Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 22 kwietnia 2023

Powrót

 130423

Nie wiedzieć jakim sposobem minęło pół roku, przyszła wiosna, wróciłem do domu i oto witam Roztocze.

Jadąc w Sudety uznaję pogodę za sprzyjającą jeśli tylko nie pada, ale wybierając się na lubelskie szlaki chciałem mieć słoneczny dzień. Góry jednoznacznie kojarzą mi się z zimowymi wędrówkami, Roztocze z cieplejszą i bardziej słoneczną połową roku. Prognozy się sprawdziły: cały dzień szedłem pod błękitnym niebem, a byłem tam, gdzie w październiku minionego roku żegnałem Roztocze. W tym wyborze nie było nic symbolicznego, po prostu chciałem raz jeszcze zobaczyć ładne wzgórza i drogi. Na szlaku byłem 12 godzin, ale niewiele przeszedłem zajęty gapieniem się na błękit nieba, dal, kolorowe ślady wiosny albo… siedząc na miedzy i rozmawiając z kolegą.

Tamten październikowy dzień też był słoneczny, trwała wspaniale kolorowa jesień; dzisiaj kolorów niewątpliwie było mniej, ale kwitnienia więcej, a jego zapowiedzi jeszcze więcej.

Niżej zamieszczam dwie pary zdjęć zrobionych w jednym miejscu, pod samotną osiką: jedne zrobione dzisiaj, drugie niemal pół roku temu.


 


 

Z mnogości widzianych małych kwiatków polnych i leśnych niewiele rozpoznałem: wielki łan zawilca gajowego, często spotykane kępy jasnoty purpurowej, odbijające niebo przetaczniki, niepozorną ale ujmującą wiosnówkę i uroczą, wyrazistą gwiazdnicę wielkokwiatową. Niewiele jak na różnorodność wczesnowiosennego kwitnienia. Robiłem zdjęcia (nieudane), a po powrocie pytałem się pewnej strony, na której komputer rozpoznaje rośliny, ale i on miewał wątpliwości. Prawdopodobnie widziałem gwiazdnice, ale nie wielkokwiatowe. Komputer na stronie internetowej podpowiadał mi inne odmiany tej rośliny: zaniedbana (przez kogo, na Boga?!) lub pospolita. A może trawiasta? Jak się rozeznać w tej ilości gatunków, skoro i mądrutka maszyna nie potrafi? A te kwiaty przypominające gwiazdnicę, ale dużo mniejsze? Niezdecydowana strona odpowiadała mi, że może to być rogownica źródlana. Czemu nie poświęciłem roślinie więcej czasu? Przecież nie spieszyłem się nigdzie. Obiecuję sobie nachylić się uważniej przy najbliższym spotkaniu. Swoją drogą ciekawe jest postrzeganie roślinek wykształcających maleńkie kwiatki jako ładniejszych od tych dużych. Może ujmują mnie skromnością? Wiem jednak, że jeśli z bliska uważnie się im przyjrzeć, owa skromność zostaje tylko w małych rozmiarach, bo urodą kwiatki te potrafią dorównać najbardziej znanym z piękności.

Jeśli zauważycie błąd w nazwaniu roślin, proszę o tym napisać.

Wąskie i długie pola falujące po zboczach nie tylko w płaszczyźnie pionowej, ale i zataczające się na boki tak, jakby powtarzały kroki pijanego geodety; miedze wznoszące swoje niemal pionowe ściany aż do piętra lub odwrotnie – stopniowo niknące wśród zielonej oziminy; na nich długie i zbite gęstwiny tarniny, kępy wysokich płowych traw albo drzewa.


 

Skały w górach wydają się istnieć tylko dla siebie, drzewa na roztoczańskich miedzach jakby czekały na nas. Plotę banialuki? Zapewne macie rację, ale znaczna część moich tekstów jest próbą oddania wrażeń, nie opisem realnej rzeczywistości, a ja siedząc pod brzozami na miedzy odnoszę wrażenie nachylania się tych drzew nade mną w opiekuńczym geście. W takich zakątkach dobrze mi się siedzi ze zwieszonymi na między nogami, ponieważ mają wyjątkowy urok i aurę roztaczaną przez brzozy. Nie wiem, jak to możliwe i co na to mówi nauka, pewnie zaprzecza, ale ja, mimo uważania się za materialistę, tę aurę czuję.

W innym miejscu widziałem starą, dużą czereśnię i równie wiekową gruszę, a przy nich kępę tarniny i różany krzew. Nie mam zdjęcia pokazującego całą tę grupę, uwierzcie więc na słowo, że jest ładna. Grusza jeszcze śpi snem zimowym, czereśnia ma nabrzmiałe pąki i tylko patrzeć, jak otuli się bielą kwiatów i buczeniem pszczół. Dwa drzewa, dwie odmienne grupy wspomnień i budzonych obrazów, ale obie ciepłe i ważne dla mnie. Dodam a propos, że nieopodal widziałem pszczelarza ustawiającego kilkanaście uli.

Wojna za granicą, pandemie albo inflacje, popaprane pomysły rządzących, dziwaczne, a nawet szokujące ideologie ludzi – to wszystko nie ma tutaj znaczenia, istnieje gdzieś daleko, w innym świecie. Ten jest swojski, przyjazny, przewidywalny, logiczny i bezpieczny. Kończy się zima, nadchodzą cieplejsze dni, rośliny kwitną, brzozy zaczynają się otulać zieloną mgiełką, za nic mając kłopoty sprowadzone na nas przez nas, a ja mogę czerpać siłę ze stałości przyrody.

Porośnięte lasami wąwozy, jary i najróżniejsze doły są na Roztoczu liczne. Nierzadko podchodzą do dróg, a nawet wchodzą na nie zapadliskami omijanymi ciasnymi zakolami. 

 


Formacje te byłyby ładne swoją dzikością, gęstwiną roślin, ciemną i ciasną głębią, głębokim kontrastem z rozległym i słonecznym przestworem pól, gdyby nie paskudny zwyczaj okolicznych mieszkańców zasypywania ich śmieciami. Dzisiaj też widziałem ten zwykły, niestety, widok na Roztoczu, ale chyba po raz pierwszy widziałem też śmieci nie w dole, a na górze. Oto okazała ściana glinianego urwiska; ma długość kilkudziesięciu metrów, wysokość sięgającą drugiego piętra i jasny beżowy kolor. Jest ładna, prawda? A co widać na szczycie ściany?



 

Obrazki ze szlaku

 Zieleniejący krzew różany. Do jego kwitnienia jeszcze daleko, a już przyciąga wzrok.


 Urocza figurka na polu. Niewątpliwie jej postawienie tam ma związek ze świętami, jednak szczegółów nie znam.

 

Pole zostawionych na zimę słoneczników. Uderzający był kontrast między sczerniałymi główkami tych słonecznych (w pamięci) roślin a błękitem nieba.

Trasa: na południe od wsi Zagroble, Załawcze i Rokitów w zachodniej części Roztocza.

Statystyka: na szlaku byłem 12 godzin, przeszedłem 18,5 km, a przerwy trwały wyjątkowo długo, bo pięć godzin.


















środa, 19 kwietnia 2023

Oblicze ludzkości

 190423

Kupiłem parę książek w antykwariacie; do przesyłki dołączona była ulotka i list od prywatnej fundacji zajmującej się pomaganiem dzieciom w Afryce.

>>Polska Fundacja dla Afryki zbiera na dożywianie 1700 głodnych dzieci na Madagaskarze.

Praca dla dzieci oznacza jedzenie. Podejmują więc każdą: noszenie cegieł, piasku czy kamieni na budowie. Gdy się przyjdzie na targ o 3 rano, to można się nająć do noszenia worków z ziemniakami, ryżem. Około 5 rano można zarobić, zanosząc zakupy klientom do domu. Można pracować nosząc wodę od pompy do czyjegoś domu.

Zarobią przez dzień 1-2 zł, a za to nie da się kupić jedzenia na cały dzień. Zwłaszcza że zwykle ci, którzy pracują, mają na utrzymaniu młodsze rodzeństwo.<<

Fragment otrzymanego listu:

>>Ostatnio napisałem maila do współpracownika z Madagaskaru z pytaniem: Co u was słuchać? Odpowiedział mi: Ten tydzień był u nas dobry, bo nikt nie zmarł z głodu…

Zdesperowane matki karmią dzieci wodą z cukrem, bo – same niedożywione – nie mają wystarczająco pokarmu. Do naszych przychodni trafiają roczne dzieci ważące mniej niż 5 kg.<<

Na stronie fundacji przeczytałem sprawozdanie za ubiegły rok:

>>W 2021 roku dzięki Państwa darowiznom przekazaliśmy na pomoc Afryce ok. 8,6 mln zł. To ogromna kwota, biorąc pod uwagę, ile dobrego można zdziałać na kontynencie, na którym za jedną złotówkę można uratować ludzkie życie (w Togo tyle kosztuje porcja soli leczniczej, wstrzymującej biegunkę u dzieci).<<


Jedna rakieta Javelin służąca do niszczenia czołgów kosztuje 80 tys dolarów. Niemiecki czołg Leopard kosztuje 6 milionów, a amerykański Abrams ponad 8 milionów dolarów.

Zadałem Google pytanie: „Ile świat wydaje na zbrojenia?”.

Oto odpowiedź:

>>Globalne wydatki na zbrojenia sięgnęły w 2021 roku rekordowego poziomu 2,11 bln dol. – mówią wyliczenia sztokholmskiego instytutu SIPRI. Państwa z całego świata zwiększyły wydatki zbrojeniowe w 2021 r. o 0,7 proc., co było siódmym rokiem wzrostowym z rzędu. <<

2110 miliardów dolarów w ciągu roku, a więc 5780 milionów dziennie. 67 tysięcy dolarów w każdej sekundzie doby, tygodnia i miesiąca. Przez cały rok, a w każdym kolejnym więcej i więcej. W czasie czytania przez was tych kilku zdań, ludzkość wyda na maszyny do zabijania kilkanaście milionów dolarów. W tym czasie (trzech minut) umrze trzydzieścioro dzieci, które można było uratować gdyby nie brak pieniędzy, o czym dowiedziałem się na stronie UNICEF.

Ludzie są bardzo różni. Są wśród nas filantropi, ludzie poświęcający się dla dobra innych ludzi, są też skrajni egoiści i nawet ludobójcy, a jako całość, jako ludzkość, jesteśmy barbarzyńcami, bo nie dobro, a zło bardziej jest widoczne w naszych działaniach.

Wpłaciłem pieniądze, ale mocuję się z wyrzutami sumienia. W weekend pojadę na parodniową włóczęgę po Roztoczu wydając na nią kilkaset złotych, a powinienem wydać te pieniądze na głodne dzieci. Bronię się przed samym sobą tłumacząc, że przecież nie uratuję świata. Nie uratuję, ale mogłem więcej obiadów opłacić.

Mogłem. Mogę.

Będę wpłacał.  Tyle mogę zrobić.





Zdjęcia skopiowałem ze strony UNICEF, link jest wyżej.

niedziela, 16 kwietnia 2023

Trawy i ludzkość

 060423

Pamiętacie ostrzeżenia o głodzie milionów ludzi w Afryce jako skutku zablokowania wywozu zboża z Ukrainy? Czy dostrzegacie związek tej sytuacji z trawami? Jeśli nie, to przeczytajcie. Tekst jest o rozlicznych i głębokich związkach ludzkości z tymi roślinami.

Cytuję tutaj książkę „Ziemia i życie. Rozważania o ewolucji i ekologii” Marcina Ryszkiewicza. W paru miejscach tekst skróciłem, miejsca zaznaczając wielokropkiem w nawiasach (…).

Zdjęcia zrobiłem w Górach Kaczawskich w ciągu kilku ostatnich lat.


>>Obawiam się, że tym razem wstęp będzie dłuższy od rozwinięcia, a liczba dygresji przewyższy liczbę przykładów do tzw. tematu wiodącego. W przyrodzie jednak wszystko jest ze sobą połączone, obiekty izolowane w ogóle nie istnieją (…), może zatem właśnie takie swobodne unoszenie się na fali skojarzeń daje nam czasem lepszy wgląd w złożoność otaczającej nas rzeczywistości od rygorystycznego trzymania się tematu. Nie można zrozumieć drzew badając tylko pień – bez korzeni, na których spoczywa, i bez gałęzi, w które się rozrasta.

Jeśli trawy dały asumpt do całej tej skłębionej sieci dygresji, to dlatego, że są one organizmami, których wielkim wynalazkiem ewolucyjnym było wymknięcie się z tego morderczego „wyścigu zbrojeń” przez niezwykły fortel. Zamiast unikać za wszelką cenę możliwych konsumentów, trawy oparły swą strategię na zupełnie innej zasadzie – dać się zjeść i wyciągnąć z tego korzyści. Odnieść zwycięstwo dzięki swej słabości.

Trawy pojawiły się późno w ewolucji roślin. Ich szczątki kopalne pochodzą z połowy trzeciorzędu (sprzed niespełna 30 milionów lat), są więc młodsze niż takie wielkie grupy roślin, jak mchy, paprotniki, szpilkowce, czy większość kwiatowych. Trawy osiągnęły jednak wkrótce niebywały sukces ewolucyjny: prerie Ameryki Północnej i pampasy Ameryki Południowej, stepy Eurazji i sawanny Afryki to olbrzymie obszary kuli ziemskiej, na których stanowią one dominujący, nieomal jedyny element roślinny.

Co przesądziło o ich sukcesie? Kiedy kosimy trawnik kosiarką, trawa nie zamiera, przeciwnie, wtedy właśnie rośnie najbujniej i jest najbardziej produktywna. Spróbujmy podobnie traktować inne rośliny, a ich ucięte pędy nigdy już się nie wyciągną, liście nie odrosną. Porządna pielęgnacja trawnika polega na jego częstym strzyżeniu – nie tylko dlatego, że to pomaga trawom, ale i dlatego, że przeszkadza wszystkim innym roślinom. W rezultacie – trawy zostają same.

Oczywiście, trawy nie przystosowały się do kosiarek (…) i nie im zawdzięczają swoje sukcesy. Lecz w tej roli człowiek zastąpił tylko olbrzymie rzesze trawożernych zwierząt (głównie ssaków), które od milionów lat obgryzały liście i pędy traw całego świata, przyczyniając się do ich sukcesu. Bez zwierząt trawożernych nie byłoby i traw, a w każdym razie stepów (i wszystkich ich lokalnych odmian). A bez stepów, nawiasem mówiąc, nie byłoby i człowieka. Nasze losy i losy traw sprzęgły się nierozerwalnie.

Sukces traw polegał na zerwaniu z niemal wszystkimi tak zwanymi trendami ewolucyjnymi, które się w dziejach roślin zarysowały. (…) wróciły do znacznie starszej ewolucyjnie wiatropylności (…). Trawy zredukowały do minimum swą morfologię – do prostego pędu i kilku długich, niczym nie wyróżniających się liści – uprościły też swe korzenie, które stały się gęstwiną prawie identycznych, nie zróżnicowanych odrostów. Ale największym zapewne wynalazkiem było odwrócenie „filozofii wzrostu”. Zamiast rosnąć od czubka, trawy przyrastają od dołu. Co to oznacza?

Wzrost to złożony i skomplikowany proces. Rośliny rozwiązały ten problem, wytwarzając wyspecjalizowane organy, tzw. ośrodki wzrostu, w których komórki dzielą się intensywnie, inne organy zostały tych funkcji pozbawione (…). U roślin wzrost odbywa się, mówiąc najogólniej, w górę (lub w dół w przypadku korzeni) oraz na boki, i oba te rodzaju wzrostu mają swe własne ośrodki, zwane merysytemami. Wzrost ku górze odbywa się się w stożku (wierzchołku) wzrostu, zazwyczaj na szczycie każdego pędu. Gdy ten szczyt utniemy lub gdy odgryzie go zwierzę, pęd przestaje rosnąć (przynajmniej na długości).

Otóż trawy, jak mówiliśmy, przeniosły swój „wierzchołek” wzrostu do podstawy pędów i liści (…). Gdy odetniemy wierzchołek trawy (pędu lub liścia), trawa odrasta; gdy obcinać będziemy często, trawa będzie odrastać szczególnie intensywnie. (…)

Wiatr daje możliwość „taniego” rozsiewania pyłku i nasion, ale tylko na otwartych przestrzeniach. Trawy właśnie skorzystały z tej nadarzającej się okazji, przechodząc na wiatropylność. By ich strategia była w pełni skuteczna, dżungle tropikalne, których gęstwina zatrzymuje wiatr niemal zupełnie, musiały jednak ustąpić miejsca terenom możliwie jak najbardziej otwartym. I trawy nie tylko wykorzystały powstanie takich właśnie terenów, lecz także jak najefektywniej przyczyniły się do ich ekspansji. Jak widzieliśmy, „cel” ten osiągnęły dwiema metodami: przez przywabienie (a nawet, poniekąd, stworzenie) odrębnej klasy stadnych, trawożernych zwierząt, których nieustająca aktywność uniemożliwia wzrost siewek większości roślin, oraz przez stworzenie warunków do częstych, choć krótkotrwałych pożarów, niszczących wszystko to, czego zwierzęta zniszczyć nie zdążyły. (ale ocalenie korzeni traw – dopisek K.G.)

W ten sposób niewielkie zrazu obszary porośnięte trawami poczęły się w szybkim tempie powiększać, a stepy i sawanny opanowywać coraz większe obszary lądów. Za nimi coraz to nowe grupy zwierząt przechodziły na trawożerność, przyczyniając się tym samym do jeszcze większego sukcesu traw. Co więcej, zamieniając obszary leśne, dające liczne możliwości kryjówki, na otwarte stepowe przestrzenie, zwierzęta zaczęły się skupiać w stada, gdyż tylko tak unikać mogły rosnącego zagrożenia ze strony coraz liczniejszych, przywabionych łatwo widoczną zdobyczą, drapieżników. Stadność zachowań, rozbudowane życie społeczne, rosnąca doskonałość zmysłów, a co za tym idzie i rozwój mózgu, wszystko to są cechy, które swój rozwój zawdzięczają poniekąd trawom. W takich warunkach, w tej scenerii i wśród takich zwierząt pojawił się na Ziemi człowiek. Wiele, bardzo wiele z naszych cech zawdzięczamy trawom – dietę (zwłaszcza powszechność wypieku chleba), zachowania społeczne, może nawet psychikę.

Naukowcy są zgodni, że powstanie człowieka wiązało się bezpośrednio z pojawieniem się wielkich, otwartych trawiastych przestrzeni, jakimi były afrykańskie i azjatyckie sawanny. Nasz los od początku splótł się z losem traw, i do dziś z żadną inną grupą roślin nie wiążą nas tak bliskie związki. Wszystkie bez wyjątku zboża należą do traw; każdy niemal lud korzysta z innego ich gatunku, od azjatyckiego ryżu, przez afrykańskie sorgo i europejskie żyto, aż po amerykańską kukurydzę. Do traw należy trzcina cukrowa, pierwszy dostawca cukru dla ludzi, i papirus, który patronował narodzinom niejeden cywilizacji. Trawą jest też, choć trudno w to uwierzyć, bambus, niezastąpiony w życiu ludów Azji południowowschodniej.

Dzięki temu, że ich odżywcze ziarna są wyjątkowo zdatne do długotrwałego przechowywania, trawy pozwoliły nam zbudować miasta i zasiedlić najbardziej niegościnne tereny. Trawom zawdzięczamy możliwość hodowli zwierząt na mięso i skóry, pośrednio dzięki nim możliwy był przez całe stulecia transport pomiędzy najodleglejszymi nawet regionami i wszystkie zwierzęta pociągowe i wierzchowe są trawożerne (…).

Żadnej innej grupie roślin nie zawdzięczamy tak wiele i dlatego warto poświęcić im naszą uwagę. Zwłaszcza, że dzięki nim możemy uświadomić sobie pewną ważną ewolucyjną naukę: słabość może być źródłem siły, jeśli tylko właściwie ją wykorzystać.<<


 






wtorek, 11 kwietnia 2023

Przedwiośnie i wiosna według Gołubiewa

 110423

Cytaty pochodzą z „Bolesława Chrobrego”, wielkiej zawartością, wartością i objętością powieści Antoniego Gołubiewa. Zdjęcia są wykonane przeze mnie w Górach Kaczawskich w ciągu ostatnich dwunastu lat.

* * *

>>(…) gruboziarnisty śnieg przepojony był wodą, siąkał nią przy każdym stąpnięciu człowieka, świat był szary, zamglony, sosny kapały wielkimi kroplami zbierającej się na kiściach wilgoci, wiatr pachniał dalą, budził w zwierzętach i ludziach chęć odmiany, nadzieję lepszego życia (…)<<

>>Wicher rósł. Huk morza ginął za piaszczystymi wydmami. Polany świeciły łysinami odtajałej ziemi, śnieg ściął się w skarbowaną, krupiastą gołoledź. Burczały wiosenne potoki.<<

>>Mokry śnieg leżał grubymi płatami na płaskich gałęziach jedliny. Topniało. Ciężko padały krople. (...) las był biały od śniegu, czarny od mokrego igliwia; mocno pachniał tą czarną zielenią.<<

>>Olszyna z obu stron drogi pachnie cierpko, brzoza sypie baziami. Zimne obłoki świecą spoza gałęzi.

Głębiej między drzewami leży jeszcze śnieg, wieje wilgocią wiosennego tajania.

Puszcza pachniała wiosenną, duszną wilgocią. Topole napęczniały, wraz trysną młodym, lepkim liściem.<<

>>(…) słońce wisiało już nisko, dzień się nachylił. Cienie drzew wybiegały fioletowymi smugami na brunatne wzgórza, śnieg się żółcił. Pachniało mocno ziemią, gniłym liściem, jarową wilgocią. Rzeczka przybrała, niosła bure wody z bulgotaniem, szybko, jakby pośpiesznie, pluskała po brzegach, po pniach drzew, zieleniała w cichych zalewach.<<

>>Wieczór spłynął ciepły, cichy, mgły zasłały moczary i bór. Drzewa brodziły w tumanach, buciorami dusiły wsiąkliwy mech. Chomik poczuł wilgoć na grzbiecie, ocknął się, przeciągnął, rozsunął gnijące liście, wyjrzał z norki. Pachnąca wilgoć chlupnęła gęstym oparem. Lis przebiegł bezszelestnym krokiem przez gąszcz malin, wychynął na skraj, stanął, pociągnął długim nosem. Strzyżyk zaczykał na gałęzi, podskoczył wyżej, znów zaczykał. Stado dzikich koni nadbiegło do wody, przodownik stał chwilę, węszył, patrzył; klacze pchały się za nim nerwowym kłębem; ogier wszedł do pęciny w płaskość, łeb schylił, powąchał, zaczął pić. Kaczki, gęsi, łabędzie kluczące z wyraju opadały na trzęsawiska, szerokimi dziobami szukały półzgniłych badyli, wygrzebywały kłącze, żerowały. Wrony kracząc leciały ku puszczy. Szedł zmierzch. I lęk. I noc. Mgła przesłoniła wstęgę ognia na zachodzie, nasiąkła opalem. Miesiąc wytoczył się i wyjrzał zza czarnych strzępów w ciepłą ziemię. Przyszedł mokry powiew, przeleciał po gałęziach, zaszumiał po puszczy. Ziemia ocknęła się, westchnęła, czekała. Zbliżał się deszcz.<<

>>Czarne chmura zawaliła niebo. Skrzydła huraganu przeleciało przez morze, pobieliwszy je całe po horyzont. Wicher smagał, huczał na krawędziach skał. Woda wspięła się nagle, stanęła dęba, skoczyła na brzeg. Waliła w kamienie tysiącem obuchów. Trzej wędrowcy, zawieszeni kędyś pod uskokiem, na jakiejś krawędzi skalnej, wąskiej i oślizłej, patrzyli, jak rozpienione bestie wodne darły się na nią, rzucając się prostopadle w górę i opadając rozbite w biały puch. Ryk fal głuszył ryk wichru. Naraz sina światłość rozcięła półmrok świata. Po rozjuszonym morzu przewalił się pierwszy tej wiosny grzmot. Zatoczył aż za widnokrąg i wrócił rozrośnięty i ogłuszający. Widzieli rozczochrane pioruny bijące w bezdnię wód. Ulewa chlusnęła ukosem, niesiona przez wiatr.<<

>>Woda niosła ich szybko, wezbrana i bura, rozbijająca się między nadrzecznym gąszczem borów w nieokiełzaną, ryczącą pianę. Okrągłe wiry obracały wolno zwały gałęzi i śmiecia, przegniłego zielska o podmytych, zwalonych w rzekę pni.<<

>>Dzień był wietrzny, naganiał obłoki; spoza grodu napływała poszarpana chmura, wysuwała długie czarne macki, łapała obłoki, zasnuwała niebo; gdzieś w głębokości błyskało i grzmot warczał. Wiatr się zakręcił, zaczął zwijać garsteczki kurzu i źdźbła słomy w szybkie, biegające lejki. Słońce pociemniało, groza ogarnęła świat. Gród się odcinał czarną szczerbatą masą od szarosinych chmur. Szła burza.<<