151125
Czasami
mylą mi się miejsca i krainy: wspomnę o pewnej uroczej brzozie
albo zakręcie drogi, i widzę te miejsca gdzieś pod Turobinem na
Roztoczu, a później okazuje się, że widziałem je wzgórzach
powyżej Świerzawy w Górach Kaczawskich; bywa też odwrotnie.
Jadnak takie pomyłki, lubiane i budzące poczucie bliskości,
zdarzają się rzadko. Częściej wystarczy mi jedno spojrzenie by
rozpoznać miejsce, na przykład ten widok.
Jest na nim powalona
wiatrami brzoza z mojej nieistniejącej już Drogi Trzech Brzóz w
Górach Wałbrzyskich. Pamiętam dokładnie, gdzie ona leży, a
jednocześnie wiem, gdzie tkwi karpa po wyciętej znajomej brzozie
przy roztoczańskiej polnej drodze, na drugim krańcu Polski. Znam
mały, zarośnięty, nieodwiedzany kamieniołom na Roztoczu, i
podobną do niego, ukrytą wśród brzóz, starą kopalnię w górach,
o których zwykłem myśleć jako o swoich, czyli w Kaczawskich.
Fakty te zadziwiają mnie, zwłaszcza jeśli pomnożę je przez setki
takich pamiętanych miejsc.
Po
Górach Wałbrzyskich chodziłem
w
sumie blisko
50 dni, ale nieźle znam jedynie północno-zachodnią część tego
sudeckiego pasma. Mam tam wiele ulubionych i zawsze chętnie
odwiedzanych miejsc, na przykład tę dróżkę nad Gostkowem.
Pojechałem
do tej wioski chcąc zobaczyć z bliska kępę brzóz rosnących na
wybrzuszeniu długiego zbocza Łysicy. Są tam długie, falujące
pola i łąki opadają po zboczu ku wiosce, w kilku miejscach
wznoszące się na kształt małych górek, a niektóre zaskakują
stromizną zboczy. Szpalery drzew każą domyślać się
nieistniejących już dróg lub granic, a gdzie nie może wjechać
traktor z pługiem, wyrosły zagajniki. Byłem pod tamtymi brzozami,
obok widziałem słupek wysokościowy, więc ten wzgórek może mieć
swoją nazwę. W pobliżu rośnie wyjątkowo malownicza sosna.
Obszedłem ją wokół, zrobiłem wiele zdjęć, a później usiadłem
pod nią i piłem herbatę. Kiedy dwie godziny później szedłem
drogą pod Kokoszem, widziałem brzozy na tle nieba po drugiej
stronie doliny.
Zamieszczam dwa zdjęcia, drugie jest przybliżeniem.
Obrazki
ze szlaku
Pod
rozłożystym dębem na zboczu Dębowego Wzgórza byłem już kilka
razy, ale nigdy w słoneczny dzień. Dzisiejszy też był chmurny.
Krąglak,
widok z Dębowego Wzgórza.
Rozpaczliwie
połamana ale nadal żywa wierzba iwa chroniła mnie przed wiatrem w
czasie przerwy.
Kokosz
i mała bezimienna górka w pobliżu Gostkowa. W tamtej części Gór
Wałbrzyskich dużo jest takich małych, malowniczych wzgórz.
Ta
ławka czeka na mnie; wiosną usiądę na niej. Stoi na skraju
pięknych, kwiecistych łąk powyżej Jaczkowa.
* * * * * * W
czasie jesiennego urlopu spędziłem pięć dni w Górach
Kaczawskich, a ten ostatni był jednocześnie dwieście dwudziestym
czwartym dniem wędrówek. Łączną długość moich kaczawskich
szlaków szacuję na 4 albo niewiele mniej tysięcy kilometrów. Tyle
mierzy trasa z Wilna do Lizbony. Jeśli zamieściłem jedno
porównanie, dodam drugie: łączna długość sudeckich wędrówek, 5 tysięcy kilometrów, dorównuje długości Europy, czyli odległości dzielącej Ural od
Lizbony.
Ciekawe,
jak wyglądałaby mapa tych gór z zaznaczonymi wszystkimi moimi
trasami…
Chciałem
opowiedzieć historię tych paru zdjęć.
Zrobiłem
je na wzgórzach powyżej Wojcieszowa, w pobliżu Zadory, i wysłałem
do znajomej leżącej w szpitalu. Wiedziałem od niej, że ma przed
sobą zaledwie kilka tygodni życia. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem
wysyłając jej obrazki z wędrówki, skoro wiedziałem, że prawie
na pewno nigdy nie pójdzie. Może źle, ale chciałem w ten sposób
oderwać ją od realiów szpitala. Odpisała mi tak:
– Patrząc
na nie po prostu CHCE się żyć.
Kiedy
patrzyłem na ekran, obraz mi się rozmazał łzami. Nie broniłem
się przed nimi.
To
była przedostania nasza wymiana wiadomości. Na kolejny mój sms
odpowiedział jej mąż…
Może
nie powinienem o tym pisać tutaj (mając wątpliwości nie podałem
szczegółów), ale napisałem ponieważ zmienił się obraz tamtych
wzgórz.
Wiele
miejsc w tych górach budzi wspomnienia zdarzeń przeżytych w czasie
wędrówek: rozmów z towarzyszami wędrówek albo przypadkowo
spotkanymi ludzi, chwil zachłyśnięcia się urodą natury, czasami
jakichś kłopotów na szlaku; mam też w pamięci chwile i widoki
najzwyklejsze, zapamiętane z nieznanych mi powodów. W grupie miejsc
niewyróżniających się niczym szczególnym, a mnie bliskich, są
też te wymienione w moich powieściach, ważne dla ich bohaterów.
Od dawna nie jestem już tylko turystą odwiedzającym kolejne
zakątki Sudetów, ja wracam do miejsc z którymi związany jestem
emocjonalnie. Teraz znane i lubiane wzgórza nad kaczawskim
miasteczkiem nabrały nowej barwy emocjonalnej: kojarzyć mi się
będą z mądrym i wartościowym człowiekiem, z kobietą, którą
miałem zaszczyt znać.
Obrazki
ze szlaku
Ambona
na drzewie. Kiedyś siedziałem na niej, a pod drzewem pasła się
sarna nieświadoma mojej obecności. Takich miejsc i związanych z
nimi wspomnień mam setki. Właściwie gdzie spojrzę, pamięć
podsuwa obrazy i przeżycia sprzed roku albo kilkunastu lat.
Znajomy
buk w Storczykowym Kamieniołomie.
Tablica
stojąca w Wojcieszowie z informacją o rewitalizacji miasta.
Czytając takie banialuki mam chęć krzyknąć: ludzie, puknijcie
się w głowę! Dlaczego? Bo irytuje mnie błędne a modne używanie
słów. „Rewitalizacja” to tyle, co przywrócenie do życia.
Miasto nie było wymarłe, więc tym samym nie mogło być
rewitalizowane. Jeśli już komuś nasze słowo „odnowienie” albo
wyrażenie „pomalowanie ścian” wydają się banalne, jeśli chce
zabłysnąć znajomością obcych słów, może napisać o
restauracji. Ludzi jednak nie interesuje znaczenie słów, oni
wiedzą, które są modne, i te bezrefleksyjnie używają. W tym
krótkim tekście są jeszcze inne błędy: dwa razy blisko siebie
powtórzone słowo „zdegradowanych” oraz „Miasta” napisane
wielką literą wbrew zasadom naszego języka. Na koniec konstatacja,
która czasami mnie bawi: mający blade pojęcie o naszym języku
autor tych słów zajmuje stanowisko zwane „umysłowym”, a ja
byłem robotnikiem.

Widziałem
mnóstwo kań na łąkach. Widziałem i nie zbierałem, przez co
cierpiało moje serce grzybiarza.
Masywny, jakby do obrony wybudowany, kościół w Chrośnicy.
Znany
mi dom w Dobkowie, jeden w bardzo wielu skazanych na śmierć
budynków w wioskach sudeckich. Dlaczego? Jest wielki, za duży dla
jednej typowej rodziny, skoro ma kilkaset metrów powierzchni
użytkowej, wymaga bardzo drogiego remontu, stoi na małej posesji
tuż przy szutrowej drodze, w dolinie, do której słońce zagląda
chyba tylko w lecie, a po sąsiedzku stoją w krzakach ruiny.
Po
drugiej stronie wioski, wyżej, na zboczu rozległego wzgórza, stoją
dwie psie budy; tam nie brakuje słońca i widoków, gustu owszem.
Słodziutkie
i aromatyczne śliwki węgierki ekologicznie gniją na drodze,
wzgardzone i niepotrzebne, chyba że dzikim zwierzętom, wszak tych
hodowlanych na wsiach praktycznie już nie ma. Są tylko w wielkich,
„nowoczesnych”, antyhumanitarnych fabrykach mięsa.
Las
wyrosły na szczycie starego pieca do wypalania wapna. Ten widok
zaskoczył mnie; przez chwilę myślałem, że jestem w krainie z
powieści fantasy.
Biwak
na Kopie.
Czasami
odwiedzam Jaśkowe, czyli wymienione w powieści, miejsca na
Chrośnickich Kopach. Myślę, że każdy piszący zrozumie gdy
powiem, że czuję związek z nimi – nieistniejącymi przecież
ludźmi z powieści.
Kiedyś
wszedłem między świerki gęstego młodniaka widząc niewyraźną
ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta, i w ten sposób znalazłem
skały odwiedzane później przez Jasia. Teraz gęstwiny już nie,
jest ścieżka wyjeżdżona przez motocyklistów.
Byłem
na łące, na której rok temu widziałem bardzo dużo jesiennych
kwiatów. Dzisiaj niewiele ich było, ale ostatnie pozłotki
kalifornijskie owszem, jeszcze kwitły.
* * * * * * * * *
Odwiedziłem
też Sokoliki. Szedłem klasyczną swoją trasą: ze schroniska
Szwajcarka do podnóża Jastrzębiej Turni, następnie na szczyt
Krzyżnej Góry, stamtąd na Sokolika i ścieżką wśród skał
rozrzuconych na zachód od szczytu góry.
Ludzie
chodzą wydeptanymi ścieżkami, wracając posiedzą w schronisku i
idą na parking, omijając dziesiątki malowniczych skał. W ogóle
nie wiedzą o nich i zdaje się, że nie są nimi zainteresowani,
albo boją się zejść nawet sto kroków w bok od oznakowanego
szlaku. Nieoficjalna trasa wiodąca od szczytowego, wydeptanego
tysiącami nóg, klepiska Sokolika do oznakowanego szlaku, ścieżka
wiodąca obok Krzywej Turni, ładnej, dużej i faktycznie krzywej
skały, liczy raptem kilkaset metrów.
Tam naprawdę trudno
zabłądzić, chociaż łatwo nie zauważyć (co świetnym jest
powodem powrotów) części skał. Jest ich tam wiele, jedna
ładniejsza od drugiej, a ścieżka jest prawdziwie górska: idzie
się wśród mnóstwa skalnych złomów a nierzadko po nich,
wyszukując dogodniejszych miejsc na postawienie stopy.
Malowniczości przejścia dodają buki tam rosnące; miałem okazję podziwiać
feerię ich jesiennych barw.
Ranek
był cudny, aczkolwiek bynajmniej nie słoneczny. Lekka mgła, zbocze
góry i świerki wyglądające w tej scenerii po prostu
majestatycznie. Na całej długości ścieżki od schroniska do Turni
widoki są bardzo ładne, klasycznie górskie, czyli ze stromiznami i
niepoliczonymi skałami. Niektóre wydają się być pochylone; kiedy
patrzy się na nie z zadartą głową, budzi się obawa o ich
odpadnięcie od masywu i runięcie wprost na patrzącego.
Jastrzębią
Turnię po raz pierwszy zobaczyłem wiele lat temu patrząc na nią z
góry. Od pierwszej chwili zauroczyła mnie swoją zwiewnością;
wydaje się być tak lekka, że może zaraz zerwie się do lotu, co
widać i na moim zdjęciu. Kiedy jednak stoi się pod nią i patrzy w
górę, a skała ma kilkanaście pięter wysokości, traci swoją
lekkość, nabiera typowej dla dużych skał masywności, uwidacznia
się też chaos kształtów, ale wrażenie dalej czyni, tym razem
wielkością i nieporuszoną obojętnością. Niemal wiecznym swoim
trwaniem.
Obrazki
ze szlaku
Swarożyc,
skała z dziurką. Widziałem wiele innych, ale trudnych do
jednoznacznej identyfikacji skał.
Ścieżka na szczyt Krzyżnej Góry.
Zamek
Sokolec, właściwie resztki murów, milczących świadków trudów
budowy, wojen, mordów i ostatecznego zniszczenia.
Opasana,
a może zaobrączkowana, sosna na Husyckich Skałach. Teraz usycha ta
wyjątkowa ozdoba drzewa, a pamiętam ją żywą.
Drzewka
rosnące wprost na skale. Dadzą radę przetrwać?
Ogromna
lipa przed schroniskiem Szwajcarka. Postawione dla porównania kije
mają 115 cm długości.Jaskinia pod Krzyżną.
Na Krzyżnej Górze.Trasa na Sokolikach. Trasy w Górach Wałbrzyskich.
W Górach Kaczawskich.
Mapa Sudetów z zaznaczonymi miejscami wędrówek i odwiedzin. O części z nich już napisałem, o pozostałych napiszę, czyli ciąg dalszy nastąpi.