241024
Ranek był zimny, ale świetlisty, kolorowy, skrzący się miriadami kropelek rosy, a dzień cały słoneczny. Odwiedziłem lubiane miejsca na Pogórzu Wałbrzyskim w pobliżu wsi Sady Górne, a wśród nich dwa niewielkie wzgórza z dębami na szczytach. Jak tam jest, na co patrzyłem, co podziwiałem, uwidaczniają (chociaż nie w pełni) zdjęcia. Kolorów nie wzmacniałem; nasycone, intensywne barwy złotej jesieni podkreślane były kolorami niskiego słońca wczesnego poranka.
Dane mi było dzisiaj parokrotnie doświadczyć wrażeń, które najtrafniej można określić olśnieniami. Rankiem na moich „dębowych” wzgórzach, później przypadkowe zboczenie z trasy skutkujące poznaniem nowych uroczych miejsc, a na koniec dnia spektakularny zachód słońca.
Skręciłem ku kępie drzew i po chwili znalazłem się w pięknej dąbrowie. Nieco dalej pomiędzy drzewami widziałem zalesione wzgórze. Moja droga biegła podnóżem, ale może jednak wejdę na szczyt? Bez entuzjazmu spojrzałem na zaorane kostropate pole po którym wypadało mi iść, ale poszedłem i znalazłem miejsce, do którego będę wracał i myślał o nim w szare dni. Chodziłem między okazałymi dębami rosnącymi na szczycie i zboczu wzgórza, patrząc na feerię barw nade mną i dal widoczną między pniami drzew. Dęby nie przebarwiają się tak spektakularnie jak buki czy klony, ale o tej porze roku, tego cudnego dnia, i one były piękne.
Warto było zboczyć z krótszej i wygodniejszej trasy.
Odwiedziłem wzgórza nad tunelami drogi S3, bo dziwnie podoba mi się myśl o wędrówce nad nimi, zajrzałem też do wylotów tuneli. Przywitałem się z brzozowym wzgórzem, jednym z moich ulubionych w tych górach.
Takie małe wypiętrzenia o wysokości pojedynczych dziesiątków metrów od podnóża mają w moich oczach urok szczególny. Wspomniałem teraz Kufla na Pogórzu Izerskim, (niemal prywatną) górkę Ani Kruczkowskiej, i podobną Ambrę w Górach Kaczawskich. One są przyjazne wszystkim wędrowcom, nawet tych najmniejszym, zaczynającym przygodę z górami (albo je kończącą z powodu wieku). Są jasne, malownicze, widokowe, uśmiechnięte. Są jak przyjaciel, do którego zawsze można wpaść by doświadczyć pozytywnej przemiany ducha.
Skracając drogę szedłem polem po uprawie kukurydzy. Jest ogromne, oszacowałem jego wielkość na 80 do 100 hektarów. Widziałem tam wyjątkowo dużo niezebranych kolb.
Wspomniawszy opowiadanie kolegi o zbieraniu pozostawionych kolb dla owiec i królików, wyjąłem torbę z plecaka i w ciągu dosłownie trzech minut napełniłem ją całą. Zebrałem kroplę z morza, skoro na polu zostały całe tony. Tyle ziaren tam zostało! Właśnie marnowanie jedzenia poruszyło mną najbardziej. Codziennie ludzie na Ziemi niedojadają a nawet umierają z głodu, a tutaj, na tym jednym polu, wiele ton jedzenia ma zgnić w ziemi!
Na brzegu uprawy zobaczyłem dwóch mężczyzn zbierających kolby i odnoszących je w dużych torbach do samochodu. Zapytałem, zbierali dla hodowanych zwierzaków. Parę godzin później gdzieś pod krzakami zobaczyłem dzikie wysypisko śmieci, a na nim plastikowy, spory i cały pojemnik. Zapasową sznurówką przywiązałem go do plecaka i poszedłem dalej. Do samochodu dotarłem gdy dzień się kończył i… pojechałem na kukurydziane pole, wszak wiedziałem, że można dojechać tam osobówką.
Torbę i pojemnik wypełnione kukurydzianymi kolbami zawiozłem koledze dwa dni później. Uratowałem kilkanaście kilogramów ziarna.
Na chwilę wrócę do wspomnianej kupy śmieci. Spotyka się je wszędzie, także w najładniejszych miejscach, a jakoś nie słyszę o konieczności oczyszczenia naszego środowiska, a jedynie o panelach, wiatrakach i podatkach od dwutlenku węgla. Natomiast często słyszę mylenie znaczeń takich pojęć jak pogoda, klimat i środowisko. Jeśli w mediach mówi się o środowisku, słusznie pokazywane są dymiące kominy, ale czemu nie pokazują takich obrazów?
Czy wiatraki stojące na stertach śmieci mają być symbolem nowoczesności i dbałości o naszą planetę?
Obrazki ze szlaku
Jutrzenka i ślady samolotów.
Świt oglądany z pierwszego wzgórza.
Pierwsze chwile dnia. Niebieskość dali i delikatna mgiełka prześwietlone są bajecznie kolorowym światłem wschodzącego słońca. W oddali widać Chełmiec, górę nad Wałbrzychem.
Rowy na polu wypłukane przez deszcze, a na dole, w nieckach, skutek, czyli osady sedymentacyjne.
Kropla drąży skałę, mówi się, a na tych zdjęciach widać proces szybszy. W krótkiej, ludzkiej, perspektywie czasowej problemem jest ubywanie na takich polach żyznej ziemi, a tworzy się ona bardzo powoli. W drugiej, geologicznej, widzimy proces wyrównywania wzgórz. Jeśli nie obudzą się siły górotwórcze wewnątrz Ziemi, kiedyś będzie tutaj równina, a po Górach Wałbrzyskich nie zostanie nawet ślad.
Zachód słońca nad kukurydzianym polem. Piękny, czysty, barwny. Budzący cenne wrażenia estetyczne, ale i odrobinę smutku. Zachód, którego chciałoby się zatrzymać tajemnym zaklęciem.
Trasa: wokół Sadów Górnych na Pogórzu Wałbrzyskim.
Statystyka: 10 godzin na szlaku długości 18 km.
A mnie jesien gdzieś przemknęła bokiem, nigdzie nie byłam, z przyjemnością pospacerowalam z tobą.
OdpowiedzUsuńZajrzałaś do tego mało znanego zakamarka internetu! Dziękuję, Ikroopko.
UsuńW poniedziałek byłem na Roztoczu, jesień jeszcze tam trwa, jeszcze jest kolorowo, chociaż mniej niż w październiku. Inaczej pisząc: masz wolny dzień w czasie najbliższego weekendu? Zdążysz :-)
Oby:) Mąż był dzisiaj w Rudawach Janowickich, piękny dzień, ja niestety nie mogłam, ale może jeszcze zdażę i coś tej jesieni nie tylko zobaczę, ale i sfotografuję.
UsuńŻyczę Ci tego. Dla Lubelszczyzny prognozowane są słoneczne dwa najbliższe dni. Jutro nie mogę, ale pojutrze wstanę nad ranem i pojadę na Roztocze, bo mam dziwną przywarę: nie mogę się napatrzeć na uroki natury.
UsuńDawno nie byłem w Rudawach. Może na początku przyszłorocznego lata uda się je odwiedzić?...
Krzysiek, trochę tej kukurydzy widziałem w Twoim samochodzie i po wyglądzie ziaren poznałem, że to była kukurydza paszowa tzw. koński ząb. Różnicę między kukurydzą spożywczą a paszową można obejrzeć na filmiku tutaj.
OdpowiedzUsuńFilmik obejrzałem. Jest rzeczowy, konkretny, dobrze nagrany.
UsuńWiduję kukurydzę obu odmian, ale końskiego zęba częściej. Trochę wyłuskałem ziaren zebranych na tamtym wielkim polu i zjadłem. Smakuje jak… kukurydza, i chociaż trudno je pogryźć, są jadalne.
Janku, jeśli już jestem przy YT: wczoraj wieczorem przypadkiem trafiłem na film o raku, pistolecie maszynowym noszonym przeze mnie niemal codziennie przez dwa lata. Wróciły wspomnienia sprzed ponad półwiecza…
Znasz tę broń?
Tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=1jWEs6_6Pbw
W moich czasach były ziarna, a dzisiaj są ziarniaki.
UsuńDojrzałość ziaren (ziarniaków) zbóż, z grubsza można podzielić na fazy: dojrzałość mleczna, woskowa miękka, woskowa twarda i dojrzałość pełna.
W wakacje, gdy biegaliśmy polnymi drogami, zrywaliśmy kłosy pszenicy w dojrzałości pomiędzy mleczną i woskową, wyłuskiwaliśmy ziarna i żuliśmy je jak dzisiejszą gumę do żucia. Smak i słodycz była niesamowita. Dzisiejsza guma niech się chowa. Podobnie było z niedojrzałym makiem uprawnym i młodą kukurydzą. A młodym zielonym groszkiem można się było upajać.
Krzysiek, Ty trafiłeś na kukurydzę paszową w dojrzałości pełnej - twardej. Da się ją zjeść i wiesz jak ona smakuje.
Dodam, że zrywaliśmy kłosy skrajne i tylko te, których źdźbła były połamane i nie gwarantowały pełnego rozwoju.
Krzysiek, bez zaglądania do internetu,
wiesz co to jest mamałyga?
Bez zaglądania do internetu powiem, że mamałyga to danie z ziemniaków z dodatkiem mąki, tłuszczu i czegoś jeszcze. Takie coś kleiste. Pamiętam czy pomyliłem?
UsuńKiedyś… Kiedyś zboża się uprawiało, zwierzęta hodowało, a teraz się produkuje.
Mączny smak niedojrzałych ziaren i robienie się z nich gumy pamiętam. Pamiętam jeszcze czas, gdy starzy ludzie idąc ścieżką wśród pól odchylali kijem źdźbła zbóż żeby ich nie przydeptać.
Pamiętamy nieistniejący już świat, Janku.
Takie coś z ziemniaków z dodatkiem mąki, a po ugotowaniu polane tłuszczem (może być ze smażoną cebulką) to prażucha. Mamałyga to jest potrawa z kaszy kukurydzianej. Moja mama nieraz ją sporządzała. Włosi z mąki kukurydzianej robią polento.
UsuńTak, to już nieistniejący świat. Świat szacunku do żywności, a szczególnie do chleba. Gdy przypadkiem kromka spadła na podłogę, należało ją podnieść i pocałować.
Już po napisaniu odpowiedzi naszły mnie wątpliwości i niejasne skojarzenia z kukurydzą. Moja mama na pewno używała innej nazwy, nie prażucha, na to kleiste danie. Niezbyt je lubiłem, przyklejało się do podniebienia.
UsuńSzacunek odczuwa się zwykle do tego, czego nam brakuje, a chociaż nie mamy w nadmiarze. Przypomniałeś mi kolegę z pracy, który często mówił, że chleba nikomu nie można odmówić.
Na śmietniku czasami widuję wyrzucony chleb. Pewnie sczerstwiał. Moja mama robiła z takiego chleba dobrą przekąskę: moczyła w rozbitym jajku i smażyła. Super jedzenie!
Janku, dwa następne opisy będą o naszych wędrówkach.