Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 28 grudnia 2024

O skutkach zamiany ikonek na czarne robaczki

 281224

Bilety

W kasie bilety są sprzedawane przy użyciu specjalnego oprogramowania. Kasjerka wpisuje tylko ilość biletów, a ustawieniem terminalna płatniczego i wydrukiem biletów oraz paragonu zajmuje się komputer. Bilety i paragony drukowane są na tej samej drukarce, z wykorzystaniem takiej samej taśmy papieru, a to znaczy, że oba te dokumenty różnią się jedynie treścią druku. Ani firma komputerowa tworząca program, ani nabywca, czyli mój pracodawca, nie przewidzieli ogromu kłopotów z tego powodu.

Otóż ludzie nie czytają napisów, traktując jednakowo paragony i bilety. Oczywiście nie ma znaczenia dawanie nam, pracownikom obsługi, obu dokumentów (a często i potwierdzenia płatności kartą), lepiej żeby paragon nam dali niż wyrzucili na podłogę. Gorzej, gdy za bilet uznają po prostu karteczkę, a tak robiła zdecydowana większość klientów. Szacuję ilość tych ludzi, którzy przeczytali co kupili, na co najwyżej 20% ogółu. Sztuka czytania znana jest ludziom tylko formalnie. Nie mają nawyku czytania, zanika rozumienie przeczytanego. Parę razy dorosłe osoby pokazywały mi bilet i paragon pytając się, który wydruk jest biletem, a przecież wystarczył jeden rzut oka.

W rezultacie uznawania każdej karteczki za bilet nierzadko dochodzili do wniosku (słyszałem rozmowy!), że „pani”, a tak zwą kasjerkę, przez pomyłkę dała im za dużo biletów i wsiadają w liczbie o jedną osobę za dużo.

– Jest was troje, a macie dwa bilety.

– Przecież trzyma pan w ręku trzy bilety.

– Dwa i paragon.

– Ale myśmy dostali go jako bilet.

– Kwota na paragonie jest za dwa bilety.

– Na pewno pani się pomyliła! Płaciliśmy za trzy!

To nie jest wymyślona wymiana zdań; takie rozmowy odbywałem często. Takie albo podobne:

– Dał mi pan jeden bilet, nie dwa.

– Tyle dostałem.

– Proszę poszukać brakującego biletu.

Ciąg dalszy przebiegał według dwóch scenariuszy. Ten łagodniejszy, rzadszy, to znalezienie brakującego biletu, drugi, częstszy, to kłótnie, aroganckie i butne zachowanie, sugerowanie próby wyłudzenia, a na koniec bieg do kasy i tam głośne domaganie się wydania biletu. Jeśli po takim wstępie klient znajdował bilet w kieszeni, czasami przepraszał. Czasami. Napiszę coś, co zapewne nie spodoba się części czytelników, ale trudno; nie muszę i nie potrafię podobać się wszystkim. Po przeżyciu pierwszych paru takich zdarzeń uznawałem słowo „przepraszam” za wystarczające i kończące sprawę, ale po dziesiątym, a szczególnie po dwudziestym, miałem chęć mówić takim klientom, żeby te swoje „przepraszam” wsadzili sobie w d...ę i w takim stanie opuścili karuzelę. Głównym powodem wcale nie była zdawkowość ich przeprosin, a apriorycznie negatywne nastawienie. Najpierw się wykłócali, wszak mieli do czynienia z oszustami, później sprawdzali kieszenie.

W ostatnim dniu pracy kolega miał wyjątkową klientkę. Będąc z dzieckiem dała bilet i dwa paragony. Okazało się, że przed kasą odkupiła bilet od matki, której dziecko nie chciało jechać, a drugi normalnie, w kasie. „Bilet” okazał się paragonem, ale zarówno sprzedająca, jak i kupująca, nie sprawdziły, co jest przedmiotem transakcji. Ponieważ zachowywała się normalnie (czytaj: nie straszyła skargami ani nie powoływała się na swoje prawa), pojechała.

Znam klientów wesołych miasteczek od ponad trzydziestu lat, obserwuję zmiany ich zachowań. Kiedyś zdecydowanie więcej było wulgarnych odzywek a nawet agresywnych zachowań; teraz zdarzają się rzadko, ale nieporównywalnie wzrosły oczekiwania. Owszem, klient ma prawo oczekiwać podziękowania za wydanie u nas pieniędzy, ma prawo do udzielenia mu niezbędnych informacji czy instruktarzu, ale oni chcą więcej. Chcą, aby o nich dbać na każdym kroku, aby za nich myśleć, aby ponosić konsekwencje ich zachowań, jakże często niefrasobliwych, niemal prowadzić za rękę.

– Poproszę bilet.

– Nie mam. Gdzieś go włożyłem i nie wiem gdzie. Czy to jakiś problem?

Albo:

– Zapłaciłem i nie muszę pokazywać biletu. Jeśli pan nie wierzy, to proszę zapytać pani w kasie.

Któregoś dnia na moją prośbę okazania biletu usłyszałem nawet takie słowa:

– Ja mam udowadniać?! Pan mnie obraża!

Samodzielnie dziecko może jechać na tej karuzeli mając przynajmniej siedem lat (wiek określamy szacunkowo), a to dlatego, że małe dzieci mogą się wysunąć spod zabezpieczenia. Zdarza się usadzanie przez rodziców dzieci trzy- lub czteroletnich bez opieki osoby dorosłej. Najczęściej powodem jest niezdawanie sobie sprawy z niebezpieczeństwa, ale bywają i tacy:

– Pan ma zadbać o bezpieczeństwo. Za to zapłaciłem, to pański obowiązek!

Albo:

– Chodzi panu o jeszcze jeden bilet.

W weekendy, przy dużym ruchu, mamy (czyli nas dwóch z obsługi) jakieś 10, albo nieco więcej, sekund czasu na jednego klienta. To przypomina taśmę produkcyjną, nie luksusowy butik.

W zależności od miejsca, jednych klientów prosimy o wyjście tym, drugich tamtym wyjściem, i już tutaj bywają kłopoty, no bo dlaczego on ma się mnie słuchać?... Chodzi o czas. Nasze zarobki nie są zależne od dochodów firmy, ale skoro na zimnie stoją ludzie w kolejce, chciałoby się szybko dokonać ich wymiany po zakończeniu jazdy, a i samemu nie marznąć na dworze. A tu pani idzie krok za krokiem za swoim małym dzieckiem zatrzymującym się przy reniferach (to ładnie wykonane ozdoby sań – siedzeń klientów; są widoczne na zdjęciach) i je głaszczącym. Drugi klient robi sesję zdjęciową dzieciom w ciasnym przejściu, za nic mając ludzi czekających na wejście. Przecież on ma prawo.

Właśnie tym prawem ludzie wycierają sobie usta co chwila, nie zważając na kolizję ich prawa z prawem innych osób. Wszak oni są najważniejsi. Ta cecha współczesnych klientów staje się dominująca.

Mój współpracownik jest Ukraińcem, a tych ludzi nader trudno nauczyć dziękowania. Ja dziękowałem odbierając bilet i drugi raz na koniec jazdy, zwalniając zabezpieczenie, czyli umożliwiając im wstanie i wyjście. Czy ktoś wie, jak samemu się odbiera, jaką niesie wartość to słowo wypowiedziane tysiąc razy w ciągu dnia? Tak, zgadzam się: klient usłyszał je tylko dwa razy (trzy, bo i przy kasie), ale pomyślcie o tym w sklepie spożywczym, w którym kasjerka jest zmuszana mówić „dzień dobry” do każdego klienta. Te słowa stają się li tylko obowiązkiem. Zatracone jest ich wspaniałe i głębokie przesłanie, jakim jest życzenie komuś dobrego dnia; danie drugiej osobie słownego prezentu i okazanie swojej przychylności. Zostaje tylko wymuszony obowiązek, wypowiadany dźwięk.

Jest i drugie zatracenie, a przynajmniej dewaluacja. Odbieram bilet i dziękuję, w odpowiedzi słyszę (oczywiście nie zawsze, ale dość często) „bardzo dziękuję”. Poinstruuję o sposobie sterowania gondolą, słyszę „dziękuję bardzo” – a to tylko dwa przykłady. Nie mam nic przeciwko, skąd!, ale i podziękowanie nie robi wrażenia słyszane tak wiele razy. Czasami jednak myślę, co oni będą mówić reagując na poważną przysługę, skoro tutaj za zupełny drobiazg bardzo dziękują?...

Smartfony


Wieczorem na karuzeli świecą się lampki i ekrany telefonów. Klient nie wie, gdzie schował bilet, ale o telefonie pamięta, trzyma go w ręku, najczęściej w trybie robienia zdjęć. Spora część ludzi całą jazdę, albo niemal całą, siedzi zapatrzona w ekran. Zdarzało się nawet, że nie zauważali końca jazdy i podniesienia zabezpieczenia przylegającego im do podołka. Oto niezbyt dobrej jakości zdjęcia dwóch par dorosłych ludzi jadących karuzelą. Cztery osoby patrzące w ekrany, a zapłacili dużo za jazdę. Po co?

– Puk puk. Można już wyjść – parę razy zdarzyło mi się wypowiedzieć takie lub podobne słowa.

* * *

Jestem już w domu. Minął uciążliwy miesiąc wypełniony monotonnymi, tysiące razy powtarzanymi ruchami, gestami i słowami. Za tydzień, za dwa, zapomnę o przykrościach, a już za parę dni zacznę zimowe włóczęgi. Któregoś dnia będąc w pracy i idąc do banku, zatrzymała mnie na ruchliwej ulicy nagle obudzona silna tęsknota. Był szary dzień grudniowy, mgiełka wisiała w powietrzu, a ja widząc ją zapragnąłem być na szlaku. Patrzyłem na ulicę rozmazującą się w oczach, a myślami... nie, nie było żadnych myśli; a sercem chciałem być daleko, na polnej drodze. Po chwili (bo taki stan zwykle trwa chwile, ale długo jest pamiętany) spojrzałem na płytki chodnikowe jakbym spodziewał się błota drogi, zrobiłem zdjęcie i poszedłem dalej – zarabiać na swoje włóczęgi.


 * * *

Moja znajoma napisała niedawno w liście o swoim spokoju, pogodnym patrzeniu w przyszłość, uśmiechu na myśl o jutrzejszym dniu.

Takiego stanu ducha życzę na nowy rok bywalcom mojego bloga!

Wspomnienie

Październik 2015 roku, początek dnia oglądany z miejsca nad Jelenią Górą zwanego Złotym Widokiem. Cudny wschód dnia, piękny cały dzień.




sobota, 21 grudnia 2024

O naszych kłopotach ze sobą

 151224

Ludzkość nachodzą coraz to nowe plagi egipskie. Mnożą się i rozprzestrzeniają szokująco dziwaczne izmy, rozpędza się konsumpcjonizm. Coraz więcej w nas żądań i oczekiwań, chorobliwej wręcz nietolerancji, zwłaszcza u ludzi najgłośniej się jej domagający, i coraz łatwiej przyjmujemy jako swoje poglądy jaskrawo sprzeczne z wiedzą a nawet ze zdrowym rozsądkiem. To wszystko dzieje się z nami mimo braku wojen i życia społeczności w dostatku i bezpieczeństwie. Możemy po prostu cieszyć się życiem, a to życie sobie utrudniamy. Wielu uważa, że pierwotną przyczyną jest dostatek i długi pokój; w pewnej mierze i ja ten pogląd podzielam, jednak praprzyczyn upatruję głębiej.

Zapewne pisałem już o dostrzeganych przeze mnie przyczynach i związkach, ale do tematu wracam ponieważ wielce jest dla mnie ważny.

Może jest odwrotnie: owe plagi są nie mimo dostatku i bezpieczeństwa, a właśnie dlatego?! Może mamy za dobrze, za spokojnie? Ale dlaczego stan, który, zdawałoby się, powinien w pełni nam sprzyjać i przynosić tylko dobro, miałby przynosić także szkody? Przyczyn dopatruję się w przebiegu i skutkach naszej filogenezy, czyli w historii naszego gatunku postrzeganej jako proces ewolucyjny.

My, ludzie, zawsze musieliśmy wiele pracować by zapewnić najbardziej elementarne potrzeby, jak jedzenie, odzienie i schronienie, ustawicznie doświadczaliśmy niedostatków i niebezpieczeństwa. Taki stan trwał ponad dwieście tysięcy lat, czyli całą naszą historię, a zmieniać się zaczął kilka tysięcy lat temu, przy czym zmiany przez niemal cały ten okres były niewielkie, skoro i wtedy wielu ludzi kładło się spać mając broń pod ręką i wiedzieli, co to jest przednówek oraz głód.

Dopiero ostatnich parę wieków, a zwłaszcza dziesięcioleci, przyniosły zmiany radykalne. Problem w cechach naszego umysłu, który kiedyś został wykształcony w kierunku zwiększenia szans na przeżycie w świecie pełnym niedostatków i niebezpieczeństw, a te umiejętności nagle (jak na skalę ewolucyjną) przestały być potrzebne, a nawet stały się szkodliwe, ponieważ radykalnie zmieniliśmy warunki życia. Jednak nasz umysł nie zmienił się ani na jotę w czasie tysiącleci cywilizacji, jest dokładnie taki sam, jaki mieli nasi przodkowie żyjący w jaskiniach. Umysłowo, psychicznie, ale i fizycznie, nadal jesteśmy troglodytami, nieowłosionymi małpami. Trzymanie smartfona w ręku czy przycisku do rakiety temu twierdzeniu nie zaprzecza, a jedynie świadczy o nadmiarowości naszego mózgu.

Podam parę spośród bardzo wielu przykładów istnienia w nas pamięci przeszłości:

Dlaczego mamy kłopoty z nadwagą? Ponieważ przez 99,99% naszego istnienia korzystnie było najeść się po dziurki w nosie, skoro następna okazja mogła się trafić za kilka dni, czyli inaczej mówiąc, nigdy nie mieliśmy lodówek ani sklepów. O przedlodówkowym czasie nie pamiętamy, ale odruchowe reakcje jeszcze nie dostrzegły zmiany i nasz mózg ciągle dopomina się poczuciem głodu o więcej jedzenia – na zapas. Dlaczego inaczej traktujemy obcego niż kuzyna czy nawet dobrego znajomego; dlaczego nie potrafimy tworzyć swoich grup znajomych liczących tysiące osób? Ponieważ przez wieki wieków żyliśmy w małych grupach ludzi najczęściej spowinowaconych ze sobą, a obcy mógł być niebezpieczny. Dlaczego mamy skłonność widzenia w brudnej szybie twarzy człowieka, albo w ciemnym i obcym miejscu ludzkiej postaci w czymkolwiek? Ponieważ w świecie pełnym zagrożeń bezpieczniej było dostrzec go tam, gdzie go nie było, niż odwrotnie. W nas nadal tkwią odruchy odległych przodków bojących się wchodzić do ciemnych i nieznanych jaskiń, czego każdy z nas doświadczył.

Trudności, niebezpieczeństwa i braki nas mobilizowały, były stanem naturalnym, natomiast dostatek i długie poczucie bezpieczeństwa rozleniwiają, a nawet, tak bywa dość często, pozbawiają sensu życia. Nasz umysł stał się bezczynny w wielu swoich umiejętnościach, jest niedopasowany do obecnego świata w którym nie trzeba się wysilać by przeżyć.

W rezultacie mamy skłonność do wyszukiwania zagrożeń, do tworzenia dziwnych celów ku którym chcemy dążyć, do zajęcia się czymś, czasami czymkolwiek, by zapełnić pustkę w naszych głowach dając zajęcie umysłowi. Jest tutaj pewne podobieństwo do naszego układu immunologicznego, który pozbawiony znacznej części swojej pracy jako skutku obecnego poziomu higieny, czasami zajmuje się wyimaginowanymi wrogami. Jeśli już o tym wspomniałem to dodam, że jednym z powodów tego rodzaju chorób (czyli autoimmunologicznych) jest stres, ale mechanizm oraz cel jego aktywacji powstał w nieistniejących już realiach i nadal działa; pomagał, zwiększał szanse przeżycia, teraz szkodzi.

Kiedyś siła fizyczna i spryt, nie tylko na łowach, umożliwiały osiągnięcie wysokiej pozycji w grupie, a tym samym zapewnienie sobie łatwiejszego dostępu do dóbr oraz partnerów seksualnych.

Teraz pieniądz jest ekwiwalentem pozycji i ilości posiadanych dóbr, ale to w zasadzie jedyna zmiana. Ten zasób nadal ustala pozycję w grupie, porządek dziobania i w pewnej mierze dostęp do partnerów. Kiedyś owych dóbr zawsze brakowało, wyjąwszy wyjątkowe i krótkie dni obfitości. Nie istniało pojęcie nadmiaru, nie miało się jak wykształcić, więc nasz umysł nie był i nie jest na taki stan przygotowany. Dlatego nie ma takiej ilości pieniędzy, którą uznamy za nadmiarową, niepotrzebną nam. Najbogatsi ludzie mają zasoby wystarczające do wygodnego życia ich odległych prawnuków, ale gotowi są szkodzić innym i poświęcać swoje życie by mieć więcej.

Kiedyś posiadanie służyło przeżyciu, teraz życiem się stało.

Obecny świat zamożnych krajów Zachodu jest pozbawiony tego wszystkiego, co nas ukształtowało nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Nasz umysł jest nastawiony na trudności, na pokonywanie przeszkód, na walkę o życie, a walczyć już nie potrzebujemy.

Znane są słowa krótko i dobitnie przedstawiające cykliczność rozwoju ludzkich społeczności: „Trudne czasy tworzą silnych ludzi; silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy.”

Tutaj jest sporo informacji o tej – nie waham się napisać – konstatacji.

Mijamy trzecią i wchodzimy w czwartą, schyłkową fazę cyklu. Można przerwać ten krąg, ale trzeba dostrzec jego istnienie i obecne absurdy. Możemy to zrobić dzięki nauce, a więc posługując się naszym elastycznym umysłem. Inaczej mówiąc: możemy działać wbrew naszym wrodzonym skłonnościom – dla naszego dobra. Jednak nikt nas nie uświadamia, nikt nie pomaga poza jednostkami, których głosy są tłumione. Jest wprost odwrotnie: ci, co mogliby zrobić wiele dobrego, mianowicie giganci mediów, jeszcze bardziej nas pogrążają, przekonując do bezmyślnego konsumpcjonizmu, a dziwaczne i szkodliwe ideologie przedstawiając jako zdobycze wznoszące ludzkość na nieosiągalne wcześniej wyżyny cywilizacyjne.

* * *

Pamiętacie słowa przypisywane Henry Fordowi?

Każdy klient może kupić samochód pomalowany na dowolny kolor pod warunkiem, że będzie to kolor czarny.”

Tutaj można wysłuchać opowieści o współczesnej wersji tego twierdzenia, tym razem w europejskim wydaniu. Oto przykład ograniczania obywatelskich wyborów o ile nie są zgodne z oczekiwaniami możnych tego świata: możecie wybrać kogo chcecie, o ile wybierzecie naszego człowieka.

Tutaj dowiecie się o działaniach unijnych urzędników wprowadzających cenzurę. Oczywiście w trosce o demokratyczne swobody.

* * *

 
Dla łatwiejszego oderwania się od tych niewesołych spraw, wklejam zdjęcia dwóch ładnych miejsc na Roztoczu. Są one, te miejsca, dla mnie wyjątkowe, dlatego ich zdjęcia mam na swoim komputerowym pulpicie, czyli pod ręką.

 To zdjęcie nie jest moje, skopiowałem je z niepamiętanej strony. Urocza wiewiórka i ślicznie owocujący cis. Chciałbym mieć mały domek, a na nim bocianie gniazdo; chciałbym mieć obok domu duże drzewa z dziuplami, a w nich wiewiórki. Dokarmiałbym je, próbował oswoić czy raczej zaprzyjaźnić się z nimi. Nic z tego nie będzie, ale chciałbym.



 
Te zdjęcia są moje. Mają 17 lat, zrobiłem je w Trowbridge, miasteczku w UK, w którym przez rok mieszkałem. Do tego cisa dosłownie się wchodzi. Jest rozłożysty, wielki, piękny. Nie zobaczę go już, ale pamiętam.

sobota, 14 grudnia 2024

Różności II

 091224

Ciekawostka


 Na zdjęciach widać półki z towarami w sklepie spożywczym w Wenezueli. Ceny są dziwne: dwie setne, trzy setne. Czego? Jakiej waluty? Złota. Ceny podane są w gramach złota. Ponieważ od lat jest w tym kraju bardzo duża inflacja, pieniądz papierowy traci tam wartość niemal z dnia na dzień. Sprawdziłem cenę żółtego kruszcu, jedna setna grama kosztuje około 3,50 zł.

* * *

Inflacja

 Na tym zdjęciu jest tabela przedstawiająca roczną inflację u nas, w Polsce. Pamiętam jak było z cenami w 1990 roku u mnie w pracy: jesienią 89 roku bilet na karuzelę kosztował 250 zł, wiosną 90 roku 1200, a w lecie 2500 zł.

Inflacja to z definicji nadmiar pieniędzy w stosunku do ilości towarów i usług, a taki stan powoduje wzrost cen. Ten nadmiar jest efektem dodruku pieniędzy przez bank centralny. Najprostszym sposobem na inflację jest wypuszczanie przez rząd obligacji i wykupywaniem ich przez bank centralny. Taki bank, u nas NBP, jest emitentem pieniędzy, czyli ich kreatorem. Nie musi mieć pieniędzy aby wykupić obligacje rządowe, on je po prostu tworzy, wypuszczając dodatkowych dziesięć albo sto wagonów stuzłotówek. Obecnie, gdy zdecydowana większość pieniędzy jest w formie zapisu elektronicznego, nawet drukować nie trzeba, wystarczy parę kliknięć na komputerze by mieć dodatkowy miliard. Efekt widać na tabeli.

Na tej stronie jest kalkulator inflacji w Polsce; okres ustala się samemu. Zapytałem, jaka była od 1995 roku do teraz. Okazało się, że sumaryczna wyniosła 350 %, czyli w styczniu 95 roku (zaraz po denominacji) tysiąc złotych warte było tyle, ile teraz 4500 zł.

Wszystkie rządy, nie tylko w Polsce, oprócz działań skutkujących inflacją zadłużają swoje państwa pożyczając pieniądze wewnątrz kraju i na międzynarodowym rynku finansowym. To przejaw nie tylko pragnienia utrzymania konsumpcji ponad możliwości, ponad wypracowaną ilość dóbr, ale i po prostu przypodobania się wyborcom oraz krótkowzroczności polityków.

„Damy ludziom, wtedy nas wybiorą, a po nas niechby potop” – i ten mechanizm działa! Wybieramy tych, którzy nam „dają”. Nie, oni nic nam nie dadzą, bo aby dać, wcześniej więcej nam odbiorą albo dodrukują pieniędzy, czyli w końcowym efekcie zawsze zabiorą.

* * *

Dlaczego nie lubię aktualizacji

Powód jest prosty: każda kolejna czasami zawiera ułatwienia, częściej utrudnienia.

Programiści chcą, być może, ułatwić użytkowanie, podpowiedzieć, pokazać możliwości, ale w rezultacie nie tylko komplikują obsługę, ale i uznają, może nieświadomie, użytkowników za ludzi, którym trzeba pomóc w wyborach, ułatwić trudny dla nich proces myślowy, a kiepsko im to wychodzi. Obsługując unowocześnione programy, mam wrażenie wymyślania na siłę przez programistów czegoś dodatkowego, nowego, ale nijak się mającego do potrzeb i funkcji. Jakby ilość pozycji na listach menu miała świadczyć o jakości programu. Wcześniej program pełnił konkretną funkcję, na przykład ciął pliki mp3, ale nie mógł retuszować zdjęć, a teraz nie tylko to robi, ale jeszcze próbuje składać wideo, rozpoznawać gwiazdozbiory i udawać symulator lotów. W rezultacie ciężko cokolwiek zrobić przy jego pomocy.

Kiedyś skopiowanie zawartości ekranu było bardzo proste: wciskałem przycisk „prtsc”, otwierałem przeglądarkę zdjęć i wciskałem „ctrl+v” – i tyle. Teraz nie, nie, tak byłoby za prosto. Najpierw wyświetla się lista możliwych sposobów skopiowania: „pełny ekran”, „dowolny kształt”, „okno”, „prostokąt”. Później jest następne okno „co chcesz z tym zrobić?”, i znowu litania podsuwanych mi propozycji: chcesz komuś udostępnić, wysłać na FB, a może zapisać gdzieś? Klikam, klikam, zamykam, żeby w końcu móc po prostu wkleić kopię. Wcześniej było 3 kliknięcia, teraz 6 czy 7.

Tutaj uwaga językowa. Słowo „udostępnienie” używane jest w komputerach i smartfonach powszechnie, ale niezbyt precyzyjnie. Udostępnienie to tyle, co umożliwienie dostępu. Udostępnić możemy komuś swój samochód albo miejsce parkingowe, a zdjęcie zrobione telefonem lub link po prostu wysyłamy.

Mam zaktualizowaną wersję programu do rejestracji trasy. Wcześniej aby wyświetlić zapisaną trasę, klikałem na odpowiedni folder i w nim wskazywałem trasę, ale tak było za prosto. Teraz muszę wybierać spośród wielu dziwnych albo i dziwacznych zapytań, na przykład „Jak chcesz sortować”. Nie chcę sortować, chcę tylko otworzyć! Dobrze, ale które chcesz otworzyć?: „widoczne na mapie”, „ulubione”, „trasy”, „rec”, „nowa ścieżka” czy może jeszcze jakieś inne? Matko Boska!

Każda kolejna wersja ma mniej przejrzysty wygląd na ekranie, czyli „skórkę”. Oto zawartość ekranu z włączonym programem do odtwarzania muzyki:

 Napisy w menu mają może 2 mm, są praktycznie nieczytelne i mogąc wiele zmienić, akurat ich wielkości nie mogę, jest stała. Używam tego programu od wielu lat, widzę więc proces jego przemiany, a jest jednoznaczny: mianowicie każda kolejna wersja jest mniej czytelna.

Często słyszę argument o konieczności zmian w związku z wprowadzaniem nowych formatów czy technologii. To zrozumiałe, ale po co przy tej okazji przemeblowywać całe menu!? Funkcja X była tutaj, teraz nie tylko jest tam, ale i zwie się Y, czyli w praktyce trzeba wyrabiać nowe nawyki i zakuwać nowe nazwy, coraz częściej nijak się mające do pełnionych funkcji. Na dokładkę ta mania używania dziwacznych skrótów albo ikonek i komplikowania najprostszych urządzeń i funkcji.

Chciałem wgrać jedną ze starych wersji winampa, programu do odtwarzania muzyki, ale nie są już dostępne, a za to ilekroć uruchamiam ten program, wyświetlana jest informacja o nowej wersji: „pobierz, nie wiesz, ile tracisz!” Wiem, ile zyskam, a wodotrysk w tym programie nie jest mi potrzebny.

* * *

O polszczyźnie

Różnica między urządzeniem elektrycznym a elektronicznym

Elektryczne to takie, w których energia elektryczna pełni główną rolę będąc wykorzystywaną do wytworzenia ruchu, temperatury czy światła. W urządzeniu elektronicznych energia elektryczna jest nośnikiem sygnałów zawierających informację w nim przetwarzaną.

Elektryczny jest grzejnik, żarówka, klimatyzator czy silnik w samochodzie elektrycznym zamieniający „prąd” w obroty. Elektronicznym urządzeniem jest smartfon, laptop, telewizor, są też wszelkiego rodzaju sterowniki, których jest coraz więcej nawet w zwykłych urządzeniach. Na przykład są w lodówkach czy pralkach, jest ich dużo w samochodach, ale przecież nikt nie nazwie tych urządzeń elektronicznymi, ponieważ nie przetwarzanie informacji jest ich główną cechą. Jakiś prosty sterownik elektroniczny jest też w papierosach elektrycznych, ale istotą działania tych urządzeń jest podgrzewanie płynu, co czyni je podobnymi do czajnika elektrycznego. Jednak o ile samochodu na baterie ani czajnika nikt nie nazywa elektronicznymi, papierosy wszyscy tak nazywają. Ktoś kiedyś tak je nazwał, inni błąd podchwycili jak papugi, i teraz wszyscy tak mówią i piszą.

Ekosystem

Definicja podsunięta mi przez Google: „ekosystem to dynamiczny układ ekologiczny składający się z zespołów organizmów (biocenoza) połączonych relacjami troficznymi wraz ze środowiskiem przezeń zajmowanym, czyli biotopem, w którym zachodzi przepływ energii i obieg materii. Ekosystem to biocenoza wraz z biotopem.”

Mówiąc prościej ekosystemem są wszelkie organizmy żywe, środowisko w którym żyją i cała sieć zależności między nimi. Jest specyficzną odmianą ogólniejszego pojęcia systemu.

Definicja skopiowana ze strony PWN: kliknąć tutaj.

System, zespół wzajemnie sprzężonych elementów, spełniający określoną funkcję i traktowany jako wyodrębniony z otoczenia w określonym celu (…)”.

Różnica (nie jedyna) między systemem a ekosystemem jest taka, jak między pojazdem a ciężarówką. Każda ciężarówka jest pojazdem, ale nie każdy pojazd służy do przewozu ciężarów. Każdy ekosystem jest systemem, ale odwrotnie już nie. Ekosystem jest jedną z najistotniejszych cech natury, pojęcie „system” częściej odnosi się do tworów sztucznych, związanych z cywilizacją, chociaż nie zawsze. Jednak ostatnio słowo „ekosystem” bywa używane jako nazwa zespołu zależności stworzonych przez człowieka. Przykład: wczoraj na kanale poświęconym ekonomii słyszałem o „finansowym ekosystemie”. Co mają pieniądze do biocenozy i biotopu – nie wiem. Ponieważ „ekosystem” brzmi bardziej uczenie od pospolitego „systemu”, zapewne rozpowszechni się jak generowanie, dywersyfikacja, transparentność, panel i tyleż innych modnych słów nadużywanych lub używanych niewłaściwie.

* * *

Cyfryzacja i konsumpcjonizm

O konsumpcjonizmie i złym wpływie mediów pisałem w wielu miejscach. Gdyby ktoś chciał zapoznać się z tymi tekstami, najprościej kliknąć „konsumpcjonizm” na liście tematów wyświetlanej na głównej stronie bloga, tutaj podaję tylko jeden link i krótki cytat a propos z bloga.

Cytat z tego posta

>>Współczesny obraz życia uczuciowego ludzkości jest zafałszowany łatwością przekazywania informacji i dążeniem do zysku; środki masowego przekazu tworzą sobie i zleceniodawcom potrzebne wzorce upowszechniając to, co najłatwiej się sprzeda, tworząc wrażenie niezbyt optymistyczne poprzez uwypuklenie przeciętności, a nawet miernoty, która teraz i w przeszłości była najliczniejsza. Zmiana, jaka nastąpiła, to stanie się tej licznej grupy społecznej ważnym konsumentem; konsekwencją tegoż jest sprzyjanie ich gustom w najbardziej wpływowych mediach, co z kolei utrwala je i ośmiela. Doszło do czegoś, co wydawało się niemożliwe: swoją niewiedzę, swój brak zainteresowania, nieuctwo i prymitywizm, zaczyna się uznawać za styl bycia, a nie za powód do wstydu (…).<<

Piętnaście lat minęło od napisania tych słów. Wtedy jeszcze miałem skłonność do bronienia ludzi, teraz już tego nie robię, a jedynie staram się ich zrozumieć, co nie oznacza akceptacji.

O szkodliwym wpływie cyfryzacji wiele mówi ceniony przeze mnie profesor Andrzej Zybertowicz. Niżej zamieszczam wybór jego słów, a tutaj jest ich źródło. Cytaty są ograniczone znakami >> <<.

>>Jak media społeczne wyewoluowały? Żeby wzmocnić najgorszą wersję nas samych. Nierefleksyjną, agresywną, wrogą. Wypromować agresywne teksty żeby zniszczyć niuansowanie rozmowy, żeby premiować za skrajności. „Mocny komentarz”. Jak mocny, to często agresywny, prawda? Dosadnie powiedział, obraził, itd. Media społecznościowe spowodowały, że u miliardów ludzi zostały aktywowane gorsze części ich natury, które przez tysiące lat ludzkiej kultury próbowano osłabić. O ile następował postęp ludzkości, to dzięki temu, że mieliśmy być bardziej empatyczni, mniej prymitywnie reaktywni, a media społecznościowe to odwróciły.

Nie przejmuj się, że komuś i jego bliskim zrobisz przykrość gdy napiszesz coś wulgarnego. Nie przejmuj się, że zrobisz mema który jest obsceniczny i chamski. Ciesz się tym, jaką on ma ekspozycję, ile dostałeś lajków, ile fajnych komentarzy.” To jest hodowanie w nas potworów i kurczenie w naszych duszach, naszych umysłach tego, co najwartościowsze.<<

>>Big techy zniszczyły komunikację polityczną, a niszcząc komunikację polityczną, niszczy się jakość ludzi którzy są wybierani, bo wyborcy, w których emocje rezonują z agresywnym językiem, wybierają polityków którzy umieją się posługiwać takim agresywnym językiem.<<

>>Politycy działają pod presją medio- i memokracji, część z nich to są ludzie… przybłędy z procesu politycznego, którzy nie mają kwalifikacji intelektualnych ani moralnych.<<

Źródło poniższych cytatów jest tutaj.

>>Media społecznościowe oduczają ludzi wysiłku umysłowego.<<

>>Nie mylmy informacji w wiedzą. (…) Informacja nie układa się w wiedzę, a sens i zrozumienie przynosi dopiero wiedza.<<

>>Broniąc tezy, że politycy nie są generalnie mało inteligentni sądzę, że ten degradacyjny wpływ rewolucji cyfrowej i mediów społecznościowych na myślenie ludzi w ogóle, obniżył jakość polityki i polityków. W polityce demagodzy zawsze mieli swoje miejsce, zawsze potrafili odnosić sukcesy, ale nigdy tak łatwo nie było prymitywnym umysłom tak szybko wejść do samego rdzenia polityki. (…) Niektórzy badacze zatroskani kryzysem demokracji liberalnej mówią: to jest ten populizm, fale ideologicznego populizmu, faszyzmu, odradzającego się autokratyzmu, przyczyniły się do kryzysu demokracji. Ja mówię: nie widzicie słonia w salonie? Kryzys demokracji jest rzeczywisty, zdiagnozowany dobrze, ale u źródeł populizmu nie są ideologiczne nastawienia, czy jacyś fanatyczni ideolodzy i politycy, tylko u źródeł populizmu są efekty polaryzacyjne wygenerowane przez strukturalnie zatrutą infosferę cyfrową, ponieważ władcy algorytmów wiedzą, że przekazy polaryzacyjne, skandalizujące, seksualizacyjne, przemocowe, zwiększają czas pobytu przed ekranem, a więc i ilość kliknięć reklamowych. (…) Nadmiar kanałów komunikacji powoduje ściganie się o oglądalność i klikalność reklamy i tak dalej. To powoduje zjazd w dół (…)<<

Cytaty z innego wywiadu z profesorem Zybertowiczem, źródło tutaj.

>>Często wskazuje się, jak to wspaniale, bo ktoś wyjechał za pracą czy służbowo do Ameryki i możemy jeszcze tego samego dnia, jak tylko wysiądzie z samolotu, mieć z nim wideopołączenie, rozmawiać, itd. A jak działa na ludzką psychikę i na dojrzałość, nie tylko młodych ludzi, niezdolność do przeżywania tęsknoty? Dawniej ktoś wsiadał na dworcu w Warszawie, jechał do Paryża, a stamtąd gdzieś dalej w świat, i nie wiadomo było kiedy się zobaczymy i nie wiadomo było po jakim czasie przyjdzie list. Ludzie tęsknili za swoimi bliskimi, prowadzili życie wewnętrzne, myśleli jak mu się tam wiedzie, zaczynali pisać listy, skupiali się, a teraz zanim ten pociąg wyjedzie za granicę miasta, to już się ludzie wymieniają smsami lub filmikami. Coś takiego jak budowanie swojej dojrzałości, budowanie obecności innych ludzi w mojej psychice, w mojej duszy, zostało nam zabrane, bo nie możemy tęsknić, nie możemy budować w naszych neuronach wirtualnej troski o inne osoby. <<

* * *

Brakuje nam ciszy, samotności i tęsknoty. Brakuje chwil bez szumu informacyjnego i bez smartfona w ręku. Brakuje chwil sam na sam ze sobą, a są one bardziej potrzebne, niż się nam wydaje.

 

niedziela, 8 grudnia 2024

Różności

 041224

Moja praca

Rok temu po raz ostatni wróciłem do pracy na pięć zimowych miesięcy. W bazie firmy zajmowałem się przeróbką konstrukcji barakowozu (który wiele lat temu robiłem) mającą na celu przystosowanie go do użytkowania w zimie. Nie wiedziałem wtedy, że wkrótce sam w nim zamieszkam. Pokoje zostały powiększone, ale nadal są klitkami, pojawiła się też łazienka. Jest parę kroków od mojego pokoju, ale żeby do niej wejść, konieczne jest wyjście na dwór, czyli trzeba zakładać buty, czapkę i kurtkę.

Drugim zadaniem było wykonanie kilku kiosków kasowych. Lubiłem zlecenia zaczynające się od projektowania – jak to właśnie. Ściany są z gotowych płyt, a podstawę i inne elementy konstrukcyjne zaprojektowałem z profili wykonanych na zamówienie z blach nierdzewnych. Miałem trochę gimnastyki umysłowej z wykonaniem fasady. Jest z cienkiej lustrzanej blachy nierdzewnej, której nie dało się spawać, a jedynie kleić. Wklejane są też całe ściany, oczywiście okna i drzwi. Na pierwszym zdjęciu widać pasy dociskające okna do ściany na czas twardnienia kleju.

Po raz trzeci jestem na świątecznym jarmarku w Białymstoku, obsługuję karuzelę. Praca fizycznie jest lekka, ale nudna swoją powtarzalnością. Przypomina pracę na taśmie montażowej w fabryce: setki razy dziennie powtarzane te same ruchu, tutaj dodatkowo i słowa. Zajmuje 70 godzin tygodniowo, więc czasu wolnego mam niewiele, ale zarobione pieniądze wystarczą mi na kilka dziesięciodniowych wyjazdów w Sudety.

Obrazki z pracy




 Wykonanie nowych kiosków kasowych, czyli ostatnia moja praca. Miejsce i czas: zima i przedwiośnie 24 roku, hala warsztatowa w bazie firmy.

 Moje "biuro" projektowe :-)

Niżej zdjęcia z grudnia 2024:

 Ostatnie prace przy montażu karuzeli na rynku w Białymstoku.

 Pierwsi klienci przed „moją” kasą.

 Zaplecze. Widać między innymi barakowóz, nasze aktualne mieszkanie.

 Wspomnienie lata: Helena w Bieszczadach.

 Wspomnienie lata: Olek i Franek, moi wnukowie.

Czy ja dobrze napisałem? Niżej cytat z Gazety Wrocławskiej:

>>Na uroczystość przyjechali wnukowie - napisano w pewnym prasowym doniesieniu agencyjnym. „Czy nie należało się posłużyć formą wnuki?” - pyta Pani T. T.. Jeśli wiadomość ta dotyczyła tylko chłopców, była pod względem gramatycznym poprawna. Postać „wnuki” odnosimy do chłopców i dziewcząt. W czwartym przypadku stworzymy zatem warianty: widzę wnuków (chłopców) albo widzę wnuki (chłopców i dziewczęta). Od (tego) wnuczka należy urobić pluralną formę wnuczkowie, a od żeńskiego brzmienia (ta) wnuczka - (te) wnuczki. Takie są ustalenia słownikowe.<< Prof. Jan Miodek.

 Mały miłorząb zasadzony przez zięcia. Już jest ładny, a będzie ładniejszy.

* * *

Prąd w naszych domach

O stanie naszej energetyki, czyli jak będzie u nas z prądem – wywiad z profesorem inżynierem.

Patrzę na poczynania rządu, a szczególnie tej pożal się Boże minister nieodróżniającej źródła energii od magazynu energii, ale mającej władzę decydowania o naszej energetyce; widzę (sam, bez wspomagania się wiedzą innych, bo mojej wystarczy), jak to wszystko jest absurdalne, jak marnotrawimy miliardy na poronione pomysły, jak niszczony jest nasz dorobek i nasza przyszłość, ale nic nie mogę zrobić. Nic poza napisaniem tego tekstu, ale przecież wiem, że skutek będzie zerowy. Piszę jednak, bo tyle mogę.

Obecnie nasz kraj zużywa blisko 170 TWh (terawatogodzin) energii rocznie, a na 2040 prognozuje się zużycie na poziomie 300 TWh. Tak duży wzrost wynika głównie z przybywania samochodów elektrycznych i pomp ciepła do ogrzewania domów.

Ile to jest?

1 TWh = 1000 GWh = 1000 000 MWh = 1000 000 000 kWh, czyli terawatogodzina to miliard kilowatogodzin. Jeśli policzyć jedną kilowatogodzinę po złotówce, a mniej więcej tyle płacimy, wtedy 1 TWh będzie energią wartą jeden miliard złotych.

W Warszawie budowanych jest 10 magazynów energii po 200 kWh za kupę milionów (trudno się rozeznać ile konkretnie); twierdzi się, że ustabilizują sieć. Ile to jest 200 kWh? Stosując wyżej użyty złotówkowy przelicznik, wyjdzie nam, że jeden taki magazyn zgromadzi energię za 200 złotych. Wystarczy do pełnego naładowania trzech samochodów elektrycznych albo do zasilania jednego czajnika przez 100 godzin. Jeden taki magazyn wystarczy na jeden nieduży blok mieszkalny na jedną dobę bezwietrznej aury, gdy wiatraki nie dają prądu, a 10 takich magazynów na małe osiedle; w skali wielkiego miasta mają prawie zerowe znaczenie. Czy inżynierowie nie wiedzą o tym? Wiedzą, ale nie oni decydują, a politycy (nie tylko polscy), którzy ustalają, jak ma być zbudowany ogromny, wielce skomplikowany system energetyczny kraju, bo oni WIEDZĄ, a jeśli nawet nie, to mają WIZJĘ.

Skoro obecnie zużywamy 170 TWh energii rocznie, to znaczy, że 1 TWh zużywamy w ciągu dwóch dni i paru godzin. W listopadzie przez tydzień czy nawet 10 dni nie było słońca i nie wiał wiatr, prąd kupowaliśmy za granicą. Żeby zgromadzić energię 1 TWh, trzeba 5 milionów takich (czyli po 200 kWh) magazynów. W innym miejscu czytałem o budowie za 1,2 miliarda złotych „wielkiego” magazynu gromadzącego 900 MWh. Stosując nasz złotówkowy przelicznik, wartość zgromadzonej w nim energii wyniesie 900 tysięcy złotych. Sporo, owszem, ale tylko na naszą prywatną kieszeń. Aby zgromadzić 1 TWh, czyli energię potrzebną całemu krajowi na nieco ponad dwie doby, trzeba takich magazynów postawić tysiąc sto, co kosztowałoby nas sporo ponad bilion złotych, czyli milion milionów.

Z powodu ekonomicznej nieopłacalności, wszystkie tego rodzaju inwestycje są dofinansowywane przez państwo, a mimo tych dotacji skarb państwa dopłaca też do rachunków za zużywaną w domach energię.

Czy wiecie już, dlaczego w tym roku nasze państwo zadłuży się o dodatkowe 300, a w przyszłym o 400 miliardów złotych? Płacimy (my, bo przecież nie rząd) na czysto około 4,5% odsetek od rocznych obligacji. To znaczy, że od stu miliardów płacimy 4,5 miliarda złotych odsetek rocznie, a nasz dług jest już dwadzieścia razy większy i lawinowo rośnie.

Pędzimy na ścianę wyłączając bez analizowania skutków stabilne elektrownie węglowe i budując rozwalające system energetyczny OZE, do których ustawicznie dopłacamy. Co robić? Wyjścia są dwa: kupić sporo świeczek lub wziąć bat i pogonić tę całą bandę ignorantów i zaślepionych ideologów. Tego oczywiście nie zrobimy, bo jedni z nas nie mają nadziei, drudzy wiedzy, a trzeci ciągle im ufają, więc damy zarobić producentom najtańszej pasztetowej.

* * *

Oblicze Unii

Kanał Wolność w Remoncie na YT. Jaka jest Unia i w jakim kierunku zmierza.

Relacja wstrząsająca swoją wymową i precyzją wnioskowania. Oto świat, w którym żyjemy, oto obecne oblicze Zachodu, do którego tak bardzo i tak długo chcieliśmy dołączyć. Oto finał naszych marzeń o wolności i zamożności.

* * *

Mądre słowa

>>W konserwatywnej wizji sprawiedliwego społeczeństwa wolne jednostki realizują swoje różnorodne talenty i interesy przy minimalnej ingerencji państwa.<< Michael Oakeshott

>>W relacjach międzyludzkich unikanie ryzyka oznacza unikanie odpowiedzialności, odmowę bycia ocenianym w oczach innych, odmowę stanięcia twarzą w twarz z drugą osobą, poddania się jej w jakimkolwiek stopniu, a tym samym narażenia na ryzyko odrzucenia. Bez niej nigdy nie zdobędziemy ani zdolności do miłości, ani cnoty sprawiedliwości.<< Roger Scruton. Cytowane w związku z woke.

>>Sztuka jest poszukiwaniem piękna.<< Nie wiem kto jest autorem, a usłyszałem te słowa od prof. Witolda Modzelewskiego.

* * *

Nie tylko szaleństwo

Sprzedano koszulkę sławnego bejsbolisty amerykańskiego za 24 mln dolarów.

Dla kontrastu: przeczytaj.

* * *

Wojna

Loszę poznałem niemal pięć lat temu. Po przyjeździe z Ukrainy został przydzielony do mojej ekipy w Krakowie. Nic nie wiedział, nic nie umiał, ale po kilku miesiącach znał obsługę nie gorzej ode mnie. Mogłem mu zaufać. Dobrze mi się z tym chłopakiem pracowało.

Tutaj, w Białymstoku, też pracuję z Ukraińcami. Jednego z nich znam od lat, więc po przyjeździe wypytywałem o wspólnych znajomych.

– A co się dzieje z Loszą?

– Nie ma już Loszy. Zginął na wojnie.

 

 

czwartek, 5 grudnia 2024

Pożegnalny wyjazd

 211124

Na początku tekstu zwyczajowo podaję datę wędrówki, a teraz jest początek grudnia, późny wieczór. Siedzę w małej klitce udającej pokój, w barakowozie stojącym gdzieś w Białymstoku, jestem po pracy.

Zdecydowałem się wrócić do firmy na miesiąc, pracę skończę w ostatnie dni grudnia, a więc opisany tutaj wyjazd na Roztocze może być ostatnim w tym roku. Od wiosny spędziłem na roztoczańskich drogach trzydzieści pięć dni, a licząc od początku, dzisiejszy dzień był sto czterdziestym. Nie zliczałem kilometrów, aż takim skrupulantem nie jestem, a szacować mogę łączny dystans na dwa lub nieco więcej tysiące, czyli połowę kaczawskiego dorobku. Są miejsca nieźle mi znane, ale w sposób nieco dziwny. Otóż dość często wiem, jakie drzewo zobaczę za zakrętem, jak dojść do wysokiej miedzy z brzozami, albo w którym miejscu lasu jest dogodne przejście, a nie pamiętam jak się nazywa wioska, której domy widzę opodal. Rzadko, ale miewam zabawne pomyłki: pamięć podsuwa obraz miejsca z widokiem, który chciałem ponownie zobaczyć; próbuję sobie przypomnieć gdzie ono jest, a w końcu uświadamiam sobie, że gdzieś… na sudeckim pogórzu.


 Patrzę na zdjęcia z dwóch ostatnich wyjazdów i czuję tęsknotę wyciskającą mi łzy z oczu. Niech będzie brzydko, niech będzie zimno, ale żebym mógł pójść polną drogą albo polem przy między, usiąść pod jedną z wielu już moich brzóz i zapatrzeć się gdzieś niewidzącym wzorkiem. Żebym mógł gasić niemożliwą do ugaszenia tęsknotę za… Może nawet nie za tymi pagórami z wąskimi wstążkami pól, a... nie wiem, za czym. Czasami mówię sobie, że za dalą, ale przecież poszedłbym nie widząc jej. Zostaje tylko jedno: po prostu iść gdzieś, gdzie ładnie. Iść zostawiając wszystko i wszystkich za sobą.

Ktoś powiedział mi, że jestem osobą WWO. Nie bardzo wiedząc co ten skrót oznacza, sprawdziłem jego znaczenie i... wzruszyłem ramionami. Owszem, niektóre cechy jakby się zgadzały, ale wystarczy przeczytać zestaw cech charakteryzujących dowolną inną osobowość, by stwierdzić to samo. Poza tym nie lubię takiego kategoryzowania ani mnogości skrótów, którymi się nas i nasze cechy lub dolegliwości określa, przykłady tutaj. Pomyślałem też o moich trzydziestu kilku latach przepracowanych w wariackim kołchozie, nie wiedzieć czemu zwanym wesołym miasteczkiem. Wiele w tej pracy przeżyłem i wiele widziałem. Na przykład młodych chłopaków nie radzących sobie psychicznie i chyłkiem uciekających do domu albo topiących stres w alkoholu, widziałem też facetów zatartych, w charakterystyczny sposób powłóczących nogami na koniec przeprowadzki. Ja dałem radę, więc jaka ze mnie WWO. Po prostu lubię samotne wędrówki po ładnej okolicy, są mi one… miałem napisać potrzebne, ale jest inaczej: one są niezbędne.

Po raz szósty albo ósmy pojechałem do Gródek. Wokół tej wioski wiele jest wyraźnie zarysowanych pagórów, wiele dróg i rozległych widoków. Nie mogąc się zdecydować gdzie mam jechać, czasami wybieram Gródki; tak było i dzisiaj. Aura równie dobrze mogła być styczniowa: minusowa temperatura, chmury (chociaż i chwile przejaśnień), białe od śniegu drogi i nagie drzewa. Nie marzłem mając na sobie pół szafy, ale dłonie mi kostniały. Jak zwykle, mógłbym dodać, ale dzisiaj zawiniłem biorąc cienkie rękawice. Na szczęście (dla dłoni) noszę w plecaku sporo różności na wszelki przypadek, między innymi zapasowe rękawice. Założone jedne na drugie ochroniły dłonie od zimna.

W czasie zimowych wędrówek wcale nierzadko na widziane obrazy nakładają się drugie – tych samych miejsc widzianych z słoneczny czas. Nie nazywam takich chwil wspominaniem, skoro dzieją się same, bez celowego rozpamiętywania, i trwają moment. Tak było dzisiaj na łagodnym szczycie wzgórza, przy brzozowym zagajniku, gdzie parokrotnie oglądałem wschody i zachody słońca: odwróciłem się ku zachodowi i zobaczyłem obrazy sprzed trzech lat.

Oto dwa zachody słońca sfotografowane w tym miejscu: pierwszy w sierpniu, drugi w październiku 2021 roku. Widać na nich tę samą polną drogę i zmianę miejsca zachodu, znaczne skrócenie biegu słońca po nieboskłonie. A dzisiaj? Wieczorem nie byłem tam, ale mogę przypuszczać, że było podobnie jak rano, tyle że ciemniej, a słońce zaszło jeszcze bardziej na lewo. Tak było na początku dnia:

 Zapowiadano przejaśnienia i owszem, były. Minutowe, czasami tak krótkie, że nie zdążyłem zrobić zdjęcia, ale były. Słońce świecąc wąskimi smugami przez okna w chmurach malowało kontrastowe obrazy. Widziałem jasno oświetlone bliskie pola i ciemne, niemal czarne, dalsze wzgórza (albo odwrotnie); na dokładkę padał śnieg. Na zdjęciach płatki wyglądają jak skazy, ja widziałem je inaczej, były ruchliwymi, drżącymi drobinami lśniącej bieli.






Raz czy dwa słońce znalazło większe okno i zaświeciło pełną jasnością. Oto jak nasza gwiazda wypięknia świat!


 Obrazki ze szlaku

 Nagi, cichy, przedzimowy las bukowy.

 Sterty wyrwanych krzewów aronii. Nigdy nie widziałem zbiorów owoców, plantacje są zarośnięte, wiele jest likwidowanych; najwyraźniej coś się zmieniło w rynkowych realiach.


 Opuszczone gospodarstwo. Oby takie widoki nie stały się normą w Polsce, a pod rządami Unii jest to możliwe.

 Leszczynowe kotki. O ich cechach prozdrowotnych wiele jest informacji w internecie, na przykład tutaj.

 

Jeszcze kwitnie wrotycz.

 Zawsze z przyjemnością na patrzę na krople wody na liściach rzepaku. Są... piękne.

 Kamienista droga na zboczu pagóra. Złomki opoki nie zostały tam przywiezione celem utwardzenia, a są odsłonięte. Całe wzniesienie jest z nich zbudowane.


Późnojesienne obrazki: zmrożone owoce róży i uschnięty czarny bez przy różanym krzewie. Są smutne, ale jest w nich coś, co mnie pociąga.

Trasa: klasyk pod wioską Gródki.

Statystyka: niecałe 9 godzin na szlaku długości 15 km.