281224
Bilety
W kasie bilety są sprzedawane przy użyciu specjalnego oprogramowania. Kasjerka wpisuje tylko ilość biletów, a ustawieniem terminalna płatniczego i wydrukiem biletów oraz paragonu zajmuje się komputer. Bilety i paragony drukowane są na tej samej drukarce, z wykorzystaniem takiej samej taśmy papieru, a to znaczy, że oba te dokumenty różnią się jedynie treścią druku. Ani firma komputerowa tworząca program, ani nabywca, czyli mój pracodawca, nie przewidzieli ogromu kłopotów z tego powodu.
Otóż ludzie nie czytają napisów, traktując jednakowo paragony i bilety. Oczywiście nie ma znaczenia dawanie nam, pracownikom obsługi, obu dokumentów (a często i potwierdzenia płatności kartą), lepiej żeby paragon nam dali niż wyrzucili na podłogę. Gorzej, gdy za bilet uznają po prostu karteczkę, a tak robiła zdecydowana większość klientów. Szacuję ilość tych ludzi, którzy przeczytali co kupili, na co najwyżej 20% ogółu. Sztuka czytania znana jest ludziom tylko formalnie. Nie mają nawyku czytania, zanika rozumienie przeczytanego. Parę razy dorosłe osoby pokazywały mi bilet i paragon pytając się, który wydruk jest biletem, a przecież wystarczył jeden rzut oka.
W rezultacie uznawania każdej karteczki za bilet nierzadko dochodzili do wniosku (słyszałem rozmowy!), że „pani”, a tak zwą kasjerkę, przez pomyłkę dała im za dużo biletów i wsiadają w liczbie o jedną osobę za dużo.
– Jest was troje, a macie dwa bilety.
– Przecież trzyma pan w ręku trzy bilety.
– Dwa i paragon.
– Ale myśmy dostali go jako bilet.
– Kwota na paragonie jest za dwa bilety.
– Na pewno pani się pomyliła! Płaciliśmy za trzy!
To nie jest wymyślona wymiana zdań; takie rozmowy odbywałem często. Takie albo podobne:
– Dał mi pan jeden bilet, nie dwa.
– Tyle dostałem.
– Proszę poszukać brakującego biletu.
Ciąg dalszy przebiegał według dwóch scenariuszy. Ten łagodniejszy, rzadszy, to znalezienie brakującego biletu, drugi, częstszy, to kłótnie, aroganckie i butne zachowanie, sugerowanie próby wyłudzenia, a na koniec bieg do kasy i tam głośne domaganie się wydania biletu. Jeśli po takim wstępie klient znajdował bilet w kieszeni, czasami przepraszał. Czasami. Napiszę coś, co zapewne nie spodoba się części czytelników, ale trudno; nie muszę i nie potrafię podobać się wszystkim. Po przeżyciu pierwszych paru takich zdarzeń uznawałem słowo „przepraszam” za wystarczające i kończące sprawę, ale po dziesiątym, a szczególnie po dwudziestym, miałem chęć mówić takim klientom, żeby te swoje „przepraszam” wsadzili sobie w d...ę i w takim stanie opuścili karuzelę. Głównym powodem wcale nie była zdawkowość ich przeprosin, a apriorycznie negatywne nastawienie. Najpierw się wykłócali, wszak mieli do czynienia z oszustami, później sprawdzali kieszenie.
W ostatnim dniu pracy kolega miał wyjątkową klientkę. Będąc z dzieckiem dała bilet i dwa paragony. Okazało się, że przed kasą odkupiła bilet od matki, której dziecko nie chciało jechać, a drugi normalnie, w kasie. „Bilet” okazał się paragonem, ale zarówno sprzedająca, jak i kupująca, nie sprawdziły, co jest przedmiotem transakcji. Ponieważ zachowywała się normalnie (czytaj: nie straszyła skargami ani nie powoływała się na swoje prawa), pojechała.
Znam klientów wesołych miasteczek od ponad trzydziestu lat, obserwuję zmiany ich zachowań. Kiedyś zdecydowanie więcej było wulgarnych odzywek a nawet agresywnych zachowań; teraz zdarzają się rzadko, ale nieporównywalnie wzrosły oczekiwania. Owszem, klient ma prawo oczekiwać podziękowania za wydanie u nas pieniędzy, ma prawo do udzielenia mu niezbędnych informacji czy instruktarzu, ale oni chcą więcej. Chcą, aby o nich dbać na każdym kroku, aby za nich myśleć, aby ponosić konsekwencje ich zachowań, jakże często niefrasobliwych, niemal prowadzić za rękę.
– Poproszę bilet.
– Nie mam. Gdzieś go włożyłem i nie wiem gdzie. Czy to jakiś problem?
Albo:
– Zapłaciłem i nie muszę pokazywać biletu. Jeśli pan nie wierzy, to proszę zapytać pani w kasie.
Któregoś dnia na moją prośbę okazania biletu usłyszałem nawet takie słowa:
– Ja mam udowadniać?! Pan mnie obraża!
Samodzielnie dziecko może jechać na tej karuzeli mając przynajmniej siedem lat (wiek określamy szacunkowo), a to dlatego, że małe dzieci mogą się wysunąć spod zabezpieczenia. Zdarza się usadzanie przez rodziców dzieci trzy- lub czteroletnich bez opieki osoby dorosłej. Najczęściej powodem jest niezdawanie sobie sprawy z niebezpieczeństwa, ale bywają i tacy:
– Pan ma zadbać o bezpieczeństwo. Za to zapłaciłem, to pański obowiązek!
Albo:
– Chodzi panu o jeszcze jeden bilet.
W weekendy, przy dużym ruchu, mamy (czyli nas dwóch z obsługi) jakieś 10, albo nieco więcej, sekund czasu na jednego klienta. To przypomina taśmę produkcyjną, nie luksusowy butik.
W zależności od miejsca, jednych klientów prosimy o wyjście tym, drugich tamtym wyjściem, i już tutaj bywają kłopoty, no bo dlaczego on ma się mnie słuchać?... Chodzi o czas. Nasze zarobki nie są zależne od dochodów firmy, ale skoro na zimnie stoją ludzie w kolejce, chciałoby się szybko dokonać ich wymiany po zakończeniu jazdy, a i samemu nie marznąć na dworze. A tu pani idzie krok za krokiem za swoim małym dzieckiem zatrzymującym się przy reniferach (to ładnie wykonane ozdoby sań – siedzeń klientów; są widoczne na zdjęciach) i je głaszczącym. Drugi klient robi sesję zdjęciową dzieciom w ciasnym przejściu, za nic mając ludzi czekających na wejście. Przecież on ma prawo.
Właśnie tym prawem ludzie wycierają sobie usta co chwila, nie zważając na kolizję ich prawa z prawem innych osób. Wszak oni są najważniejsi. Ta cecha współczesnych klientów staje się dominująca.
Mój współpracownik jest Ukraińcem, a tych ludzi nader trudno nauczyć dziękowania. Ja dziękowałem odbierając bilet i drugi raz na koniec jazdy, zwalniając zabezpieczenie, czyli umożliwiając im wstanie i wyjście. Czy ktoś wie, jak samemu się odbiera, jaką niesie wartość to słowo wypowiedziane tysiąc razy w ciągu dnia? Tak, zgadzam się: klient usłyszał je tylko dwa razy (trzy, bo i przy kasie), ale pomyślcie o tym w sklepie spożywczym, w którym kasjerka jest zmuszana mówić „dzień dobry” do każdego klienta. Te słowa stają się li tylko obowiązkiem. Zatracone jest ich wspaniałe i głębokie przesłanie, jakim jest życzenie komuś dobrego dnia; danie drugiej osobie słownego prezentu i okazanie swojej przychylności. Zostaje tylko wymuszony obowiązek, wypowiadany dźwięk.
Jest i drugie zatracenie, a przynajmniej dewaluacja. Odbieram bilet i dziękuję, w odpowiedzi słyszę (oczywiście nie zawsze, ale dość często) „bardzo dziękuję”. Poinstruuję o sposobie sterowania gondolą, słyszę „dziękuję bardzo” – a to tylko dwa przykłady. Nie mam nic przeciwko, skąd!, ale i podziękowanie nie robi wrażenia słyszane tak wiele razy. Czasami jednak myślę, co oni będą mówić reagując na poważną przysługę, skoro tutaj za zupełny drobiazg bardzo dziękują?...
Smartfony
Wieczorem na karuzeli świecą się lampki i ekrany telefonów. Klient nie wie, gdzie schował bilet, ale o telefonie pamięta, trzyma go w ręku, najczęściej w trybie robienia zdjęć. Spora część ludzi całą jazdę, albo niemal całą, siedzi zapatrzona w ekran. Zdarzało się nawet, że nie zauważali końca jazdy i podniesienia zabezpieczenia przylegającego im do podołka. Oto niezbyt dobrej jakości zdjęcia dwóch par dorosłych ludzi jadących karuzelą. Cztery osoby patrzące w ekrany, a zapłacili dużo za jazdę. Po co?
– Puk puk. Można już wyjść – parę razy zdarzyło mi się wypowiedzieć takie lub podobne słowa.
* * *
Jestem już w domu. Minął uciążliwy miesiąc wypełniony monotonnymi, tysiące razy powtarzanymi ruchami, gestami i słowami. Za tydzień, za dwa, zapomnę o przykrościach, a już za parę dni zacznę zimowe włóczęgi. Któregoś dnia będąc w pracy i idąc do banku, zatrzymała mnie na ruchliwej ulicy nagle obudzona silna tęsknota. Był szary dzień grudniowy, mgiełka wisiała w powietrzu, a ja widząc ją zapragnąłem być na szlaku. Patrzyłem na ulicę rozmazującą się w oczach, a myślami... nie, nie było żadnych myśli; a sercem chciałem być daleko, na polnej drodze. Po chwili (bo taki stan zwykle trwa chwile, ale długo jest pamiętany) spojrzałem na płytki chodnikowe jakbym spodziewał się błota drogi, zrobiłem zdjęcie i poszedłem dalej – zarabiać na swoje włóczęgi.
* * *
Moja znajoma napisała niedawno w liście o swoim spokoju, pogodnym patrzeniu w przyszłość, uśmiechu na myśl o jutrzejszym dniu.
Takiego stanu ducha życzę na nowy rok bywalcom mojego bloga!
Wspomnienie
Październik 2015 roku, początek dnia oglądany z miejsca nad Jelenią Górą zwanego Złotym Widokiem. Cudny wschód dnia, piękny cały dzień.