Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 28 marca 2025

Choroba, czarownice i ewolucja

 260325

Franek, mój czteroipółletni wnuk, zachorował. Nic poważnego, jego silny organizm dzielnie walczy w wirusem, ale do przedszkola nie chodzi. Pojechałem więc do niego aby zapewnić urozmaicenie dnia jemu i córce. Oczywiście w ruch poszły klocki i liczne modele samochodów, później była rozmowa o wiewiórkach i niedźwiedziach, ale też zadziwiająco skomplikowana (chwilami moja wyobraźnia nie nadążała) akcja ucieczki czarownic ściganych przez strażaków czy policjantów; tutaj nie mam pewności, bo jak wspomniałem, wiele się działo.

Kiedy już miałem wychodzić, wnuk się zapytał:

– A co będziesz robił w domu?

– Będę czytał książkę.

– O czym?

– O… (jak dziecku wyjaśnić za trudną dla niego tematykę?) o wymarłych gatunkach zwierząt.

– Takich jak mamuty?

No i zaczęła się kolejna rozmowa. Wiecie, jak się rozmawia z ciekawskim kilkulatkiem. Pytaniom w rodzaju „dlaczego?” nie ma końca, zwłaszcza jeśli pytany lubi rozmawiać z takim małym człowiekiem i nie zbywa go byle czym.

Książka, o której mówiłem, tak naprawdę jest o pewnych aspektach ewolucji, chociaż też i o zwierzętach, które przegrały swój los na loterii życia. To „Cienie zapomnianych przodków”, autorstwa Carla Sagana i jego żony Ann Druyan.

Parę zdań o autorze. Pracując w NASA przy projekcie Voyager namówił przełożonych na odwrócenie jednego z dwóch statków badawczych Voyager ku Słońcu i zrobienie zdjęć Układu Słonecznego z okolic zewnętrznych jego planet. Tak powstało sławne zdjęcie na którym widać kulę ognia, naszą gwiazdę, i daleko od niej maleńką błękitną kropeczkę – Ziemię.

 O historii tego zdjęcia wiele jest informacji w internecie, na przykład tutaj. Sam sprawca jego powstania pisze o zdjęciu w innej swojej książce, w „Błękitnej kropce”.

Posłuchajcie tych pięknych i mądrych słów tutaj.

Był naukowcem, pisarzem, humanistą, działaczem autentycznie społecznym i wizjonerem. Niżej zamieszczam kilka cytatów z książki Sagana, o której mówiłem wnukowi. Także i w nich, jak w całym jego dorobku pisarskim, wyraźnie widoczna jest wrażliwość autora. Cytaty ograniczone są znakami >> <<, a słowa poza nimi są moje, jak i tytuły rozdziałów.

O naszej podległości prawom natury zapisanych w genach i przyczynach naszych zachowań społecznych

Czy naprawdę bardzo się różnimy od zwierząt w swoich zachowaniach i zwyczajach? Czy prawdą jest twierdzenie o naszym znacznym oddaleniu od wrodzonych odruchów wykształconych w odległych epokach, nierzadko nawet przed zaistnieniem naszego gatunku?

>>Mimo to Fisher uważa, że heroizm, zarówno u ludzi, jak i u zwierząt, daje pewne selekcyjne korzyści związane z przekazaniem dalszym pokoleniom bardzo podobnych sekwencji genetycznych pochodzących od bliskich krewnych. Jest to jeden z pierwszych jasno wyrażonych poglądów na selekcję krewniaczą. Podobnie można tłumaczyć zachowanie rodziców poświęcających swe życie dla dziecka. Bohater lub poświęcający się rodzic uczyni po prostu to, co uważa za „słuszne”, nie zastanawiając się nad genetycznymi konsekwencjami oraz nad rachunkami strat i korzyści w zakresie swoich instrukcji ACGT. Fisher uważa jednak, iż poczucie „słuszności” wiąże się z faktem, że rozszerzone rodziny, świadome rodzicielstwo i bohaterskie postępki zwiększają szanse na lepszą przyszłość rodzinnego kodu DNA.

Zwierzęta mogą być wprawdzie skłonne do prawdziwych poświęceń na rzecz swoich bliskich, lecz nie dalszych krewnych. Pomyślmy o tym w ten sposób: wyobraźmy sobie, że śpimy smacznie, podczas gdy nasze dzieci głodują, są pozbawione domu lub chore. Dla większości z nas jest to nie do pomyślenia. Czterdzieści tysięcy dzieci umiera jednak codziennie z głodu, zaniedbania lub wskutek chorób, którym łatwo zapobiec. Instytucje w rodzaju Międzynarodowego Funduszu Narodów Zjednoczonych (UNICEF) mogłyby uratować te dzieci, na przykład dzięki szczepieniom, za cenę kilku centów dziennie, lecz brakuje im na to pieniędzy. Inne potrzeby są uważane za ważniejsze. Dzieci giną nadal, podczas gdy świat smacznie śpi. Są daleko. Nie są nasze.

Trudno o lepszy przykład działania selekcji krewniaczej.<<

O źródłach altruizmu i moralności

>>W przeprowadzonych w laboratorium badaniach karmienie pewnej grupy makaków uzależniono od tego, czy były one skłonne pociągnięciem za łańcuch wywołać elektryczny wstrząs u innego osobnika tego samego gatunku, lecz z nimi niespokrewnionego. Poddane testowi małpy mogły obserwować agonię dręczonego wstrząsami zwierzęcia przez półprzezroczyste lustro. Po pewnym czasie, gdy pojęły, na czym polega związek między ich posiłkiem a losem ofiary, makaki często odmawiały pociągania za łańcuch. W jednym z eksperymentów tylko 13% się ugięło, a 87% zdecydowało się głodować. Jeden zdeterminowany osobnik odmawiał jedzenia przez prawie dwa tygodnie, nie chcąc dręczyć współtowarzysza niewoli. Makaki, które poprzednio poddawano wstrząsom, były jeszcze mniej skłonne do pociągnięcia za łańcuch. Pozycja społeczna w ramach grupy oraz płeć odgrywały niewielką rolę w oporze makaków przed świadomym zadawaniem bólu innym.

Zmuszeni do wyboru między eksperymentatorami proponującymi makakom ten faustowski wybór a samymi makakami, świadomie wybierającymi głód, aby oszczędzić bólu innym, naszą sympatię i współczucie ulokujemy raczej po stronie małp, a nie badających je naukowców. Doświadczenia te pozwalają nam jednak dostrzec u innych niż ludzie istot tę świętą gotowość do poświęceń w celu ratowania innych – nie tylko bliskich krewnych. Wedle konwencjonalnych ludzkich norm opór przeciwko złu i postawa tych makaków, które nigdy nie uczęszczały na lekcje religii, nigdy nie słyszały o dziecięciu przykazaniach i nigdy nie grały w kółko i krzyżyk na lekcjach wychowania obywatelskiego, stanowi przykład moralności i odwagi. Heroizm jest normą w świecie makaków, przynajmniej w opisywanych powyżej okolicznościach. Gdyby sytuacja się odwróciła i schwytani przez makaki ludzie zostaliby postawieni przez małpich naukowców przez podobnym wyborem, czy spisaliby się wówczas równie dobrze? Ludzkość pamięta tych, którzy świadomie poświęcili swoje życie dla dobra innych. Na każdego z nich przypada wielu, którzy się cofnęli.

T.H. Huxley powiedział niegdyś, że najważniejszym dla niego wnioskiem ze studiów anatomicznych było wzajemne powiązanie wszystkich form życia na Ziemi. Późniejsze odkrycia – że budowa wszystkich żywych istot jest oparta na białkach i kwasach nukleinowych, że wszystkie instrukcje genetyczne są napisane i zakodowane w tym samym języku, że u bardzo odmiennych istot występuje tak wiele wspólnych sekwencji DNA – spotęgowały moc spostrzeżenia Huxleya. Każda odkryta warstwa tajemnicy rozszerza nasz krąg pokrewieństwa, niezależnie od tego, w którym miejscu na rozległej skali altruizmu i egoizmu właśnie się znajdujemy.

Rygorystyczne, ścisłe, pozbawione bezkrytycznego sentymentalizmu badania naukowe ujawniają głębokie podobieństwa między nami i innymi formami życia na Ziemi. W porównaniu z jakimkolwiek innym gatunkiem wszyscy ludzie, niezależnie od tego, jak bardzo etnicznie zróżnicowani, są zasadniczo identyczni. Selekcja krewniacza, fundament ewolucji wśród zwierząt żyjących w małych grupach, jest oparta na altruizmie, tak bardzo podobnym do miłości. Gdzieś pośród tego wszystkiego kryje się etyka.<<

Myślenie i samoświadomość zwierząt

Parę zdań wprowadzenia.

Całe życie na Ziemi, miliony gatunków roślin, grzybów, zwierząt i bakterii, powstało z jednego pnia, z jednego mikroskopijnego, od dawna nieistniejącego już gatunku żyjątek. Dlatego mówi się o drzewie życia. Wszak tysiące gałązek ma połączenie, poprzez coraz grubsze i mniej liczne konary, z jednym pniem. Tak jak istnieje dla każdej pary gałązek na drzewie ich wspólny konar, miejsce rozdzielenia się ich dróg, tak dla każdej dowolnej ich pary ziemskich istot istniał organizm im wspólny – przodek. Inaczej mówiąc: wszystkie organizmy żywe są spokrewnione. Siedzibą naszych, a piszę tutaj o wszystkich zwierzętach, a więc (z biologicznego punktu widzenia) także o ludziach, umiejętności myślenia, uczenia się, pamiętania, emocji, uczuć, w końcu świadomości, jest mózg. Im jest większy, tym bardziej rozwinięte mamy te umiejętności, co łatwo zauważyć każdemu obserwując i porównując zachowania tak różnych istot jak robak, pies i człowiek. W świecie ożywionym nie ma w tym względzie żadnych ostrych, jednoznacznych granic. Wszak nie jest tak, że tylko człowiek potrafi się cieszyć i tęsknić, a pies wymieniony jako przykład już nie. Skoro nie jest tak, to znaczy, że różnice w możliwościach umysłowych zwierząt między gatunkami mają charakter raczej równej pochylni, a nie barier nie do przekroczenia.

Wnioski z tych faktów, potwierdzonych rozlicznymi badaniami, są oczywiste. O nich pisze w poniższym cytacie autor książki.

Zwrócę jeszcze uwagę na słowo „dusza” używane przez Sagana. Jest ono pozbawione religijnego znaczenia, nie ma nic wspólnego z transcendencją, a po prostu dotyczy zdolności umysłowych. Mowa więc o duchowości w rozumieniu biologa – jako zdolność do poznawania, uczenia się, świadomości, etc. Oddaję głos autorowi.

>>Coś mignęło za oknem. Odwracamy wzrok i widzimy ćmę, jak z impetem uderza w szybę. (…) Co robi ćma w chwilę po tym, gdy uderzy głową w szybę? Czyni to ponownie. Wielokrotnie obserwujemy, jak owady wpadają na szyby, a nawet zostawiają części swoich ciał na szkle i nie wyciągają żadnych wniosków z tych przykrych doświadczeń. Najwidoczniej działający w ich głowach prosty program, który kontroluje latanie, nie przewiduje zderzeń z niewidzialnymi obiektami. (…) Ewolucja nie przygotowała ciem do życia w świecie z oknami. (…) Gdybyśmy potrafili przejrzeć umysł ćmy, to konkluzja, że prawie nic tam nie ma, prawdopodobnie okazałaby się słuszna. Czy jednak nie dostrzegamy czasami, że zdarza się nam – i nie tylko tym, którzy cierpią na nerwicę natręctw – wciąż powtarzać tę samą głupią rzecz, mimo oczywistych dowodów, że wpędza nas ona w kłopoty? Niekiedy spisujemy się niewiele lepiej od ćmy. Nawet głowom państw zdarzało się wejść prosto w szklane drzwi. (…) My też ewoluowaliśmy w świecie pozbawionym szkła. Różnica między ćmami a nami polega jednak na tym, że bardzo rzadko po uderzeniu w szklane drzwi podnosimy się, otrzepujemy i ponownie maszerujemy prosto w szybę.

Gdy pszczoła umiera, jej ciało wydziela feromon śmierci, charakterystyczny zapach, który sygnalizuje pozostałym mieszkańcom ula, że należy usunąć trupa. (…) Feromonem śmierci jest pewien kwas olejowy. (…) Co się stanie, gdy żywa pszczoła zostanie naznaczona kroplą kwasu olejowego? Może „wrzeszczeć i kopać” ile sił w nogach i na wszelkie inne sposoby udowadniać, że jest zdrowa i cała, a mimo to zostanie wyrzucona z ula. (…)

Czy pszczoły rozumieją niebezpieczeństwo związane z rozkładaniem się ciał ich martwych towarzyszy wewnątrz ula? Czy są świadome związku między śmiercią a kwasem olejowym? Czy mają w ogóle jakieś pojęcie o tym, czym jest śmierć? (…) Odpowiedź na te pytania w każdym wypadku niemal na pewno brzmi: nie. (…)

„Wiemy”, że jesteśmy czymś więcej niż tylko zbiorem niezwykle złożonych programów komputerowych. Mówi nam to prosta introspekcja. Czujemy to. Kartezjusz (…) który sformułował słynne powiedzenie Cogito, ergo sum” („Myślę, więc jestem”), ze wszystkich żyjących na Ziemi istot prawo do posiadania duszy przyznał tylko ludziom. (…) Czy idąc w ślady Darwina i wielu jego następców, nie możemy, a nawet nie powinniśmy dokładniej przestudiować tej delikatnej kwestii? Zbadać, o czym zwierzęta myślą? Co mogłyby nam powiedzieć, gdybyśmy umieli odpowiednio zapytać? (…) Gdy odkryjemy pokrewieństwo wszystkich istot żywych, czy uznamy wówczas za prawdopodobne, że ludzie mają duszę, a wszystkie inne zwierzęta są jej pozbawione? (…)

Spójrzmy raz jeszcze na naszego bzyczącego w trawie owada. Widzimy, że potrafi chodzić, biegać, patrzyć, węszyć, smakować, latać, parzyć się, wydalać, składać jaja, ulegać metamorfozie. Dysponuje wewnętrznym oprogramowaniem do kontrolowania wszystkich tych funkcji, zapisanym w mózgu, który waży być może zaledwie miligram, oraz wyspecjalizowanymi, dedykowanymi organami do wykonywania programów. Czy to wszystko? Czy jest ktoś w środku, kto rządzi? Kto kontroluje wszystkie te funkcje? Co rozumiemy przez pojęcie „ktoś”? Czy może owad jest prostą sumą swoich funkcji i niczym więcej, bez władzy wykonawczej, bez reżysera zachowań, bez owadziej duszy? Uklęknijmy i przyjrzyjmy mu się bliżej. Widzimy, jak wystawia głowę i mierzy nas wzrokiem, próbując wyczuć, czym jest ten olbrzym, groźnie wyglądający trójwymiarowy potwór. Mucha maszeruje niewzruszenie, lecz wystarczy podnieść zwiniętą w rulon gazetę, aby zerwała się do lotu. (…)

Wiemy, że owad decyduje, kogo może zjeść, przed kim powinien uciekać, w kim może znaleźć atrakcyjnego partnera seksualnego. Czy wewnątrz jego mikroskopijnego mózgu nie ma żadnej percepcji dokonywanych wyborów ani świadomości własnej egzystencji? Ani miligrama samoświadomości? Najmniejszej satysfakcji z dobrze wykonanej roboty? Jeżeli jego mózg jest milion razy mniejszy od naszego, to czy odmówimy mu prawa do jednej milionowej części naszych uczuć i naszej świadomości? Jeżeli po szczegółowym zbadaniu tych kwestii nadal podtrzymujemy tezę, że owad jest „tylko” robotem, to jaką mamy pewność, czy ta opinia nie stosuje się również do nas samych? (…)

W pobliżu lampy na werandzie pająk buduje swoją sieć. (…) Elegancki, koncentryczny, wielokątny układ precyzyjnie stabilizuje pojedyncza lina biegnąca do osłony lampy i druga, umocowana do pobliskiej balustradki. (…) Skąd pająk wie, jak zaprojektować, skonstruować, stabilizować, naprawiać i ostatecznie wykorzystać tę elegancką sieć? Skąd wie, że światło lampy przyciąga owady? (…) Do rozpięcia swojej sieci pająk sprytnie wykorzystał geometrię obudowy lampy, metalowej balustradki i drewnianej ściany domu. To nie mogło samo w sobie być zaprojektowane. Musiał istnieć element wyboru, decyzji, połączenia dziedzicznych predyspozycji ze środowiskowymi okolicznościami, których nigdy wcześniej nie znał.

Czy rzeczywiście jest on „tylko” automatem, bez dyskusji wykonującym działania przypisane przez Naturę i nagradzanym za prawidłowe zachowanie obfitymi dostawami żywności? Czy jednak istnieje w tym wszystkim element uczenia się, podejmowania decyzji i samoświadomości?

Przestrzegając ostrych norm inżynieryjnej precyzji, pająk ponownie rozwija swą sieć. Łowiecką nagrodę odkłada na później, być może dużo później. Na razie cierpliwie czeka. Czy wie na co? Czy morzy o tłustych ćmach i smakowitych jętkach? Czy raczej jego umysł jest pusty, bezczynny, pobawiony wszelkich myśli, aż do chwili, gdy szarpnięcie sieci pobudzi go do szybkiego biegu wzdłuż jednej z radialnych nici, aby dopaść i uśmiercić miotającego się owada, zanim zdoła się on uwolnić i uciec? Czy rzeczywiście mamy pewność, że pająk jest pozbawiony nawet słabych i sporadycznych przebłysków świadomości?

Możemy przypuszczać, że pewna szczątkowa świadomość przebłyskuje nawet u najbardziej prymitywnych istot, a wraz z rozbudową architektury neuronowej mózgu świadomość wzrasta.<<

Etymologia: oddychanie

>>Cząsteczka tlenu ma pewne wyjątkowe właściwości. Człowiek oddycha tlenem, opiera na nim swój metabolizm, pozbawiony tlenu – ginie, więc jest naturalne, że nasz zależność od tlenu wzbudza w nas szczególne względem niego uczucia. Wiele współczesnych słów („inspirować” – dosłownie znaczy wdychać, „aspirować” – oddychać w kierunku, „konspirować” – oddychać wraz z, „perspirować” – oddychać przez, „transpirować” – oddychać poprzez, „respirować” – oddychać ponownie, „ekspirować” – wydychać) oraz łacińskich przysłów (na przykład dum spiro, spero, czyli „dopóki oddycham, żyję”) przypomina nam, że wiele aspektów naszej natury kojarzymy z oddychaniem. Od łacińskiego słowa spiritus, oznaczającego początkowo oddech, pochodzą rozmaite współczesne wcielenia (spiritual – duchowy, spirited – śmiały, spiritis – duch, alkohol, zapał – i tak dalej.<<

Na zakończenie

>>Potrafiliśmy doprowadzić do zagłady wiele gatunków, może nam się nawet udać zniszczenie samych siebie, lecz dla Ziemi nie będzie to nic nowego. Ludzie dołączą do długiej listy gatunków, które pojawiają się na scenie, dokonują zmian w scenerii, likwidują część uczestników przedstawienia, a następnie same na zawsze znikają. W następnym akcie pojawią się nowi aktorzy. Ziemia cierpliwie wszystko znosi. Wszystko to już było w poprzednich odsłonach.<<



wtorek, 25 marca 2025

W słoneczny dzień wiosny

 210325

Na wczoraj prognozowano pełne słońce, a na dzisiaj zachmurzenie od południa, jednak zdecydowałem się jechać, ponieważ mogłem wstać wcześniej niż zwykle nie budząc żony. Synoptycy pomylili się, jak to często się im zdarza, bo aż do zachodu niebo było błękitne. Na wschód słońca nie zdążyłem, widząc go jedynie kątem oka w czasie jazdy, ale na polach byłem o 6.30. Jak zwykle o tej porze roku dzień zacząłem ubrany na cebulkę, a w miarę upływu godzin plecak pęczniał zdejmowanymi swetrami.







 Okolice znałem z poprzednich wyjazdów, ale oczywiście poznałem i nowe miejsca. Na przykład ten uroczy sosnowy zakątek, kolejne dobre miejsce na postawienie chatki. Bardzo podobają mi się takie wysokie, niesymetryczne miedze. Przypominają tarasowe poletka uprawne w azjatyckich krajach, a jedne i drugie zrobiono podobnie i w tym samym celu: dużym nakładem pracy, aby na stromych zboczach móc uprawiać ziemię. Nawet jeśli byłaby komasacja na Roztoczu, czyli zmiana granic pól dla ich powiększenia, takie miedze, a tym samym i wąskie poletka, zostaną. Szkoda tylko tych wyciętych drzew, ale gdy miejsce będzie moje, skończą się wycinki. Wypalanie traw też, a ślady tego paskudnego procederu widać na zdjęciach.

 Jeśli już piszę o morfologii ziem Roztocza, napiszę o ciekawej formacji dzisiaj (oczywiście nie tylko) widzianej. Dwa wydłużone obniżenia, wąskie dolinki czy raczej parowy, schodzą się i biegną dalej, już jako jeden. Tworzą więc widełki, z początkowo wyraźnie zarysowanym, dalej stopniowo zanikającym, pagórem w rozchyleniu ich ramion. Podobają mi się, a czasami i fascynują, zmiany perspektywy i widnokręgu w czasie marszu przez takie miejsca. Kształty pagórków, ich wzajemne ustawienie, linie miedz, kępy drzew, to wszystko przestaje być przywiązane do swoich miejsc, stateczne i jednakowe. Niemal każdy krok uruchamia lawinę zmian wokół: jedne zbocza rosną, drugie przykucają a dalej zanikają, by po chwili pojawić się w innym miejscu, zmienione. Widnokrąg z lewej przed chwilą dotykał nieba, a nagle jest blisko, tańczy po nierównej linii krzewów; drzewa z drugiej strony zostały w tyle odsłaniając fragment niebieskiej dali, parę kroków dalej zasłoniętej tarniną, która pojawiła się tutaj nie wiadomo skąd. Wszędzie trwa nieustanne przemieszczanie się stałych przecież elementów otoczenia, a jest tym szybsze, im bliżej patrzę. Wydaje się, jakby śledziły moje kroki i na nie reagowały. Czyż nie jest to dziwne?

 Niemal cały dzień towarzyszył mi zapach obornika. Najczęściej był słabo wyczuwalny, budził wtedy wspomnienia z dzieciństwa na wsi, ale kiedy zdarzyło się przechodzić obok pola ze świeżo rozrzuconym gnojem, intensywny odór budził odruch wymiotny.

Na wielu polach widziałem kulki sztucznego nawozu. Jego istnienie, produkcja i skuteczność budzi moje zdziwienie i chyba też dumę. Można powiedzieć: gatunkową dumę. Aby wyprodukować taki nawóz nie tylko trzeba było wymyślić i opanować proces technologiczny; pierwszym, ważniejszym i trudniejszym, zadaniem była odpowiedź na pytanie podstawowe: po co właściwie potrzebny jest roślinie gnój. Jaki ma z niego pożytek? Trudność podwójna, bo wymaga skomplikowanych badań, znajomości chemii, ale też wniknięcia w tajniki świata całkowicie odmiennego od naszego – w świat żywych organizmów zdolnych samodzielnie wytwarzać pokarm na siebie. Roślina pobiera wodę i dwutlenek węgla, dodaje garść pierwiastków z tablicy Mendelejewa jak azot, żelazo, magnez, fosfor, wapń (same trucizny, można powiedzieć!) wchłania w siebie fotony światła, i z tej mieszanki rodem z laboratorium chemicznego tworzy jabłka i ziarna. My, potrafiąc tak wiele, latając na księżyc i produkując maszyny wyposażone w znamiona myślenia, nie potrafimy z tamtej chemii zrobić zwykłego pomidora!


 Wszedłem na szczyt zbocza wąwozu, minąłem ostatnie drzewa i zatrzymałem się oczarowany rozległym widokiem falujących pól. Jeszcze minutę temu widnokrąg był niemal w zasięgu ręki, a nagle uciekł daleko, aż po te pojedyncze drzewa stojące na tle nieba, przycupnął przy nich i czekał tam na mnie. Wiedział, jak mnie skusić. Oczywiście pójdę tam na następnej wędrówce.

Obrazki ze szlaku


 Znalazłem najprawdziwszy gród obronny. Niewielki, ale zbudowany tak jak trzeba – na wysokim wzgórzu i broniony jego pionowymi ścianami. Oczywiście jest szczelnie i wysoko ogrodzony, a wewnątrz stoi siedziba możnowładcy i dwa szeregi ściśniętych, małych domków jego poddanych.


 
Szedłem polem dosłownie pokrytym jasnotą purpurową. Kwiatów jeszcze niewiele było, ale można próbować wyobrazić sobie wygląd pola za tydzień czy dwa. To zdjęcie zrobiłem w poprzednim roku; dzisiaj światło było tak ostre, że fotki okazały się nieudane.

 Jedna z bardzo wielu na Roztoczu plantacji malin. Na zdjęciu widać, jak wiele pracy wymaga: wbicie słupów, rozciągnięcie między nimi lin, podwiązanie do nich pędów lub – jak tutaj – oplecenie ich wokół linki, a wcześniej odcięcie starych odrostów. To nie koniec, wszak trzeba kosić chwasty, nawozić, część plantacji jest sztucznie nawadniania, a na koniec uciążliwy i monotonny zbiór. Bywa też inaczej: na koniec niezbierane owoce spadają z powodu niskich cen skupu i nieopłacalności całego przedsięwzięcia.




 Długie, równe polne drogi, którymi idzie się tak dobrze, że mogłyby się nie kończyć.

 Właśnie to znane mi i lubiane miejsce chciałem zobaczyć idąc tamtymi długimi drogami.

 Podbiał pospolity, kwietny ogród w jednym kwiecie. Kiedyś, gdy po raz pierwszy dokładnie się przyjrzałem kwiatom, doznałem zdumienia jego konstrukcją. U tej rośliny, jak u wszystkich z rodziny astrowatych, kwiaty są całym bukietem.

 Jedno z bardzo wielu zalesionych pól. Ten zagajnik jest nietypowy, ponieważ równymi rzędami zasadzono modrzewie i buki.


 Samotna brzoza.


 Może nie tak wielki jak oryginał, ale nasz własny Mount Everest. Pierwszy szczyt w koronie Ziemi zdobyłem!


 Znalazłem stare piwnice ukryte wśród drzew i zarośli. Duże, porządnie zrobione i tajemnicze.

 




Roztoczańskie doły. Jedne jasne, niewielkie, obsiadłe ładnymi ołowianymi bukami, drugie głębsze, bardziej dzikie, ciemniejsze. Takich miejsc są dosłownie setki, jeśli nie tysiące na Roztoczu. Niemal każdy las, każdy, niewielki nawet zagajnik, kryje doły, zdebrz, wąwóz lub cały ich labirynt. Jedne są wygodne do przejścia, jak te na zdjęciach, inne, mokre i zarośnięte, przypominające dżungle. Obojętnie gdzie jestem, mam pewność znalezienia takich miejsc w odległości nie większej niż kilometr, a często tuż obok, wśród mijanych drzew.

 Późne popołudnie. Cienie coraz dłuższe, pod miedzami już zadomawia się mrok, słońce barwi się… miodem, pomarańczą?


 Zachód słońca.

 Niebo jeszcze płonie, w dole gęstnieje szarość. Ostatnie setki metrów szlaku, przy tamtych dwóch wysokich drzewach stoi mój samochód.

 Pożegnalne spojrzenie na pola przed wyjazdem.

Trasa: między Piłatką z Zdziłowicami Trzecimi na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: na szlaku byłem nieco ponad 11 godzin, a przeszedłem 22 kilometry.