160823
Gorące, nieruchome powietrze. Krople potu na szkłach okularów. Pieczenie oczu zalewanych potem zmieszanym z kurzem i ściekającym z czoła. Dłonie ślizgają się na rękojeściach kijów. Mokra koszula i majtki oblepiają ciało, omalże parzą i ciążą niczym zbroja. Wziąłem 4,5 litry płynów; czy nie zabraknie? Na podłodze w samochodzie chyba leży awaryjna butelka wody… – myśl snuje się wolno, ociężała jak i ciało. Ożywa na wyobrażenie chłodnego prysznica po powrocie. Garściami zrywam dojrzałe owoce aronii, są napęczniałe, matowoczarne i nagrzane słońcem. Wsypuję po kilka do ust, zgniatam i wysysam z nich sok. Dobrze gasi pragnienie.
Upalny letni dzień. Taki, za jakim tęsknię w niekończące się zimowe dni, gdy dłonie mi marzną w dwóch parach rękawic. Nie narzekam na upał. Znoszę go dobrze, znacznie lepiej niż zimno. Upalnych dni jest tak niewiele, że grzechem wobec lata byłoby marudzenie. Tylko żeby ciało tak mi się nie lepiło i nie gryzły te latające potwory…
Wróciłem pod Goraj, gdzie byłem dwa tygodnie temu, chcąc lepiej poznać wyjątkowo ładne okolice tego miasteczka. Starałem się nie iść tamtymi śladami, chociaż nie zawsze to było możliwe, tym bardziej, że był i drugi powód powrotu: piękna brzezina i… scyzoryk. Już tłumaczę: będąc tam po raz pierwszy, znalazłem kozaki. Wyjąłem z plecaka scyzoryk i parę grzybów ściąłem, ale okazały się robaczywe. Wieczorem nie znalazłem w plecaku nożyka. Tani był, taki najzwyklejszy, i na pewno nie wróciłbym z powodu tej straty, ale był on tylko pretekstem. Głównym powodem była brzezina – jedna z najładniejszych w znanej mi części Roztocza, a dla uzasadnienia powrotu do brzóz nie jest nic potrzebne, wystarczy jakże zrozumiała chęć ponownego zobaczenie ich urody. Brzozowy lasek zobaczyłem jeszcze ładniejszym, scyzoryka nie znalazłem, ale widziałem mnóstwo uschniętych kozaków.
Miejsca najładniejsze dla mnie na Roztoczu są tak urozmaicone, że aby zobaczyć nowe ich szczegóły, widoki wcześniej niedostrzegalne, wystarczy wracać drogą biegnącą o sto czy dwieście metrów od pierwszej. Rzadko jest to możliwe drogami, ale teraz, gdy żniwa są w pełni i połowa pól już opustoszała, iść mogę w zasadzie bez żadnych ograniczeń; chyba że trafię na kilometrowej długości uprawę kukurydzy, a takie się zdarzają. Ślady takiego poznawania okolicy widać na mapie trasy.
Mam na pulpicie jedno z moich ulubionych zdjęć, zrobiłem je w pierwszych dniach czerwca, pola jeszcze były zielone, jeszcze lato było przede mną. Tak było niecałe trzy miesiące temu! Nie mogę dłużej udawać niewidzenia, dłużej zaprzeczać zmianom kolorów coraz bardziej upodobniających się do jesiennych. Owszem, drzewa są zielone, ale ta zieleń ściemniała i się zakurzyła, zmatowiała. Po zieleni pól ani śladu, późniejsze miodowe barwy coraz częściej ustępują płowym, a i te stopniowo ciemnieją. Są jednak liczne jeszcze kwiaty, piękne jak i te wiosenne, a gdy świeci słońce, gdy jest ciepło (a niechby i upalnie), gdy zobaczę pierwsze żółciejące liście, widzę dojrzałą urodę późnego lata. Tym cenniejszą i piękniejszą, im bliższą końca.
PS
Chłodny prysznic był wielką przyjemnością.
Obrazki ze szlaku
Nadal kwitną gwiazdnice.
Kurzy się ostrożeń.
Butelki na plantacji. Było ich więcej, ale tyle wystarczy. Leżą przy malinowych krzewach, na prywatnej plantacji, porzucone przez ludzi zbierający maliny. Wyrzucają plastikowe śmieci pod nogi, na swojej ziemi!! Trudno o jaskrawszy przykład estetycznej gruboskórności.
Pojemniki na polu. Zostaną uprzątnięte czy trafią w krzaki? Stawiam na ich uprzątnięcie w pobliskie krzaki. Przesadzam? Krzywdzę kogoś? To proszę rozchylić pierwsze napotkane przydrożne krzaki w pobliżu roztoczańskiej wsi.
Mirabelki. Zrywałem te, które niemal same odpadały po dotknięciu i jadłem – wyjątkowo smaczna kompozycja słodkości miąższu i winności skórki.
Trasa: pola na wschód od miasteczka Goraj na zachodnim Roztoczu.
Statystyka: 17 km w czasie 6,5 godziny, a przed upałem ukrywałem się przez prawie sześć godzin.