210721
Ominąłem cypel lasu i w widokowym miejscu usiadłem na brzegu drogi. Byłem w najdalszym punkcie trasy, zbliżało się południe, pora więc na przerwę. Przed sobą miałem rozległą płaską dolinę, domy wioski stały o kilkaset metrów, a dużo dalej widziałem długie pasmo dość wysokich wzgórz. Hmm, czy ja tam byłem? Chyba nie, więc trzeba mi będzie… zaraz, ta droga! Dochodzi do lasu i skręca w prawo, pod górę. Jakbym ją znał...
Sięgnąłem po mapę i po chwili puknąłem się w czoło: w odległości pięciu kilometrów, na wprost mnie, stały wzgórza, do których wróciłem (a był to pierwszy powrót) i cały dzień poświęciłem na ich dokładne poznanie. Nie rozpoznałem od razu, ponieważ z takiej odległości niewiele widać szczegółów, a i mało znam topografię Roztocza. Dopiero gdy przyglądałem się wzgórzom wiedząc już na które patrzę, rozpoznawałem dalsze ich cechy charakterystyczne.
Piszę o tych chwilach, ponieważ po raz pierwszy zdarzyły się na Roztoczu.
* * *
Ranek pochmurny był i chłodny, jak na standardy upalnego lata, jednak przed dziewiątą niebo przetarło się i zaświeciło słońce, ale nie piekło tak mocno, jak w poprzednie dni, pogodę miałem więc sprzyjającą.
Widząc pierwsze plantacje malin, powiedziałem sobie, że jestem w malinowym zagłębiu. W ciągu dnia dowiedziałem się, że w okolicy uprawia się nie tylko maliny, ale i inne krzewy owocowe oraz tak egzotyczne rośliny, jak ostropest plamisty. Ja też do wczoraj nie wiedziałem, co to jest, ale po kolei.
Na szlaku smakowałem porzeczki czarne i czerwone, agrest, maliny, jeżyny, wiśnie i czereśnie – wcale nie kradnąc. Spotykałem dziko rosnące krzewy wielkich, najwyraźniej hodowlanych, malin i porzeczek. Przypuszczam, że są pozostałością po zlikwidowanych plantacjach, co czasami znajdowało potwierdzenie w dających się jeszcze dojrzeć rzędach owocowych krzewów między bujnym zielskiem i młodymi brzozami.
Widziałem
tak liczne grona porzeczek na plantacjach, że krzewy z daleka miały
czerwony odcień od ich owoców, widziałem wielkie jak kciuk maliny,
a jeżyny nawet większe. Widziałem w działaniu kombajn do zbioru
porzeczek, maszynę pomysłową i prostą, a więc zapewne niebyt
drogą. Co prawda nie rozróżniała owoców dojrzałych od zielonych
i nieco tarmosiła gałęzie krzewów, ale nie pozbawiała ich liści
i zastępowała pracę wielu ludzi, których po prostu brakuje.
Widziałem też plantacje aronii. Dowiedziałem się, że zbierając 40 tysięcy ton, jesteśmy największym na świecie dostawcą tych wielce wartościowych owoców. Niby nic takiego, ale zawsze cieszy. Ciekawe, jak będą wyglądały długie rzędy tych krzewów pnących po zboczach w pysznych jesiennych barwach...
Tutaj uwaga językowa. Owoców się nie produkuje; uprawia się rośliny i zbiera ich owoce. Produkować można napoje i dżemy z aronii (albo armaty i telewizory), ale nie owoce.
Pierwszą przerwę zrobiłem pod czereśnią na wzgórzu Górka Deszniki.
Wysoka miedza, jakie się zdarzają na zboczach, cień dużego drzewa, ładny widok i cisza. Owoce na drzewie były sczerniałe, wiele opadło. Myślałem, że tych klika owoców zjedzonych rano prawdopodobnie są ostatnimi tego lata, ale kilka godzin później spotkałem grupę czereśni nieco późniejszych. Wiele owoców było w dobrym stanie; wszystkie one, nawet te niezbyt czerwone, były bardzo słodkie i bardzo soczyste; wprost pękały pod naporem słodkiego miąższu. Po uczcie miałem tak umazane dłonie, jak miał mój młodszy wnuk po zjedzeniu makaronu w pomidorowym sosie.
Polna droga była zarośnięta, dlatego chwilę zastanawiałem się, czy nie pójść pobliską szosą, odległość byłaby niewiele większa, ale wszedłem na dróżkę. One są tym ładniejsze, im wolniej się idzie i więcej chce zobaczyć, a zauważyłem, że chodzę wolniej. Mam nadzieję, że wyłącznie z powodu chęci dokładności.
Stałem pod wielopienną brzozą płacząca, patrząc na falujące pola między wiszącymi gałązkami. Widziałem pierwsze kwiaty wrotyczu, kwitnącą grykę, wysokie trawy z wiechciami buraczkowego koloru, a pod nogami maluśkie gwiazdnice polne – obrazki jednego miejsca zapomnianej dróżki.
* * *
Przechodziłem przez opuszczony, niezamieszkały przysiółek. Dwa lub trzy stare drewniane domy, rozlatujące się budynki gospodarcze, na pół zarośnięta polna droga – jedyne ich okno na świat. Smutny, ale i pociągający obraz. Nie wiem, dlaczego.
Widziałem liczne mrowiska na polnej drodze; starałem się je omijać, ale przecież wiadomo, że skutek był taki sobie. Czy ich lokatorzy nie mają gdzie budować swoich miasteczek? Przecież po każdym przejściu i przejechaniu, po każdym deszczu, mrówcze ekipy remontowe mają mnóstwo pracy.
W Teodorówce jest zabytkowa studnia. W Internecie piszą o stu pięćdziesięciu metrach głębokości, natomiast na mapie jest informacja o 102 metrach. Zaglądałem do niej, ta studnia nie ma połowy tej głębokości, a coś powiedzieć mogę, ponieważ w swoim życiu kilka studni tego rodzaju wykopałem. Konstrukcja napędu jest udawana, zrobiona na pokaz; bardziej prawdziwą widziałem w Wikipedii. Razem daje to średnią wartość zabytku. Przy okazji policzyłem, że czas lotu na dno trwałby pięć i pół sekundy przy głębokości 150 m. Mój własny pomiar (a taki zrobiłem!), wykazał, że czas lotu wynosi niecałe trzy sekundy, a więc głębokość to około 40 metrów. Wzór na głębokość studni, czyli drogę swobodnego spadku, jest prosty, możecie się sami pobawić w wyliczenia: głębokość= 0,5 x 9,81 x czas do kwadratu. W uproszczeniu: 4,9 razy kwadrat czasu. Oczywiście chodzi o czas upadku na dno. Pod wzór podstawiamy czas w sekundach, wynik uzyskujemy w metrach.
Wracając, zobaczyłem spore pole zarośnięte... ostem? Przyjrzałem się roślinom: rosły zbyt gęsto i były zbyt równej wysokości, by wyrosły same. Kwiaty miały tylko nieco podobne do ostu, może bardziej do ostrożnia, ale kolce poniżej już nie, no i te jasne plamy na dużych liściach... Zrobiłem zdjęcia, po powrocie dowiedziałem się, że to ostropest plamisty, którego nasiona wykorzystywane są w farmakologii.
Oto ci pisze Anika z bloga Chwila zaChwycone:
„Działanie - przeciwzapalne, stymulujące regenerację i wytwarzanie nowych komórek wątroby, a przede wszystkim odtruwające. Chroni wątrobę przed licznymi truciznami, m.in. takimi, jak: alkohol, dwusiarczek węgla, pestycydy, a nawet truciznami muchomora sromotnikowego.”
Plantację ostropesu, jak i samą roślinę, widziałem po raz pierwszy w życiu, a fakty takie z wiekiem nabierają dla mnie znaczenia z prostego powodu: nigdy nie kończy się czas poznawania nowego, czas zaciekawień, a nawet fascynacji.
Po raz pierwszy widziałem też… nie powiem, co to jest. Jeśli wydaje się Wam, że widzicie wyschnięte namorzyny albo kłębiące się dżdżownice, to się mylicie.
* * *
Trudno mi się powstrzymać od marudzenia.
W pobliżu wioski pod przydrożnymi krzakami leżą butelki. Ich właścicielom chyba się wydaje, że tak jest lepiej. Może w rzucaniu śmieci w krzaki, a nie na środku drogi, dopatrują się kultury? Byłem w dwóch lasach z jarami. Pierwszy z nich był, o dziwo, czysty. Polna droga skręca tam między drzewa i znika w tak głębokim cieniu, że w słoneczny dzień wydaje się nocnym mrokiem; oczy musiały mi się przyzwyczaić do tak znacznej różnicy oświetlenia. Jest tam też dużo niższa temperatura: na ciele czułem przyjemny chłód. Przeszedłem kawałek głównym jarem, widziałem na bok odchodzące liczne, splątane i strome jary boczne, a na zboczach duże buki. Miejsce warte poznania.
Drugi las zaśmiecony był bardzo i to w różnych miejscach. Ciekawi mnie powód niewyrzucania śmieci do tego pierwszego. Okoliczni mieszkańcy nie wiedzą o nim? Nie jest daleko, a dojazd jest dobry, asfaltowy, więc wygodnie można przywozić tam całe busy śmieci. Może oni po prostu nie śmiecą? Uwierzę w taką wyjątkowość, ale wybranych ludzi, nie roztoczańskiej populacji jako całości, bo ta po prostu zaśmieca okolicę żeby nie wydać paru złotych. Więc nie wiem, dlaczego jeden las został oszczędzony.
* * *
Widziałem pierwsze kwitnące nawłocie i wrotycze. Owoce jarzębin powoli, ale nieustannie, stają się coraz bardziej pomarańczowe w swoich kolorystycznych przemianach. Ich czerwona barwa jest dla mnie zapowiedzią końca lata.
Obecny czas dojrzewania zbóż i nieodległe już żniwa, to szczytowy okres lata, jego kulminacja, ponieważ kiedy zobaczę opustoszałe pola, a zwłaszcza gdy bociany będą kroczyły za pługami, będę wiedział, że jesień już bliska. Trwa pełnia lata, chciałem więc wykorzystać ten czas. Byłem na Roztoczu wczoraj, będę pojutrze.
Ile tylko będę mógł, tyle czasu spędzę na polach i drogach Roztocza – za te wszystkie lata spędzone w pracy.
Dzisiejsza trasa zaczęła się i skończyła w Woli Radzięckiej, gdzie zostawiłem samochód przy wiejskim sklepiku i skąd poszedłem w kierunku Teodorówki. Następnie była Górka Deszniki i wioska Gorajec Zastawie, w pobliże której doszedłem nie najkrótszą trasą wybierając polne drogi. Wracając, połowę trasy przeszedłem innymi drogami, także przez wioskę Radzięcin.