentów aby utrzymać swoją siłę nabywczą. To daje mu trwałą atrakcyjność. (…) Za każdym razem gdy świat traci zaufanie do swoich przywódców, do swoich pieniędzy, do swoich obietnic, złoto się budzi. (…) Za każdym razem gdy zobaczysz cenę złota na nowym szczycie, nie oglądasz jak staje się droższe, widzisz, jak pieniądze tracą kontrolę. Banki centralne po cichu ci mówią, że waluta w której zarabiasz, oszczędzasz i wyceniasz swój dorobek, staje się słabsza. To nie wzrost wartości złota, to topnienie twoich pieniędzy.<<

Źródło.

* * *

>>Kiedy cena złota gwałtownie rośnie, nie jest to reakcją na wzrost gospodarczy, to reakcja na porażkę. Nie rośnie gwałtownie kiedy przyszłość rysuje się świetlana. Ceny gwałtownie rosną, bo teraźniejszość wydaje się być nie do utrzymania. Cena złota nie wzrosła na skutek działania mechanizmów cenowych, wzrosła, ponieważ architektura światowej gospodarki pęka pod wpływem własnych sprzeczności. Nie był to rajd napędzany optymizmem sektora technologicznego ani niespodzianką w postaci zysków. To była nagła zmiana wyceny bezpieczeństwa i nowa globalna ocena zaufania. Złoto się nie zmieniło, to system uległ zmianie. (…) To, co się teraz dzieje, nie jest wydarzeniem cenowym, to strukturalny reset. To powolna, cicha utrata wiary w systemy, które miały być niezmienne. (…) Zaufanie, jak się okazuje, jest najrzadszym dobrem ze wszystkich. I wiesz co? Znika. Nie ma żadnej polityki oszczędnościowej, w ogólne żadnej wiarygodnej polityki, jest tylko drukowanie, opodatkowanie, pożyczanie i nadzieja. A gdy nadzieja się kończy, na sceną wkracza złoto. (..) Nie zabezpieczysz się przed zmiennością, przed szaleństwem. Nikt ci tego nie powie: złoto nie jest tylko zabezpieczeniem przed inflacją i dewaluacją, jest także ochroną przed szaleństwem. Przed systemem, którym rządzą algorytmy, ego polityków i wyeksploatowane ideologie.<<

Źródło.

* * *

>>(Zakupy złota przez banki centralne) to nie zabezpieczenie, to nie wyjście strategiczne. To prowadzi nas do sedna sprawy: zaufania. Złoto nie wymaga okazywania komuś zaufania, tak po prostu jest. Nie potrzebuje rady gubernatorów, banku centralnego, agencji ratingowej ani dekretu rządowego. Dlatego jest pieniądzem. (…) Jeśli więc uważasz, że złoto i srebro to coś staromodnego, zastanów się jeszcze raz. One są przyszłością. Nie z powodu ideologii, ale konieczności, a w ostateczności rynki poddają się konieczności. To jest ostatnie prawo ekonomii.<<

Źródło.

* * *

>>(…) tendencja spadkowa będzie się pogłębiać. Dwie mogą być reakcje rządu na tę sytuację: interwencja lub bezczynność. W przeszłości standardem była interwencja rządu w postaci pakietów pomocowych i stymulacyjnych, ale takie działanie niesie pewne zagrożenia. Za każdym razem gdy rząd interweniuje przeznaczając więcej pieniędzy, dewaluuję walutę. Drukując więcej pieniędzy, zwiększasz ilość waluty w obiegu, przez co staje się mniej wartościowa w ujęciu realnym. Proces ten przyspiesza ostateczny upadek systemu monetarnego, co prowadzi do inflacji, dalszej dewaluacji oszczędności i powszechnej niestabilności finansowej. (…) Nakaz polityczny jest jasny. Oni interweniują. Próbują zarządzać gospodarką i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec pogorszeniu się sytuacji, ale ich wysiłki ostatecznie spełzną na niczym, bo problem jest znacznie głębszy niż im się wydaje. Mówimy o trwającym od dziesięcioleci narastaniu niezrównoważonego długu (…). Jesteśmy teraz świadkami pogłębiania się kryzysu, ponieważ system finansowy zmaga się z ciężarem własnego długu. Lekcja, jaką z tego można wyciągnąć, jest prosta. Rząd i banki centralne nie mogą bez konsekwencji dalej drukować pieniędzy i napędzać inflacji. Konsekwencje tego stają się coraz bardziej widoczne w życiu codziennym. Od rosnących kosztów utrzymania, przez erozję oszczędności, po pogłębiającą się przepaść między bogatymi i biednymi. Pośród tych wszystkich wydarzeń złoto stało się kluczowym zabezpieczeniem. Banki centralne po cichu zwiększają zakupy złota. Dlaczego? Ponieważ złoto jest jedynym aktywem, którego wartość nie zależy od polityki rządów ani kaprysów banków centralnych. W przeciwieństwie do pieniędzy fiducjarnych, które można dowolnie drukować, złoto przez całą historię zachowało siłę nabywczą. W czasach niestabilności finansowej jest najlepszym sposobem na przechowanie wartości.<<

Źródło.

* * *

>>(…) to daje nam pewien obraz edukacji o znaczeniu złota. Ludzie po prostu nie uważają tego za ważne, nie rozumieją podstaw całego systemu finansowego. Smutne jest to, że prawdopodobnie dowiedzą się tego w bolesny sposób. (…) Obecny system monetarny w zasadzie opiera się na niczym. Dolar nie ma żadnego zabezpieczenia. Nic nie stoi na przeszkodzie tworzenia nowych dolarów, tak więc podaż pieniędzy zbliża się do nieskończoności. (…) Co więc moim zdaniem stanie się z naszym systemem monetarnym? Cóż, istnieje naturalna ewolucja, która okresowo się powtarza. Zaczynamy od solidnych pieniędzy, na przykład złota, a następnie wspieramy je papierowymi obietnicami. To obietnica odkupienia złota. A potem, kilka lat później, to zabezpieczenia staje się częściowe, w których tylko część papierów jest zabezpieczona złotem, a potem są tylko kawałki papieru niemających żadnego pokrycia w złocie. (…) Myślę, że powstanie nowy system monetarny (…).<<

Źródło.