Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 25 grudnia 2022

Na Pogórzu Kaczawskim i w Białymstoku

271122

Wiele razy przejeżdżałem przez Lipę, wioskę na skraju Chełmów na Pogórzu Kaczawskim, ale okoliczne drogi przemierzałem tylko raz, i to dawno, bo chyba osiem lat temu. Dzisiaj postanowiłem naprawić zaniedbanie i poszwendać się wokół wioski. Później okazało się, że połowy trasy nie znałem, co uznaję za fakt niebywały i warty odnotowania, ponieważ zwykle tylko niewielkie fragmenty, jakieś zakątki i skróty, są dla mnie nowe, a całodziennej trasy po nieznanej okolicy już od kilku lat nie mam możliwości wyznaczenia.

Ranek nie nastrajał optymistycznie; jego nastrój dobrze oddaje to zdjęcie.

 Prognozy na dalsze części dnia także nie były dobre, ale w miarę upływu czasu stopniowo się rozpogadzało, a popołudnie było słoneczne – wbrew spodziewaniu.

Z poprzedniej wędrówki okolicą zapamiętałem stary kamieniołom, dzisiaj odwiedziłem go, a po sąsiedzku znalazłem drugi, większy, w nim piec do wypalania wapna. Robią one wrażenie swoją masywnością, przypominając raczej wojskowe schrony niż cywilne konstrukcje. Na szczycie kamiennej ściany rośnie spore drzewo. Nic wyjątkowego, to prawda, ale ilekroć widzę drzewa rosnące w tak trudnych do życia miejscach, zatrzymuję się i patrzę, bo widzę siłę życia skrajnie odmiennego od naszego. Przypadek w postaci podmuchu wiatru czy zwierzęcia rzucił nasiono na kamienie, a tam rozwinęło się w drzewo zgodnie z przymusem wpisanym w swoją strukturę genową. W tym miejscu musi żyć, nie mając możliwości przesunięcia się ani o krok. Czasami patrząc na drzewka rosnące w przedziwnych miejscach jak to, na ścianie, a więc nierokujących długiego życia, myślę, że może w tej obojętności natury na życie poszczególnych organizmów jest odrobina litości. Wszak drzewo nie wie o swojej apriorycznej przegranej wynikłej z przypadku, i żyje póki może.


 

W wiosce przechodziłem obok ruin zamku. Stoi otoczony rusztowaniami, ale wyglądają one tak, jakby prace przerwano już jakiś czas temu.


 Informacje podawane przez Wikipedię nie są optymistyczne, a szkoda. Widząc takie stare mury wyobrażam sobie, że zostały odrestaurowane i służą ludziom.

Jednym z modnych obecnie słów jest rewitalizacja, które znaczy tyle, co przywrócenie do życia. Właśnie do takich martwych ruin, które po odpowiednich pracach zaczynają nowe życie, to słowo pasuje, a używane jest w znaczeniu zwykłego remontu. Spotkałem się nawet z nazwaniem rewitalizacją czynności pomalowania fasady domu.

Dodam jeszcze, że w tej wiosce są dwa pałace w nie lepszym stanie.

Parę razy przechodziłem przez zaorane pola, co często mi się zdarza w zimie. Znając swoje góry i ich pogórze, dość swobodnie wybieram kierunki marszu. Dzisiaj czułem, jak z każdym krokiem ciężej mi iść, a powód widać na zdjęciu.

 Doszedłem do ładnego stawu znanego z poprzednich wędrówek. Kiedyś szedłem z przeciwnej strony, a idąc brzegiem małego strumyczka znalazłem urocze miejsce na biwak pod samotnym drzewem rosnącym przy strumyku. Miejsce tak mi się spodobało, że rok czy dwa lata później wybrałem się tam ponownie. Strumyk wpada do stawu, a o jego walorach widokowych mogą coś powiedzieć zdjęcia. Na mojej mapie podana jest nazwa „Olszowy Staw”, natomiast na tabliczce znalezionej przy brzegu wymieniona jest nazwa „Dziki Staw”. Nie wiem, która jest prawidłowa, ale ta odmienność nie jest ważna. Staw warty jest poznania i odwiedzin.





 Zachód oglądałem z małego wzgórka wznoszącego się za budynkami wioski; był prawdziwie złoty, chociaż wczesny, ponieważ silne jeszcze słońce chowa się tam za pokaźnej wysokości masyw Żeleźniaka. Kiedy wokół mnie wzbierał mrok wieczoru, daleko, na zboczach wzgórz Chełmów, jeszcze trwał dzień. Nic wyjątkowego, nawet w taki niskich górach jak Kaczawskie, ale zwrócić uwagę potrafi.


 

Kiedy wróciłem do samochodu, było jeszcze widno, a krótko po wyjeździe szkoda mi się zrobiło już nie dnia, skoro słońce zaszło, ale tych dwóch kwadransów między zachodem a zmierzchem. Zatrzymałem się za wioską, przy znanej mi polnej drodze wiodącej skrajem lasu pod dębami, i poszedłem nią, dzieląc uwagę między jasnym jeszcze niebem a drogą przysypaną żołędziami. Dzisiaj była smutna, niemal bez kolorów, ale pamiętam ją słoneczną, kolorową i ciepłą, a więc piękną, i dla wspomnienia jej urody szedłem pod dębami o zmierzchu listopadowego dnia. W dalszą podróż do Leszna wyruszyłem, gdy z lasu na drogę wylał się mrok.

Nazajutrz rano wyjechałem do Białegostoku. W Sudety wrócę w styczniu.

Obrazki ze szlaku


 Stare, kruszejące skały osadowe na szczycie bezimiennego wzgórza, a pod nimi mała jaskinia. Sprawdzałem kijem jej głębię, zmieściłbym się w środku.

 Tradycyjnie już krople wody na gałęziach – diamenciki jesiennej przyrody.


 Dwa oblicza podobnych dróg polnych: w chmurną i w słoneczną godzinę.


 Przedwieczorna złota godzina.

Trasa: wokół wioski Lipa. Góra Grudna, Olszowy Staw.

Statystyka: przeszedłem 17 km w czasie 8,5 godziny, w tym 2,5 godziny przerw.

























Dopisek z 20 grudnia 2022.

Nadal jestem w Białymstoku. Dni są zimne, krótkie, ponure i monotonne. Liczę, ile ich jeszcze zostało do świąt i mojego wyjazdu do domu. Staram się nie popędzać czasu i szukać w nim dobrych, ładnych chwil, jednak skuteczność tych starań nie jest duża. Tym cenniejsze są drobiazgi.

Kiosk sterowniczy i kasa są przeszklone, obok mruga tysiąc świateł karuzeli, świecą się uliczne lampy, szyldy i reklamy. Patrząc z wnętrza, przez szyby, widzę te wszystkie światła nie tylko bezpośrednio, ale i ich odbicia w szybach, nierzadko wielokrotne, tworzące ciekawe efekty świetlne.

Czasami złożony obraz świateł jest tak zagmatwany, że widząc nakładające się odbicia szukam wzrokiem światła oryginalnego, a znalazłszy próbuję dociec jego zygzakowaty bieg, w efekcie którego jest tak dziwnie przesunięte. Patrząc na przechodnia idącego wprost na światło wydało mi się, że zaraz wpadnie na nie, uderzy o ramię karuzeli, której rozświetlony obraz rzucany jest na chodnik, i z pewnym zaskoczeniem zobaczyłem, jak ta osoba przenikła przez świetlny obraz niczym duch.



Po wieczornym powrocie do hotelu starym zwyczajem kradnę sobie godziny snu, próbując napisać coś nowego, przeczytać książkę, no i oczywiście poznać sytuację u naszych wschodnich sąsiadów. Niedawno oglądałem relację z Charkowa, pokazywano figurę Matki Boskiej stojącej na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w tym mieście. Na postumencie jest napis:

Wybaczcie nam, Bracia Polacy, za brak zrozumienia i milczenie w czasie, gdy byliście mordowani w naszym kraju (1939-1940)


5 komentarzy:

  1. Wracasz na stare trakty o różnych porach, masz możliwość porównania. Szkoda tych historycznych pozostałości, ruin, zaniedbania są karygodne, w innych krajach byłyby atrakcją turystyczną, zabezpieczone chociaż przed dalszym niszczeniem. Jeszcze jesienne krajobrazy, zieleń, choć i u nas śnieg zginął, pachnie wiosną:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była listopadowa, więc jeszcze jesienna wędrówka. Och, Mario, jakże daleko jeszcze do wiosny! Pocieszam się nawrotem Słońca: od tygodnia zbliża się do nas. Jeszcze tego nie widać, ale już się wznosi na niebie.
      Te ruiny… Tylko w znanej mi części Sudetów jest kilkadziesiąt takich lub podobnych ruin. W każdej większej wiosce jest jeden, a nawet są dwa lub trzy pałace, w zdecydowanej większości w ruinie. Szkoda mi ich, ale kto chciałby zainwestować wiele milionów w odnowienie pałacu w jakiejś zapadłej wiosce do której prowadzi dziurawa droga? Za dużo ich jest i w zbyt kiepskim są stanie. Ratować je powinno się 70 lat temu, gdy były w dobrym stanie, ale kto (i znowu: za co?) miałby to robić?...

      Usuń
  2. Moje buty wyglądały podobnie po ostatnim włóczeniu się w okolicach Leśnej. Kamieniołomy i kopalnie robią na mnie ogromne wrażenie. Zawsze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może podobają się jako dowód sprawności matki Natury w zabliźnianiu ran zadanych przez ludzi? U mnie chyba tak jest. Oczywiście inne powody też znajduję, chociażby różnorodność form ukształtowania takich miejsc.
      Mam zwyczaj końcem kija zgarniać błoto z butów gdy czuję, że ciężko mi iść.

      Usuń
    2. Chyba chodzi o odkrywanie tego, czego zazwyczaj nie widać na powierzchni.

      Usuń