Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 23 maja 2021

Z dżungli na mokradło

 

150521

Krzyżowa Góra, strome wzgórze w Tarnowoli, skusiło mnie kamiennym krzyżem. Nic o nim nie wiedziałem, po prostu był zaznaczony na mapie, więc wszedłem w gęsty las z zamiarem jego odnalezienia. Kręciłem się po zboczu tam i z powrotem, znalazłem stary, duży kamieniołom, krzyża nie. Później, wracając z pól za wioską, krzyż zobaczyłem z ulicy. Stał pod szczytem, może sto metrów od brzegu lasu. Przecież nie mogę go ominąć! Ustawiłem się dokładnie pod krzyżem i wszedłem między drzewa. W czasie pierwszej próby wydawało mi się, że przedzieram się przez chaszcze, teraz uznałem, że wtedy szedłem jasnym lasem, bo ten gąszcz nie to, że przypominał dżunglę, ale po prostu był nią. Pokonanie dystansu stu metrów zajęło mi przynajmniej 10 minut. Mnóstwo gałęzi i niskich konarów jakichś krzewów porośniętych było zielonym, śliskim mchem. W wielu miejscach nie tyle po ziemi szedłem, co po tych gałęziach przyciskanych butami, ustawicznie uwalniając plecak z uchwytów gałęzi, wyszarpując buty z omszałej plątaniny i ciągnąc za sobą zupełnie nieprzydatne kije. Słowem: wpakowałem się jak zwykle. Kiedy w końcu zziajany i spocony (szedłem zapięty, z kapturem na głowie, a to przez kleszcze) doszedłem do krawędzi ściany kamieniołomu, krzyża nie znalazłem. Oczywiście rozglądałem się, ale wzrok tonie tam już po kilku metrach. Na chybił trafił skręciłem w lewo i po kilkunastu metrach zobaczyłem krzyż. Ma kilka metrów wysokości i upamiętnia Powstanie Styczniowe.



Dopiero w domu obejrzałem mapę – spóźnione myślenie. Gdybym to zrobił we wsi, może poszedłbym szlakiem, chociaż nie wiem, czy byłoby łatwiej, bo żeby dojść do krzyża, należy wejść na nieoznaczoną ścieżkę.

* * *

Już po kilkunastu krokach od zejścia z piaszczystej drogi, woda zachlupotała pod butami, ale ufny w ich szczelność szedłem dalej. Po dwustu metrach nie mogłem już iść najkrótszą drogą, szukałem przejść przez kanały lub omijałem szczególnie mokre miejsce. Spojrzałem za siebie i przed siebie. Nawet jeszcze do cypla lasu nie doszedłem. Wracać? Ale już sporo przeszedłem!

Poszedłem dalej.

Bobry? Nie, one nie wyrzucają puszek po piwie – pomyślałem, patrząc na tamy z gałęzi i ziemi przegradzające cieki wodne.

Skoro tamy powodują rozlewanie się wody, zapewne mają na celu jej zatrzymanie na mokradle. Dobrze, tylko którędy przejdę? Stojąc na chybotliwej kępie trawy macałem wokół siebie kijem chcąc znaleźć twardszy grunt. Nie znalazłem. Zawróciłem, a przejście znalazłem za kępą olsz stojących w wodzie.

Mokradło kwitło. Szkoda, że poza pięknymi i słonecznymi kaczeńcami, nie znam innych, tak licznych roślin, a nie przyszło mi do głowy robić zdjęcia do późniejszej identyfikacji. Mało też znam gatunków ptaków, ale te, które tam widziałem, spokojnie kroczące po rozlewiskach z jakże u nich charakterystycznym kiwaniem głową, zna każdy. W widoku bocianów jest coś, co budzi ciepło w piersi i wywołuje uśmiech. Oczywiście nieformalnie, ale te ptaki są u nas niemal święte, bo przecież wiadomo, jak oceniany byłby człowiek polujący na nie. Widziałem, jak leciały parę metrów nad moją głową – niesamowite wrażenie.

Mogłyby tylko solidniej się wziąć do pracy, bo mało, stanowczo za mało rodzi się dzieci u nas.

Na zdjęciach moja trasa wyglądała na prostą: ominę od prawej jęzor lasu, paręset metrów za nim zaczynają się pola uprawne, a więc koniec mokradła. Tylko ten las przybliżał się w tempie schorowanego żółwia!

Kiedy w końcu doszedłem na brzeg pola i poczułem twardą ziemię pod stopami, westchnąłem z ulgą, ucieszony. Przejście nie było niebezpieczne, ale marsz z celowaniem na chybotliwe kępy traw zmęczył mnie. Usiadłem na stopniu drabiny ambony z szeroko rozstawionymi stopami, znajdując upodobanie w stabilności tej pozycji. Ochraniacze miałem mokre powyżej cholewek, ale w butach nie czułem wilgoci.




Tydzień temu widziałem nad domami i lasami Górecka odkryte wzgórze. Dzisiaj przyszła pora sprawdzić, czy jest tak ciekawe i widokowe, jak mi się wtedy wydawało. Jest – od razu powiem.

Wzgórze nazywa się Góra Brzezińska. Nota bene, nazwanie roztoczańskich wzgórz górami jest przesadą, ale przecież i na Pogórzu Kaczawskim jest podobnie. Ta góra nie jest samotna, mając sąsiadów, a wszystkie te wzgórza są ładne, widokowe i swojskie. Takie do nieśpiesznego poszwendania się granicami pól i zagajników, miedzami i dzikimi łąkami na zboczach. Stanowczo warte są zapisania na mojej elitarnej liście najpiękniejszych miejsc Roztocza. Dzisiaj, po piątej wędrówce, trzy mam takie miejsca: właśnie Górę Brzezińską, wcześniej poznaną Wysoką Górę między Tereszpolem na Nowym Góreckiem, i bezimienne wzgórza pod Gorajcem, które planuję dokładnie poznać w najbliższym czasie. Wierzę, że lista będzie długa. Inaczej mówiąc, Roztocze podoba mi się coraz bardziej.

 Właśnie tam, w pobliżu wzgórz pod Górą Brzezińską, znalazłem na miedzy kwitnącą gruszę. Oczywiście to nic wyjątkowego o tej porze, jednak akurat to drzewo wywarło na mnie szczególne wrażenie swoją urodą i symboliką. Swoim zwyczajem odchodziłem już i wracałem, fotografowałem, ale i stawałem pod drzewem i słuchałem. Siebie? Drzewa? Nie wiem. Już, już wydawało mi się, że rozumiem tajemnicę czaru, ale po chwili stwierdzałem, że nic nie wiem, głuchy na szepty natury. Może to i lepiej, bo mówi się, że jeśli tęcza zostanie rozpleciona, straci swoją magię.

Nieodległą linię lasu po raz pierwszy w tym roku zobaczyłem zieloną. Czekałem tak długo, tak bardzo długo na zieleń drzew! Jesienią przychodzi taki czas, gdy z dnia na dzień coraz mniej liści jest na drzewach, a w końcu po którejś mroźnej nocy listopadowej pokazują się nagie, czarne i zamarłe. Zaczyna się niezmiernie długi czas czekania na zieleń i słońce, na długie dni.

Kiedy w końcu przychodzi taki czas, ramiona się prostują, nie gniecione ciężarem burego nieba, a wzrok, odwrotnie niż w zimie, biegnie do zielonych drzew, bo czyż jest piękniejsze zostawienie barw od zieleni liści na tle błękitu nieba?...

Nadal trwa festiwal kwitnienia. Owszem, mirabelki już zakończyły swoje gody, już w ciszy i skupieniu zajmują się swoimi owocami, ale nadal kwitną czereśnie, jabłonie, grusze i tarniny. Szkoda tylko, że ich cudny czas trwa tak krótko. Ledwie raz czy dwa napatrzę się, a już widzę płatki pod drzewami – jak majowy śnieg. Tak trzeba, żebyśmy należycie docenili ten czas? To tylko pocieszanie się Hiperborejczyka zmuszanego do corocznego długiego brodzenia w szarościach zimy i znoszenia kapryśności północnej aury. Może po prostu gody zawsze trwają krótko, bo czyż inaczej jest u nas?

Świtało, kiedy wyjeżdżałem z Lubartowa, a gdy po ponad jedenastu godzinach wędrówki wróciłem do samochodu, słońce jeszcze wysoko stało na niebie. Jechałem do domu w słoneczny przedwieczór, a zachodzące słońce zobaczyłem między blokami miasta. Niech będą błogosławione długie dni, zieleń, kwiaty i słońce!

* * *

Siedziałem na brzegu suchego, piaszczystego pola, a miejsce na przerwę nie wybrałem przypadkowo – rosły tam lubiane przeze mnie maleńkie kwiatki: fiołki trójbarwne i niezapominajki polne. Fiołki bywają spore, ale tam, gdzie mają biednie (co ciekawe, właśnie takie gleby preferują), ich kwiaty mają wielkość małego paznokcia. Żeby dobrze obejrzeć miniaturowe kwiaty niezapominajki polnej, założyłem dwie pary okularów. Pięć niebieskich płatków tworzy kwiat wielkości łebka zapałki. A swoją drogą to porównanie skazane jest na zapomnienie, bo któż używa jeszcze zapałek… Te rośliny kwitną od wiosny do jesieni, więc gdy po kwiatach drzew owocowych nie ma już śladów, bratki polne i maleńkie niezapominajki nadal cieszą oczy. Owszem, nie są tak efektowne jak kwitnąca jabłoń, ale jeśli da się im szansę, nachylając się i oglądając z bliska, nie wydadzą się ubogie.

* * *

Spokojnie płynącą rzeczkę Szum przekroczy się trzema krokami, a mimo tych cech jej wody napędzają turbinę dającą dwieście kilowatów mocy. Dane wziąłem z tej strony. Czy to dużo? Jeśli w domu prąd używany jest jedynie do oświetlenia oraz zasilania lodówki i urządzeń elektronicznych, 200kW wystarczy do zasilenia kilkuset domów, czyli sporej wioski. Jeśli weźmie się poprawkę na czajniki elektryczne, pralki, żelazka czy klimatyzację, dwieście kilowatów wystarczy dla stu – dwustu posesji. Owszem, budowa jest wielką inwestycją, ale nie dość, że prąd jest bez dymienia, to jeszcze mamy nowe jezioro.


 

Wracałem drogą wypatrzoną rano. Spodziewałem się doprowadzenia mnie do szlaku w pobliżu zalewu, jednak skończyła się wcześniej. Znowu musiałem iść na orientację, ale słońce pokazywało kierunek, a do przejścia było ledwie paręset metrów. Nasza gwiazda stała jeszcze wysoko, gdy doszedłem do samochodu, ale przecież teraz, przy tak długim dniu, trudno jest wędrować tak, jak w zimie, czyli od świtu do zmierzchu. Tak, tłumaczę się z niewykorzystanych godzin dnia. Ot, zwyczaj zimowego wędrowcy. 

 O czym informuje ta tablica informacyjna?


Dzisiejsza trasa:

Parking przy zaporze na Szumie, Góra Brzezińska, Tarnowola, Brzeziny, podmokłe łąki za tą wioską, powrót pod Górę Brzezińską i następnie na parking.




 


















poniedziałek, 17 maja 2021

Słońce i kwiaty

 

090521

Między Tereszpolem a Nowym Góreckiem

Ponieważ w najdalszym punkcie poprzedniej wędrówki zaczynam nową, dzisiejsza była kontynuacją poprzednich. W kolejnych dniach, idąc na południe, minąłem rozległe przestrzenie pól i wszedłem na obszar jeszcze rolniczy, jednak z dwóch stron ściskany lasami, z dala od ludzkich siedzib. Wiele jest tam ugorów, pól jakby opuszczonych, zaniedbanych, wiele dzikich łąk i zagajników rosnących na zalesionych polach.

Gdzieś tam szedłem zeszłorocznym ścierniskiem, na którym niebieścił się wielki dywan przetaczników. Na brzegu pola usiadłem pod kwitnącą czereśnią, najbliższe niebieskie kwiatki mając tuż obok. Wziąłem jeden i oglądając z bliska zobaczyłem precyzyjnie prowadzone białe linie układające się w symetryczny, powtarzany wzór na niebieskości płatków. Obraz malowany czystymi barwami i zamknięty w milimetrowe ramy małego kwiatuszka, a przy tym sprawiający satysfakcję estetyczną. Kiedy jednak podniosłem głowę i spojrzałem wokół, na tysiące takich samych kwiatków, poczułem bezradność. Dzieło sztuki może oczarować, ale jak reagować na krocie tysięcy takich samych dzieł?

Idąc bezdrożem, brzegiem lasu, czasami jakąś zieloną, zapomnianą drogą, doszedłem do wzgórza. U jego stóp, na łące, rosną trzy sosny. Ponieważ miejsce jest ładne a widok charakterystyczny, nadałem wzgórzu swoją nazwę, właśnie Trzy Sosny, ale w kwadrans później, będąc wyżej i dalej widząc, zorientowałem się, że zarówno miejsce mojego odpoczynku, jak i tamta łąka z sosnami, są na zboczach Wysokiej Góry wznoszącej się w pobliżu Nowego Górecka.

 
Dwa są wzgórza mające taką nazwę.

Otóż jedno z wyraźnie wypiętrzonych wzgórz w pobliżu Tereszpola, mapa Googli nazywa Wysoką Górą, natomiast papierowa mapa nie informuje o niej. Kilka kilometrów dalej, w pobliżu wioski Nowe Górecko, też jest Wysoka Góra (ta sama, której chciałem nadać miano Trzech Sosen), przy czym wie o niej firma wydająca mapę, nie wiedzą Google. Nie wiem, jak jest naprawdę. Możliwe, że miejscowi nadali wzgórzom swoje własne nazwy. Najwyraźniej nie tylko w Sudetach panuje zamieszanie w nazwach. Aby uniknąć bałaganu, w opisach zdjęć podawałem nazwy sąsiednich wiosek. 

Na zboczy Wysokiej Góry siedziałem przynajmniej kwadrans, czyli długo jak na moje zwyczaje, a dwie godziny później, wracając, poznałem drugie zbocze tego wzgórza, równie urokliwe. Trzeba mi też wspomnieć o malowniczych polach u podnóża, o miedzach z gruszami, tarninami i czereśniami, o jasnej dróżce polnej, której widok budzi pragnienie pójścia w dal. Jeśli jeszcze dodam atut braku szlaku i typowo turystycznych atrakcji w pobliżu, wiadomo będzie, dlaczego to wzgórze zapisałem w tworzonej liście ładnych miejsc, które będę odwiedzał.

Zszedłem z polnej drogi widząc nieopodal wielką, rozłożystą czereśnię. 

Stała nieruchomo, otoczona buczeniem pszczół i miodowym zapachem, cała w bieli kwiatów, które dzisiaj, w pełnym słońcu, wydawały się same świecić najczystszą barwą, a ja z głową zadartą do góry kręciłem wokół, nie potrafiąc odejść. Niewiele dalej poznałem wysoką gruszę o metrowym pniu, też kwitła, chociaż nie tak obficie jak sąsiadka.
Po sąsiedzku znalazłem skupisko dość rzadkich tutaj głogów, mają już liście, ale daleko im jeszcze do kwitnienia. Widziałem też mirabelkę tak bardzo grubaśną, że aż zwątpiłem w prawidłowość jej rozpoznania.

Szedłem w poprzek pól, przy granicy lasu i polnych zadrzewień, daleko nie tylko od turystycznych szlaków, ale i od uczęszczanych polnych dróg. Możliwym jest mój odruchowy wybór takich tras, ponieważ cisza, samotność, brak śmieci, pomagają mi doceniać urodę krajobrazów, a także, co przecież ważniejsze, budować z tą krainą moje osobiste związki.

Po wyjściu z zagajnika zobaczyłem wśród sosen mirabelkę na miedzy i podszedłem do niej zdecydowany zrobić przerwę w jej towarzystwie. Siedząc, słyszałem nad sobą buczenie pszczół (skąd one przyleciały aż tutaj?), na lewo i prawo ciągnęły się długie skiby ziemi, a między butami biegały małe mrówki. Widziałem, jak dzielnie i szybko wdrapują się na grudy ziemi, które dla nich są niczym góry. W innym miejscu pod kwitnącą gruszą wystraszyłem wygrzewającą się jaszczurkę. Zobaczywszy mnie skryła się pod trawą – dla niej wielką jak dżungla – ale wypatrzyłem ją, zamarłą w bezruchu; udałem, że jej nie widzę i poszedłem dalej.

Jak bardzo odmiennie od nas widzą świat te zwierzęta!

W pobliżu Górecka zobaczyłem na tle nieba grupę malowniczych sosen i oczywiście skręciłem ku nim. Z bliska wyglądały jeszcze ładniej, otoczone szpalerem kwitnących tarnin. Świerki są zimowymi drzewami, pięknie wyglądają wystrojone szadzią lub przysypane śniegiem, sosny natomiast są drzewami lata. Zapach tych drzew w upalny dzień, ciepła barwa ich bursztynowej kory oświetlonej słońcem, są dla mnie niemal symbolami letnich dni.

 
Nie pociągają mnie znane budowle, popularne i zatłoczone atrakcje, a takie miejsca jak te, na uboczu, gdzie nie ma ludzi i śladów ich bytności. Lubię nieśpieszne wędrowanie od miedzy do miedzy, od gruszy do czereśni. Czasami myślę, że kiedy podejdę pod polną gruszę i dostatecznie wnikliwie wsłucham się w to miejsce (a może w siebie) odkryję ideę jego piękna, a wtedy zrozumiem tajemnicę magnetycznego przyciągania.

Nie wiem, jak inni ludzie budują swoje emocjonalne związki z miejscami, ja swoje składam z drobiazgów.

Będąc pod wsią Górecko Nowe, w oddali, ponad dachami wioski i lasami, zobaczyłem wysokie wzgórze z odkrytymi zboczami. Chciałem tam pójść, wzgórze kusiło mnie obiecując piękne i rozległe widoki, ale czasu miałem za mało. Nie chcąc śpieszyć się na szlaku, poznanie wzgórza odłożyłem na następną wędrówkę, teraz dodam tylko, że widziałem zbocza Góry Brzezińskiej.

Jeszcze wspomnę o kapliczkach. Pierwsza widziana gdzieś pod lasem kiedyś miała figurkę, ale ktoś ją wziął, bo z dna wystawała tylko śrubka. Dzisiaj na rozstaju polnych dróg zobaczyłem drugą roztoczańską kapliczkę. W środku był obrazek, a wokół sztuczne kwiaty.  Cóż, nie jestem fanem tego rodzaju budowli, ale nie tracę nadziei na zobaczenie ładnej.

* * *

Wracałem. Gdzieś na obrzeżu Roztocza, gdzie moja mapa już nie sięga, mignął mi widok drogi pnącej się po zboczu. Zawróciłem, znalazłem miejsce na zaparkowanie i poszedłem przyjrzeć się miejscu.

Kiedy po wyjściu zza zbocza zasłaniającego widok miejsce ukazało mi się całe, westchnąłem oczarowany. Spontanicznie pojawiła się myśl o patrzeniu na kanon piękna pogórza (bo całkiem podobne można spotkać na Pogórzu Kaczawskim) i Roztocza. Oczywiście poszedłem drogą na szczyt, a widok po jego drugiej stronie był równie piękny i warty dokładnego poznania.



 
Po raz kolejny uświadomiłem sobie rozległość tej krainy, wszak byłem chyba ze 40 kilometrów od Zwierzyńca i poznawanych miejsc! W ciągu dziewięciu lat przeszedłem po moich górach trzy tysiące kilometrów, spędzając tam niemal pół roku, a nadal nie mogę powiedzieć, że znam je jak tą przysłowiową swoją kieszeń. Ile w takim razie czasu zajmie mi poznanie rozleglejszego Roztocza?

* * *

Na zakończenie dwie uwagi o słowach.

Parę już razy mijałem parkingi z tablicami o takiej treści: „Dotyczy policji i ITD”.

Uważam, że napis jest nielogiczny, ponieważ wbrew intencjom autora nie zabrania innym kierowcom korzystania z parkingu. Można by napisać „Dotyczy wyłącznie policji i ITD”, albo prościej i dobitniej: „Tylko dla policji i ITD”.

Na Roztoczu jest wioska Radzięcin oraz Wola Radzięcka. Odmiana wydaje mi się błędna. Gdyby była wioska Radzięcko, Wola była Radzięcka, a skoro jest Radzięcin, to Wola powinna być Radzięcińska. Jednak głowy za moją odmianę nie dam, dlatego jeśli ktoś ma inne zdanie, proszę o komentarz.