Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 22 sierpnia 2023

W upalny dzień

 160823

Gorące, nieruchome powietrze. Krople potu na szkłach okularów. Pieczenie oczu zalewanych potem zmieszanym z kurzem i ściekającym z czoła. Dłonie ślizgają się na rękojeściach kijów. Mokra koszula i majtki oblepiają ciało, omalże parzą i ciążą niczym zbroja. Wziąłem 4,5 litry płynów; czy nie zabraknie? Na podłodze w samochodzie chyba leży awaryjna butelka wody… – myśl snuje się wolno, ociężała jak i ciało. Ożywa na wyobrażenie chłodnego prysznica po powrocie. Garściami zrywam dojrzałe owoce aronii, są napęczniałe, matowoczarne i nagrzane słońcem. Wsypuję po kilka do ust, zgniatam i wysysam z nich sok. Dobrze gasi pragnienie.

Upalny letni dzień. Taki, za jakim tęsknię w niekończące się zimowe dni, gdy dłonie mi marzną w dwóch parach rękawic. Nie narzekam na upał. Znoszę go dobrze, znacznie lepiej niż zimno. Upalnych dni jest tak niewiele, że grzechem wobec lata byłoby marudzenie. Tylko żeby ciało tak mi się nie lepiło i nie gryzły te latające potwory…

Wróciłem pod Goraj, gdzie byłem dwa tygodnie temu, chcąc lepiej poznać wyjątkowo ładne okolice tego miasteczka. Starałem się nie iść tamtymi śladami, chociaż nie zawsze to było możliwe, tym bardziej, że był i drugi powód powrotu: piękna brzezina i… scyzoryk. Już tłumaczę: będąc tam po raz pierwszy, znalazłem kozaki. Wyjąłem z plecaka scyzoryk i parę grzybów ściąłem, ale okazały się robaczywe. Wieczorem nie znalazłem w plecaku nożyka. Tani był, taki najzwyklejszy, i na pewno nie wróciłbym z powodu tej straty, ale był on tylko pretekstem. Głównym powodem była brzezina – jedna z najładniejszych w znanej mi części Roztocza, a dla uzasadnienia powrotu do brzóz nie jest nic potrzebne, wystarczy jakże zrozumiała chęć ponownego zobaczenie ich urody. Brzozowy lasek zobaczyłem jeszcze ładniejszym, scyzoryka nie znalazłem, ale widziałem mnóstwo uschniętych kozaków.








 

Miejsca najładniejsze dla mnie na Roztoczu są tak urozmaicone, że aby zobaczyć nowe ich szczegóły, widoki wcześniej niedostrzegalne, wystarczy wracać drogą biegnącą o sto czy dwieście metrów od pierwszej. Rzadko jest to możliwe drogami, ale teraz, gdy żniwa są w pełni i połowa pól już opustoszała, iść mogę w zasadzie bez żadnych ograniczeń; chyba że trafię na kilometrowej długości uprawę kukurydzy, a takie się zdarzają. Ślady takiego poznawania okolicy widać na mapie trasy.

Mam na pulpicie jedno z moich ulubionych zdjęć, zrobiłem je w pierwszych dniach czerwca, pola jeszcze były zielone, jeszcze lato było przede mną. Tak było niecałe trzy miesiące temu! Nie mogę dłużej udawać niewidzenia, dłużej zaprzeczać zmianom kolorów coraz bardziej upodobniających się do jesiennych. Owszem, drzewa są zielone, ale ta zieleń ściemniała i się zakurzyła, zmatowiała. Po zieleni pól ani śladu, późniejsze miodowe barwy coraz częściej ustępują płowym, a i te stopniowo ciemnieją. Są jednak liczne jeszcze kwiaty, piękne jak i te wiosenne, a gdy świeci słońce, gdy jest ciepło (a niechby i upalnie), gdy zobaczę pierwsze żółciejące liście, widzę dojrzałą urodę późnego lata. Tym cenniejszą i piękniejszą, im bliższą końca.

PS

Chłodny prysznic był wielką przyjemnością.

Obrazki ze szlaku

 Nadal kwitną gwiazdnice.

 Kurzy się ostrożeń.

 Butelki na plantacji. Było ich więcej, ale tyle wystarczy. Leżą przy malinowych krzewach, na prywatnej plantacji, porzucone przez ludzi zbierający maliny. Wyrzucają plastikowe śmieci pod nogi, na swojej ziemi!! Trudno o jaskrawszy przykład estetycznej gruboskórności.

 Pojemniki na polu. Zostaną uprzątnięte czy trafią w krzaki? Stawiam na ich uprzątnięcie w pobliskie krzaki. Przesadzam? Krzywdzę kogoś? To proszę rozchylić pierwsze napotkane przydrożne krzaki w pobliżu roztoczańskiej wsi.

 Mirabelki. Zrywałem te, które niemal same odpadały po dotknięciu i jadłem – wyjątkowo smaczna kompozycja słodkości miąższu i winności skórki.

Trasa: pola na wschód od miasteczka Goraj na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: 17 km w czasie 6,5 godziny, a przed upałem ukrywałem się przez prawie sześć godzin.

 



 





















czwartek, 17 sierpnia 2023

Zwykła letnia wędrówka

 030823

Już tej jesieni pójdę roztoczańskimi drogami po raz setny; dla uzyskania takiego wyniku w moich górach potrzebowałem – zaraz sprawdzę – sześć lat, natomiast po Roztoczu zacząłem chodzić dwa i pół roku temu. Emerycki czas ma swoje zalety.

Jeśli miałbym oceniać według moich standardów (a jak inaczej?), to trzeba mi uznać, że niewiele znam Roztocze. Owszem, trochę poznałem zachodnią część, niewiele centralną, wcale wschodnią, blisko granicy. Mam zamiar pojechać tam na kilka dni, ale wybieram się jak ta sójka mająca lecieć za morze. Mam czas, zdążę – mówię sobie. Jedno uzyskałem niewątpliwie: już nie porównuję Roztocza do Gór Kaczawskich. Ta kraina przestała być „zamiast, z konieczności”. W miarę przybywania dni spędzonych na jej drogach staje się coraz bardziej moją krainą.

W zachodniej części Roztocza często widuję malownicze dolinki ku którym spływają stoki wyraźnie zarysowanych i dość stromych zboczy pagórów. Nie brakuje samotnych drzew na miedzach, kęp krzewów lub małych zagajników, kapryśnych nitek polnych dróżek, nagłych zmian widoków ani niespodziewanych pojawień się dali.



 



Takie widoki są dla mnie kwintesencją urody Roztocza.

Dzisiaj po raz pierwszy chodziłem ścierniskami. Nie ma ich jeszcze wiele, żniwa w tym roku zaczęły się później, ale już mogę porzucić niepasujące mi drogi i niewygodne w długim marszu miedze, i iść tam, gdzie chcę, gdzie ładniej i gdzie oczy poniosą. Swoją drogą czyż nie dziwne jest to powiedzenie?

Jest jeszcze jeden skutek niemożności chodzenia polami, o ile nie chce się wchodzić w szkodę, a jest nim utrudnienie albo i uniemożliwienie ominięcia zarośniętych dołów, formacji bardzo licznych na Roztoczu.


 



Droga mi się skończyła w miejscu wskazanym na mapie, i wypadło mi przejść w poprzek parusetmetrowego lasu porastającego doły. Znalazłem niewyraźną ścieżkę, chyba wydeptaną przez zwierzynę, i nią poszedłem. Dzień wcześniej padał deszcz, a mokry less pod względem przyczepności przypomina gładki lód. Nie patrzyłem na zegarek, ale naprawdę długo schodziłem po stromym zboczu na dno, uważnie wybierając miejsca stawiania kroków. Udało mi się zejść (później wejść na przeciwne zbocze) bez wywrotki. Przewróciłem się parę godzin później, a prostej drodze. Upadek nie był groźny, ale spodnie, wiatrówkę i plecak prałem po powrocie do domu.

Będąc na dnie zrobiłem zwiady w obie strony, wybrałem mniej strome miejsce i nim wszedłem na górę. Stałem na… wąskiej grzędzie. Przede mną był następny dół czy raczej wądół. Kręciłem się szukając dobrego wyjścia, w rezultacie nie byłem pewny kierunku, a GPS jak na złość nie chciał pokazać mi strzałki wskazującej na mapie kierunek marszu. W końcu zauważyłem ledwie widoczną w zaroślach drogę. W lewo czy w prawo? W prawo! – powiedziałem sobie stanowczo. Po kilku minutach wyszedłem z gmatwaniny dołów na brzeg lasu.

Właściwie to lubię takie przeprawy, o ile nie zdarzają się zbyt często i las nie jest mocno zachwaszczony.


 

 Synoptycy tym razem dobrze prognozowali: trochę słońca, trochę chmur, w środku dnia deszcz – i tak było. Przez godzinę szedłem w pelerynie. Źle się wtedy robi zdjęcia smartfonem, bo krople deszczu na ekranie powodują głupienie tego urządzenia, któremu i w stanie suchym kiepsko wychodzą próby tej umiejętności. No i ten less: w czasie suszy jest na drodze delikatnym pyłem skorym do unoszenia się, po deszczu ślizgawką, o czym przekonała się dzisiaj pewna część mojego ciała.


Obrazki ze szlaku

 Marnują się nie tylko porzeczki czerwone, ale i owoce mirabelek.

 Wyrwany z korzeniami i schnący len.

 Nowa droga gminna wiodąca nie do miejscowości, a po prostu na pola. Sporo ich widuję na Roztoczu.

 Pierwsze jesienne pole.

 Wieża GSM. Zwykły widok, ale jeśli uświadomimy sobie ścisły związek między możliwością rozmowy telefonicznej i połączenia internetowego a takimi budowlami, zdziwić się można i należy. Wszak takie wieże biorą udział w zamianie mojego głosu w tajemnicze fale, w prąd lub światło, i pędzeniu ich gdzieś daleko z oszałamiającą szybkością.

 Rzepakowe ściernisko.

 Zarośnięte żyto. Taki jest efekt braku oprysków, niestety. Ziarno będzie czyste i zdrowe, ale będzie go mało. Za mało.

 

Nawłoć, przymiotno i wrotycz na całym polu.

 Zagadka: co to jest? Dla ułatwienia napiszę, że nie jest dynia.


 Przegorzan kulisty. Rozpoznanie rośliny nie jest moje, bo pierwszy raz widziałem takiego oryginała; tak twierdzi pewna mądra strona internetowa. Później rozpoznanie potwierdził Janek.


 Kozibród łąkowy, kolejna często widywana i ładna roślina przestała być bezimienna. Oczywiście proszę o sprostowanie, jeśli się mylę.

Trasa: na południe i południowy wschód od wsi Chrzanów.

Statystyka: na szlaku byłem 11,5 godziny, przeszedłem 20 km, a na miedzach wałkoniłem się 4,5 godziny.