Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 30 września 2021

Widokowe drogi

 250921

Kilka dni temu, przejeżdżając przez wieś Czarnystok, zauważyłem tak ładną drogę polną, że od razu postanowiłem przyjechać tutaj w najbliższym czasie. Dzisiaj poznałem tę i wiele sąsiednich dróg oraz dwie piękne trasy widokowe, chyba najładniejsze z poznanych do tej pory.

 

Przy tej okazji powiem, że dzisiejsza wędrówka jest dwudziestą szóstą, a ich łączna długość wynosi około pięćset kilometrów. Jak oceniam znajomość Roztocza, może zapytacie? Mam ledwie pojęcie o drogach mniej niż połowy regionu, a nieźle znam dwa niewielkie fragmenty, tak więc o znajomości nie może być mowy.

Dzień był chmurny, chociaż nieco cieplejszy od poprzedniego, skoro drugi sweter i rękawice miałem na sobie tylko rano. Swoją długością dni są już jesienne: jadę w nocy, wychodzę na szlak o wschodzie słońca, wracam do samochodu o zachodzie lub niewiele przed nim. Krótko trwał ten czas, gdy słońce wschodziło zaraz po moim wyjeździe, a zachodziło po powrocie do domu; chwilami myślę, że tamte dni tylko mi się śniły.

Kilka kilometrów na zachód od Zwierzyńca biegnie boczna szosa łącząca Gorajec na północy z Góreckiem na południu i dalej z Józefowem. Kilka już razy jechałem nią, więc tylko swoją gapowatością mogę tłumaczyć niezauważenie tej polnej drogi. Za dziwne można uznać przejechanie ponad dwustu kilometrów dla zobaczenia jakiejś polnej drogi, ale przecież była tylko pretekstem wyjazdu. Jadę dla kontaktu z naturą, dla widoku dali, tej urzekającej czarodziejki, a coraz częściej dla ciszy i bycia samemu.

Na mapie niebieską linią zaznaczyłem trasę przejazdów. Dzisiaj chodziłem między wsiami Lipowiec a Gorajec Zagroble. Miejsce, które tak mi się podoba, jest tam, gdzie napis „Park”, w górnej części mapy. Zaznaczę tylko, że na tej mapie, jak na wszystkich znanych mi polskich mapach papierowych, linie lasów i przebieg polnych dróg nijak się mają do rzeczywistości. Chodząc tak, jak ja chodzę, czyli bez szlaków, ale z zachowaniem pewności miejsc i dróg, należy mieć ze sobą telefon z dostępem do internetu i zewnętrzną baterię z kabelkiem do ładowania. Mapę papierową noszę na wszelki wypadek, ale używam jej sporadycznie. Jeśli już o tym piszę to dodam, że mając na uwadze awarię telefonu lub brak dostępu do sieci, należy zawsze wiedzieć, w którą stronę iść, by dojść do najbliższej wioski, a jeszcze lepiej jest wiedzieć, jak wrócić do samochodu.

Na wschód od szosy wznosi się długie pasmo wzgórz zalesionych dopiero parę kilometrów głębiej, bliżej szczytów. Wzdłuż szosy biegnie droga dnem doliny, a wyżej są inne, biegnące skosem po wzgórzach lub je trawersujące. Bywa, że wchodzą w lasy albo skręcają nie po naszej myśli, ale wtedy można wybrać inną i pójść tą, z której są dalekie widoki na wschód. Czasami bezpośrednio z drogi, czasami wystarczy skręcić na pola i przejść nimi na nieodległy grzbiet wzniesienia. Dróg biegnących w poprzek, czyli od szosy pod górę, ku wzgórzom, jest więcej – jak ta zauważona z samochodu. Nie wszystkie poznałem, więc wkrótce wrócę tam.


 Na północy, w pobliżu Gorajca Zagroble, ten widokowy pas zmienia się w styk kilku wzgórz, miejsce poznane wiosną i ponownie w lecie, w czasie pierwszego powrotu. Piękne zwieńczenie widokowego szlaku.

Szedłem boczną, zieloną drogą wiodącą pod szczytami po drugiej ich stronie, a kiedy wszedłem na grzbiet, stanąłem jak wryty. Miejsce zapamiętałem i wrócę tam żeby dać się zachwycić ponownie.


 Schodziłem niżej, w stronę ulubionych, znanych mi już miejsc, a widoki towarzyszyły mi na całej drodze. Szedłem coraz wolniej, zatrzymywałem się nawet, chcąc odwlec chwilę dojścia do końca drogi, na dno doliny, ale gdy już tam byłem, z bliska widziałem miejsca swojskie, znane, budzące wspomnienia miłych chwil. Właśnie tam jest druga droga, właściwie kolejna droga polna wyróżniona pamiętaniem o niej. Oto zdjęcia tej drogi zrobione teraz i wiosną, dla przypomnienia i porównania widoków.



 


Odwiedziłem wszystkie pamiętane zakątki tego niewielkiego a jednego z najładniejszych skrawków Roztocza.

Odchodząc, oglądałem się, bo uporczywie krąży mi po głowie myśl o niewiadomej przyszłości. Mam nadzieję wrócić tam wkrótce, ale nie wiem, co przyniesie przyszłość.

Tak więc jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie, na moje miejsce.

 Uwaga językowa.

Mam skłonność do wypowiadania nazwy wioski jako dwuwyrazowej, czyli Czarny Stok, co nie brzmi prawidłowo. Wiadomo, że obydwa człony nazwy Białystok odmienia się, np. „jadę do Białegostoku”, ale czy tak samo jest z nazwą tej wioski? Wydaje mi się, że nie, czyli „jadę do Czarnystoku, nie Czarnegostoku”, ale pewności nie mam. Proszę o komentarz.

Późniejszy dopisek.

Myliłem się. Dzięki Ikroopce teraz wiem, że odmieniać się powinno obydwa człony nazwy, więc „jadę do Czarnegostoku”.

Obrazki ze szlaku.

Widziałem zmasakrowane krzewy rosnące na miedzach, a były to głównie tarniny. Wiem, że rolnicy muszą co parę lat wycinać część gałęzi, skoro rozrastające się krzewy wchodzą na pole, ale szkoda mi tych roślin. Wyglądają przygnębiająco, nie bez powodu napisałem o masakrze.

Na jednej z plantacji tytoniu zauważyłem mnóstwo kwitnących iglic – kontrastowe zestawienie kwitnienia z zamieraniem – ale ten mój ślepota, czyli telefon udający aparat fotograficzny, nie widział kwiatków, tak ładnych przecież.

 Znaleziona gdzieś na uboczu duża kępa dzikich róż jeszcze kwitła. Kwiaty tych roślin mają wyraźną cechę niepewności czy skromności, przeciwnie do pysznych róż ogrodowych. Pachniały delikatnie, nienachalnie i po swojemu, czyli różanie.

Minąłem gęsto zarośnięty zagajnik, przeszedłem pole z tytoniem, za nim wdrapałem się na wysoką miedzę i odwróciłem. W oddali zobaczyłem moje miejsca zasnute dymem snującym się nad kartofliskami. Gdzie jeszcze można zobaczyć (i poczuć) widok, który kiedyś był tak częsty, że stał się symbolem jesiennych dni i prac na polach?

 Parę dni temu spotkany padalec zamarł w bezruchu na mój widok, dzisiaj ledwie zdążyłem zrobić zdjęcie szybko uciekającemu zaskrońcowi. Nie słuchał moich zapewnień, że tylko dla zdjęcia nachylam się nad nim. 

 Parę razy podskubałem garsteczkę malin, ale bez entuzjazmu, czyli bez łakomstwa. Owoce są mało soczyste i niesłodkie, a nawet lekko kwaśne, mimo malinowego ładnego koloru. Najwyraźniej potrzebują słońca dla słodyczy i aromatu. Spotkałem też plantację winogron. Przyznam się do skubnięcia jednej kiści: liczne owoce były czarne, słodkie i dobre.


Widziałem pole obsiane zbożem. Patrząc na ziarna leżące na glebie, przyszła mi do głowy myśl o zamknięciu jednego cyklu przyrody i otworzeniu drugiego. Zaczęło się nowe misterium narodzin i wzrostu.

Warkot traktorów dobiegał mnie właściwie cały dzień. Trwają wykopki, orka, talerzowanie ziemi i wyrównywanie jest dziwnymi obrotowymi zębatymi walcami, a więc przygotowywanie ziemi pod nowy zasiew. Obojętnie co się dzieje, jakie dobre czy złe wiadomości płyną z wielkiego świata, ziemia ma rodzić, bo z niej bierze się początek, czego nie wie wielki świat zapatrzony w siebie.

Trasa: początek we wsi Czarnystok. Poznawanie polnych dróg między Lipowcem a Gorajcem Zagroble.





















Wzgórza Trzebnickie w kwietniu i w listopadzie.


Zdjęcia zrobione z działki kolegi.




wtorek, 28 września 2021

Pierwsza jesienna wędrówka

 220921

Astronomiczna jesień ma się zacząć tego dnia wieczorem, ta pogodowa i nastrojowa już jest. Od długiego czasu jest to pierwsza wędrówka w chmurny dzień bez śladu słońca. Po raz pierwszy od półrocza miałem na sobie dwa swetry, zimową czapkę i rękawice – po tylu letnich dniach, wędrówkach w samym podkoszulku, a nawet w krótkich portkach!

Obawiałem się swojego postrzegania jesiennej przyrody, tego chmurnego czasu, ale byłem mile zaskoczony własnymi odczuciami. Czułem satysfakcję z bycia tutaj, mimo chmur i chłodu.

Dobrze, że przyjechałem, że jestem tutaj, idę i patrzę – pomyślałem rankiem, na szlaku. Poczułem się tak, jakbym wrócił do swoich Gór Kaczawskich, widywanych przecież głównie jesienią i zimą. Na myśl o nich doświadczyłem jednoczesnej radości bycia tutaj i tęsknoty tak silnej, że na chwilę obraz mi się rozmazał. Trochę nielogiczne? Owszem, ale silne i moje.

Kiedyś przyszło mi do głowy pytanie o początki pór roku: dlaczego zaczyna się o określonej godzinie, z minutową, a może nawet sekundową dokładnością. Wyjaśnienie okazało się proste, a chwila początku faktycznie możliwa do precyzyjnego wyliczenia i logicznie łatwa do uzasadnienia. Napiszę o tym osobny tekst, bo temat jest ciekawy, dzisiaj powiem tylko, że obudziłem się w ostatni dzień lata, usnąłem już jesienią.

Był to więc naprawdę długi dzień :-)

Po pierwszym przyjeździe w te strony Roztocza uznałem, że następnym razem trzeba mi zaparkować we wsi Górniki Nowe, i lepiej poznać okolicę. Dzisiejsza wędrówką była więc kontynuacją zwiadu dokonanego kilka dni wcześniej. Lasów unikam, wybierając otwarte przestrzenie, a tych nie brakuje w okolicy. Oczywiście mijając śródpolne zagajniki, albo idąc brzegiem większego lasu, zawsze zajrzę między drzewa, w rezultacie z niemal każdego wyjazdu przywożę trochę grzybów.

Szedłem obok plantacji malin, na której dwie panie zbierały owoce. Pozdrowiłem je, w odpowiedzi zostałem zaproszony na malinowy poczęstunek. Pół godziny rozmawialiśmy, w tym czasie one napełniały pojemniki, ja żołądek. Okazało się, że tematów do rozmów nie brakuje, ale w przecież trzeba mi było iść dalej.

 Szedłem, za jedyny plan mając takie ustalenie szlaku, żeby wypełnić dzień. Dopiero w miarę upływu godzin i kilometrów trasa się niejako sama precyzowała.

W północnej części swojej trasy mijałem okolice o mało urozmaiconych widokach, chciałem jednak zaznaczyć, że zawsze i wszędzie znaleźć można coś, co zwróci uwagę. U mnie bywa to nachodzące mnie nagle poczucie miłego odosobnienia, bycia na pustkowiu, gdzie tylko ja i droga przede mną. Także drzewa. Duże samotne drzewa rosnące na miedzach lub przydrożach mają tajemny, bo nie zgłębiony przeze mnie, urok, a właśnie tam, na tym odludziu, zobaczyłem buka rosnącego na uboczu i skręciłem ku niemu, bo poznać go dokładniej i pod nim zrobić przerwę śniadaniową. 

 


W innym miejscu podziwiałem wielki jawor. Cztery jego zrośnięte pnie mają kilka metrów obwodu, widok spod drzewa jest ładny, a samo drzewo zarówno z bliska, jak i z daleka, przyciąga wzrok.

 


Niewiele dalej zobaczyłem na horyzoncie zbocze wzgórza zmieniające powtarzalny rytm mijanych miedz.

 Piękne są miejsca załamywania się podziału pól równoległymi miedzami; miejsca, gdzie na linie opadających zboczy nakłada się linie innych zboczy, odmiennie pociętych miedzami.

To miejsca załamywania się i przenikania zboczy, co widać na tym fragmencie mapy.

 Nie chcą iść lasem, szukając dogodnych przejść, wypatrzyłem przejście przez las w stronę innej drogi; ta „moja” zanikała wśród wysokich traw i zarośli. Na miejscu okazało się, że ślad widoczny na zdjęciach nie jest drogą a przecinką pod linią energetyczną. Najczęściej są one trudne do przejścia, gęsto zarośnięte młodniakiem, ale ta okazała się wygodna. W kilka minut byłem po drugiej stronie. Idąc nią, wszedłem między drzewa wypatrując grzybów, zobaczyłem kupę śmieci i zniesmaczony zawróciłem. Dodam, że miejsce jest na uboczu, to klasyczne zadupie. Ktoś chciał dobrze ukryć swoje śmieci. 

 Las bukowy i skalne rumowisko na wzgórzu Kamień mile mnie zaskoczyły. Mało jest wychodnich skał na Roztoczu, a jeśli już, to są niewielkie, silnie spękane złoża opoki, natomiast te jako żywo przypominają skały Gór Izerskich. Właśnie tak mi się skojarzyły: przez moment myślałem, że jestem w tych sudeckich górach. 





Miejsca stanowczo warte poznania. Na zboczu stoi kilka tablic informacyjnych; na jednej z nich podane są czasy śpiewów ptasich. Na podobnej tablicy widzianej na Wielisławce w moich górach, informacje są precyzyjniejsze. Dowiedziałem się z niej, że ptaki nie zaczynają śpiewów o konkretnej stałej godzinie, a o stałym przesunięciu czasowym względem wschodu słońca. Oto ta tablica.

 Na innej tablicy są informacje o samej górze, a przy okazji lokalne podanie ludowe o diable, jakżeby inaczej. Zauważyliście, jak często diabeł w podaniach ludowych jest gamoniowaty i nieporadny, zwłaszcza wobec kobiet? Przypuszczam, że opowiastki te układane są przez mężczyzn, w ten sposób tłumaczących swoją bezradność wobec niewiast. No bo skoro nawet diabeł nie daje rady...

Ciekawostka.

 Drogą widoczną na zdjęciu prowadzi szlak. Po lewej, w odległości około 20 metrów od drogi, rośnie spore drzewo, na jego pniu jest namalowany znak szlaku. Gdybym szedł nim, byłbym w kropce. Drzewo rośnie na miedzy, i chociaż szlak może także miedzą prowadzić, ta nie jest wydeptana, więc… Ale przecież jest znak szlaku! Może miedza nie jest wydeptana, bo szlak jest mało popularny?

Na szczęście nie muszę zastanawiać się, o co chodziło osobie malującej znaki, bo nie chodzę szlakami.

Jak jest? Szlak prowadzi drogą, dalej widziałem znaki. Może człowiek łażący po Roztoczu z puszką farby zrobił przerwę pod tym drzewem, a skoro już tam był, to namalował sobie znak? Wszak za ich malowanie płacono mu…

Teraz zagadki; jaka jest różnica między tą ciekawostką a wieloma programami komputerowymi?

Druga: co to jest gryczany horyzont? Dla ułatwienia dodaję zdjęcie.

Widziałem duże, wyraźne ślady na drodze – trop odciśnięty w miękkiej ziemi. Od razu przypomniały mi się słowa Marii o wilkach widzianych u niej na pogórzu, i odruchowo rozejrzałem się za najbliższym drzewem. W chwilę później nakazałem sobie pamiętanie o noszonych portkach i poszedłem dalej.
Zdjęcia skopiowałem stąd i stąd.  Pierwsze od lewej jest moje.

Wydaje się, że widziałem ślady wilka, ale pewności nie mam, ponieważ jest sprzeczność, czy niedokładność, między rysunkami. Na środkowym nie da się poprowadzić linii prostych między opuszkami łapy, a na prawym owszem, i mowa jest o tej cesze jako wyróżniającej trop wilka. Na śladzie sfotografowany przeze mnie linie proste można poprowadzić, co sugerowałoby trop wilka, tym bardziej że i ogólny kształt jest wilkopodobny.

Byłem na pięknym, widokowym wzgórzu. Wznosi się między wsiami Czarny Las i Długi Kąt, a nazwy moje mapy nie podają. Gdyby ktoś był w pobliżu, niech wie, że jego ominięcie byłoby stratą miłych chwil i ładnych widoków.


 


Nie chcą wracać szosą, znowu zapuściłem się na bezdroża. Brakowało mi raptem kilkuset metrów drogi, żeby dojść do tej, która prowadzi do wioski i samochodu. Po dokładnym obejrzeniu zdjęć wybrałem przejście: wzdłuż prostej linii lasu, za nim wąskim przejściem między drzewami, dalej pole i znowu las, ale wąziutki, i już moje droga. Poszedłem. Było wygodniej i prościej, niż się spodziewałem. W miejscu wąskiego lasu było czyste przejście łąką, nawet coś podobnego do drogi można było zauważyć. 


 
Stwierdziłem, że lubię wyszukiwanie dróg i przechodzenie zaułkami, zwłaszcza jeśli mi się uda i nie przedzieram się przez chaszcze – jak dzisiaj.

Po powrocie, oglądając papierową mapę zauważyłem, że ominąłem wysokie wzgórze. Nic to, mam powód do powrotu.

Wybierając zdjęcia do zachowania w komputerze, czasami chwilę się zastanawiam, gdzie było robione, a czasami od razu wraca pamięć miejsca tak, jakbym na moment przeniósł się na szlak. Bywa też, że zastanawiam się, co mi się tam spodobało, co skłoniło do zrobienia zdjęcia tak przeciętnego miejsca? Jeśli technicznie jest w miarę udane, zostawiam je na pamiątkę tamtej niepamiętanej chwili i wrażenia, które nie chce do mnie wrócić. Może wróci przy innej okazji?

Trasa:

Z Nowych Górników polami do Wólki Husińskiej przez Stanisławów, dalej Czarny Las, Góra Kamień, Długi Kąt i polami powrót do Górników.




















czwartek, 23 września 2021

O ludzkiej wynalazczości

 170921

Dwa są największe wynalazki ludzkości: wzniecanie ognia i koło. Cała reszta jest skutkiem tych dwóch.

Nie poznamy nazwisk tych geniuszów, którzy uznali, że ogień, ten tajemniczy twór, ów okrutny, potężny, ale potrafiący być użytecznym byt boski można stworzyć samemu i zapanować nad nim. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to się stało. Ogień używali już nasi ewolucyjni poprzednicy, ale umiejętność jego wzniecania pojawiła się później, może sto tysięcy lat temu.

A koło? Też powstało dawno, bo chociaż nie aż tak jak wzniecanie ognia, jednak kilka tysięcy lat liczy.

Zasadnicza trudność jego wytworzenia polegała na tym, że nie można wymyślić go po trochu. Koło albo jest całe, albo nie ma go wcale. Można powiedzieć, że koło nie podległa zmianom ewolucyjnym, i dlatego nie zostało wynalezione przez naturę. Jest czymś niesamowitym, ponieważ tkwi w nim spełnienie niemożliwego, zawiera w sobie cząstkę nieskończoności. Można obserwować obracające się koło wypatrując chwili jego końca a wtedy przekonamy się, że kręcące się koło końca nie ma. Jest ograniczoną nieskończonością, a więc pogodzeniem sprzeczności. Czymś niewyobrażalnym jest posiadanie umysłu zdolnego do wyobrażenia sobie przestrzeni nieeuklidesowej, jak to zrobił Einstein, ale dokładnie taki sam umysł musiał mieć wynalazca koła.

Później wynaleziono sposoby wykorzystania energii wody i wiatru, co bez kół nie byłoby możliwe. Następnie, już całkiem niedawno, bo około dwieście lat temu, wymyślono silnik parowy i kolei. Po raz pierwszy stworzono urządzenie mające siłę sterowaną przez człowieka; po raz pierwszy rzecz, nie żywe stworzenie, zaczęło się poruszać, pokonywać przestrzeń, wykonywać pracę za ludzi i zwierzęta. Proszę spróbować wyobrazić sobie, jak moglibyśmy wytłumaczyć osobie sprzed tysiąca lat, czemu to coś pędzi i dźwiga ciężary, kto to popycha czy ciągnie? Rzecz porusza się i jest posłuszna człowiekowi!

Od niej, od tej pierwszej maszyny parowej, wiedzie prosta droga do współczesnych samochodów i lotów kosmicznych.

W kilkadziesiąt lat później odkryto elektryczność. Zmiana tempa pojawiania się wielkich wynalazków była ogromna. Od ognia do koła minęły dziesiątki tysiącleci, od koła do samoporuszających się maszyn parę tysięcy lat, później były wieki i dziesięciolecia. Płodnym okresem był wiek XIX: wymyślono kolei, samochody, telefony, światło elektryczne, telegraf, fabryki. To wiek zakończony wynalezieniem radia przez Marconiego (a może jednak przez Teslę), owym cudem umożliwiającym przesyłanie wiadomości bez gońców, dróg i drutów, po prostu bez żadnego nośnika, co było tak niepojęte, że wymyślono eter, by poradzić sobie z tą pustką.

Istna eksplozja wynalazczości, przy czym podkreślam fakt zasadniczej wagi: nie chodzi o ulepszenie, o opracowanie sprawniejszego modelu produktu już istniejącego, a o twory ludzkiego umysłu wcześniej po prostu nieznane.

Co wymyślono w wieku XX?

Latające maszyny, energię jądrową, komputery, technikę półprzewodnikową umożliwiającą zbudowanie tanich i małych urządzeń elektronicznych. Dodam tutaj, że komputery jako maszyny liczące istniały wcześniej, były to jednak mechaniczne urządzenia, a takie, które zaczęły być podobne do współczesnych, zaczęto budować w połowie XX wieku.

Na koniec pojawił się internet – ostatni wielki wynalazek, czyli nie mający swoich poprzedników i zmieniający oblicze cywilizacji. Kiedy powstał? Początki, nieporadne i ograniczone, były w latach sześćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych zaczął przypominać znany nam internet ze stronami www. Jaki jest teraz internet i jakie są prognozy jego rozwoju, każdy z nas wie lub przynajmniej ma pojęcie.

Smartfonów, tak powszechnych i mających wiele różnorakich funkcji małych urządzeń kojarzących się z dwudziestopierwszowieczną nowoczesnością, nie zaliczam do tej grupy wynalazków, ponieważ są połączeniem i rozwinięciem radia, wynalazku sprzed 120 lat, techniki półprzewodnikowej wynalezionej w połowie XX wieku, telefonu, wynalazku liczącego półtora wieku, oraz internetu mającego już kilka dziesiątków lat.

Dlaczego piszę o tym wszystkim?

Ponieważ zaczęła się trzecia dekada XXI wieku, a trudno wymienić chociaż jeden wielki wynalazek tych lat. Od kilkudziesięciu lat nie dokonano żadnego zasadniczo nowego wynalazku. Doskonalimy i rozpowszechniamy to, co wynaleźliśmy wcześniej. Nowoczesne porsche czy ferrari ma silnik napędzany dymem ze spalania związków organicznych, opracowany grubo ponad sto lat temu. Jego obłożenie komputerami nie zmienia faktu zasadniczego: porusza go dym ze spalania. Cud współczesnej motoryzacji, samochód tesla, ma silnik będący niedoścignionym wzorem prostoty, niezawodności, elegancji i geniuszu, ale wynaleziony został przez Teslę w końcu XIX wieku. Jedynie, co obecnie potrafimy jako ludzkość, to poprawienie tego urządzenia – żeby mniej zużywało prądu i było mniejsze. Tylko tyle. Elektrownie wiatrowe? Sercem jest urządzenie wymyślone przez Teslę, sam wiatrak liczy setki lat – i tak dalej.

Maszyna wynalazczości zwolniła, mimo prac milionów naukowców i techników wspomaganych ogromnymi w swoich możliwościach maszynami liczącymi.

Pod tym względem ludzkość drepcze w miejscu.

Gdzieś czytałem o naszym głupieniu jako przyczynie tej sytuacji, ale mam wątpliwości co do prawdziwości tego twierdzenia. Owszem, dobrobyt rozleniwia ludzi, także umysłowo, i tego twierdzenia gotów jestem bronić, jednak w miliardowym mrowisku ludzkim znajdzie się dość ludzi z wybitnymi umysłami, by utrzymać ludzką odkrywczość na dotychczasowym poziomie. Wydaje mi się, że powód główny jest inny. Dotarliśmy do miejsca, w którym jednostka, niechby wybitna, nie zdoła ogarnąć umysłem całości problemu, nad którym pracuje. Potrzebne są zespoły wybitnych ludzi, ale i ich mało: ci ludzie muszą jeszcze mieć ogromne i bardzo drogie zaplecze techniczne. Daje się zaobserwować postępującą zależność wynalazców od finansów, najogólniej mówiąc, czyli od wspomożenia technicznego. Co potrzebował nasz daleki przodek do wynalezienia sposobu wzniecania ognia? Parę patyków lub krzemieni i wolną głowę. Jak mogło wyglądać laboratorium Tesli, można się dowiedzieć w internecie. Widać wielką różnicę, ale daleko mniejszą od różnic obecnie widocznych: jak wygląda warsztat pracy uczonych badających cząsteczki elementarne materii, czyli jak wyglądają największe akceleratory na świecie? Właśnie zbudowano kolejny taki „warsztat”, większy od poprzedniego, kosztował 23 mld dolarów, czyli 23 tysiące milionów. Współczesne procesory, więc serca komputerów, mieszczą w sobie do 40 mld tranzystorów, czyli podstawowych aktywnych elementów elektronicznych. Takiego układu człowiek nie tylko nie zaprojektuje, ale nawet nie narysuje, choćby miał siedzieć nad rysunkami całymi dniami przez całe życie. Projekt jest wspólnym dziełem komputerów i ludzi.

Rośnie zasób wiedzy teoretycznej skrajnie trudnej do praktycznego zastosowania. Opanowanie i rozpowszechnienie techniki uzyskiwania energii z reakcji termonuklearnych (czyli termojądrowych) zmieniłoby oblicze cywilizacji i rozwiązało wiele problemów, chociażby z dwutlenkiem węgla, ale jak na razie postępy w tej dziedzinie są nader niewielkie. Nie z powodu zmian w ludzkich głowach, a skrajnych trudności w wytworzeniu na Ziemi i stabilnym utrzymaniu warunków panujących we wnętrzu gwiazd.

Przykłady można mnożyć, ale dość tych trzech. Wyłania się z nich mój sposób wytłumaczenia zastoju: dokonanie wcześniejszych wynalazków nie wymagało, jak wymaga obecnie, takiego wsparcia technicznego i finansowego ani współpracy zespołów badaczy, oraz, powód drugi, mimo wszystko łatwiej można je było objąć ludzkim umysłem. Czasy takich wynalazków najwyraźniej minęły.

A ludzie faktycznie głupieją, jednak o tym może innym razem.