Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 30 kwietnia 2021

Roztocze, dzień drugi

 240421

Droga skończyła się na brzegu pola, ale wiedziałem, że inna biegnie za niewielkim laskiem. Szedłem więc brzegiem pól, a gdy las został za mną, zobaczyłem rozległy przestwór zamknięty odległymi wzgórzami. Zboczem jednego z nich biegła droga – jasna wstążka widziana z odległości paru kilometrów. Polne drogi wijące się po zboczach i niknące w oddali zawsze mnie kusiły, a ta szczególnie mi się spodobała. Po obejrzeniu zdjęć Googli okazało się, że właśnie tą odległą drogą wypada mi iść.

Znikała, gdy schodziłem w dolinę lub w płytki wąwóz, i pojawiała się bliższa, wyraźniejsza, gdy wchodziłem na grzbiet. Była na wprost mnie, ale i uciekała na boki, gdy droga, którą szedłem, wiodła mnie na manowce. Porzucałem ją wtedy i wybierałem inną, obiecującą prowadzić mnie ku tamtej, stopniowo coraz bliższej i wyraźniejszej. Miła to była wędrówka.


U stóp wzgórz, na początku drogi ku której szedłem, zobaczyłem uroczy widok. Zielony zakątek między zboczami o urozmaiconej rzeźbie, zdobiony wstęgami dróg, zagajnikami i kępami przydrożnych krzewów. Poczułem, że znalazłem pierwsze swoje miejsce na Roztoczu. Jego bliższe poznanie zostawiłem na osobny dzień, wszak rarytas należy spożywać spokojnie, delektując się smakiem, a dzisiaj tylko podszedłem bliżej dla wzmocnienia apetytu.

 



Parę godzin później, wracając inną drogą, zobaczyłem to miejsce z góry; zauważyłem też kolejną dróżkę skręcającą w stronę zakątka, zapamiętaną z powodu niemal białego piasku, więc zapewne poznania okolicy zajmie mi cały dzień.

* * *

Wyjechałem przed czwartą, a będąc w połowie drogi, zobaczyłem czystą, kolorową piżamkę Eos. Jak to zwykle z nią bywa, ciemnoczerwony swój nocny ciuszek zmieniała na coraz jaśniejszy i świetlistszy, i gdy już myślałem, że wreszcie zobaczę ją całą... wjechałem w mgłę. Pierwsze godziny wędrówki miałem więc listopadowe, ale – dla równowagi – deszcz, zapowiadany przez synoptyków, nie padał. Tym razem nie zamierzałem na nich psioczyć. Wyruszywszy na wędrówkę bardzo wcześnie, wróciłem po jedenastu godzinach, przy wysokim jeszcze słońcu. Zawsze wtedy szkoda mi reszty dnia, ale że zaraz po wyjeździe deszcz jednak zaczął padać, żal był mi oszczędzony.

* * *

Dróg jest na Roztoczu ogromna sieć, a niewiele jest takich, o których trudno byłoby powiedzieć coś dobrego. Dojść można nimi wszędzie, aczkolwiek niekoniecznie najkrótszą trasą. Meandrowanie jest koniecznością zwłaszcza tam, gdzie idzie się w poprzek granic pól, ale przecież droga jest tam celem, nie konkretne miejsce. Korzystając ze zdjęć satelitarnych, a więc widząc rzeczywisty bieg dróg, przejścia można znaleźć nawet na odludziu, gdzie mało jest pól, a domów wcale. Dzisiaj jedynie dwa razy zdarzyło mi się iść bezdrożem, ale na krótkich dystansach i tylko z powodu chęci skrócenia trasy. Przyznam się do przyjemności odczuwanej w czasie pokonywania takich skrótów, gdy idę po obraniu kierunku na podstawie zdjęć, wiedząc jednak, że za tamtym grzbietem, za laskiem, znajdę szukaną drogę. Szlakiem szedłem niewiele i tylko dlatego, że przypałętał się nie wiadomo skąd; może zgubił drogę? Poznane dzisiaj lasy ładne nie były – zachwaszczone i zimowe – więc po co miałbym wchodzić między drzewa prowadzony szlakiem, skoro na zdjęciu widzę niewiele dłuższe, albo i krótsze przejście? Zresztą, nie lubię iść wypatrując znaków, które nie zawsze są tam, gdzie najbardziej by się przydały.

Pola są małe, bardzo wąskie, chociaż na ogół długie. Razem z miedzami tworzą charakterystyczną dla Roztocza mozaikę kształtów i kolorów, szczególnie ładną tam, gdzie granice biegną zakolami. Widziałem pola miniaturowe, najmniejsze mają może ćwierć hektara powierzchni, czyli są wielkości przydomowych ogródków, a na dokładkę ziemia niektórych z nich nadziana jest kamieniami niczym dobry sernik rodzynkami. 

Po tych miniaturkach jeżdżą małe traktorki z trudem ciągnące trzyskibowe pługi, niewidywane na sudeckim pogórzu, gdzie po rozległych polach śmigają wielkie traktory ciągnące całe zestawy narzędzi. Dzisiaj obserwowałem pracę jednego z takich traktorków i słyszałem, z jakim trudem jego silniczek radził sobie z pochyłością zbocza. Patrząc na roztoczańskie pólka, pojawiają się myśli o opłacalności ekonomicznej, bo jakże porównać efektywność pracy dwustukonnego ciągnika na stuhektarowym polu, do wysilonego prychania czterdziestokonnego traktorka orzącego półhektarowy skrawek nie najlepszej ziemi? Zapewne właśnie z tych powodów widuję tam wiele plantacji, głównie porzeczek, jak mi się wydaje.

Widziałem całe morze zawilców, widziałem fiołki i przetaczniki (przysiągłbym, że są bardziej niebieskie od sudeckich), słyszałem skowronki, ale tylko niektóre krzewy i co bardziej niecierpliwe brzozy zaczynają się zielenić. Owszem, na wielu drzewach widać pękające pąki i rozwijające się liście, ale widziane z daleka, nadal stoją nagie, zimowe; jeszcze czekają na cieplejsze dni i życiodajne słońce. Tarniny, tak liczne na Roztoczu, pokazują maleńkie białe plamki na czubkach pąków – zapowiedź majowego święta kwitnienia.

Chciałbym patrzeć na zielone drzewa, widzieć wokół siebie pełnię wiosny, ale przecież wiem, że zobaczę ją, gdy już miną chwile pierwszego kwitnienia i rozwijania się liści, zawsze zbyt krótkie, by je dobrze zobaczyć.

* * *

Muszę wspomnieć o śmieciach, chociaż wolałbym pisać tylko o dobrych cechach Roztocza. Przy drogach leżą butelki; jeśli nie całe kopy, to chociaż parę, chociaż jedna, a pod wieloma przydrożnymi krzewami są po prostu wysypiska. Wszedłem między drzewa rosnące przy drodze, widząc między nimi zapadlisko. Minąłem kupę śmieci i stanąwszy na krawędzi zbocza wąwozu wychyliłem się chcąc zobaczyć dno – zobaczyłem leżącą tam oponę i worki. Zniesmaczony wycofałem się. Niżej prezentuję dwa zdjęcia z widokiem ładnej drogi. Żeby nie było na nim widać worka (a leży ich sporo na brzegach pół, najwyraźniej są po nawozach), zrobiłem kilka kroków do przodu i zdjęcie powtórzyłem. Nie chcąc widzieć śmieci, należałoby nie patrzeć pod nogi.


 

Idąc, pielęgnowałem z myślach pomysł rodem z książek fantasy: gdyby móc te wszystkie śmieci podnieść jakimś czarem i przenieść je pod drzwi, albo i wprost do mieszkań ich właścicieli! Dajcie mi odpowiednią różdżkę, a będę całymi dniami łaził po Roztoczu i machał nią nad każdym śmieciem, bo w przeciwnym razie ci wandale zasypią Roztocze i całą Ziemię. A ja jak ten głupi goniłem po polu opakowanie kanapki, gdy wiatr je porwał. Gdyby taki wandal zobaczył mnie wtedy, miałby niezły ubaw.

Na rozstaju dróg widziałem odsłoniętą skarpę, ludzie kopią tam piasek. Równą linią oddzielona jest cienka warstewka urodzajnej ziemi od jałowego piasku, a w wielu innych miejscach widziałem piaszczyste białe łachy na polach – miejsca, gdzie tej dobrej ziemi brakuje. Ekonomiczny przymus, przyzwyczajenie czy umiłowanie ziemi każą ludziom ją uprawiać? Jeśli ta ostatnia przyczyna jest decydująca, co przecież byłoby zrozumiałe dla nas, Polan, dlaczego widuję tyle śmieci na brzegach pól?

* * *

Siedziałem na między i patrzyłem przed siebie. W płytkiej dolinie rozłożyła się duża wieś, za nią piętrzyły się nieznane mi wzgórza; przyjdzie czas na ich poznanie. Nie od razu zauważyłem trzy sarny zbliżające się do mnie. Były blisko, dzieliło nas może pięćdziesiąt metrów, a one zachowywały się beztrosko, nie widząc mnie. Właśnie to słowo najtrafniej oddaje ich zachowanie. Nie tylko skubały trawę, ale i brykały, najwyraźniej ciesząc się dniem i życiem. Kiedy mnie zobaczyły, przyglądały się dłuższą chwilę nim odbiegły, ale spokojnie, bez paniki, a zatrzymawszy się niewiele dalej, znowu mnie obserwowały. Nie tracę nadziei na zaprzyjaźnienie się z nimi.

Wspomnę jeszcze o bardzo często widywanych jemiołach. Obsiadły drzewa niczym wrony jesienią i piją ich soki doprowadzając do śmierci. Tak, wiele drzew obciążonych tymi pasożytami jest martwych.

 Nie raz dziwiłem się dawnym wierzeniom w magiczną i ludziom przychylną siłę tej rośliny, niespecjalnie przecież ładnej, aż któregoś dnia postanowiłem poszperać w Internecie. Na stronie Muzeum Wsi Radomskiej znalazłem dobry, zarówno co do treści jak i formy, artykuł na temat jemioły, niewątpliwie napisany przez etnologa.

Oto dwa jego fragmenty, a do przeczytania całego gorąco namawiam:

>>Przed wiekami uznawano jemiołę za dar od bogów, przedmiot czci i podziwu, magiczne ziele o wielkiej mocy, które zbierano z ostrożnością i starannością. Wierzono, że chroni przed złymi duchami oraz sprowadza do domu dostatek i pomyślność. Miała również sprzyjać zakochanym i zapewniać siły witalne i płodność.<<

>>O kulturowym znaczeniu jemioły zadecydowało wiele jej szczególnych właściwości, a jednym z ważniejszych było właśnie miejsce jej występowania – nie mając korzeni umiejscowionych w glebie, nie wyrastając z niej, mogła być tylko rośliną spadłą z nieba. Dodatkowo rosnąc wysoko na drzewie nie ma bezpośredniej styczności z ziemią, „dołem”, a jednocześnie nie dosięga do nieba, „góry” – czyli znajduje się pomiędzy, w stanie zawieszenia, w sferze granicznej, przez co nabiera cech mediacyjnych (...). Granica to miejsce, w którym objawia się sacrum, a wszystko, co ma z nim kontakt, nabiera magicznych właściwości.<<

* * *

W parę dni po powrocie z pierwszej wędrówki chciałem wracać na roztoczańskie drogi mając już gotowy plan, ale z powodu zajęć musiałem odłożyć wyjazd, wszak muszę mieć za co je finansować, a emerytura wiadomo jaka jest i na co wystarcza. Na szlak wrócę za parę dni.


Trasę można opisać paroma słowami: między Lipowcem a Gorajcem.































8 komentarzy:

  1. Widzę na mapce, że kawałeczek szedłeś szlakiem niebieskim, którym i my szliśmy w kierunku Kawęczynka:-) tam w tych mizernych zaroślach, lichych zagajnikach rzeczywiście jest nieciekawie, ale zanurzyć się w przepastnych lasach ma swój urok, chociaż niewidokowo. A już same wąwozy zauroczyły mnie bardzo, głębokie, o stromych ścianach robią wrażenie. Drogi w oddali, prowadzące nie wiadomo gdzie bardzo kuszą, wiele razy jadąc gdzieś wypatrujemy takich, czasami kończą się nieoczekiwanie, czasami są to stare trakty wiejskie, nieużywane, zarośnięte. Roztoczańskie drogi mają ten dodatkowy plus, że są piaszczyste, choć w czasie deszczu zamieniają się w rzadkie błotko:-) Jednak słońce czyni cuda, krajobrazy wesołe, i nawet czuje się weselszą nutkę w Twoich opisach. Za nic mam tajemne moce jemioły, pasożyt niszczy stare drzewa w sadzie, sama w sobie jest wielce urodziwa, z perełkami owoców, i o dziwo, bardzo lubią ją sarny. Te gałęzie, które czekają na ognisko doszczętnie objedzone, może mają jakieś lecznicze właściwości dla nich, skoro chętnie je jedzą. Ale sarny chętnie jedzą też młode drzewka w sadzie:-) Jeszcze roślinność nie przykryła tego smutnego widoku wysypisk śmieci, w lesie, po rowach, im więcej ludzi, tym więcej śmieci. Czasami w tak pięknych miejscach, na uroczyskach, wszędzie dotarli ludzie z odpadami, coś strasznego. Też bym chciała taką różdżkę:-) Pozdrawiam serdecznie w majowy poranek, zbiera się na deszcz:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, zbierało się na deszcz. Wczoraj zaczęło padać po trzech godzinach wędrówki, przestało po kolejnych pięciu. W pokoju mam porozwieszane ubrania, jeszcze schną.
      Te mało używane lub zapomniane drogi polne są szczególnie ładne – ciche, czyste, zielone, tajemnicze, skoro faktycznie nie ma pewności, czy nie skończą się na brzegu następnego pola.
      Widok śmieci bardzo mi przeszkadza. Muszę wypracować w sobie dystans (ale jak!?), bo czuję, że ich wszechobecność przeszkadza mi w przeżywaniu przyrody.
      Gdy na mapie zaznaczałem swoją trasę, pomyślałem o Tobie – że prawdopodobnie szłaś tamtędy :-)
      Ja też mam negatywny stosunek do jemioły. Myślę, że w dawnych czasach, gdy ludzie dopatrywali się w tej roślinie tajemnych mocy, mieli za mało wiedzy, by wiedzieć o jej szkodliwości. Wtedy prawdopodobnie inaczej by ją dostrzegali.

      Usuń
  2. Jakże przyjemnie wędruje się z Tobą po zupełnie mi nieznanym Roztoczu. Cieszę się, że zaczynasz znajdywać swoje miejsca i wierzę, że gdy wiosna w pełni pokaże swe oblicze, zakochasz się bez opamiętania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, wczoraj byłem na trzeciej wędrówce roztoczańskiej, i mimo deszczowej aury wyraźnie czułem to, o czym piszesz: ta kraina podoba mi się coraz bardziej. Krzewów tarniny jest tam więcej niż głogów w moich górach, więc już niebawem, gdy zakwitną, zmieni się oblicze Roztocza.

      Usuń
  3. Co za widoki, szczególnie te z wolną przestrzenią aż po daleki horyzont. Zawsze na równinach takie widoki podziwiałam, ale osobiście wolę takie poprzecinane wzgórzami, czy wręcz górami. Bez ustanku podziwiam Twoje tak "odważne" penetrowanie nieznanych ścieżek i dróżek. A dzięki temu ja też mogę wirtualnie wędrować po bezdrożach. Dziękuję, że dzielisz się swoją pasją. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aleksandro.
      W wielkie masywy leśne nie zapuściłbym się w ten sposób, ale na otwartych przestrzeniach, gdy widzi się zabudowania wiosek lub charakterystyczne wzgórza (jak miałem wczoraj), wędrówki nieoznaczonymi drogami nie są trudne. Przyjdzie czas na poznanie starych i dużych lasów, ale tam na pewno nie będę chodził gdzie oczy poniosą :-)
      Właśnie wczoraj, w czasie trzeciej wędrówki po Roztoczu, przyszła mi do głowy oczywista myśl: ponieważ nie pracuję, a przez to ruchu mam zdecydowanie mniej, te wyjazdy, przy moich latach, nabierają znaczenia zdrowotnego. Poza doznaniami estetycznymi, chodzi po prostu o utrzymanie kondycji.

      Usuń
  4. Takie wędrowanie i obserwwanie terenu, roślin, zwierząt to świetny relaks, sposób na trzymanie formy, czas na przemyślenia. Widzę, że oswajasz się z Roztoczem i patrzysz z sympatią na tereny, które będą od teraz Twoim miejscem. Tylko te wszechobecne śmieci...też je widzę i bardzo mi to psuje przyjemnośc wędrówek.
    Podziwiam Twoją pamięć , po powrocie do domu odtwarzasz z detalami każdy centymetr trasy, a może nagrywasz wrażenie w czasie marszu?
    Tarniny już kwitną, więc pewnie następne opisy będą ukwiecone.
    Tereny Zwierzyńca, Szczebrzeszyna są mi bliskie z opowiadań moich rodziców, mój ojciec prowadził w 1944 roku przez krótki chyba czas szkołę podstawową w Szozdach, tam też się urodził mój starszy brat. Potem rodzice wyjechali na Opolszczyznę. Z tym bratem kiedyś wybraliśmy się w te strony by je poznać, szczególnie Szozdy nas interesowaly, bo opowiesci o tej wiosczynie bardzo utkwiły w naszej pamięci.
    Zyczę Ci wspaniałych wrażeń w odkrywaniu Roztocza!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję, Grażyno.
    Czasami wysyłam do siebie smsa z opisami, ale najczęściej zapisuje je w domu, przy segregowaniu zdjęć. Po prostu patrząc na nie przypominam sobie miejsca i wrażenia, ale z detalami różnie bywa. Najczęściej mylą mi się nazwy, albo je zapominam.
    Między wsiami Szozda a Tereszpol biegnie boczna szosa. W połowie swojej długości przecięta jest polną drogą wiodącą od Góry Marchwianego w stronę pól za Lasową Górą. Przy skrzyżowaniu jest placyk, gdzie zamierzam zostawić samochód na czas najbliższej wędrówki. Zamierzam poznać tereny między Szozdami a Starym Góreckiem, więc blisko będę miejsc Twojej rodziny. Wyjazd opóźniam z powodu pogody, ale jeśli nie zmienią się prognozy, w niedzielę pojadę.

    OdpowiedzUsuń