130222
Wyjechałem wcześniej, już o czwartej, wszak o siódmej jest widno, a dzień trzeba wykorzystać cały, zwłaszcza, że zapowiadano słońce. Nocne niebo było bezchmurne, widziałem wielką Wenus. Przyciągała wzrok, wspaniała i jasna. Żadnej gwieździe nie równać się z jej urodą iście magnetyczną.
Kilka tygodni temu, idąc wzgórzami na północ od Jaczkowa na Pogórzu Wałbrzyskim, zobaczyłem w oddali, na linii horyzontu, odkryte wzgórze z samotnym drzewem na szczycie, a taki widok ma dla mnie urok szczególny i budzi pragnienie pójścia tam. Już wtedy postanowiłem odszukać je na następnej wędrówce. Oglądając mapy, ustaliłem, gdzie ono może być i dzisiaj tam pojechałem. Oczywiście ku wzgórzu poszedłem szerokim zakolem, wszak wędrówka miała być całodniowa.
Na Młynarkę wszedłem jeszcze przed wschodem słońca. Masyw Chełmca stał czarny, a nad nim lekko zachmurzone niebo płonęło łuną Jutrzenki. Słońca nie zobaczyłem, a jego pojawienie się nad Chełmcem poznałem po rozświetlonych chmurach. Krótko później pola wokół, zimno białe z odrobiną szarej niebieskości, zabarwiły się lekko barwą pomarańczy z domieszką czerwieni; jak nazwać ten kolor, tak ładny, a tak rzadko widywany?
Widoki z tego wzgórza są panoramiczne: spora część Gór Wałbrzyskich, ładne tajemniczością złoto-perłowo-niebieskie Góry Kamienne i kilka karkonoskich szczytów z białą panią Śnieżką. Oczywiście bliżej widziałem wiele małych górek wałbrzyskich, ale o ile w Górach Kaczawskich na ogól rozpoznaję górski drobiazg, tutaj znam nader niewiele.
Trasę ustaliłem w zarysie tylko, chcąc poznać kilka niewielkich górek wyróżnionych posiadaniem nazwy, a popołudniu, po zatoczeniu pętli, odszukać wzgórze z brzozą. Nie jestem pewny gatunku drzewa widziałem je z daleka, może po prostu chciałem zobaczyć to piękne drzewo na szczycie ładnego wzgórza.
Przed chwilą wyszukałem zdjęcie ze wzgórzem zrobione kilka tygodni temu. Zapewne nie widzicie tej drobinki, nie dziwię się, bo zdjęcie zrobiłem z odległości czterech czy pięciu kilometrów, a i aparat oddala. Drugie zdjęcie powiększyłem: pierwsza strzałka wskazuje poszukiwaną górkę, druga Młynarkę. Domy w dole to Witków.
Z niewielkiego wzgórza na wyrost zwanego Górą Krawca schodziłem w dolinę, do wioski Borówno, a kiedy obejrzałem się, zobaczyłem samotną brzozę na tle nieba (znowu!). Spodobała mi się i poczułem potrzebę zobaczenia jej z bliska. Po chwili rozpoznałem teren: przecież właśnie stamtąd idę! Tę brzozę i wiele innych poznanych w tych górach, odwiedzę na pewno.
Za wioską, na zboczu wzgórza, zobaczyłem prawdziwą zimę: zmarszczki na śniegu uformowane przez wiatr, klasyczną zaspę o ostrej krawędzi, i tumany białego kurzu pędzącego tuż nad powierzchnią białej płaszczyzny łąki. Wiało silnie. Stanąwszy na wydłużonym grzbiecie wzgórza zobaczyłem, że jestem na krawędzi urwiska, nad wyrobiskiem starego kamieniołomu. Odsunąłem się o krok, szarpany porywami wiatru i niepewny swojego zmysłu równowagi, a gdy ruszyłem dalej, trawersując strome zbocze, byłem spychany w dół. Wszedłem więc na grzbiet: wiatr tam silniejszy, ale nogi można stawiać szerzej.
Tam, jak i w wielu innych miejscach trasy, czasami na uboczu, poza szlakiem, widywałem świeże ślady butów. Zwracam na to uwagę, przyzwyczajony do pustki kaczawskich dróg i bezdroży; tutaj jest inaczej.
Byłem na wydłużonym masywie zbudowanym z kilku sporych wzgórz stojących w szeregu. Droga wiodła zalesionym grzbietem, ale między drzewami wiele było luk, więc i dalekich widoków. Na przełęczy pod Jastrzębią Górą widziałem ładną, zabytkową kapliczkę. Jest na tyle duża, że można do niej wejść, w środku jest ławka. Drzwi zamknięte są na skobel i podparte kamieniem, a w pobliżu jest widokowe miejsce; popularne, jak zauważyłem. Z wioskowej ulicy dojdzie się tam w 10 minut.
Widząc podejście na następny szczyt, spanikowałem. Zamęczę nogi, a ledwie południe – pomyślałem i zszedłem ku drodze w dole. Później, widząc na grzbietach wiele miejsc odsłoniętych, pożałowałem pochopnej decyzji, ale w nagrodę widziałem piękną aleję starych kasztanowców i lip.
Przy tej drodze jest skrzyżowanie, stał na nim samochód. Nie na poboczu, a wprost na używanej, sądząc po śladach, drodze. Ominąć go można było poboczem. A ja, głupi, tyleż razy rezygnowałem z zaparkowania w obawie o przeszkadzanie przy przejeździe. Widać, że nie wszyscy się przejmują takimi drobiazgami.
Przy tej drodze widziałem też ślady przedwiośnia: puchate, młodziutkie bazie i kwitnącą leszczynę. Za miesiąc wiosna!
W dolinie rozsiadła się duża wieś Czarny Bór, a za nią wznosi się wydłużona góra Boracza. Jej nie ominę – postanowiłem, mając na myśli wcześniejsze zejście. W las wszedłem szukając drogi widocznej na zdjęciach Googli, znalazłem znaki żółtego szlaku. Niewiele wyżej zobaczyłem słupek z napisem „Boracza”. Już szczyt? Za słupkiem zbocze wznosiło się, a na mapie znaczek był paręset metrów dalej. To nie jest szczyt, wniosek był oczywisty. Pójdę, zdecydowałem. Pójdę w zamian za ominięte tamte dwa szczyty, a jeśli nie znajdę przejścia, po prostu zawrócę. Między małymi buczkami zobaczyłem niewyraźną ścieżkę i wszedłem na nią. Ostra grań, z jednej strony urwista, a ścieżka kluczyła, znikała i pojawiała się dalej, ale trudno tam było zabłądzić. Ze szczytu jest ładny widok na bliski Chełmiec i Mniszek z Boreczną, a u ich podnóży domy Gorców; Trójgrab oczywiście też jest dobrze widoczny.
Za szczytem doszedłem do starego kamieniołomu; górą iść czy dołem? Poszedłem górą, dalej zobaczyłem znak szlaku, zgubiony wcześniej. Niżej ścieżka kończyła się przy szerokim dukcie. Znak szlaku nakazywał skręcić w lewo, mnie pasowało iść w prawo. Dwieście metrów dalej po raz ostatni zobaczyłem, wbrew spodziewaniu, znak. Skąd on się tutaj przyplątał, skoro skręciłem w przeciwną stronę?
Od ognia, wojny i tak oznakowanych szlaków, uchroń mnie, Panie.
Kilkaset
metrów szedłem szosą, ale szybko z niej zszedłem. Nie lubię
chodzić szosami. Trafiłem na podmokłe miejsca, błoto chlupało
pod nogami, ale nie było głęboko; wzniesienie terenu rosło w
oczach, było już blisko. Znalazłem tam ładną drogę polną, z
tych pogodnych, widokowych dróg, którymi chciałoby się iść i
iść. Doszedłem nią do wzgórza Skotnica; szczyt
jest łagodnie zaokrąglony pługiem, z ładnymi widokami.
Nierzadko jedna czy dwie góry towarzyszą mi przez cały dzień wędrówki, kręcąc się na horyzoncie. Ostatnio był to Grodziec na Pogórzu Kaczawskim, dzisiaj towarzyszyły mi trzy góry: Trójgarb, Chełmiec i stromy stożek dwojga imion – Mniszek i Boreczna. Ciekawe informacje podawane są o tej górze, może warto byłoby poświęcić jej dzień.
Cała dzisiejsza trasa była ładna widokami, zwłaszcza, że świeciło słońce, jednak okolice dwóch ostatnich wzgórz, w bliskim sąsiedztwie Trójgarbu, były wyjątkowo ładne. Wrócę tam i to wkrótce. Wrócę dokończyć poszukiwań wzgórza z drzewem. Było tak: zszedłem ze Skotnicy i idąc pod górę po zboczu ostatniej górki, Góry Filara, wypatrywałem drzewa. Tutaj dygresja: szedłem rozkisłym polem, kroki stawiając tak, jakbym nogi miał nagle ociężałe. Miałem, dźwigałem parę kilogramów lepkiego, tłustego błota.
A ja prałem sznurówki przed wyjazdem – pomyślałem w bezradnym proteście patrząc na buty.
Byłem prawie pewny, że skoro wcześniej nie znalazłem drzewa, to tutaj jest na pewno. Szczyt był jednak łysy. Owszem, widoki rozległe, na wszystkie strony, ładne, urozmaicone, ale drzewa nie było, więc nie to wzgórze widziałem parę tygodni temu z daleka. Rozejrzałem się uważnie i… wzgórze zobaczyłem za sobą, nieco w bok.
Minąłem je o kilometr, niezauważone, ukryte za grzbietem. Wiedząc gdzie patrzeć, zobaczyłem to wzgórze (dalekie, malutkie, ale jednak) na kilku dzisiejszych zdjęciach robionych w różnych miejscach trasy.
Gapiostwo? Tak, ale będę się bronił: winna jest też mgła tamtego dnia, gdy zobaczyłem wzgórze po raz pierwszy. Myślałem, że widzę je na tle nieba, a teraz wiem, że widziałem na tle Mniszka niewidocznego zza mgły. Może gdybym wiedział o tym, górkę odnalazłbym. Kiedy ją zobaczyłem z niewielkiej odległości kilometra, wydała mi się jeszcze ładniejsza.
Następnym razem dojdę do ciebie; dzisiaj już nieco za późno, nie chcę się spieszyć – szepnąłem, a myśl o tej wędrówce sprawiła mi przyjemność.
Obrazek ze szlaku:
Biel i błękit, pole i niebo, nic więcej, a przecież tak wiele. Może nawet wszystko.
Trasa: z Witkowa na Młynarkę i Górę Krawca. Za wioską Borówno podejście na wzgórze ze starym kamieniołomem i dalej wzdłuż pasma wzgórz na Jastrzębią Górę. Zejście ku lokalnej szosie i przejście podnóżem wzgórz pod wieś Czarny Bór. Za wioską wejście na wzgórze Boracza. Następnie wzgórza Skotnica i Góra Filara. Powrót do wioski Witków.
Dystans 22 km w czasie 10,5 godziny. Spora była suma podejść. Program do rejestracji trasy podaje 890 metrów w górę i oczywiście tyleż w dół, ale mam wątpliwości co do prawidłowości jego wyliczeń; myślę, że raczej 600-700 metrów. Niepotrzebnie się martwiłem stanem nóg, wieczorem nie bolały.