Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 25 maja 2023

Ludzkość a wojna

 250523

Współczesna wojna kojarzy mi się czasami z okładaniem się workami pieniędzy: kto ma ich więcej, a więc dysponuje cięższym workiem, skuteczniej może walnąć w czerep przeciwnika. Problem tylko w jednorazowości zastosowania tego worka, czyli broni. Przy drugim zamachu trzeba mieć nowy worek i nową górę banknotów, bo starego już po prostu nie ma. Do tego wszak sprowadza się odpieranie ataku rakietą wartą sto kilo złota drugą rakietą wartą kolejne sto kilo złota, gdy jednocześnie umiera setka dzieci z braku paru deka tego kruszcu na jedzenie dla nich!

W niektórych starych kulturach plemiennych spór rozstrzygali sami bezpośrednio zainteresowani adwersarze okładając się pięściami albo pałkami, słuszność była po stronie właściciela mocniejszej pięści lub twardszej czaszki. Ten pomysł nie jest prymitywny, a wprost przeciwnie – mądry i cywilizowany. Nasz jest barbarzyński.

Spójrzcie na to zdjęcie: żołnierz, stosy sprzętu do zabijania i poranione drzewa. Wiele widziałem podobnych zdjęć z wojny w Ukrainie, zamieszczam to jedno, bo trudno wszystkie kopiować do laptopa. Na wojnie giną ludzie i zwierzęta, ale też i drzewa. Mimo ludzkiego barbarzyństwa może nie było tych śmierci, gdyby politycy byli chociaż trochę lepsi i mądrzejsi od średniej dla społeczeństw. Nie są tacy. Są głupsi i gorsi, są zakałą ludzkości. Wybieramy ich, słono opłacamy, dajemy władzę, a oni zamiast wiernie nam służyć, potrafią doprowadzić do wojny, jak to pokazuje historia od czasów Peryklesa. Wojny na worki naszych pieniędzy, wojny, w której giną ludzie, zwierzęta i drzewa, a logiczne jest i sprawiedliwe, by sami ze sobą wojowali na pałki i własne czerepy.

* * *

Cytat z wykładu na kanale YT „Wolność w Remoncie”, prowadzonym przez Tomasza Wróblewskiego z Warsaw Enterprise Institute.

>>Nic, co stworzyli sami Rosjanie przez ostatnie 300 lat, nie przełożyło się na świetność ich państwa. Ani kapitał ludzki, ani trwałe sojusze, ani myśl polityczna. Jeśli Rosja jest cywilizacją, jak lubi powtarzać Putin, to to jest cywilizacja zmarnowanych szans, cywilizacja autodestrukcji. (…) Tym, co ostatecznie decyduje o wygranym pokoju, nie jest brutalna siła, ale fundamenty cywilizacyjne, idee, instytucje. Wszystko to buduje trwałe odporności i przewagi. (…) Jeżeli gdzieś w ostatnich 30 latach w historii Rosji mieliśmy od czynienia z jakimś przebłyskiem, jednym czy drugim geniuszem taktycznym, to w żaden sposób, w żaden nie przyczyniło się do cywilizacyjnych świetności Rosji. (…) Ameryka, jak i cały Zachód, przeżywają obecnie wielki kryzys moralny, tożsamościowy, i skutkiem tego właśnie jest rozprężenie i chaos geopolityczny. Tym, co na nowo może Zachód scementować, to jak na ironię losu wizja która nam grozi ze strony chińskiej alternatywy, czyli świat anarchii spięty brutalną siłą jednego imperium ponad wszystkimi.<<

Pan Wróblewski wspomina o kłopotach Zachodu. Dostrzegam je i uważam, że najgłębsza ich przyczyna tkwi w zbyt długim okresie spokoju i dobrobytu. Nam, ludziom, brak presji poważnych niebezpieczeństw i niedostatków mocno szkodzi – i odwrotnie: ta presja wpływa na nas ożywczo. Stawia nas na nogi. Pozwala jasno oceniać, co w życiu jest ważne, co mniej, a co jest wymysłem gnuśniejących umysłów. Mobilizuje do działania i pokonywania przeszkód. Ułatwia ustalanie celów, a te czyni łatwiej dostrzegalnymi i wartościowszymi.

Szkoda tylko, że to otrzeźwienie związane jest nierzadko z morzem ruin i bezkresem cierpień, jeśli dochodzi do wojny. Właśnie ten dostrzegalny, chociaż nie kategoryczny, związek jest straszny, bo wystawiający nam jak najgorszą ocenę i źle wróżący na przyszłość. Jeśli nawet nie dochodzi do wojny, ponosimy ogromne koszta niekończących się przygotowań do niej. Ile moglibyśmy osiągnąć, jak żyć, gdyby nie one? Gdy bylibyśmy inni?

Dopisek.

Słowa rosyjskiego dziennikarza Aleksandra Niewzorowa (z konieczności mieszkającego bodajże we Włoszech) w tłumaczeniu Andromedy, przepisane z jej kanału na YT.

>>Wojna na Ukrainie rozebrała Rosję do naga i jest już absolutnie pewnym, że Rosja to nie imię państwa, jest to nazwa systemu. Paskudnego, śmiertelnego i skrajnie podłego systemu, ciężkiej choroby ludzkości. Nie ma już wątpliwości co do jej śmiertelności. No, coś podobnego do szczególnego szczepu dżumy.

(…) Praktycznie każda wojna w całej historii Rosji była Buczą, była tym samym zestawem bestialstwa, morderstw i przestępstw.

(…) Rosja wiecznie nadymała swoje botoksowe policzki „ratowniczki ludzkości”, ale sama okazała się tym złem, przed którym trzeba w trybie pilnym ratować planetę.

(…) Nawet pełne wojskowe strategiczne zwycięstwo z wypchnięciem Rosji ze wszystkich, absolutnie ze wszystkich ukradzionych terytoriów, to… to niestety nie jest zwycięstwo. Zwycięstwo to likwidacja Rosji jako agresora, a Rosja jest wyłącznie agresorem. Ona nie ma innej roli historycznej, ona nie ma innego przeznaczenia, ona nie ma żadnych innych umiejętności. Pozbawiając ją możliwości bycia agresorem, podbijania, topienia, dokonywania ludobójstw, deportowania, palenia i gwałcenia, pozbawiacie ją sensu istnienia.<<

 

czwartek, 18 maja 2023

Na roztoczańskich polach

 130523

Czas kwitnienia, najpiękniejszy czas. Na miedzach, przydrożach, brzegach pól, na mniej używanych polnych drogach, widzę kwiaty. Najczęściej małe, niepozorne (ale tylko pozornie!) kwiatki, ale jest ich mnóstwo. Na wąskiej zielonej miedzy potrafią gromadnie kwitnąć gwiazdnice, jasnoty, przetaczniki, przy nich setki i tysiące fiołków trójbarwnych, by wymienić tylko te nieliczne mi znane, a wszędzie te najmniejsze, najłatwiej chowające się wśród traw, jak taszniki poznane w tym roku. Pola nagle stały się jaskrawo żółte od niepoliczonych kwiatów rzepaku, a później, gdy te rośliny zajmą się swoimi owocami, zabielą się pola gryki. Nim opadły płatki zawsze spieszącej się mirabelki, już rozkwitły czereśnie i tarniny, a niewiele później pojawiły się różowe pąki na jabłoniach, pęczniały szybko, rozchylały się (to erotyka natury w czystej postaci!) prostowały płatki, i oto staję pod przydrożną jabłonią patrząc na cud jej kwitnienia.



 To nie koniec, bo przecież zaraz zakwitną głogi, bo róże i lipy szykują się do swoich słodkich i pachnących godów, bo wśród najróżniejszego zielska przydroży, wśród zbóż, czekają na swój czas maki i chabry, a gdy wydawać się będzie, że wraz z dojrzewaniem zbóż zbliża się kres kwitnienia, pojawią się kwiaty końca lata, a wśród nich wyjątkowa dla mnie cykoria.

Czas od pierwszych wiosennych kwiatów do zszarzenia wspaniałych kolorów jesieni jest oczekiwany i znany, a jednocześnie mimo swojej niezmienności w każdym kolejnym roku staje się w moich oczach pełniejszy, bogatszy, wspanialszy, a nade wszystko cenniejszy. Będąc nieodmiennym przecież rytmem natury, zaskakuje coraz bardziej.

Spędziłem kolejny piękny dzień na roztoczańskich polach.

 

Oto lipa i jabłoń rosnące na polu. Tak zwykły widoki, a tak niezwykle ładny, ujmujący, budzący tyleż ciepła w serduchu! Kręciłem się przy lipie, oglądałem kwiaty jabłoni, odchodziłem, wracałem i patrzyłem. Patrzyłem. 


Chwaliłem się lipami kaczawskimi mającymi po dziesięć pni, a dzisiaj poznałem lipę, której naliczyłem ich przynajmniej 20. Rośnie na polu, duża, zielona od samej ziemi, widoczna z daleka, przyciągająca wzrok. W gęstwinie liści i gałęzi trudno było liczyć pnie i jeszcze trudniej ustalić, ile drzew tak naprawdę rośnie wtulonych w siebie. Może jest to cały zagajnik lipowy?

Wiem, jak trafić w te miejsca, pamiętam drogi i miedze, wrócę na pewno. Swoją drogą coraz więcej mam takich zwykłych-niezwykłych miejsc na Roztoczu.

 

Fragment mojej drogi wypadł w pobliżu dużej linii energetycznej; ich widok fascynuje mnie i budzi technika drzemiącego we mnie.

Każdy wie, jak łatwo wykorzystać energię elektryczną w najróżniejszych zastosowaniach, ale raczej nie wszyscy pamiętają ze szkoły, jak prosto i jednocześnie tajemniczo powstaje. Otóż wystarczy w zmieniającym sie polu magnetycznym umieścić przewód, czyli zwykły drut – i już! Można też odwrotnie: w stałym polu magnetycznym ruszać przewodem – jak w popularnym dynamie rowerowym, w którym pole wytwarza magnes, a w jego środku kręci się wałek z nawiniętym przewodem. Mamy prąd! Mamy światło, działa telefon i TV, działa lodówka i sto innych urządzeń. Problem tylko w napędzeniu tego wirującego wałka, czyli wirnika. W elektrowniach atomowych, węglowych i gazowych napędem są turbiny: to wały z łopatkami, na które puszczana jest pod dużym ciśnieniem para wodna; w elektrowniach wodnych na łopatki turbin działa woda płynąca z impetem po spiętrzeniu. W elektrowniach wiatrowych na łopatki dmucha wiatr – zawodowa odmiana dziecinnego wiatraka. To czar pierwszy. Drugim jest stan podobny do fizycznego nieistnienia tej energii, skoro nie widać jej, nic nie waży, nie ma zapachu ani wyglądu. Bo i cóż to takiego, ten „zorganizowany ruch elektronów”? To takie niewiadomoco. Trzecim czarem jest możliwość jej przesyłania zwykłym drutem rozpiętym na słupach, a dodam, że pędzi ona z szybkością światła. Jeśli włącznik będzie w Warszawie, a żarówka z Sydney, zapali się ona z opóźnieniem setnych części sekundy.

W rowerze energia biegnie cienkim przewodem, bo jest jej niewiele, na dwie żarówki, takimi liniami jak na zdjęciu przesyłana jest energia zdolna zagotować w ciągu minuty wodę w dużym basenie.

A pod przewodami rośnie rzepak. Jest między nimi swoiste podobieństwo, naprawdę!

Zauważyliście, jak wiele sieje się rzepaku? Tyle nie zjadamy, skoro z hektara uzyskuje się przynajmniej tysiąc litrów oleju, my ten olej wlewamy do baków jako tak zwany biodiesel. Tutaj właśnie jest zapowiadane podobieństwo: rzepak też daje energię, chociaż nie elektryczną, a chemiczną, do zasilania silników spalinowych.

Obrazki ze szlaku

 Wiem, że trudno rozpoznać co fotografowałem, więc podpowiem: to kępa wyjątkowo dużego tasznika. Najwyższy kwiat sięgał mi pasa, a zwykle plącze się w połowie łydki albo i przy kostkach.

 Dwa malutkie dębaczki na stromej miedzy. Czy będzie im dane stać się dębami? Czy za sto lat samotny wędrowiec usiądzie w ich cieniu i będzie patrzył na wzgórza wokół? Jaki będzie jego świat?

 Dwa kolory, tym razem z domieszką bieli.

 Fiołki trójbarwne. Kwiatów tego gatunku widzę mnóstwo, ale akurat te są z tych rzadszych, wyraźnie trójbarwnych. Tak łatwo je nie zauważyć, a tak są ładne.

 W oddali, na linii widnokręgu, widać zalesione wybrzuszenie, to wzgórze Samolejowa. Kusiło mnie i skusiło. Drugie zdjęcie zrobiłem ze szczytu.



Późne popołudnie, ostatnia droga, ostatni kilometr szlaku. Kilka pięknych brzóz, a przy nich...

Druty widoczne w popiele to zapewne zbrojenie opon, a jeśli tak, to wyobraźcie sobie, jak bardzo się tutaj dymiło w czasie ich palenia.


 Brzozy na wysokiej między. Najładniejszy widok, najładniejsze drzewa.

 Kwitnie aronia. Pisze się o baldachogronach tych kwiatów, ale ja tak nie napiszę, bo wyraz mam za brzydki. Same kwiaty są ładne, a kiedy patrzę na długie rzędy krzewów tych roślin, w ciemnej zieleni liści widzę nieskończoną ich ilość.

Trasa: z Cieślanek do Węglinka, a z tej wioski na wzgórze Samolejowa nie najkrótszą drogą, i powrót do Cieślanek przez wieś Blinów Drugi. To zachodnie Roztocze, kilkanaście kilometrów na wschód od Kraśnika.

Statystyka: równo 12 godzin na szlaku długości 21,5 kilometra, a przerwy trwały pięć godzin. Czasami mam wątpliwości co do poprawności tych statystyk, skoro jednocześnie program rejestrujący trasę wyliczył dzisiaj łączną wysokość podejść na ponad 1500 metrów. Rzut na mapę lub rozejrzenie się po okolicy pozwala ocenić tę wielkość na pojedyncze setki metrów. Można się zastanawiać, czy było ich 200 czy 300, ale nie półtora kilometra. Tyle podejść miałbym idąc na Śnieżkę, nie na Roztoczu. Wydaje mi się jednak, że dystans liczony jest w miarę poprawnie.