Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 16 czerwca 2022

Dzień róż

 110622

Mimo wyjazdów na Roztocze co kilka dni, nadal brakuje mi widoku pól, drogi, wędrówki, słońca, kwiatów; odczuwania pełni wiosny czy lata i ciepła. Na drugi dzień po powrocie myślę o kolejnym wyjeździe i już chciałbym jechać, a nie mogę, bo często zdarzają się ograniczenia rodzinne, zawodowe czy organizacyjne; ostatnio są to kłopoty z samochodem. Obiecuję sobie wyjechać wcześniej niż zwykle i chodzić do zmroku, ale jak to zrobić w czasie najdłuższych dni roku? Wracając, patrzę na słońce i czynię sobie wyrzuty z powodu niewykorzystania ostatnich godzin dnia, a przecież długo chodziłem, do bólu nóg. Spokój odzyskuję dopiero po zachodzie słońca.

Czuję nienasycenie. Cieszy mnie ono, mimo wspomnianych wyrzutów, bo świadczy o nienaruszonej (wędrówkami i wiekiem) potrzebie kontaktu z przyrodą.

Dzień nazwałem różanym, ponieważ kwiaty dzikich róż widziałem niemal cały czas. Różane krzewy rosły w przydrożnych kępach; niektóre wspinały się na sąsiednie drzewa, zwłaszcza na głogi, a gdy nie mogły znaleźć oparcia, długie ich pędy wychylały się na drogę; w takich miejscach widywałem kwiaty omalże dotykające ziemi. Rosły w szpalerach, ale i widywałem pojedyncze krzewy samotnie rosnące na miedzach czy na przydrożu. Wokół nich unosił się zapach kwiatów – delikatny, nienachalny, bardziej szlachetny od zapachu butelkowanego.



Drugą rośliną tego dnia był bez czarny. Ta roślina rośnie tam, gdzie tylko nie jeździ pług i gdzie znajdzie odrobinę miejsca. W te dni widziałem białe baldachogrona ich kwiatów wszędzie, widać je wielu moich fotografiach. Użyłem brzydkiego słowa „baldachogrono” nie wiedząc, jakim je zastąpić, wszak „grono” nie pasuje do kształtu przyjmowanego przez kwiaty tego bzu. Są one małe i białe, wydają się tak zwykłe, tak pospolite, że nie zwracamy na nie uwagi, a to błąd. Trzeba nachylić się i dokładnie im przyjrzeć, wtedy łacno może się okazać, że wcale nie są takie tuzinkowe. 

 


 Przesunąłem się w swoich wędrówkach na wschód, ale niewiele. Nim dotarłem, wodząc palcem po mapie, do nieznanych stron Roztocza, zobaczyłem niedaleko moich ulubionych Gródek kilka nieznanych mi wzgórz i postanowiłem je poznać. Różnie z nimi bywa, nie zawsze, a właściwie rzadko kiedy są one wypiętrzeniami zapewniającymi dalekie widoki, ale spróbować przecież warto. Zaparkowałem na brzegu miasteczka Frampol i poszedłem na północ, ku Chełmikowi, pierwszemu wzgórzu z mojej dzisiejszej listy.

Jak to zwykle bywa na moich wędrówkach, tam, gdzie droga się kończyła lub skręcała w inną stronę, szedłem brzegiem lasu i pól albo miedzą. Niełatwe do przejścia są teraz takie skróty, ale nie są długie i dają wędrówce namiastkę marszu na orientację. Tylko namiastkę, skoro w każdej chwili mogę sprawdzić gdzie dokładnie jestem, ale właśnie ta pewność nieznanej przecież drogi, właściwie bezdroża, sprawia mi dziecinną przyjemność. Skręcam z polnej drogi w las, idę jego brzegiem odchylając rękoma niskie gałęzie i wiem, że za kilka minut, po przejściu dwustu metrów, trafię na inną drogę, „moją” – i trafiam!

Chełmik okazał się wyraźnie zaznaczonym wzgórzem, a widok z jego szczytu był daleki i rozległy. 

 


 Wzgórza Łamaniec, Amelin i Poranna Góra są chyba tylko na mapie wzgórzami, w terenie trudno je zauważyć. Na przykład: zbliżając się do Amelina, zobaczyłem dość wyraźne, aczkolwiek niewielkie wzgórze, i trafiwszy na nieuprawiane pole, skręciłem ku niemu. Na szczycie sprawdziłem mapę: od szczytu dzieliło mnie jeszcze ponad dwieście metrów, a więc stałem na innym, bezimiennym wzgórzu. Rozejrzałem się, zrobiłem zwiad, i stwierdziłem, że zaznaczony na mapie punkt szczytowy jest w zagajniku rosnącym albo na tej samej wysokości, albo i nieco niżej. Wyraźniej różnicę wysokości widać było pod Poranną Górą: kiedy od wiatraka stojącego na pokaźnym wzniesieniu szedłem ku tej górze, schodziłem niżej, co widać i na zdjęciu. 


 Po dojściu do ściany gęstego lasu zawróciłem, ale nie od razu: znalazłem tam kępę poziomek z czerwonymi, aromatycznymi owocami. Nie zdążyłem zrobić im zdjęcia przed zjedzeniem. Po prostu wszystko działo się zbyt szybko :-)

Uznałem – wracam do wzgórz – że najwyższym szczytem jest ten z wiatrakiem, a Poranna Góra jest mniejsza i zalesiona, albo na mapie jest błąd, i Poranna jest tam, gdzie wiatrak. Z ostatniego wzgórza, Kopyczyzny, są widoki, chociaż nie panoramiczne, bo ograniczone drzewami. Stoi tam wieża widokowa, z niej oczywiście widoki są rozleglejsze, ale znając niewielką część Roztocza, znam wiele miejsc bardziej widokowych, nawet bez wieży; dzisiaj też takie poznałem. Może dlatego ta budowla próchnieje spokojnie, nie niepokojona przez turystów: niektóre stopnie schodów się rozpadają, droga jest zarośnięta, a w pokrzywach przy wieży stoi coś podobnego do stojaka na rowery. Może gdyby była ścieżka prowadząca z miasteczka na wieżę, byłoby inaczej, ale nie znalazłem żadnej; schodząc do Frampola, kluczyłem wśród drzew gęstego lasu.

 




Wspomniane wyżej ładne miejsca znalazłem w pobliżu wsi Bononia i Majdan. Pamiętam, jak do nich dojść i gdzie w pobliżu zostawić samochód; na pewno tam wrócę. 

 



Tutaj uwaga o nazwach. Na Lubelszczyźnie nierzadko spotyka się wsie Majdan lub Majdanek. Nazwa wzięta jest z tureckiego, prawdopodobnie za pośrednictwem Tatarów, a oznacza plac we wsi lub w obozie. Do najbardziej znanych należy Majdanek, obecnie dzielnica Lublina i miejsce lokalizacji jednego z większych hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Tatarzy nie są już nieproszonymi naszymi „gośćmi”, ale ślad po nich został, zapewne nie jedyny.

Obrazki ze szlaku

Wszystkie dni wiosennych wędrówek powinienem nazwać dniami kwiatów, skoro tak wiele ich widzę. Jedne przekwitają, ale drugie zaczynają kwitnienie, a przecież są i te niespieszące się, kwiaty długo kwitnące, na przykład przetaczniki, chabry czy gwiazdnice. Czasami kwiaty tych ostatnich są spore, ale częściej widuję maleńkie i bardzo liczne, jak na tym zdjęciu, i wtedy myślę, że gwiazdnica powinna nazywać się wielokwiatowa, a nie wielkokwiatowa.

 


Kwiaty. Cud przyrody, sposób Natury na przekupienie owadów i zadziwiający dowód na zbieżność ich potrzeb z naszą estetyką.

Wśród pszenicy rosły trzy kwiaty maku, tylko trzy, ale z tego powodu zwracały uwagę. Były wyjątkowe.

 


Zapowiada się urodzaj na śliwy tarniny, a i aronie pokazują mi liczne swoje zielone kulki owoców. 

 


 Wąskie, nieuprawiane pole wiodło łagodnie pod górę, na szczycie garbu stała ambona; skręciłem ku niej i nawet wszedłem na górę. Po drodze na między zobaczyłem gruby pień głogu pozbawiony konarów. Czy naprawdę przeszkadzały?


Jedna z wielu kapliczek przydrożnych. Aparat trzymałem prosto, to ona jest pochylona. Ponad sto lat temu postawił ją prywatny fundator, a taki zwyczaj nie był i nie jest rzadkością na Roztoczu. 

 


Dwa kolory zbóż: lekko niebieskawy odcień zieleni pszenicy, i łagodna, domieszkowana żółcią aksamitna zieleń jęczmienia.


Wracając, przejeżdżałem obok miejsca w pobliżu Gródek, które już na początku moich roztoczańskich wyjazdów zwróciło uwagę swoją urodą, a że jak zwykle szkoda mi było słonecznego końca dnia, zaparkowałem i poszedłem przywitać się z nim. W niskim słońcu letniego przedwieczora droga i pola na zboczu wzgórza były wyjątkowo urokliwe. Muszę tam wrócić, przecież te dalsze, wschodnie, nieznane rejony Roztocza zaczekają na mnie. 





Trasa: Wyszedłem z Frampola. Byłem na szczycie Chełmika oraz w pobliżu szczytu wzgórza Łamaniec Rolniński i we wsi Majdanek. W drodze na wzgórze Kopyczyzna byłem pod wzniesieniami Amelin i Poranna Góra.

Statystyka: od wyjścia z domu do powrotu minęło 14 godzin, a na szlaku byłem 11, czyli jazda w obie strony zajęła mi trzy godziny. W ciągu siedmiu godzin przeszedłem równo 20 kilometrów. Brakujące w bilansie cztery godziny przesiedziałem w ładnych miejscach lub przegadałem ze znajomymi.

































piątek, 10 czerwca 2022

Roztoczańskie wzgórza

 050622

Przed przeniesieniem się do centralnej i wschodniej części Roztocza, chciałem jeszcze poznać na zachodnich granicach kilka wzgórz mających swoje nazwy. Wypiętrzenia, na wyrost czasami nazywane górami, rzadko bywają wyraźnie zaznaczone, szczególnie w tej części krainy. Trudno określić, gdzie się zaczynają i kończą ich zbocza, oraz gdzie jest szczyt, skoro równie dobrze może być w wybranym miejscu, jak i sto kroków dalej, jednak magia nazwy działa. Zarys trasy ustaliłem dość ambitnie, zwłaszcza wobec widocznego na mapie braku polnych dróg wiodących w pobliża szczytów wzgórz. Wiedziałem więc, że potrzebna będzie improwizacja, szukanie niezaznaczonych na mapie dróg, w ostateczności korzystanie z miedz. O tej porze roku, gdy zboża są wysokie (rzepak sięga głowy), polami ani nie ma możliwości, ani nie wypada chodzić. Wyjątek stanowią pola z kukurydzą, ponieważ rośliny te rosną rzędami w sporej odległości i są teraz małe, sięgają połowy łydek, można więc iść taką plantacją nie czyniąc szkód.

Ranek był mglisty i chmurny, a że prognozy mówiły o słonecznym popołudniu, po godzinie, znalazłszy ładne miejsce na miedzy pod brzozami, zarządziłem dłuższą przerwę. Teraz posiedzę tutaj, w zamian wrócę do samochodu później niż zwykle – postanowiłem. 

 




 Zadzwoniłem do kolegi, a rozmowa z nim nie trwa krócej niż godzinę. Przejaśniało się jednak wolno, dopiero około godziny szesnastej niebo na dobre wybłękitniało.

Pierwsze wzgórze, Podgórzakową Górę, znalazłem tylko dzięki wskazaniom GPS, ponieważ jej po prostu nie widać. Punkt szczytowy jest zaznaczony w pobliżu słupa energetycznego widocznego na zdjęciu. Na mapie jest, w terenie nie ma.


Drugie wzgórze, Samolejowa, była wyraźnie widocznym wypiętrzeniem. 

 



Widziałem je z różnych miejsc trasy, także z odległości kilku kilometrów, a będąc pod szczytem, na odległej linii horyzontu zobaczyłem samotne drzewo. 

 


Oczywiście od razu zachciałem widzieć je z bliska – i zobaczyłem, bo jak się okazało, rośnie pod szczytem Kopca, następnego wzgórza na mojej liście. W linii prostej dzieli je odległość sześciu kilometrów (zmierzyłem na mapie), ale doszedłem tam szerokim zakolem. Droga schodząca ze wzgórza wiodła mnie dokładnie ku drugiemu wzgórzu, ale się skończyła i dalej mogłem iść w lewo lub w prawo. Poszedłem w prawo szukając poprzecznej drogi, czyli wiodącej w „moją” stronę. Szedłem zapomnianą, zarośniętą drogą, szedłem, aż w końcu doszedłem do wioski ponad kilometr w bok, co widać na mapie. Był i plus, a jakże!: w wioskowym sklepiku kupiłem loda, smakował wyjątkowo w ten bardzo ciepły dzień. Wypatrzona za wioską droga w stronę Kopca okazała się zarastającą ścieżką między dwoma polami wysokiego rzepaku. Szedłem nią rozgarniając wychylone gałązki mokre po wczorajszym deszczu, mocząc spodnie. Później wygodnym do marszu polem z kukurydzą doszedłem na szczyt, pod gruszę widzianą parę godzin wcześniej. Teraz na horyzoncie ciemniała kępka drzew na szczycie Samolejowej. Byłem tam – powiedziałem sobie patrząc na malutkie z tej odległości wybrzuszenie na styku ziemi i nieba. 

 

Niewiele dalej na północ jest jeszcze jedno nazwane wzgórze, widać je na mapie, ale zrezygnowałem z pójścia tam. Była już szesnasta, uznałem więc, że pora wracać, zwłaszcza że chciałem zobaczyć źródło Bystrzycy.

To największa rzeka przepływająca przez Lublin, moje rodzinne miasto, rzeka znana z dzieciństwa: w letnie dni chodziłem z kolegami kąpać się w niej. Rzeka nie ma jednego wyraźnego źródła, a wysącza się powoli w rowie zarośniętym pokrzywami i czarnymi bzami.


Ostatnim wzgórzem była Kamienna Góra. Szedłem granicą pól i lasu, dopiero za szczytem, niemal niewidocznym, trafiłem na wygodną polną drogę, którą doszedłem do wioski i do samochodu. Kamieni na górze nie znalazłem, ale ładne widoki owszem. 

 

Obrazki ze szlaku.

Kwitną róże. Pierwsze widziałem rano, mokre po wczorajszym deszczu, jakby nim wymęczone, biedne, ale pachnące prawdziwie różanie, czyli delikatnie i ładnie, ładniej od zapachów zamkniętych w buteleczkach i sprzedawanych w sklepach. Później widywałem pszczoły na tych kwiatach. Jak smakuje różany miód? Czy ktoś zna smak takiego rarytasu?

 





Obok polnej drogi, między drzewami, zobaczyłem dom, a że droga prowadząca ku niemu była zarośnięta, zaciekawiony poszedłem zobaczyć dom z bliska. To było całe opuszczone gospodarstwo: drewniany dom i kilka budynków gospodarczych. Tuż przy oknach wyrosły drzewa, próg jest spróchniały, dach omszały, na podwórzu rosną zarośla, ale jeszcze widać ślady dawnych zdobień domu. Drzwi były otwarte, więc wszedłem: rozlatujący się piec kuchenny, odpadające tynki, „święty” obrazek na ścianie, pajęczyny, zapach staroci, a w kącie lampowy telewizor.

Cisza, smutek i opuszczenie.

 


W mijanym zagajniku widziałem ślady wyrębu drzew liściastych, zapewne na opał. Zostało parę pokaźnych konarów grubości uda i przedramienia, więc dość grube, dobre na opał. To nie chrust, nie cienkie i na pół spróchniałe gałązki spalające się błyskawicznie i niewiele dające ciepła. Często widuję takie pozostałości po wyrębach, a mam je za marnotrawstwo. Skoro już pozbawiono drzewo życia, należy drewno starannie wykorzystać. Na miejscu niech zostaną tylko cienkie gałązki, będą domem i pokarmem dla wielu zwierząt, a później użyźnią ziemię. 

 


Widziałem kilka kęp niezapominajek polnych, wyjątkowo dużych jak na swoją zwykłą mikroskopijną miarę, ale fotografie mi się nie udały. Te kwiaty są ujmująco ładne, niebo w nich jest, pole i uśmiech lata.

Próbowałem zrobić zdjęcie śpiewającemu skowronkowi, ale aparat go nie widział; zobaczył jednak jaskółkę. Patrzyła na mnie, byłem blisko, ale nie uciekała, przyzwyczajona do ludzi. Jaskółki są najweselszymi najwdzięczniejszymi i najpiękniej latającymi ptakami. Są jednym z symboli lata.

 


Przy drodze, na brzegu pola, widziałem kupę śmieci. Jak się okazuje, do pozbycia się ich wcale nie jest potrzebny las. 


 Droga nagle skręca wchodząc na pole by ominąć kałużę. Kiedyś był to zwykły widok, zwłaszcza na lessowych ziemiach Lubelszczyzny, teraz przywołuje wspomnienia dzieciństwa, czasów, gdy mało było wsi do których wiodły asfaltowe drogi. Pamiętam takie grząskie miejsca, po deszczach praktycznie nie do przejechania. Kałuże, czasami z zieloną wodą, były na nich niemal zawsze. Bywało, że właściciel sąsiedniego pola kopał poprzeczne rowy na polu żeby inni nie mogli przez nie przejeżdżać. Utwardzano takie miejsca rzucając w kałuże gałęzie, popiół lub gruz. Takich dróg i miejsc już się niemal nie spotyka, chyba że na mało używanej polnej drodze gdzieś w zapadłym zakątku Roztocza.


Nowy to dom, czy stary po remoncie?

Trasa: Wyruszyłem z wioski Cieślanki na zachodnim Roztoczu. Idąc przez Podgórzakową Górę i wzgórze Samolejowa doszedłem wisi Majdan Grabina. Następnie przez wzgórze Kopiec zawędrowałem do wsi Zakrzówek Wieś. W wiosce Sulów odnalazłem źródło rzeki Bystrzyca. Minąłem wieś Blinów Drugi, wszedłem na Kamienną Górę i z niej wróciłem do wsi Cieślanki.

Statystyka: w osiem godzin przeszedłem 25 km, a przerwy trwały cztery godziny.

 


 





















wtorek, 7 czerwca 2022

Wrażenia i chwile

070622

Na blogu „Ewelina czyta” i na portalu „Lubimy czytać” ukazała się recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Autorką recenzji jest właścicielka bloga, Ewelina Górowska. Niżej publikuję tekst jej recenzji, a pod nim swój komentarz.

* * * * *

Krzysztof Gdula- Technik na emeryturze, ojciec trójki dorosłych dzieci. Czas wolny wypełnia muzyką klasyczną, literaturą, górskimi wędrówkami i pisaniem. Lubi polne drogi, Bacha, wieczory nad książką i daleki horyzont. Jest autorem dwóch książek o górach, są to "Sudeckie wędrówki" i "Góry Kaczawskie słowem malowane" oraz powieści "Miłość, muzyka i góry".

(Źródło: Okładka książki)


Ta książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.

Słowa i wrażenia – dwa tworzywa, z których budowałem te teksty.

Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, graniczącym z magią, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny, patrząc na tekst, ale zapisanie słów wyrażających wrażenia, stan ducha, nasze uczucia, jest magią najczystszą.

(Opis autora)


Żyjemy w zwariowanym świecie, w którym nieustannie zalewa nas potok nowych informacji. Zapamiętujemy co raz więcej zbędnych faktów, ale czy zastanowiliśmy się kiedyś, jaki to ma to sens, czy warto przechowywać w pamięci setki danych, które jutro będą już nieaktualne?

Zatrzymajmy się więc w tym szalonym biegu i odpowiedzmy sobie na kilka pytań.

Czy w naszej pamięci wyrył się obraz kwitnącej magnolii?

Czy pamiętamy zapach, który towarzyszył nam w najważniejszych chwilach naszego życia?

Czy schowaliśmy w sercu obraz wschodzącego słońca nad ukochanymi górami/morzem/jeziorem/parkiem itd.?

Czy pamiętamy tekst piosenki/wiersza, który sprawił, że zatrzymaliśmy się, choć na chwilę i zastanowiliśmy się nad ulotnością, a zarazem niezwykłością danej chwili?

Pewnie nie...

Dlatego też najnowsza książka pana Krzysztofa Gduli jest idealna, by zatrzymać się, choć na chwilę, przymknąć oczy i przywołać w pamięci ulotne chwile i momenty, o których nie pamiętamy na co dzień.


"Wrażenia i chwile" to zbiór krótkich felietonów o celebracji chwili, która przychodzi, trwa moment i odchodzi, często niezauważona i niedoceniona a zostawiająca głęboki ślad sercu, jest to w pewnym sensie opowieść o przeżywaniu zwykłych dni.

Książka ma 320 stron (format A4), a teksty nie są ze sobą bezpośrednio związane, więc można je czytać w dowolnej kolejności, co dla mnie było dużym ułatwieniem- mogłam sobie dobrać tekst idealnie pasujący do aktualnego samopoczucia, nastawienia i spojrzenia na świat w danym momencie.

Nie spodziewałam się, że ta książka tak bardzo mnie urzeknie a zarazem zaskoczy i sprawi, że niejednokrotnie w moich oczach pojawiły się łzy- czytając ją, czułam się, jakbym oglądała to, o czym pisze autor na własne oczy, przeżywała razem z nim rozterki i radości każdego dnia. 

Wielkim zaskoczeniem dla mnie był wysnuty wniosek- jak bardzo jesteśmy z autorem do siebie podobni, jak podobnie odbieramy otaczającą nas rzeczywistość, jak nasza wrażliwość jest zbliżona (poniżej zamieściłam fragment, który wyjątkowo mnie urzekł, pobudził wspomnienia, obudził schowaną na dnie serca tęsknotę). Czy określenie "magiczna" będzie tutaj adekwatne, a może bardziej "czarująca, nietuzinkowa i zaskakująca" będzie odpowiedniejsze? Ta książka taka właśnie jest... nieoczywista.

Mam milion pytań w głowie i niewiele odpowiedzi na nie- sama jestem zaskoczona, że na zaledwie trzystu stronach można ukryć tyle piękna i emocji. Ja jestem zachwycona tą książką.


Książka do nabycia bezpośrednio u Autora lub poprzez Allegro.


Czy polecam?

Zdecydowanie tak. Osobiście jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak pięknym opisem przeżywania dnia codziennego. Czyta się ją ekspresowo. Wciąga, intryguje i inspiruje do przeżywania danej chwili całym sobą.


POLECAM...


"W gorącym słońcu ostatnich dni zboże dojrzało błyskawicznie i pokazuje mi się teraz najpiękniejsze. Jadąc, patrzę na te złociste łany z niezaspokojoną zachłannością, z przyjemnością i dziwnym ciepłem w piersi. Przymiotnik "złociste" wydaje się banalny przez nadużywanie, ale nie znajduję trafniejszego, a to z powodu odczuć, jakie budzi we mnie widok dużego pola dojrzałego zboża w słoneczny dzień. To trochę tak, jakbym patrzył na... złoto? Przecież nie, ale jednocześnie jest tutaj malutkie "tak", co doskonale zrozumie rolnik z powołania. Widok tych pól budzi uśpione na co dzień, nieodczuwane wspomnienia, tęsknoty, skojarzenia, a wszystko jakby nie moje, a podsunięte mi przez... kogo? Czasem myślę, iż odzywają się we mnie w takich chwilach pokolenia moich przodków od wieków uprawiających ziemię i kochających ją, że owa siła przyciągająca mnie do tych pól jest od nich, przekazana mi tajemnym sposobem abym pamiętał skąd jestem. Pamiętam."

- Krzysztof Gdula "Wrażenia i chwile" str. 132


Za możliwość poznania tej wyjątkowej książki serdecznie dziękuję Autorowi.


* * * * *

Ewelino, dziękuję, dziękuję! Sprawiłaś mi wielką przyjemność swoją recenzją. Zawsze w głowie autora czai się obawa o sposób przyjęcie jego książki i jednocześnie pragnienie docenienia. Wszak książka, zwłaszcza o takiej zawartości, mieści cząstkę jego ducha. Akurat ta mieści niemałą cząstkę, w istocie jest książką o mnie.

Tutaj wypadałoby mi dodać, że we „Wrażeniach o chwilach” zawarłem lepsze swoje chwile i lepszą stronę siebie. Są i te gorsze, ale jednym z celów pisania – tego nie kierowanego do czytelników, a do mnie samego – jest przekonanie o wielkiej wartości tych lepszych chwil; szczególnie wtedy, gdy nie są liczne w naszym życiu.

Drugi cel mojego pisania opisałaś we wstępie: to forma ucieczki od niedobrych cech świata i próba, właściwie nieustające próby, znalezienie piękna w spotykanych i doświadczanych drobiazgach.

W sposób nieco idealistyczny, jak to zwykle bywa u poetów, ale piękny sposób opisał te starania William Blake:


Ujrzeć świat w ziarenku piasku,
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie.


Ideał, do którego można dążyć by ratować się przed szaleństwem świata.

W znacznej mierze nasze sposoby obrony są zbieżne: to literatura :-)