Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 26 marca 2020

Wiosenny i sto pięćdziesiąty

230320
Z Czernicy brzegiem pól i lasów na wzgórze pod Modrzewiami, z myszkowaniem po zboczach przełomu Lipki. Polami na drogę prowadzącą pod szczyt Babińca, także wejście na sąsiedni, bezimienny szczyt. Zboczami Babińca do szosy, poznanie nowego wejścia na łąki Ptasiej. Lasami do skał między Ptasią z Lastkiem. Przejście na zachodnie zbocze i łąkami powrót do szosy. Wejście na Babiniec, odwiedzenie paru miejsc, w tym Zapomnianych Skał. Dojście do czarnego szlaku i nim powrót do Czernicy.

Oderwijmy się od wirusowych tematów, bo przez te wiadomości można się rozchorować.
Zapraszam tam, gdzie nie ma ludzi, a więc tam, gdzie jest tak, jak przed zarazą.

Pierwsza wędrówka tegorocznej wiosny i jednocześnie sto pięćdziesiąty dzień w Górach Kaczawskich. Przeszedłem nimi około trzy tysiące kilometrów. To tak, jakbym trzykroć przeszedł trasę z Ustrzyk Górnych do Świnoujścia.
Zamówiłem u Pani Aury ładną pogodę, więc wybrałem trasę widokową. Niestety, nie wziąłem pod uwagę jej wieku i związanej z nim głuchoty, w rezultacie pogoda była typowo marcowa. Miałem chwile pięknej pogody, miałem i śnieżycę ograniczającą widoczność po paruset metrów, a i ranne mgły widziałem.
Znam niewielkie i bezimienne wzgórze w pobliżu ostatnich domów Modrzewi, byłem tam parę razy, także z Jankiem. Prowadzi do niego ładna droga wśród pól, a ze szczytu widoki ma się rozległe i charakterystyczne dla tych gór.


 Jednak nie szedłem znaną mi drogą, a brzegiem lasu, chcąc posmakować tej pociągającej granicy przestrzeni. Wchodziłem też w las dla zobaczenia nowych miejsc przełomu rzeczki Lipka. Tę zadziwiającą formację geologiczną odkryłem niedawno, a dla jej urody wróciłem już parę razy.
Na ustroniu, z dala od duktów, znalazłem ładne skały i jasny, zielony skrawek lasu przy nich – wymarzone miejsce na biwak. Cisza i odosobnienie gwarantowane. Gdyby nie wczesna pora roku, miałbym dobre miejsce na przeczekanie wirusowego szaleństwa.

Widziałem duże samotne drzewo na wielkim polu (a takie drzewa mają zadziwiającą zdolność przyciągania wzroku), sarny bacznie mnie obserwujące, ale i wymęczone przymrozkami kwiaty mirabelek. Szedłem miedzą pod wychylonymi konarami pierwszych drzew lasu, zapomnianą drogą przywłaszczaną przez różane krzewy, ale też skalną grzędą szukając miejsc na postawienie stóp.
Odczuwałem radość odkrywania i wędrowania.
Daleko w głąb pola sięga coraz płytszy zarośnięty jar – ślad po strumieniu. Na brzegu lasu spina go mostek, przechodząc po nim spojrzałem na miejsce znalezienia rok temu wielkiego prawdziwka, ale dzisiaj nie było go tam; pokicał gdzieś? Woda pojawia się dużo niżej, już w lesie, tam, gdzie jar nabiera pochyłości i srożąc się kamieniami spada w głąb przełomu. Kiedyś z samego dołu szedłem dnem tego strumienia aż na pola – niezapomniana przeprawa. Już wtedy wody wiele w nim nie było, ale kamieni, także dużych złomów skalnych, było i jest aż nadto.
Dzisiaj tylko pomyszkowałem w górnej części przełomu. Widziałem dużo zrytych ścieżek zrobionych kołami motocykli, słyszałem warkot ich silników. Nie ma komu się zająć ludźmi, którzy bezkarnie rozjeżdżają cienką ściółkę lasów rosnących na skałach i straszą zwierzynę.
Za ścianą gęsto rosnących świerków zobaczyłem jakby wnękę czy przejście. Skuliłem się, złapałem za czapkę i przedarłem się na drugą stronę. Byłem w ciemnym, zarośniętym, starym kamieniołomie.
Patrzyłem na popękane ściany zarastające mchem i trawami. Skały wydawały się przygarbione starością i swoim losem. Zapomnieniem i nieprzydatnością. Może jestem pierwszym od lat człowiekiem, który tu trafił?

Na otwartej przestrzeni niechętnie porzuciłem ładną drogę, uwiedziony polnym strumieniem. Szedłem w stronę Babińca, góry o wyjątkowo rozległych, łagodnych i widokowych zboczach.
Przypomniałem sobie zdarzenie sprzed kilku lat, gdy byłem tutaj po raz pierwszy. Pomyliłem wtedy drogi, i idąc w drugą stronę, próbowałem uzasadnić widzenie pokaźnej góry po prawej. Według mapy powinna być za mną, dlaczego jest tutaj? Przecież nie przemieściła się. Pomylono coś na mapie?
Najprostsze wyjaśnienie, mojego pomylenia dróg, przyszło mi do głowy najpóźniej.
Z tamtego dnia pamiętam powolne, właściwie majestatyczne obracanie się gór – bliskich Chrośnickich Kop i nieco dalszego ale wielkiego masywu Leśniaka i Okola. Patrzyłem i dzisiaj. Powolutku i równomiernie obracały się, jakby stały na płycie gramofonu albo na podstawie, na jakiej prezentowana bywa biżuteria w witrynie sklepy jubilerskiego. Kopy widziałem dzisiaj z trzech stron. Idąc Babińcem, rozległy i urozmaicony widok ma się niemal cały czas, i to na przynajmniej pół widnokręgu. Starałem się uchwycić na zdjęciach urodę okolicy i jej przemiany. Zapewniam, że są słabym odbiciem natury.

 Nierzadko bywa tak, że jeśli już buduję jakiś plan drogi (nierzadko nie mam żadnego, kręcę się po okolicy i tyle), to bywa on budowany wokół jednego miejsca, jakby zaczynu, który rozrasta się do całodniowej trasy. Dzisiaj miałem dwa takie miejsca. Niedawno jadąc samochodem zobaczyłem u stóp Ptasiej, góry w Chrośnickich Kopach, dobre, jak mi się wydało w sekundowym rzucie oka, przejście na odkryte zbocze góry z pominięciem ogrodzonych zagród wioski. Po drugiej stronie szosy, więc na Babińcu, biegnie urocza dróżka polna pod brzozami. Kiedyś nią szedłem, niedawno patrzyłem na nią z Kop, dzisiaj chciałem ją odwiedzić.
Przejście okazało się dobre. Las nie jest zachwaszczony ani szeroki, a iść można też brzegiem sennego, na pół wyschniętego strumienia.
Źle się dzieje strumieniom, źle. Najady tracą odwieczne miejsca swojego życia i muszą, biedne, tłoczyć się niżej, tam, gdzie jeszcze jest trochę wody. A przecież wiadomo, że gdzie jest dużo kobiet, tam robi się… babiniec.
Mogę teraz poprowadzić szlak spod samych szczytów Kop w dół, tam wejść na Babińca i dalej wędrować otwartą przestrzenią aż hen, po Ostrzycę i dalej, dalej, gdzie oczy i tęsknota powiodą.
Pod szczytem Ptasiej dogoniła mnie śnieżyca wiosenna. Nie, nie kwiatek, a pożegnanie pani Zimy. W oczy kuły gnane wiatrem płatki śniegu, gdy daremnie wypatrywałem zbocza po drugiej stronie doliny. Schroniłem się między drzewa. Wcześniej myślałem o wejściu na nieodległy stamtąd szczyt, jest z niego daleki widok, ale zrezygnowałem z powodu kiepskiej widoczności. Poszedłem w stronę skał Jasia.
Stoją między Ptasią a Lastkiem, a las utrudnia rozpoznanie ukształtowania zboczy i przydzielenie ich jednej górze. Wolałbym, żeby stały na Lastku.
Idąc zaśnieżonym lasem, wśród świerków wystrojonych po zimowemu, przyszło mi do głowy pytanie: rozpoznam, gdzie skręcić, czy będę się wracał. Wracałem się, ale tylko 20 metrów, nie więcej! Tłumacząc się powiem, że zwykle szedłem z drugiej strony, a ścieżka jest ledwie widoczna wśród gęsto rosnących świerków. Przed przejściem stukałem kijem w ich ośnieżone gałęzie zagradzające mi drogę; może trzeba mi poszukać wygodniejszej ścieżki?

Dopiero dzisiaj zauważyłem wyraźne podobieństwo ściany największej skały do starego muru kamiennego, i wypatrzyłem miejsce, z którego widać Szybowcową między drzewami. Zszedłem niżej, pomyszkowałem po skalnym rumowisku znajdując jeszcze parę mniejszych skał i wróciłem na główny dukt. Było zbyt mokro, a i zimno, żeby zwyczajem Jasia podumać przy tych skałach.
Przez chwilę szukałem ścieżynki znanej mi z wejścia nią na górę, ale gdzieś mi się schowała, więc wszedłem w pierwszy boczny dukt, który wydawał się prowadzić we właściwym kierunku. Dalej źle prowadził (cóż, nie znam tak dobrze dróg masywu, jak zna Jasio), ale że wokół był gąszcz młodniaka i nie mogłem iść na przełaj, doszedłem nim do rozdroża, które poznałem. Znowu skręciłem w nieznaną drogą, pasował mi kierunek jej biegu, i tym razem trafiłem w dziesiątkę. Ładna, zielona i równa dróżka wiodła brzeziną i skończyła się zbyt szybko. Drzewa rozstąpiły się i między rzadkimi już brzozami zobaczyłem pokaźną górę. Rozpoznałem ją od razu i wiedziałem gdzie jestem.

Westchnąłem z uśmiechem. Chwila otwierania się dali przede mną, widok gór pomiędzy białymi pniami, jasna w słońcu pochyłość łąki, były piękne. Dla tej jednej chwili warto było wstawać w nocy. Dla niej jednej.
Na otwierającej się przede mną łące byłem parę razy, ale nigdy nie szedłem z tej strony. Obejrzałem się, chcąc zapamiętać brzezinową dróżkę, bo wrócę do niej. Ona też jest piękna.
Kilometr dalej, a szedłem odkrytymi, więc widokowymi stokami, mając dobry widok na Babiniec po drugiej stronie doliny, usiadłem i wyciągnąłem termos. Kilka lat temu mój kolega dał mi płat bardzo lekkiej i ciepłej pianki. Noszę ją zawsze w plecaku, służy jako podkładka pod tyłek, a dzisiaj bardzo się przydała.
Z odległości półtora kilometra patrzyłem na dróżkę pod brzozami. Patrzyłem z upodobaniem. Pierwsze zdjęcie pokazuje ją w naturalnym oddaleniu, drugie w przybliżeniu. Na tym zdjęciu widać ja pośrodku kadru. Czyż nie jest urocza?


Z takim drogami jest dokładnie tak, jak z kobietami. Potrafią czarować bez zamiaru uwiedzenia, czarują samym swoim istnieniem. Czasami czar zostaje, gdy się lepiej pozna kobietę, czasami znika nie wiadomo kiedy i dlaczego, ale znika czar jej jednej. Zostaje nienaruszony czar kobiet – jak i dróżek.
Poznana z bliska, okazała się być tylko ładna, na pewno z powodu braku słońca, jednak gdy odszedłem dalej i obejrzałem się, czar wrócił. Wraca też, gdy patrzę na zdjęcia.
Jeszcze tylko wspomnę o odwiedzeniu Zapomnianych Skał. Tę nazwę nadałem niewielkim skałom ukrytym w lasku na zboczu Babińca. One też są rozleglejsze niż podpowiadała mi pamięć. Znalazłem na nich grotę. Jest malutka, ale jest. Odkryta przeze mnie. Obok rośnie wielki jawor, jeden z największych, jakie widziałem. Poklepałem go. Czerstwy z niego staruch.

Rano, i teraz, pod wieczór, gdy szedłem w stronę Czernicy, widziałem skrawek Pogórza Izerskiego. Wyróżniała się góra Gniazdo, największa w okolicy. Jeszcze parę miesięcy temu była anonimową górą, jedną z wielu widzianych na horyzoncie, teraz jest wyróżniana pamięcią. Na swój sposób moja – niech mi Pierwsza Dama wybaczy przywłaszczenie.

Wyruszyłem w drogę powrotną pół godziny przed zachodem, ale że na szlak wyszedłem o szóstej i zrobiłem sporą pętlę, byłem zmachany. Po drodze, widząc słońce zachodzące za Ostrzycą, zatrzymałem się, wysiadłem i stojąc na brzegu pól, patrzyłem na koniec dnia.






Chyba dopiero na koniec tego dnia Aura usłyszała moją prośbę o pogodny dzień.
Nie wiem, co Prządka mi wyprzędzie w związku z aktualną hecą. Ostatnio uświadamiam sobie coraz częściej tę niewiadomą nie tylko (może nawet nie tyle) z obawy przed zachorowaniem, co ogólniej, z powodu nieprzewidywalności mojej najbliższej przyszłości. Wspominam o niej w związku z wyjazdami w góry i utrzymaniem przez pracodawcę prac w firmie, mimo wstrzymania karuzelowego sezonu i braku dochodów. Może pojadę już za parę dni, może za parę tygodni, albo jeszcze później. Nie wiem tym bardziej, że i tych gorszych scenariuszy nie mogę wkluczyć.
Jeżdżę w góry dla pozytywnego przeżywania, jedynego wartościowego celu życia jaki dostrzegam, a kiedy przyjdzie ten czas, gdy nie będę mógł pójść na szlak i zostanie mi tylko tęsknota, chciałbym mieć świadomość wykorzystania każdej danej mi sposobności. Wiem, że któraś włóczęga będzie ostatnią, dlatego nie mogę tego dnia przesiedzieć przy biurku.


























2 komentarze:

  1. Nie żartuj! gdzie znalazłeś kwitnące drzewko?
    Zachwycające widoki, bajeczne skały, a zwłaszcza ta najeżona; zazdroszczę wędrowania, ono zabiera w inny świat, pozwala zapomnieć o czyhającym niewidzialnym, podstępnym wrogu; my siedzimy w mieście, mamy babcię, którą trzeba zaopatrzyć, dobrze, że jest kawałek ogrodu;
    jakoś mi smutnie, straszno, martwię się o rodzinę, wnuczęta, nic optymistycznego nie napiszę, wybacz ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, Dolny Śląsk jest najcieplejszym rejonem Polski.
      Widziałem nie jedną kwitnącą śliwę w Górach Kaczawskich, a na rondzie w pobliżu firmy kwitną śliwy wiśniowe. W sobotę na drzewkach niewiele było kwiatów, wczoraj już dużo. Najpiękniejszy ich czas.
      Stałem pod nimi i kątem oka widziałem ludzi na parkingu pod Biedronką. Nikt nie patrzył na to piękno, a przecież mogłoby ono im pomóc.
      Patrzcie! Wy się boicie, wasz świat jest w tarapatach, a Natury nic to nie obchodzi! Niezależnie od tego, co was spotka, życie potoczy się dalej.
      Mario, nie lękaj się. Co Los, Prządka (Kloto z greckiej mitologii) lub Bóg nam wyznaczył, to będzie, a nasz lęk nie zmieni na jotę naszego losu. Robisz, co można i co trzeba dla zachowania bezpieczeństwa, więc robisz wszystko. Zostaje po prostu żyć.
      Przypomniały mi się Pawłowe słowa:
      Tak więc zostaje wiara, nadzieja i miłość, te trzy. Z nich największa jest miłość.
      Pamiętasz?

      Usuń