Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 27 lipca 2021

Powrót na Roztocze

 090721

Wyjechałem później niż zwykle, a to z powodu wahań i niepewności. Pochodzić polnymi drogami Roztocza chciałem, owszem, ale nie dość, że zapowiadano trzydzieści parę stopni ciepła, to jeszcze i burze. Żeby się dowiedzieć, jak będzie mi się chodziło w upał, trzeba pojechać, innego sposobu nie ma, a synoptycy już nie raz krakali jakby chcieli naśladować Kasandrę, a później było inaczej. W rezultacie takich myśli wziąłem trzy litry wody, parę kanapek z wędzoną wędliną (wszak przez parę godzin się nie zepsuje) i pojechałem.

Ustalając zarys planu wędrówki (bo dokładny jest rzadkością) patrzę na odkryte przestrzenie pól, ukształtowanie terenu, czyli na poziomice, oczywiście także na przebieg polnych dróg, ale i na możliwość powrotu inną trasą. Stopniowo przesuwając obszar swoich peregrynacji, dzisiaj dotarłem do wioski Suchowola. W rezultacie oglądania mapy, postanowiłem wyjść z wioski szlakiem na północ, obejść las polami i polanami, a wracając szukać innych dróg.

Plan zrealizowałem, chociaż jak zwykle niedokładnie z powodu niespodzianek. Jakich? Najczęstszymi są znikające polne drogi. Google robił zdjęcia około osiem lat temu, w tym czasie rolnik uznał, że droga nie jest mu potrzebna i ją zaorał. Dzisiaj parę razy zobaczyłem wąską, zarośniętą miedzę zamiast drogi polnej widzianej na zdjęciach. Czasami okazuje się, że pola lub łąki przy lasach są zarośnięte, nieuprawiane od lat. Bywa, że przejść można, ale też się zdarza, że zobaczywszy gąszcz, szukam innych przejść.

Okazało się, że spokojnie chodząc po niewielkich pagórkach roztoczańskich, upał znoszę dobrze, jednak temperatura wymusza na organizmie na tyle większy wysiłek, że czułem szybszy ubytek sił. Sprawdziły się krótkie spodnie. Co prawda odsłonięte miałem tylko kolana, ale różnica in plus była. Niżej kolan zaczynały się ochraniacze, z których nie mogłem zrezygnować, chodząc po wysokich trawach, czasami gęstymi zaroślami.

Dalekich widoków, tak charakterystycznych tutaj falujących długich pól, nie widziałem wiele idąc dolinami, ale i bliżej sporo było do zobaczenia, na przykład plantacje porzeczek, najczęściej czarnych. Niesamowicie długie rzędy krzewów, same w sobie będąc ciekawym i ładnym elementem krajobrazu, świetnie podkreślały niewielkie nawet fałdy pól. Nie mając innej drogi, szedłem jedną z takich plantacji. Porzeczki, mimo że czarne, nie były jeszcze dojrzałe, a szło się wygodnie między szpalerami krzewów, po wykoszonej trawie.

Na miedzach nadal trwa festiwal kwitnienia, ale i na polach jest częsty. Widziałem ich kilka z kwitnącą gryką, a na jednym z pól zobaczyłem spore kępy kwitnącego właśnie bzu hebd. Jego kwiaty warte są uważnego obejrzenia z bliska.


 

Pole kwitnącej gryki przecięte drogą, na miedzach bzy z dużymi kiściami kwiatów, nieco dalej zielona ściana lasu, a wszystko pod jasnym słońcem. Lato jest piękne. 

Jeśli już o roślinach piszę, wspomnę o nawłoci. Oczywiście jeszcze nie kwitnie, ale zwróciłem uwagę na wielkie ilości tej ekspansywnej rośliny. Widziałem nie tylko przydroża gęsto zarośnięte nawłocią, ale i niemal całe pola.

 

Całkiem nieźle radzi sobie też przymiotno, skoro jedno z pól calutkie było zarośnięte tą rośliną. Warto zwrócić uwagę na przynależność przymiotna do rodziny astrowatych, a to znaczy, że każdy kwiat jest kwiatowym ogrodem, bukietem kwiatów, kwiatem kwiatów. Nie mam odpowiedniego zdjęcia przymiotna, ale mam zdjęcie kwitnącego kuzyna, podbiału, też z rodziny astrowatych. Proszę spojrzeć na maleńkie kwiatuszki w środku większego. Ja wiem, że nie pokazuję żadnej nowości, nic wyjątkowego, ale dla mnie dokładne obejrzenie kwiatu podbiału kilka lat temu było wyjątkowym przeżyciem estetycznym i prawdziwym odkryciem. 

Przymiotno poznałem w Swarzędzu, miasteczku pod Poznaniem, będąc tam kiedyś z lunaparkiem. Sprawdzałem teraz daty na zdjęciach, było to w 2014 roku. Jak często w podobnych sytuacjach, jestem zaskoczony szybkością upływu czasu, bo wydawało mi się, że było to ledwie parę lat temu, skoro pamiętam okoliczności.

Właśnie, pamiętam drobne zdarzenie, nic wyjątkowego, a zapomniałem o tylu ważniejszych. Może jednak jakaś część mnie, mojej pamięci, uznała tamto zdarzenie za ważne, skoro pamiętam? Kiedy ta myśl przyszła mi do głowy, a było to gdzieś na trasie dzisiejszego dnia, wspomniałem powieść „Nagi cel” Wiśniewskiego Snerga. Chyba już przytaczałem fragment, który zrobił na mnie duże wrażenie, a tutaj pasujący jak ulał i po prostu piękny. Zaraz sprawdzę.

Cytat zamieściłem w tekście   o mojej domowej biblioteczce, było to już siedem lat temu.

To jest fragment książki wspomniany na szlaku:

»-- Antonio – rozejrzała się wokoło – zapamiętaj tę chwilę.

(...)
– Więc o jakiej chwili mówisz?
– O tej zwyczajnej, jednej z wielu, która teraz obejmuje nas, całuje i odchodzi. (...)
– Dobrze. Będę ją pamiętał. I chyba zrozumiałem, jakie chwile są dla ciebie cenne. Ludzie przechowują w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk. Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi rachmistrz spisowy, oddają to wszystko i zostają z niczym, bo nie mają takich chwil jak my.«

Znakami (…) zaznaczyłem miejsca skrócenia oryginalnego tekstu.

Wracam na roztoczańskie polne drogi.

Za lasem schowała się mała wioska, Czarnowoda; chyba nawet nie prowadzi do niej szosa, a gościniec o tyle lepszy od tych pamiętanych z dzieciństwa, że podsypany kruszywem. Ładnie tam: cicho, na pół sennie. Przy wiosce widziałem winnice, naprawdę! Dopiero po powrocie dowiedziałem się o winach wytwarzanych właśnie tam. Chciałbym wrócić do Czarnowody w porze winobrania i skubnąć właścicielom winne grono dla posmakowania, a ich wino postarałbym się nabyć normalnie, drogą kupna.

Widok łanów zbóż, grubych kłosów rosnących jeden przy drugim, ma dla mnie urok trudny do wytłumaczenia. Rolnikiem przecież nie byłem, jedynie pomagałem wujkowi przy żniwach. Jednak możliwe, że właśnie wtedy zupełnie nieświadomie przejąłem od wujostwa, a może bezpośrednio z pól, cząstkę fascynacji rokrocznie odnawianym misterium tworzenia się kłosów napęczniałych ziarnem. Szkoda, że obecnie młodzi ludzie nie widując ziaren wypełniających kłosy; nie mogą zanurzyć dłoni w workach pełnych ziaren, zaczerpnąć je, obejrzeć z bliska, zobaczyć, jak przesypują się między palcami, spróbować, jak smakują.

Może poczuliby wówczas magię? 


 


















piątek, 23 lipca 2021

Ostatni dzień urlopu

 

040721.

Gdzieś przeczytałem o dokładnym chodzeniu jako określeniu wędrowania z uważnym przyglądaniem się wszystkiemu, co bliskie i dalekie, co da się zobaczyć i przeżyć. Bardzo mi się spodobało i żałuję, że nie ja je wymyśliłem. Ta sentencja jest najkrótszym z możliwych opisem mojego planu na dzisiaj, na ostatni dzień urlopu. Mam dokładnie chodzić od wczesnego ranka do wieczora.

Starałem się. Myślę, że z dobrym skutkiem.

Cienista, przyjemnie chłodna dąbrowa, a w niej liczne konwalie, oczywiście już bez kwiatów, ale przywołujące obraz wiosennego kwitnienia; falujące na wietrze łany kolorowych wiechci traw; przyjemny zapach kwiatów ostu; drzewo wiśni ptasiej, czyli dzikiej czereśni, z mnóstwem czerwonych owoców; szmer strumyka ukrytego w zielonej gęstwinie; dojrzewające zboże w słońcu, kwiaty na nieskoszonej łące. Każda z tych chwil niewiele znaczy, ale razem tworzą obraz letniej wędrówki. Trzeba je tylko zauważyć i zapamiętać.

Wiem, gdzie czytałem o dokładnym chodzeniu: u Marii z pogórza. Tak napisała jej znajoma.

* * *

Plan trasy jak zwykle ledwie miałem zarysowany. Ot, widząc ładną dróżkę prowadzącą w dobrym kierunku, poszedłem nią. Dróżka znikła przy którymś polu, a ja z rękami w górze mozolnie przedzierałem się przez gąszcz traw i pokrzyw. Oczywiście nie mam jej tego za złe, bo sam też porzucam drogi; zresztą, niewiele dalej zobaczyłem inną dróżkę, ładniejszą, więcej obiecującą, więc jak zwykle dałem się skusić. Kolejna droga zawiodła mnie na skraj pola dorodnej, gęstej pszenicy, i zamieniła się w dwa ślady kół traktora opryskującego zboże. Poszedłem. Dalej podwójny ślad skręcał nie tam, gdzie chciałem iść, ale szedłem dalej nie chcąc wchodzić w szkodę. W końcu dla wędrówki przyjechałem tutaj.

Niedaleko ładnej, ukrytej w lasach, wioski Grobla był przysiółek Kamienica. Teraz jest to tylko miejsce, bo co prawda stoi tam jeszcze jeden dom, ale niezamieszkały. Widywałem tam tylko właściciela przyjeżdżającego do obrabiania ziemi. Okolica to cicha i bardzo urokliwa, a w pobliżu jest niewielkie wzgórze, do którego mam sentyment. Nie wiem nawet, czy ma nazwę, raczej jest bezimienne, i chyba tylko tamten rolnik wie o nim. Odwiedziłem je dzisiaj. Wzgórze to wyznaczało najdalszy punkt mojej trasy. Po drugiej stronie drogi wiodącej wzdłuż doliny jest nieco większe wzgórze, Szubieniczna. Pod jego szczytem stoi samoobsługowe schronisko, a ze zboczy są ładne widoki. Dzisiaj zobaczyłem, że ścieżka prowadząca do schroniska zarosła, a fragment dachu budynku widać tylko z jednego miejsca drogi wiodącej podnóżem wzgórza. To dobrze, w ten sposób budynek jest chroniony. W środku znalazłem kilka butelek po whisky, dużo wypalonych świeczek i śmieci. Przyznam się do pesymistycznej wizji przyszłości tego budynku, a szkoda, bo ktoś kiedyś włożył sporo pracy w jego budowę.

 Szedłem polnymi drogami starając się wybierać te, które przynajmniej w przybliżeniu wiodły w dobrą dla mnie stronę. Parę razy widziałem na brzegach pól stare kupy gnoju i kałuże cuchnącej gnojówki, czasami wymieszane z czymś białym, chyba wapnem. Paskudny, kosmiczny obraz zanieczyszczeń.

Między brzegiem strumyka a polem rósł pas niezapominajek polnych, chabrów, przetaczników i niewielkich roślinek kojarzących się mi z… lotkami wiązu górskiego. Po powrocie zapytałem Internet o nazwę, to prawie na pewno tobołki polne. Czy kiedyś widziałem tobołki? Wydaje mi się, że nigdy, ale zapewne po prostu nie zwróciłem uwagi.

 Jeśli nazwa jest niewłaściwa, proszę o sprostowanie.

Gdzieś na dzisiejszym szlaku szedłem skrajem pola z sadzonkami… przyznam, że nie jestem pewny nazwy tej rośliny, stawiam na burak cukrowy. Więc szedłem między dwoma rzędami sadzonek, brzegiem lasu, pod wychylonymi ku słońcu konarami drzew, i tam zobaczyłem coś, co mnie ujęło, co kazało zatrzymać się i patrzeć: otóż rośnie tam sporo małych siewek dębowych. Nad głową miałem konary rodziców tych maluchów, które rosną, ale nie wiedzą, jak krótkie będzie ich życie, wszak już jesienią czeka je marny los. Może tak jest lepiej? Nie wiedzieć o przyszłości…

Przy drodze zobaczyłem uschnięte drzewo bez liści, wyglądało przeraźliwie smutno. Jak często u mnie, skojarzyło się z bezradnie wyciągniętymi do nieba dłońmi skrzywdzonego oczekującego pomocy. Aż się wierzyć nie chce, że za kilka miesięcy wszystkie drzewa będą tak wyglądały.

 O jedzeniu czereśni pisałem wcześniej, więc teraz tylko wspomnę o czereśniowych przerwach i czerwonych lepiących się dłoniach. Były ważnymi składnikami wędrówki. 

* * *

Otworzyłem opublikowany tutaj fragment mapy z zaznaczoną trasą dzisiejszego dnia i przez chwilę wędrowałem wzrokiem po nim. Pójdziecie ze mną? Zapraszam.

W górnej części mapy jest Kamienica. Powyżej na zielono zaznaczony jest las porastający zbocza pokaźnej góry Nad Groblą. Właśnie w tym lesie rosną bardzo rzadkie jarzębiny brekinie, kiedyś spotkane i rozpoznane, rośnie też jeden z największych widzianych bluszczy. Byłem tam parę razy, widziałem brekinie, przy okazji i stada muflonów, a z Jankiem mierzyłem bluszcz. Nad słowem „Rezerwat” jest napis „świerk” informujący o wielkim drzewie. Odszukałem go kiedyś, faktycznie, ten wielki samotnik czyni wrażenie. Poniżej świerku są symbole skał. Jest ich tam wiele, są wysokie, miejscami mają pionowe ściany. Kiedyś we dwóch mozolnie, krok za krokiem, schodziliśmy między czarnymi, postrzępionymi skałami, stromym zboczem z luźnymi kamieniami i gałęziami. Pamiętasz, Janku? Byłeś za mną, wyżej, próbowałem robić Ci zdjęcia. A wielki, gęsty i gruby krzew wawrzynka wilczełyko widziany we wsi Grobla pamiętasz? A wcześniej, przy Kamienicy, nad strumieniem, widziałeś kępy śnieżycy? Chyba Ci pokazywałem którejś wiosny.

Bardziej na lewo zaznaczony jest strumień i podana nazwa „Piekiełko”. To dzikie i odludne miejsce przeszedłem dwukrotnie. W lesie na lewo od napisu zaznaczone są buki; widziałem je, szedłem tamtym ładnym lasem. Blisko litery „o” napisu rośnie kilkanaście daglezji, podziwianych i fotografowanych. Rosną też na szczycie Nad Groblą, widać je z daleka. Wznosząc się ponad inne drzewa, wyglądają jak zwichrzenie czupryny góry, co widać na zdjęciu.

Może tyle wystarczy. Na tym malutkim wycinku mapy, który jest przecież niewielką częścią dużo większej całości, chciałem pokazać, jak wiele mówią mi mapy moich gór, jak wiele tam moich śladów i jak bardzo są mi drogie.

* * *

Dzisiejsza trasa:

Z Bolkowa polami do Gorzanowic. Bezdrożami przez Pogwizdów pod Kamienicę. Tam zawróciłem i przez Wzgórze Szubieniczna, wioskę Pogwizdów, wzgórza Schody i Swarna, wieś Gorzanowice, wróciłem do Bolkowa. Rankiem następnego dnia wyruszyłem w sześćsetkilometrową podróż na Lubelszczyznę. Do kaczawskich górek wrócę wczesną jesienią.

























środa, 21 lipca 2021

Recenzja książki o Jasiach

 160721

W lecie minionego roku poprosiłem Martę, właścicielkę bloga „Zaczytanie”, o recenzję książki o Jasiach. Zgodziła się uprzedzając o długim terminie. Przy okazji wysyłania książki okazało się, że jesteśmy niemal sąsiadami, mieszkając w odległości pięciu kilometrów od siebie. Więc wysłałem, a później… zapomniałem. Kiedy kilka dni temu otworzyłem liścik od Marty z wiadomością o przeczytaniu książki, puknąłem się w czoło: no, przecież!

Będąc miłośniczką kotów, do tekstu zamieszczonego na Instagramie autorka dołączyła zdjęcie sierściuchów zajętych ulubionym swoim zajęciem na mojej książce, a tekst zaczęła pochwałą zgrabnie nawiązującą do zdjęcia.

Przytulić się do książki. Do mojej książki. Czyż nie miłe słowa?

Oddaję głos autorce.

»Ta książka taka właśnie jest, że pomimo bezlitosnych upałów, człowiek (tudzież kot), chce się do niej przytulić 😂
Biorąc ją do ręki spodziewałam się jakiejś banalnej i nudnej historyjki. Jak bardzo się myliłam!
„Miłość, muzyka i góry” to krótka historia na pograniczu romansu i powieści obyczajowej. Krzysztof Gdula opowiada w niej o przypadkowym spotkaniu dwojga młodych ludzi, które na zawsze odmieniło los każdego z nich.
Mamy rok 2014. Jaś, miłośnik samotnych wędrówek po górach spotyka na jednym ze swoich ulubionych szlaków dziewiętnastoletnią Jasię, która wypasa krowy. Dziewczyna wydaje się być bezradna i całkowicie oderwana od rzeczywistości. Twierdzi, że cała jej rodzina zginęła niedawno na wojnie, a ona, aby przeżyć, musiała zamieszkać z zupełnie obcymi jej ludźmi. Jej smutna historia od razu chwyta Jasia za serce, dlatego też, bez słowa sprzeciwu, zgadza się zabrać dziewczynę pod swój dach. Mężczyzna pomaga młodej kobiecie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, pokazuje dobrodziejstwa współczesnego świata i cierpliwie tłumaczy, jak obsługiwać Internet i sprzęty domowe. Jej bezradność oraz beztroska początkowo go bawią, jednak z czasem Jaś zaczyna dostrzegać nie tylko jej urodę, ale również to, jak wspaniałą i wrażliwą osobą jest Jasia. Na domiar wszystkiego, okazuje się, że dziewczyna potrafi doskonale grać na skrzypcach, a on jest przecież wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej! Młodzi ludzie zaczynają się do siebie coraz bardziej zbliżać, aż w końcu ich związek przeradza się w prawdziwą, szczerą miłość, która zaprowadza ich przed ołtarz. Czy Jasio jednak nie zapędza się za bardzo w swoich wyobrażeniach o kobiecie idealnej? A może to wszystko, to tylko sen…?
Jeżeli chcecie poznać dalsze losy tych dwojga uroczych ludzi, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Zapewniam, że otuli Was niezwykłym ciepłem ich miłości, dziecięcą szczerością oraz nauczy, że w życiu najważniejsze są tylko te chwile, w których jesteście szczęśliwi.
Moja ocena: 4/5.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorowi.«

* * *

Recenzja jest na Instagramie oraz na Goodreads. To nowy portal książkowy; szkoda tylko, że angielskojęzyczny. Co prawda niewiele to przeszkadza, ale angielskojęzycznej stronie nie pasuje oferować swoje usługi adresowane do Polaków w Polsce, bo Polacy nie gęsi.

Oczywiście jest też na blogu Zaczytanie.

No i na najpopularniejszy obecnie portal książkowy  Lubimy Czytać.

Zdjęcie zamieszczone na Instagramie, tutaj publikuję je za zgodą Autorki.