Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Pożegnania dzień drugi

 270322

Noc spędziłem w znanym mi od lat hoteliku w Bolkowie, a wybrałem to miasto chcąc odwiedzić kilka miejsc w nieodległym wschodnim paśmie Gór Kaczawskich.

Parę lat temu byłem w okolicy Poręby, najwyższej góry tej części Kaczaw. Był zimowy dzień bez słońca, z dużą ilością śniegu, a mnie się zachciało, nie wiedzieć czemu, wejść na bezimienne wzgórze w pobliżu Poręby. Brnąłem pod górę po kopnym śniegu, a na szczycie znalazłem jedynie kilka niewielkich skałek. Na jednej z nich zarządziłem przerwę, a siedząc tam, na nieznanym wzgórzu z dala od dróg, w rzadko odwiedzanych górach, pomyślałem, że zapewne już nigdy tutaj nie wrócę. Nie ma tam nic wyjątkowego, to jedno z wielu bezimiennych i nieodwiedzanych wzgórz, dlatego wątpiłem w powrót. Ta myśl, tamten kwadrans spędzony na złomie czarnej skały, w jakiś sposób okazały się ważne dla mnie, skoro pamiętałem o nich. 


Dzisiaj nad ranem, kiedy przyjechałem do wioski Pastewnik i zaparkowałem w stałym miejscu przy kościele ewangelickim, wspomniałem tamto miejsce.

Jeśli wrócę tam, to może będę wracał i do innych miejsc w moich górach? Spodobała mi się ta myśl. Była pocieszeniem w ten dzień pożegnania kaczawskich i szerzej: sudeckich wędrówek.

Świt był chmurny i mglisty. O słońcu można tylko pomarzyć – westchnąłem i poszedłem ku wzgórzu. Droga wiodła płytką niecką; z lewej miałem Porębę, z prawej pasmo niewiele wypiętrzonych wzgórz, a wśród nich to moje. W miarę zdobywania wysokości, za mną otwierał się coraz dalszy i rozleglejszy widok na moje góry, widok sięgający dalekiego Połomu, Skopca i Miłka. Nie upłynęło nawet pół godziny marszu, gdy zauważyłem ślady błękitu nad głową. Był jak sygnał do zmian: w ciągu kwadransa chmury zniknęły, a mgły, rzedniejące z każdą chwilą, rozpłomieniły się trafione niskim ale silnym słońcem. Ten ranek był taki, jakie bywają początki późnojesiennego pogodnego dnia: początkowo chmurny, później ociekający lśniącą w słońcu wilgocią i barwami wcale nie zimowymi, bo jeszcze pamiętającymi kolorową jesień.


Pierwszymi drzewami przykuwającymi mój wzrok była grupka lip rosnących na łące w pobliżu Poręby. Zmieniały się w miarę zbliżania do nich i zmian światła. Podobały się, więc wracając, zboczyłem z drogi… Nie, nie zboczyłem, bo przecież droga jest tam, gdzie idę. Więc poszedłem obejrzeć je z bliska, a przyglądanie się dużym drzewom ma dla mnie wartość samą w sobie i nie wymaga tłumaczenia. 


Zbocza Poręby są atrakcyjniejsze niż szczyt. Ten jest rozległy, spłaszczony i nieładny. Wojsko, wieloletni użytkownik szczytu, zostawiło na nim pordzewiałe garaże i ponure bunkry. Jedynie biała kula radaru meteorologicznego postawionego na szczycie wieży może się podobać. Kilka już razy, patrząc na mało wyraźne góry widoczne na dalekim horyzoncie, mogłem je rozpoznać dzięki tej białej kuli widocznej z wielokilometrowej odległości.
Niewiele dalej, na tym samym szczytowym wypłaszczeniu, ale już bez widoku bunkrów, stoją dwa domy, a widać przygotowania do budowy kolejnych domów. Mieszkańcy będą mieli piękne widoki, ale z dojazdem z śnieżną zimę chyba nie będzie tak ładnie.

Jeśli już o tym piszę, wspomnę o osadzie Groszków. Jest między Porębą a Kamienną. Stoi tam trzy lub cztery domy, droga jest szutrowa, opasuje wokół Porębę kończąc się przy wiosce Pastewnik, która też nie leży przy głównej, numerowanej szosie. Byłem tam raz. Idealne miejsce dla kogoś, kto szuka ciszy bez ludzi i samochodów.

Kliknijcie, proszę, na przycisk „Satelita”. Las na lewo od domów Groszkowa rośnie na Porębie. Na lewo od niego widać wyraźny biały punkt, to kula radaru, a wioska Pastewnik jest jeszcze bardziej na lewo. W dolnej środkowej części obrazu widać drzewo na rozległej łące, to oglądane dzisiaj trzy lipy rosnące obok siebie.

O drzewach.

Niedawno zamieściłem kilka zdjęć jaworów i napisałem o pękaniu kory przypominającej fałdowanie się zbyt luźnej skóry. Dzisiaj widziałem jawor z takim właśnie, bardzo charakterystycznym, początkowym marszczeniem się kory.

Odwiedziłem świerk rosnący w pobliżu wzgórza Popiel, a jest on jest jednym w wielu znanych i pamiętanych drzew rosnących w Górach Kaczawskich. Obwód jego pnia wynosi ponad trzy metry, a więc średnica przekracza metr. Okaz, który powinien być uznany za pomnik przyrody. Rośnie na zboczu, w towarzystwie paru innych, mniejszych drzew, a widać go z daleka. Mając swobodny dostęp do słońca, wykształcił liczne konary niemal od samej ziemi, a że duże i niskie gałęzie drzew tego gatunku mają tendencję do zwisania, pod świerk wchodzi się jak do naturalnej altany, mając wokół zielone ściany. Przy pniu panuje tak głęboki półmrok, że trudno jest zrobić dobre zdjęcie.

Kiedy zszedłem ze wzgórza Sośniak, a wbrew nazwie rosną tam ładne i duże buki, zobaczyłem przed sobą płytką dolinę z domami wioski Pastewnik, a za nią łagodne wzgórza z łąkami. Na zboczu jednego z nich wypatrzyłem brzozę. Była małym znaczkiem na płowych zboczach wzgórza, widziałem ją z odległości 3,5 kilometra (przed chwilą zmierzyłem na mapie), ale trudno nie rozpoznać brzóz nawet ze znacznej odległości. Oczywiście poszedłem do niej, a idąc, robiłem zdjęcia. Z sąsiedniego niewielkiego wzgórza jest tak ładny widok na trzy strony świata, że kręciłem wokół szczytu przez pół godziny. Dopisałem ten pagór do swojej elitarnej listy dobrych miejsc na postawienie domu. Stoi na nim słupek pomiarowy, więc zapewne ma nazwę, ale żadna z moich map jej nie podaje.







W pobliżu tej brzozy znalazłem kępkę śnieżyć wiosennych. Biedne były, mało dorodne, chyba źle się im tam rosło, a zdjęć nie mam, bo aparat, krzemowa ślepota, nie zrobił ani jednego dobrego.

Obrazki ze szlaku.

Zatrzymałem się przy łasze starego śniegu ukrytego w zagłębieniu północnego zbocza. Wydawało mi się, że patrzę na ostatni ślad zimy, ale po przyjeździe na Lubelszczyznę zobaczyłem biały, zimowy krajobraz.

Widziałem tak lubiane wyłanianie się dali zza bliskiego grzbietu wzgórza. Nic wyjątkowego, to prawda, ale ten nagły skok widnokręgu, od niewielu metrów do wielu kilometrów, zawsze zaskakuje i się podoba.


Za wioską Domanów widziałem wzgórza już wałbrzyskie. Wiedziałem o tym, ale gdy na mapie zobaczyłem, że niewiele dalej jest znana mi Przełęcz Pojednania, postanowiłem pójść tam stąd, z kaczawskich wzgórz, i połączyć w ten sposób oba sudeckie pasma górskie.  


Zrobię to w lecie.


Trasa.

Z wioski Pastewnik poszedłem na wschód odwiedzając wzgórza w okolicy Poręby. Byłem na szczycie tej góry, a z niego poszedłem na Popiela. Kręciłem się po wzgórzach na zachód od wioski, wszedłem na Sośniaka, a po przejściu na drugą stronę wioski, łąkami, po bezimiennych wzgórzach, poszedłem w stronę Domanowa.

Statystyka: w ciągu siedmiu i pół godziny przeszedłem 21 km, a że przerwy trwały trzy i pół godziny, to cała wędrówka trwała 11 godzin.


















piątek, 8 kwietnia 2022

Pożegnanie, dzień pierwszy

 260322


Plan miałem tylko na początek dnia: pójść na bardzo malownicze i widokowe zbocza dwóch pokaźnych gór kaczawskich, Leśniaka i Okola. Chciałem wypróbować zauważone wcześniej na satelitarnych zdjęciach Google przejście przez zagajniki. Później… zobaczymy. Ładnymi zdjęciami nie mogę się pochwalić, bo co prawda było pogodnie, a nawet bywało słonecznie, ale w powietrzu wisiała mgiełka. Widoki ze zboczy masywu są klasycznie kaczawskie, a ten przymiotnik znaczy u mnie tyle, co piękne. Dzisiaj szczególnie, ponieważ żegnałem się z Górami Kaczawskimi i z Sudetami na kilka miesięcy. Pora wrócić do domu. Szedłem patrząc i starając się zapamiętywać. Zatrzymywałem się widząc swoje liczne tutaj ślady i wspominałem minione wędrówki.

Ot, ta jasna plama pod szczytem Łysej Góry, na prawo od masztów antenowych. Drobny szczegół krajobrazu, prawda?


Był grudzień 2012 roku, pogodny dzień śnieżnej zimy. Początek mojej przygody z Górami Kaczawskimi. We dwóch wyruszyliśmy z Chrośnicy na szczyt Łysej Góry jeszcze przed świtem, a najbardziej kolorową jutrzenkę widzieliśmy właśnie na tej polanie pod szczytem. Później mój towarzysz przysłał mi kilka zdjęć z wędrówki, na jednym z nich nie od razu rozpoznałem siebie w małej sylwetce zostawiającej nierówny, jakby niezdecydowany ślad swojej drogi na śniegu. Nie mogłem wtedy wiedzieć, że to dopiero początek historii tego zdjęcia. Blisko dziesięć lat później kolega stworzył projekt okładki mojej nowej książki wykorzystując to zdjęcie.


 Dzisiaj poczułem, że wrażenia budzone widokiem tej łąki pod szczytem Łysej Góry wzbogaciły się: do wspomnienia kolorowej Eos witającej nas tamtego zimowego ranka dołączył cały szereg wspomnień i przeżyć związanych z napisaniem i wydaniem moich „Wrażeń i chwil”.

Tak oto do setek nici łączących mnie z tymi górami, dodałem kolejną.

Stałem na rozdrożu nie mogąc się zdecydować gdzie mam iść, w końcu wspomnienie poszukiwań dogodnych dróg w pobliżu Zazdrośnika, górki przylepionej do Łysej Góry, przeważyło. Postanowiłem sprawdzić, czy pamiętam tamtejsze poplątane drogi.

Niedokładnie, jak się okazało. Co prawda nie zgubiłem się, ale parę razy drogi (częściej bezdroża) zaskakiwały mnie swoim biegiem. Skoro byłem już na drugiej stronie górskiego masywu, pozostała część trasy ustaliła się sama: brzegiem łąk i lasów dojść do Przełęczy Chrośnickiej i nią wrócić do wioski.

Łąki na górskich zboczach w pobliżu wiosek bywają ogrodzone z powodu wypasania bydła, co utrudnia marsz tym bardziej, im wyższe są ogrodzenia. Jednak do wyjątków należą te, które trudno przekroczyć. Wchodzę na cudzą własność? Owszem, ale nie czynię żadnych szkód swoim wejściem, a ogrodzenie jest stawiane dla zwierząt. W pobliżu przełęczy, na zboczu pod lasem, mam swoje miejsce z widokiem na Stromiec i Karkonosze. Łąki wybiegają spod lasów, nabierają pędu na zboczach, przekraczają wioskę i biegną aż pod szczyt Stromca.

 Odwiedziłem brzozowe zagajniki na Kopie, a skoro byłem tak blisko, nie mogłem pominąć miejsca spotkania się Jasiów na Lastku. Nie było ich tam, pewnie są u siebie we Wrocławiu albo znowu gdzieś ich nosi. 


 Idąc w stronę Skaliska, zboczyłem w stronę dwóch brzóz pod którymi kiedyś znalazłem dużo grzybów, a będąc tam odruchowo myszkowałem wzrokiem pod nogami. Oczywiście grzybów nie znalazłem, ale daleki widok na Ostrzycę i Grodziec, dwie największe góry pogórza, był nadal. Mówicie, że plotę banialuki? Nie. Po prostu żegnam się z miejscami znanymi i lubianymi.

Skalisko jest rumowiskiem starych, pokruszonych skał porośniętych mchami i paprociami. Drzewa walczą tam o życie i nader często przegrywają; dzisiaj schodziłem znaną mi ścieżką, była zatarasowana przewróconymi drzewami. 


Niżej, między drzewami, widziałem wierzbę oglądaną rano z drugiej strony doliny. Zatoczyłem krąg i wracałem.

Wracałem.

* * *

Trudno nie wspomnieć o drzewach, skoro patrzenie na nie zajmuje tak wiele czasu. Mam w tych górach „swoje” drzewa, znane i pamiętane; bywa nawet, że odczuwana potrzeba ich odwiedzenia wpływa na wybór takiej nie innej trasy. Dzisiejszą wędrówkę mógłbym nazwać drogą dwóch wierzb. Pierwsza jest drzewem Jasiów z mojej książki: przy niej rozmawiali przed zejściem do wioski. Rośnie pod lasem, na zboczu Kopy, jednej z gór Chrośnickich Kop, ledwie sto metrów od malowniczej grupy mało znanych skał Skaliska. Stojąc przy niej widzi się pokaźny masyw górski wznoszący się po drugiej stronie doliny: to Leśniak i Okole. Górne partie tych gór są zalesione, ale nieco niżej rozciągają się łąki poprzecinane zagajnikami. Rośnie tam druga znana mi wierzba – wyjątkowo kształtna iwa. Między nimi jest dwukilometrowa odległość, ale te drzewa widzą się wzajemnie ponad doliną. 

Widziałem wierzbę iwę rosnącą w objęciach brzozy, widziałem też iwę rosnącą w sposób charakterystyczny dla tego gatunku. Drzewa te są kruche, często się łamią, ale jednocześnie mają niesamowicie silną wolę życia i zdolność odnawiania się. Bywa, że pień drzewa leży, ale jeśli tylko z korzeniami łączy go kilka niezerwanych włókien, żyje nadal. Zakwita, owocuje, a nawet staje się żywicielem kilku nowych konarów, nierzadko pokaźnych. Stary pień bywa omszały, a jeśli ukryty jest wśród zarośli, na pierwszy rzut oka widzi się kilka młodych iw rosnących obok siebie. Dopiero dokładniejsze przyjrzenie się pozwala zobaczyć stary, próchniejący pień nadal karmiący swoich następców – jak na tym zdjęciu.
Często widuję splątany gąszcz żywych i martwych drzew tego gatunku. Ich mała wytrzymałość na wiatry w połączeniu z przemożnym pragnieniem zaowocowania jeszcze raz, tworzą przejmujące obrazy żywiołowości i śmierci. W tym chaosie przypominającym czasami armagedon zauważam podobieństwo do Guerniki Picassa. Patrząc na takie miejsca można odnieść wrażenie istnienia sprzeczności w zachowaniu wierzb iw: z jednej strony bardzo chcą żyć na przekór wszelkim przeszkodom i trudnościom, z drugiej strony nie dbają o to życie, rosnąc byle jak, byle szybciej. Iwy potrafią fascynować, ale i odpychają od siebie, natomiast wierzby płaczące zjednują mnie swoim nienasyceniem słońca, wszak jako pierwsze zielenią się wczesną wiosną i jako jedne z ostatnich gubią liście w listopadzie. Właśnie teraz zaczynają je rozwijać, gdy na przykład dęby jeszcze śpią snem zimowym.

Wspomnę jeszcze o sporym wiatrołomie na Przełęczy Chrośnickiej. Widok pokotem położonych świerków budzi smutek i protest. Tak, protest, ponieważ my jesteśmy winni śmierci tych drzew. Sadziliśmy świerki ponieważ szybko rosną; nie bacząc na uwarunkowania tworzyliśmy jednorodne lasy, obce sudeckim górom. Później też bywało nie najlepiej: bodajże na Sądreckich Wzgórzach widziałem sporą porębę, a za nią… wiatrołom. Odsłonięte drzewa, przystosowane do życia w zwartym lesie, nie wytrzymały uderzeń wiatru.


Spójrzcie na te mokre brzozowe pniaki. Przejmująca jest niewiedza korzeni o ścięciu drzewa.

Nadal nie wiem, jak opisać kolory dalekich gór widzianych w słoneczny dzień przez cienki woal mgiełki. W tej barwie, stopniowo jednoczącej się z kolorem nieba, jest dal i ciągle od nowa budzona potrzeba pójścia za horyzont.


Ten strumyk przekonywał mnie swoim szeptem o ugaszeniu największego pragnienia.

Trasa:

Wyszedłem jak zwykle miejsca koło kościoła w Chrośnicy w stronę masywu Leśniaka i Okola. Zakolem, po przejściu zboczami tych góry, zszedłem do wioski i podnóżem Łysej Góry doszedłem do wzgórza Widok. Z niego na Zazdrośnika i na przełęcz między Leśnicą i Polną. Zboczami Leśnicy i Grapy doszedłem do Przełęczy Chrośnickiej. Po jej drugiej stronie odwiedziłem okolice Kopy i Lastka oraz zespół skał Skalisko. Stamtąd wróciłem do wioski.

Statystyka: wędrówka trwała 11,5 godziny, w tym niecałe trzy godziny przerw, a przeszedłem trochę ponad 21 km.