Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 10 czerwca 2021

Letnia wędrówka

 

080621

Pierwsza moja letnia wędrówka.

Temperatura była jeszcze niemęcząca, 25 stopni w południe, więc pot oczu nie zalewał, jednak już wiem, że w zimie łatwiej założyć dodatkowy sweter, niż w upalny dzień zdjąć coś z siebie, gdy wszystko już upchane w plecaku. No i te buczące bombowce… Idąc równą, jasną ścieżką biegnącą pod pierwszymi drzewami lasu, wspomniałem podobne ścieżki i dróżki przemierzane przed półwieczem. Biały piasek, po którym tak miło się szło na bosaka, szyszki, które trzeba było omijać, wyślizgane, błyszczące korzenie, oczywiście plamy słońca biegające po ścieżce i ten intensywny, wyjątkowy zapach sosen. Chcąc w spokoju wrócić do tamtego czasu i posmakować wspomnienia dzieciństwa na podlubelskiej wsi, usiadłem na brzegu ścieżki, w ruchliwym półcieniu sosnowym, ale wsłuchać się w siebie nie mogłem, a po kilku minutach uciekłem stamtąd, wygoniony przez komary. Idąc lasem, w jednej ręce trzymałem kije, drugą odganiałem te fruwające paskudztwa.

Na szczęście na otwartych przestrzeniach pól i łąk nie było krwiopijców, mogłem więc w spokoju smakować urok letniego dnia.

* * *

Sporą część dzisiejszej trasy wybierałem na wyczucie i podług zdjęć satelitarnych. Mapa nie przydawała się zupełnie, pokazując niewłaściwy bieg dróg i ścian lasów. Gdzieś tam pojawił się niebieski szlak i towarzyszył mi kawałek; wiedziałem, że prowadzi tam, gdzie chciałem dojść, ale niewiele dalej uświadomiłem sobie, że nie widzę znaków. Nie szukałem ich, szedłem jak chciałem albo jak prowadziły mnie drogi, a szlak sam się pojawił. Nie na długo.

Nie wiem, czy tylko ja mam kłopoty z trzymaniem się oznakowanego szlaku. Przyznam się to psychicznego zmęczenia odczuwanego z powodu ustawicznego wypatrywania znaków na drzewach i niepewności, kiedy ich nie znajduję, a mają one przykry zwyczaj znikania, zwłaszcza na rozstajach. Szukając swojej drogi, patrzę w dal, porównuję widoki do zdjęć satelitarnych, spoglądam też na słońce. Nie sprawia mi to kłopotów, a nawet czuję swobodę, a idąc szlakiem oglądam pnie mijanych drzew wypatrując znaku skrętu, czasami przemyślnie ukrytego.

Oto zdjęcie fragmentu niebieskiego szlaku: widać na nim szeroką szutrową drogę i ścieżkę odchodzącą w bok. Między nimi rozkraczył się podwójny słup energetyczny. Na lewym jego ramieniu jest znak szlaku. W którą stronę iść? Poszedłem w lewo, a po przejściu stu metrów zawróciłem, bo okazało się, że szlak biegnie w prawo. Nie mam sił do takich łamigłówek, a przez to serca do szlaków.

 W pobliżu Szczebrzeszyna jechałem pod szpalerem wielkich brzóz. Wszystkie są tak duże, że w dolnych partiach pni straciły swoją biel, i wszystkie są odmiany pendula, więc płaczące. Widziałem je wczesnym rankiem, śliczne w niskim słońcu, widziałem późnym popołudniem, równie ładne, natomiast w Obroczu oglądałem kilka wielkich lip. Wiedziałem o nich, ponieważ są zaznaczone na mapie, dlatego będąc we wsi, rozglądałem się za nimi, ciekawy. Widoczne są z daleka, a z bliska zobaczyłem zdrowe i masywne drzewa; niektóre, jeśli nie wszystkie, zasługują na tabliczkę pomnika przyrody. Piszę o tych drzewach z powodu równie oczywistego, co i niewytłumaczalnego: wielkie drzewa mają magnetyczny urok.

W pobliżu lip budowane jest osiedle domków. Niewielkie, piętrowe, z przeszklonymi ścianami, mają szansę ładnie wyglądać, ale czy na Roztoczu chciałbym mieszkać w ciasnocie przypominającej miejską, przez okno zaglądając do wnętrza sąsiedniego domku?

 Im wyżej i dalej byłem od wioski Obrocz, tym mniej widziałem uprawianych pól, a więcej łąk lub nieużytków. Dzikie, ustronne miejsca, o tej porze ozdobione licznym kwitnieniem. Widziałem pole najwyraźniej zapomniane od minionego roku, a na nim tysiące (a może miliony?) niezapominajek polnych. Mimo kwiatów ledwie kilkumilimetrowej wielkości, pole miało niebieski odcień. Jedynie przy miedzy gwiazdnica zdołała się wcisnąć białym pasem. Jeśli spojrzałem na całe pole, widziałem po prostu niebieskawą mgiełkę na zielonym tle traw, ale jeśli nachyliłem się i z bliska przyjrzałem kwiatom, tak przecież ładnym, czułem coś dziwnego – bezradność? – jak zawsze, gdy widzę jednostkowe piękno powtarzane tysiąckrotnie.


 W miejscu nazwanym na mapie Pyszczkiem wszedłem między drzewa. Jak może wyglądać prawdziwy las, miałem okazję przekonać się właśnie tam, idąc terenem Parku Narodowego. Rosną tam drzewa. Nie krzaki i rachityczne młodniaki sadzone w linii, a prawdziwe drzewa. Widziałem potężne świerki pomnikowych rozmiarów i strzeliste buki o metrowych średnicach; rosły tam omszałe, ze skóry obdzierane jawory, a jeden z nich wyglądał tak, jakby stał w tym lesie od stworzenia świata. Patrzyłem na ogromny jesion zmęczony życiem, połamany wichurami, zjadany przez grzyby, jednak nadal żywy. Wiele widziałem obumarłych drzew, ale nadal stojących, z pniami pełnymi dziupli i hub; widziałem też powalone kolosy, porosłe mchami i paprociami, rozsypujące się w proch; wiem, że nadal służą lasowi, będąc domem dla tysięcy drobnych stworzeń.

 Taki las budzi zupełnie odmienne odczucia niż marne resztki zostawiane przez leśników (czyli w istocie drwali). Czułem nie tylko przyjemność patrzenia na wielkie organizmy, ale i pewną formę tajemniczości, w której daje się wyczuć spokój wiekowego życia tak odmiennego od naszego. Wydawało mi się, że wszedłem do obcej krainy. Miałem wrażenie bycia w gościnie u kogoś, kogo niewiele znam i jeszcze mniej pojmuję, a w pewnym ciemnym miejscu bliski byłem zobaczenia driad chowających się za grubymi pniami drzew.

Wiedziałem, że gdybym utrzymał właściwy kierunek, po przejściu niewiele ponad kilometra wyszedłbym w okolicy Słonecznej Doliny, ale nie odważyłem się iść nieznanym lasem na przełaj. Zwykle kończy się taka wędrówka przedzieraniem przez chaszcze lub omijaniem mokradeł. Zresztą, byłem w Parku.

Poszedłem okrężną drogą, w stronę przysiółka Lasowce, skuszony obietnicą twórców mapy znalezienia duktu pasującego kierunkiem; miało też być widokowe miejsce z polany na zboczu Góry Dach. Polanę odnalazłem, dalekich widoków nie; wzrok sięga jedynie ściany lasu odległej o paręset metrów, natomiast szczyt wzgórza jest zalesiony, bez widoków. Idąc dalej wypatrywałem drogi w lewo, ale nie zauważyłem odpowiedniej, a później wszedłem w wąwóz. Wiedziałem, że wyjdę z niego przy domach wioski, z dala od Słonecznej Doliny, ale nie zawracałem: wąwóz podobał mi się, chciałem poznać go na całej długości. Pionowe ściany sięgające wysokości pięciu metrów przykryte są czapami mchów i plątaniną korzeni, a głęboki cień, niemal półmrok na dole, silnie kontrastuje z oślepiającą jasnością słońca przedzierającego się przez gęstwiny drzew. Widoczne są małe osuwiska na ścianach wąwozu zbudowanego z miękkich pokładów, zdaje mi się, że lessowych. Wrażenie zrobił pień drzewa wiszący nad wąwozem, utrzymywany w powietrzu częścią swoich korzeni. Widać wyraźnie, jak szybko ściana się przesuwa, poszerzając wąwóz.



 Dowiedziałem się, że najgłębsze wąwozy są w okolicach wzgórza Brusno, na południe od Narolu, a największe ich zgrupowanie jest między Zwierzyńcem a Szczebrzeszynem. Na pewno poznam te i tamte miejsca.

Skoro przechodziłem obok Zagrody Guciów, trudno było nie wejść. Na poznanie wnętrza budynków oraz miejscowej kuchni nie zdecydowałem się z powodu małej ilości czasu, ale obiecywałem sobie powrót. Cóż mi powiedzieć o tym miejscu? Nie jestem miłośnikiem budowli, ale te spodobały mi się, zapewne przez ich podobieństwo do strzechą krytego drewnianego domu mojej babci. Wrażenie uczyniła na mnie wiadomość o stworzeniu i utrzymywaniu zagrody wyłącznie przez prywatnych właścicieli i ich pieniędzmi. Ci ludzie zasługują na państwowe dofinansowanie, ponieważ zagroda wiernie pokazuje dawne życie ludzi na Roztoczu, a więc ma walory edukacyjne.




 Dawne życie – napisałem… Życie pod strzechą, bez prądu, daleko od szosy i sklepu.

Przecież ja takie życie pamiętam z dzieciństwa! Czy to znaczy, że jestem taki stary, czy może świadczy tylko o szybkości zmian? Może zatrudnię się w Zagrodzie Guciów i będę opowiadał o zapachu lampy naftowej, o worku wielkich okrągłych chlebów kupowanych raz na tydzień w odległym sklepie i o jesiennym gaceniu ścian domu...

Brzegiem pola poszedłem na wzgórze wznoszące się nad wioską; za nim miałem zobaczyć Słoneczną Dolinę. To miejsce kusiło mnie swoją nazwą, dokładnie tak, jak to robiła Trzmielowa Dolina w Górach Kaczawskich. Pod szczytem wzgórza pola podchodziły do ściany lasu, doliny nie było widać. Po raz kolejny zdjęcia satelitarne pokazały swoją użyteczność: wystarczyło przejść w odpowiednim kierunku sto metrów, by trafić na przecinkę prowadzącą w dół. Później stwierdziłem, że urodę Słonecznej Doliny najwyraźniej widać właśnie stamtąd: schodząc przecinką od szczytu wzgórza. Między gałęziami drzew stopniowo odsłania się niespodziewana w tamtym miejscu, jasna w pełnym słońcu, duża polana. 

 



Ciemne lasy wokół niej górują, podkreślając w ten sposób słoneczność doliny, jednak oglądana z dołu, traci na urodzie. Powinienem wrócić tam i dać jej szansę na lepsze się pokazanie. Wrócę, bo po sąsiedzku jest też miejsce opisane na mapie jako Monastyr; dzisiaj zabrakło mi czasu na jego poznanie.

Po paru tygodniach przerwy w wędrówkach, być może też z powodu niedawnej operacji, mocno czułem w nogach kilometry, dlatego zdecydowałem przejść szosą kilka kilometrów drogi powrotnej – i nie żałuję, bo szło się wygodnie szerokim poboczem, cały czas ładnym lasem sosnowym. 


W Obroczu spodziewałem się znaleźć ścieżkę wiodącą do Zwierzyńca drugą stroną Wieprza, ale nie znalazłem. Wracałem więc po śladach, ale gdzie tylko mogłem, skręcałem ku rzece. Główny nurt płynął nieco dalej, chwilami dobiegały mnie stamtąd rozmowy kajakarzy, a ja widziałem starorzecza – uroczo dzikie i zarośnięte rozlewiska pozwalające wyobrazić sobie pierwotne rzeki wybierające koryta i zmieniające je w zależności od stanu wody.





Dzisiejsza wędrówka miała być krótsza, wszak ledwie dzień wcześniej zdejmowano mi szwy z ran, ale taką nie była. Nie wiem, dlaczego. Najwyraźniej kilometry mogą w pewnych okolicznościach zachowywać się jak króliki, czyli mnożyć się bez opamiętania.

Moja dzisiejsza trasa:

Ze Zwierzyńca niebieskim szlakiem wzdłuż Wieprza do Obrocza. Polami i lasami do Guciowa przez przysiółek Lasowce i Górę Dach. Poznanie Zagrody Guciów i Słonecznej Doliny. Szosą do Obrocza, niebieskim szlakiem do Zwierzyńca.


 















4 komentarze:

  1. Moja po części przedwiosenna trasa wędrówki:-) bardzo rażą te wiekomiejskie wille na roztoczańskiej wsi, tak samo jak stłoczone domki pod wynajem, ale jest potrzeba chwili. Przyjeżdżają turyści, kajakarze, potrzebują noclegu, trzeba wykorzystać. I nie dziwię się, trzeba z czegoś żyć, ale że nie ma projektów przystających do ochrony krajobrazu, tylko pozwala się na takie dziwadła. Nie wiem, czy widziałeś również osiedle domków jak przeszklone stodoły, takie paskudki rażące w tym wiejskim krajobrazie. Ja to jestem niereformowalna, tylko stare domy potrafią zatrzymać mój wzrok, choćby zagroda Guciów:-) a zamieszkałabym w takim. Widzę, że na rozlewiskach Wieprza mnóstwo kwitnących żółtych irysków, bardzo je lubię, delikatne, strzeliste, może nawet ładniejsze od kaczeńców. Że też ze świeżą raną pooperacyjną wybrałeś tak daleką wędrówkę ... człowiek jest jeszcze osłabiony, mimo, że niby czuje się dobrze. Cudne są te jasne drogi wśród pól, kuszą, a z kolei sosnowe świetliste z poduchami borówczysk, zwłaszcza teraz, w młodej zieleni. Sam teren Parku z lasami jak z baśni, krasnoludka ukrywającego się za omszonym pniem można zobaczyć, trzeba tulko być uważnym:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś kobietą, więc Tobie pokazują się krasnoludki, mnie wolą driady :-) Ja też je wolę.
      Tak, ten sosnowy las wyglądał ślicznie, a zdawałoby się, że to zwykła sośnina.
      Odnoszę wrażenie, że ani polskie przepisy, ani ludzie, nie dorośli jeszcze do takich „fanaberii” jak ochrona krajobrazu, w tym także wyglądu wsi. Popatrz, nawet grosza władze nie dały właścicielom Zagrody Guciów, a finansują Bóg wie jakie dziwaczne pomysły.
      Oj, kuszą, kuszą te drogi prowadzące daleko, aż po horyzont. Wspominam tę sfotografowaną, biegnie od wsi Guciów prosto po wzgórzach aż po odległy las. Chciałbym wrócić. Kiedyś wrócę, ale teraz kuszą mnie inne, wybrane na najbliższy wyjazd. Iryski? Popatrz, Mario, jak wyraźna jest zależność: jeśli się zna roślinę, widzi się ją częściej i wydaje się ładniejsza. Nieprawdaż?
      Paskudki - ładne słowo.

      Usuń
  2. Krzysiek, ja miałem zamiar namówić Ciebie na spacerek w Górach Pieprzowych po dzikoróżanym szlaku. A Ty jako rekonwalescent, wybrałeś się na dwudziestokilometrową wędrówkę? No i jak się teraz czujesz?
    Gdy zobaczyłem płotki, na obrazku z kapliczką, zakręciła mi się łezka w oku. Gdy byłem mały, takie ogrodzenia, na naszym ogródku, stawiał mój ojciec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Miałem napisać o tych ogrodzeniach, i zapomniałem, skleroza. Spodobały mi się. Przecież do ich zrobienia nie jest potrzebny ani solidny materiał, ani te różne wkręty szybkiego montażu. Wystarczą trzy poziomie żerdzie, a między nimi prosto poprzeplatana zwykłe „odpadowe” gałęzie.
      Czuję się dobrze, chociaż nazajutrz po łazędze nogi mnie bolały; nie wiem, dlaczego.

      Usuń