Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 2 maja 2022

Wiosna na Roztoczu

 280422

Po dwóch tygodniach przerwy nareszcie wyjechałem na włóczęgę. Ponaglała mnie nie tylko tęsknota za drogą, ale i chęć ucieczki od brudów polityki, tego całego dziadostwa naszych elit i szaleństwa wojny. Czułem spontaniczną, niewyrozumowaną potrzebę wyjazdu i zobaczenia z bliska obojętności przyrody na wydarzenia nas pochłaniające. Bez względu na to wszystko, co ludzie sobie czynią, wiosna przychodzi we właściwej porze, a właśnie ta jej całkowita niezależność od ludzkiego barbarzyństwa była mi potrzebna.

Ustaliłem zarys planu poznawania Roztocza: w kolejne dni iść na zachód, aż po Kraśnik, granicę krainy, a później przenieść się do centralnej części i stamtąd stopniowo iść ku ukraińskiej granicy. Zgodnie z nim pojechałem do wioski Otrocz, kilka kilometrów od ulubionych Gródek. Wzgórza są tam wysokie jak na Roztocze, skoro przekraczają 300 metrów n.p.m., ale ich zbocza są bardzo wydłużone a doliny płytkie. Oto typowe krajobrazy tamtych okolic.


 

Są tam jednak pagóry o nieco bardziej stromych zboczach, z głębszymi dolinami, podobne do tych spod Gródek. Szczególnie jedno z nich zrobiło na mnie wrażenie podobieństwem do Pogórza Kaczawskiego. Cóż, chyba długo będzie działał we mnie mechanizm tego rodzaju porównań.




Dwa tygodnie temu wiosna była nieśmiała, widoczna tylko tu i ówdzie, dzisiaj widziałem ją wszędzie.

Kwitną mirabelki, ale i co bardziej niecierpliwe czereśnie i tarniny stoją już wystrojone na biało. Widziałem rozwijające się liście na wszystkich drzewach, może poza lipami, jesionami i dębami; widziałem zmięte, dopiero prostujące się liście kasztanowców, na modrzewiach pędzelki młodego igliwia o tak cudnym odcieniu zieleni, widziałem całkiem już zielone jarzębiny. Brzozy rozwijają swoje drobne listeczki; drzewa z większej odległości wydają się być otulone zieloną mgiełką. W zimie często wspominam te widoki, są dla mnie obrazem najpiękniejszych dni wiosny.


W pobliżu kwitnących drzew i krzewów stojących w nasłonecznionych miejscach często słyszałem pszczoły. Nie jedną czy dwie, a setki pszczół uwijających wokół kwiatów. Obserwowałem jedną z nich: latała z jednego kwiatu na drugi tak szybko, jakby płacone miała od kwiatka. Na ilu musi usiąść, żeby uzbierać łyżkę miodu zjadanego przeze mnie na śniadanie? Oziminy odrosły pokrywając całe połacie pól jednorodną, intensywną i czystą zielenią. Z licznych kwitnących roślin wspomnę gwiazdnicę wielkokwiatową; jej kwiaty zawsze bardzo mi się podobały, a kształt rozchylenia ich płatków mam za doskonały. Opodal wygrzewał się na słońcu motyl. Nie pamiętam jego nazwy, niech mi Janek wybaczy sklerozę. Motyle dzielę na dwie kategorie: ładne i bardzo ładne. Ten był z tej drugiej grupy. Zbliżałem się do niego tak, żeby mój cień nie spłoszył go, i prztykałem zdjęcia. To jest ostatnie przed jego ucieczką. 


 
Na polnych drogach mijałem czterech, może pięciu traktorzystów, a trzech z nich w odpowiedzi na moje pozdrowienia zatrzymało się na rozmowę. Jedna z nich trwała trzy kwadranse. Rolnik okazał się też być pszczelarzem, a że jedna z jego pasiek było nieopodal, zaprosił mnie do jej poznania. W czasie wyjaśniania tajników pracy usłyszałem wiele fachowych słów, których znaczenia tylko się domyślałem. Dowiedziałem się o istnieniu techniki sztucznego zapładniania przyszłej królowej matki. Więc nawet lotu godowego jest pozbawiona? – pomyślało mi się z nieco irracjonalnym żalem. Pszczelarstwo, mimo całej swojej magiczności i, wydawałoby się, naturalności, jest wykorzystywaniem owadów z użyciem wyrafinowanych technik. Ale czy liczne nasze zabiegi wokół hodowanych zwierząt i uprawianych roślin nie są ich wykorzystywaniem?

Pasieka stoi na brzegu lasu, co może nieco dziwić.

– Jeśli tutaj się stanie, to wokół będzie biało od czereśni, a las jest niby sosnowy – usłyszałem.

Widziałem krzątaninę pszczół przy wejściach do uli. Te, które przyleciały, miały żółte pękate torebki przy odnóżach; wyglądały trochę śmiesznie, jak dzieciaki z wypchanymi kieszeniami. Wokół słuchać było intensywne buczenie, owady latały przy mnie, ale nie atakowały.

– A kielicha wypije pan? Mam specjalną flaszkę dla gości.

Ludzie są tutaj otwarci, sympatyczni, rozmowni, ale śmiecą okropnie. Nie przeszkadzają im śmieci nawet tuż przy kapliczce czy krzyżu, obiektach kultu przecież. Na tym zdjęciu widać worki po nawozach wepchnięte między lipy ocieniające przydrożny krzyż.

 A jak jest w wąwozach! Na mapie widać je, są wszędzie tam, gdzie zielone plamy lasów mają kształt dorzecza; szczególnie dużo ich w dolnej części mapy, czyli na południowych krańcach mojej trasy. Wąwozy te są dzikie, zarośnięte, chłodne, ocienione, pachnące, kręte, zaskakujące, mokre, błotniste i okropnie zaśmiecone. Ich uroda także w nagłej zmianie widnokręgu: idąc polną drogą przy drzewach, z jednej strony widzi się rozległy i słoneczny przestwór pól, z drugiej, czasami dosłownie o krok w bok, jest stromy uskok, gąszcz roślin, zwaliska martwych drzew, głęboki cień i czasami widoczne dno krętego wąwozu. Niestety, dostępu broni nie tylko gęstwina roślin, ale też liczne kupy śmieci lub przywożonych w takie miejsca uschniętych badyli i uciętych gałęzi drzew, zapewne z ogrodów i plantacji.

Widziałem kilka przydrożnych krzyży, dwa z nich ocieniały stare, duże lipy. Te drzewa są magiczne w sposób odmienny od innych dużych drzew: ich aura jest ciepła i wyjątkowo przyjazna. Lipy są drzewami lata nie tylko dlatego, że z początkiem tej pory pięknie i – dzięki pszczołom – tak dla nas owocnie kwitną. Wszystkie drzewa lubią słońce, wszak dla nich światło jest dosłownie życiodajną energią, jednak odnieść można wrażenie, że lipy lubią upał. Dla mnie brzozy i lipy są kobiecymi drzewami, ale w odmienny sposób: brzozy są jak piękne dziewczyny, lipy jak żony i matki.

 





Nasz emocjonalny, nacechowany ciepłem, stosunek do lip znajduje wyraz także w zwyczaju sadzenia tych drzew przy krzyżach i kapliczkach. W internecie znalazłem wiele artykułów o roli lip w naszej kulturze, na przykład  tutaj.

Nierzadko zbaczam z drogi widząc samotne drzewo na polu, uskok gruntu z miedzą wysoką, kępę drzew czy kwitnących teraz tarnin. Tylko niektóre zaznaczam na mapie. Oto polna piękność: wysoka, postawna betula pendula. Jest w niej zaklęty śmiech mojej małej wówczas córeczki, którą rozbawiła ta łacińska nazwa. Aparat nie był w stanie oddać urody wiotkich ramion brzozy bawiącej się wiatrem. Idąc dalej odwracałem się chcąc zobaczyć ją jeszcze raz, a przecież wiedziałem, że nie będzie jedyną na mojej drodze. 


 

Piękno w chwili podziwiania jest jedyne i niepowtarzalne. Nie pamiętamy wcześniejszych chwil zachwytu, nie myślimy o późniejszych.

Wąskie pola gęsto podzielone miedzami są bardzo charakterystyczne dla Roztocza. W zależności od miejsca patrzenia, pola i miedze wznoszą się i opadają po zboczach pagórów albo wzajemnie się przenikają; są uporządkowanym symetrycznym rytmem albo fantazyjnym splątaniem, gdy nawet te dalsze, zbliżone perspektywą, zderzają się i rozdzielają, zasłaniają i odsłaniają. Obraz jest statyczny tylko wtedy, gdy patrzy się stojąc, ale wystarczy ruszyć, by ta wielopłaszczyznowa mozaika pól i miedz przetykana drzewami, przecięta drogami, też ruszyła. Zmiany są tym powolniejsze, im dalej patrzę, ale ogarniają wszystko, każdy szczegół krajobrazu. Jeśli idąc patrzę na nie, widzę oczywiste przesunięcia, stopniowe znikania i pojawiania się, ale wystarczy odwrócić wzrok i spojrzeć ponownie po paru minutach, by zobaczyć krajobraz odmieniony. Czasami zatrzymuję się i próbuję wzrokiem wyłuskać jakiś szczegół zapamiętany niedawno. Drzewo rosnące na zboczu i widziane na tle nieba znikło, i dopiero po chwili znajduje je w zupełnie innym miejscu (tak się wydaje), bo na tle zielonej połaci pola, a jasna wstęga polnej drogi ukryła się, i tylko domyślam się jej biegu za wyrosłym nie wiadomo skąd garbem ziemi.

Widziałem pola biegnące w poprzek pagórów, ze szczytu jednego w dolinę, a za nią na szczyt następnego. Tam wstęgi pól znikały w niewidocznej kolejnej dolinie, by dalej i wyżej pokazać się znowu – i znowu zniknąć. Policzyłem je: pola wspinały się na pięć kolejnych pagórków.



Dziwny obrazek:


 Obok mijanego gospodarstwa widziałem wiele desek ułożonych poziomo przy ziemi. W jakim celu? Może dla ich postarzenia? Jeśli ktoś wie, proszę o komentarz.

Wracając późnym popołudniem, po wyjściu z lasu zobaczyłem pola wyzłocone światłem niskiego słońca.



 

Trasa: między Otroczem a Godziszowem.

Statystyka: przeszedłem 27 kilometrów w osiem godzin, przerwy trwały trzy godziny.


 




















czwartek, 21 kwietnia 2022

Roztocze po raz pierwszy

 140422

Przyjechałem na Lubelszczyznę, w moje rodzinne strony, a wróciwszy ponownie, jak i przed rokiem, dowiedziałem się, że po tylu latach pracy w Lesznie moje miejsca są w Sudetach. Wspominane górki kaczawskie, coraz częściej także wałbrzyskie, są dla mnie upostaciowieniem uroku górskiego krajobrazu. Jestem do nich tak mocno przywiązany, że trudno mi od razu wejść między roztoczańskie pagórki tak swobodnie jak wtedy, gdy jadę w Sudety, pewny pozytywnego odzewu ducha nawet w czasie deszczowego dnia.

Bronię Roztocza przed samym sobą nie chcąc, by było zastępczym regionem wędrówek w miejsce teraz niedostępnych gór. Wiem, że oswoję się i przywiążę emocjonalnie, ale po półrocznej przerwie potrzebuję trochę czasu. W obu wspomnianych pasmach sudeckich spędziłem łącznie ponad dwieście dni, na Roztoczu ledwie miesiąc. Wiele jest tutaj lubianych polnych dróg, liczę na ich wołanie, ale moich śladów nie jest dużo. Do miejsc i krajobrazów wiążą mnie wspomnienia, trzeba mi więc chodzić, wydeptywać swoje ścieżki, a wtedy Roztocze stanie się – mam nadzieję – tak moje, jak moimi są Góry Kaczawskie.

Zwlekałem w pierwszym wyjazdem na Roztocze, czekałem na ładną pogodę, a kiedy w końcu się zdecydowałem, wybrałem znane i cenione okolice Gródek. Morfologia wzgórz pod tą wioską jest specyficzna, jeśli miałbym oceniać na podstawie swojej ciągle szczątkowej znajomości Roztocza. W niewielkiej odległości od siebie biegną wydłużone grzbiety stromych wzgórz z głębokimi dolinami między nimi. Układ jest równoleżnikowy, czyli w kierunkach wschód-zachód. Na mapie nieco widać ten układ, zwłaszcza po biegu polnych dróg wiodących grzbietami wzgórz, rzadziej dolinami między nimi. Różnice poziomów wynoszą kilkadziesiąt metrów, więc niewiele, ale stromizny zboczy wizualnie powiększają wysokości. Granice pól biegną w poprzek wzgórz, czyli na mapie miedze byłyby widoczne jako pionowe linie. Widuje się pola zbiegające w dolinę, wspinające się na przeciwległe zbocze i za jego grzbietem znowu opadające w kolejną dolinę. Na zdjęciach nieco widać owe falowanie pól, chociaż trzeba pamiętać, że różnice poziomów są na nich wizualnie zmniejszane.

Było słonecznie i ciepło, więc często robiłem przerwy siadając tam, gdzie mogłem dużo widzieć.

Drzewa jeszcze są zimowe, bez liści, chociaż wierzby płaczące zaczynają dodawać ślady zieleni do żółtopomarańczowego koloru swoich gałązek, a wiązy nieśmiało i mało efektownie, jak to one, zaczynają swoje kwitnienie. Zielenią się krzewy porzeczek na licznych tam plantacjach, spotyka się pierwsze kwitnące mirabelki, a pola obsiane ozimymi zbożami mają nasycony, czysty, wiosenny kolor. 


Odwiedzony kasztanowiec, polny samotnik, pokazał mi swoje wielkie pękające pąki. Wyborne zestawienie słów: pękające pąki! 

   Oczywiście odwiedziłem też las zapamiętany w czasie poprzednich wędrówek. Jasny, czysty las bukowy z niewielką domieszką grabów. Między ołowianoszarymi pniami pokaźnych drzew pyszniły się duże kępy zawilca gajowego; miejscami były ich całe łany. W słoneczny dzień, w takim lesie, widok tej wczesnowiosennej efemerydy jest po prostu piękny. 


Widziałem ciągnik rolniczy z bronami. Z odległości kilkuset metrów wydawał się mrówką na wielkiej połaci pola, a przecież na Roztoczu nie ma wielohektarowych pól. Głośna, wysilona praca jego silnika w czasie jazdy pod górę uwydatniała stromiznę zbocza; wydawało się, że ta maszyna nie wjedzie na grzbiet, a może nawet przewróci się do tyłu. To drobnostka, owszem, ale przykuwająca uwagę i w dostępnej na co dzień skali obrazująca ogrom Ziemi. Nie bez powodu nawet z niskiej orbity nasza planeta wydaje się niezamieszkała.


 Nie widzicie traktora? Jest malutki niczym mrówka, a widać go między dwoma wysokimi słupami energetycznymi.

Jedno z pól zarosło brzozami, a że z daleka ich widok był ładny, skręciłem ku nim. Okazało się, że iść pod górę między brzozami było bardzo ciężko, ponieważ gęściły się tam uschnięte badyle nawłoci sięgające głowy. W takich miejscach widać, jak bardzo inwazyjną jest ta roślina.

Czy dobre słowo wymyśliłem: gęściły?

  Oglądając plantacje malin można wyobrazić sobie, jak wiele wymagają pracy. Zwracają uwagę starania plantatorów utrzymania w górze młodych pędów malinowych krzewów. Stawiane są rzędy słupków, między którymi rozciągane są sznury, a pędy są do nich podwiązywane, oplatane wokół lub mocowane przy pomocy specjalnych klipsów. To wszystko powtarzane tysiące razy na niewielkich nawet plantacjach. 




Oczywiście nie zabrakło lubianego zestawienia błękitu nieba i zieloności pól, ani dróg prowadzących wprost do nieba.



Trasa:

Z Gródek na Pałkową Górę, następnie na wzgórza w pobliżu wioski Zagrody. Polami pod Hosznię Ordynacką. Powrót do Gródek od północy.

W ciągu jedenastu godzin nieśpiesznej wędrówki przeszedłem 20 kilometrów.


 














piątek, 15 kwietnia 2022

Wrażenia i chwile

 150422

Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.

 


 „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.

Słowa i wrażenia – dwa tworzywa z których budowałem te teksty.”

To zbiór krótkich tekstów o pozornie błahych chwilach mojego życia, tekstów niezwiązanych ze sobą i nieukładających w fabułę czy odgórny plan. Są efektem wrażeń i chwil. Napisałem o pozornie mało ważnych chwilach, ponieważ fakt zostawienia śladów we mnie i zapamiętania, wyróżnia je i czyni ważnymi – mimo swojej zwykłości. Książka mogłaby mieć drugi tytuł, równie adekwatny do treści i moich zamierzeń jak ten wybrany: „Ocalić od zapomnienia”.

Na pierwszych stronach książki zamieściłem motto, cytat z „Nagiego celu”, książki Adama Wiśniewskiego Snerga, polskiego autora książek science fiction. Myśl w nim zawarta poruszyła mnie na tyle, że uznałem za właściwe zamieszczenie tych paru zdań na początku mojej książki.


„Ludzie przechowują w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk. Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi rachmistrz spisowy, oddają mu to wszystko i zostają z niczym, bo nie mają takich chwil jak my.”


Nie bez znaczenia była i jest moja fascynacja sztuką pisania, możliwością utrwalenia przeżyć duchowych przy pomocy umownych znaków wyrażających słowa.


„Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, graniczącym z magią, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny patrząc na tekst, ale zapisanie słów wyrażających wrażenia, stan ducha, nasze uczucia, jest magią najczystszą.”


Historia moich tekstów jest długa, sięga pierwszych lat tego wieku. Nie pisałem książki, a jedynie zapisywałem spostrzeżenia i wrażenia, które udało mi – przynajmniej częściowo – wyrazić słowami. Dopiero kilka lat temu pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Wysłałem je do około dziesięciu wydawnictw, dwa nawet odpisały: treść pochwaliły, ale wydania odmówiły twierdząc że, cytuję, „nie zarobimy na tym”. Na tej jednej próbie starania zakończyłem, bo nie dość, że łatwo się zniechęcam, to i zgadzałem się z wydawnictwami. W tych tekstach nie ma niczego modnego ani sensacyjnego, nie ma wartkiej akcji ani w ogóle żadnej akcji. To teksty dla tych, którzy chcieliby zwolnić swój bieg i rozejrzeć się wokół siebie, posmakować chwilę, a mając nieznane nazwisko i mocno ograniczone zasoby finansowe, trafienie do tej grupy czytelników jest trudne.

Teksty zapewne pozostałyby w pamięci laptopa gdyby nie moja znajoma, która pomogła mi je wydać naprawdę tanio własnym nakładem. Dla dodatkowego obniżenia kosztów zrezygnowałem w fachowej korekty tekstu, co zapewne skutkuje pewną ilością potknięć stylistycznych i interpunkcyjnych.

Uznałem, że tyle jeszcze mogę zapłacić za możliwość wydrukowania książek i ich wysyłania do rodziny i znajomych. Uruchomiłem też sprzedaż na Allegro; książkę można kupić tutaj. Oczywiście można też ją nabyć bezpośrednio u mnie.

Wiele tekstów wybranych do druku było opublikowanych na blogu, zwłaszcza w pierwszych postach. Dwa lata temu poświęciłem im osobny wpis, tutaj publikując kilka z nich.

Na Allegro można kupić trzy moje wcześniej wydane  książki.

Wszystkich, którzy otrzymali ode mnie książkę z dedykacją, przepraszam za moje mało czytelne pismo. Im więcej piszę na klawiaturze, tym mniej umiem pisać długopisem.