Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 5 sierpnia 2022

Letni dzień na Roztoczu

 290722

Wyjazd bez planu, zamiar tylko jeden: patrzeć na pełnię lata.

W czasie telefonicznej rozmowy Janek wspomniał o zapachu słomy w czasie żniw, znanym i pamiętanym przez nas obu. Zatęskniłem za nim i pozazdrościłem koledze. Niewiele później zatrzymałem się na polnej drodze czując ten zapach przenoszący mnie w dzieciństwo, aromat łączący wspomnienia sprzed półwiecza z teraźniejszością.

Nie ma silniej przeżywanej chwili nad tą, która dziejąc się teraz, obudzi w naszej pamięci podobne a minione. Zapach suchej, rozgrzanej słomy, szczególnie silny w czasie żniw, gdy polem jedzie kombajn wyrzucający za siebie plewy i potarganą słomę, jest dla mnie kwintesencją lata, jego najsilniejszym, najbardziej jednoznacznym symbolem.

Nie tylko rzepakowe żniwa trwają, widziałem wiele kombajnów na polach. Sypie się ziarno do przyczep. Żyto czyli to, co do życia potrzebne, a nawet to, co życie daje. Ileż słów z nim związanych!: żyć, żywić, odżyć, przeżyć, użyć, wyżyć, zażyć – wymieniam tylko te, które przyszły mi do głowy.

Szukając strony, którą kiedyś znalazłem poszukując informacji o rżysku, znalazłem inne, tamta gdzieś mi się ukryła.

Linki do artykulików o etymologii słów rżysko i żyto:  tutaj, tutaj, i tutaj.

Dzisiaj miałem przygodę związaną z cechą używanej mapy. Nie wiem, jak się nazywa, pobrałem ją przez OsmAnd, program do rejestrowania trasy. Jest dość dobra, w miarę dokładna i czytelna w słoneczny dzień, w przeciwieństwie do satelitarnych zdjęć Google, mało widocznych nawet przy pełnej jaskrawości ekranu. Wady jednak ma, na przykład liczne linie wyznaczające… nie wiem, co. Nie znalazłem wyjaśnienia używanych symboli. Może granice gmin, może co innego, dość że nierzadko znajduję drogę tam, gdzie na mapie jej nie ma – albo odwrotnie. Dzisiaj zdarzył mi się ten pierwszy przypadek. Chyba nikt już o niej nie pamięta, nie tylko wydawca mapy, skoro jest tak zarośnięta, że trudna do przejścia. Jej fragment wiódł pod górę po dość stromym zboczu, a za mną otwierał się rozległy krajobraz. Jego urodę podkreślały bliskie drzewa doskonale kontrastujące z dalą, a dodatkowo wzmacniała moja świadomość bycia w miejscu nieodwiedzanym i nieznanym, chyba że sarnom. Idealne miejsce na przerwę.

 



Dzisiaj jeszcze raz miałem wrażenie bycia na odludziu, chociaż w zupełnie odmiennej scenerii.

Mapa informowała mnie o trzech miejscach mających nazwy, co naturalnie nakłoniło mnie na ich zobaczenie z bliska. Wśród nich są Cyganowskie Doły. Hmm, dlaczego cyganowskie, a nie cygańskie? No i skoro doły, to raczej nie będzie tam szczytu wzgórza, mimo użycia na mapie graficznego symbolu szczytu. Tak czy inaczej trzeba sprawdzić, skoro jestem w pobliżu.

Jest tam plątanina dołów i wąwozów porośniętych lasem wyjątkowo trudnym do przejścia. Po wejściu między pierwsze drzewa zawróciłem, ale nie zrezygnowałem od razu. Drugą próbę podjąłem dalej, ale zobaczyłem tam prawie pionowe ściany wąwozu. Pole dochodzi blisko pierwszych drzew, zostaje kilkumetrowy skrawek równej jeszcze ziemi ocieniony wychylonymi konarami drzew, ograniczony z jednej strony uprawą, z trzech ciemnym uskokiem z gęstwiną martwych i żywych drzew. Nic niezwykłego, owszem, ale stojąc tam, w tym niewidocznym zaułku, z dala od polnej drogi, poczułem, że jestem na odludziu.


Wbrew pozorom wcale niełatwo o takie wrażenie, a jest z gatunku tych, które warto przeżyć.

Obrazki ze szlaku.

Proszę o pomoc w rozpoznaniu tej rośliny. Strona mająca funkcję rozpoznawania roślin twierdzi, że to sałata kompasowa (??), ale czy tak jest naprawdę? Niestety, nie zrobiłem zdjęć liści.

 


Jak nazwać kolor tych kukurydzianych czupryn? Jest bardziej rudawy, czy może raczej buraczkowy?

 


Wspominałem już o dziwnym oznaczaniu na mapie szczytów wzgórz, oto dzisiejszy przykład. Skręciłem w boczną drogę chcąc dojść na szczyt wzgórza Duża Skała, ale będąc już blisko zawróciłem widząc, że zgodnie z mapą szczyt jest w zaroślach na zboczu wzgórza. Na zdjęciu widać wzgórze odległe o paręset metrów, a według mapy szczyt Dużej Skały powinien być na prawo, już poza kadrem zdjęcia, i sporo niżej.


Po wejściu na to wyższe wzgórze, zobaczy się niewielki, jasny, urokliwy zagajnik brzozowy, właśnie ten.

 


Siedząc pod brzozami, widziałem horyzont odległy o wiele kilometrów. Chociaż z dojazdem po deszczach lub śnieżycach byłoby trudno, miejsce uznaję za idealne na postawienie domu.

 


Pole zasiane do ostatniego metra. Nie krytykuję, absolutnie nie, przyznam nawet, że nie podoba mi się rozjechanie brzegu zasiewu widoczne na tym zdjęciu.

 


 Nie zobaczyłem w tym roku pełni kwitnienia lnu, ale jego równo położone łany widziałem i zauważyłem, że roślina wyrywana jest z korzeniami. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności łamania kawałka łodygi tak długo, aż w końcu odpadła miękka tkanka i zostały elastyczne, cienkie i mocne włókna używane do tkania.

 


Widziałem śmieci przy drodze, najwyraźniej niedawno wyrzucone z parkującego obok samochodu. Barbarzyństwo, inaczej nie potrafię nazwać tego postępku.

 


Wyjątkowo pokręcona brzoza. Widać skutek rozpoznawania przez roślinę kierunków, jej dążność do rośnięcia w górę.


To liście dębu czerwonego, dość rzadkiej u nas odmiany i obcej. Jego liście, pięknie barwiące się jesienią, były wzorem dla projektanta naszych monet. Tak, są na nich liście nieswojskiego dębu; czyż nie jest to dziwne?


 Miesiąc temu słońce jeszcze świeciło kiedy wracałem do domu, zachodziło dopiero po przyjeździe. Dzisiaj po raz pierwszy wyjeżdżałem na koniec dnia, a do domu przyjechałem już w nocy. Tak szybko mijają długie dni, tak długo trwają krótkie!

Poczytuję „Bolesława Chrobrego” Antoniego Gołubiewa, jedną z najlepszych książek jakie znam. Oto cytat a propos.

„Niedosłyszalne są kroki wieczoru. Jeszcze słońce wisi wysoko, a już świeci miedzią. Jeszcze ręce pośpiesznie zagarniają zboże, sierp chrzęści po słomie, a już omdlenie w barku i krzyżu. Powiew zamarł między liśćmi brzóz, przepadł w gęstwinie gałęzi. Długie cienie tracą swą czarną barwę, zapływają smużkami fioletu i błękitu. Jeszcze krzyk koników polnych i świerszczy… Ale niebo – palące na zachodzie – nad głową nasiąka srebrem, ciche i nieruchome jak zmarznięta tafla jeziora. I naraz czujemy: chłód idzie od ziemi i od nieba, chłód na spocone czoło, na zgrzaną szyję, chłód odpoczynku i spokoju. W tym momencie – natężywszy ucho – możemy je dosłyszeć: niedosłyszalne kroki wieczoru.

A tymczasem słońce się chowa za wzgórza. Goreją jeszcze palisady grodu, lecz niżej dachy są bure, a spod okapów sączy się lśniąca czarność. A gdy podniesiesz oczy, dojrzysz, że na srebrnym niebie świeci już kilka gwiazd.”

Strony 104/5, tom III.

Trasa: drogi między Gilowem a Wólką Czarnięcińską, Gajem Czarnięcińskim i Gródkami.

Statystyka: długość 24,5 km, 12 godzin na szlaku, przerwy trwały łącznie 4,5 godziny.
























środa, 3 sierpnia 2022

Samotne drzewa

 250722

Kilkanaście kilometrów na zachód od Szczebrzeszyna biegną południkowo dwa długie pasma pokaźnych wzgórz; między nimi, w szerokiej a płytkiej dolinie ciągną się, nanizane na nitki dróg, wioski Czarnystok, Latyczyn i kilka Gorajców (jest kilka wisi mających w nazwie to słowo). Ten obszar obejmujący kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych poznawałem na paru ostatnich wędrówek. W czasie oglądania mapy przed wyjazdem wydaje mi się, że po powrocie będę mógł uznać okolicę za poznaną, ale w trakcie wędrówki dostrzegam nieznane a ładne wzgórza – i po paru dniach wracam. Podobnie było ostatnio, chociaż do powrotu w okolice Gorajców nakłoniło mnie też… drzewo.

Samotne drzewo rosnące na polu, widziane z odległości sześciu, siedmiu kilometrów, jest niewyróżniającym się ciemnym punkcikiem, wiele jest takich na roztoczańskich polach, ale widziane na tle nieba, na granicy widnokręgu, przyciąga wzrok i kusi.

Dałem się skusić i poszedłem zobaczyć je w bliska. Ot, cały mój dzisiejszy plan.

Dwa zdjęcia (drugie wykadrowane i powiększone) zrobione z przeciwnej strony doliny. Strzałką zaznaczyłem cel mojej dzisiejszej wędrówki.

 


Szczegóły okolicy widziane z dużej odległości są mało czytelne, a ich wygląd zmienia perspektywa, czasami nie do poznania. Wzgórze z drzewem znikało mi w czasie marszu ku niemu albo przesuwało się na horyzoncie, pojawiały się inne samotne drzewa, ale skoro będąc w jego pobliżu zobaczyłem ponad doliną miejsce pierwszego dostrzeżenia drzewa, uznałem, że dotarłem do celu. Poszedłem i dalej, a z zachodniego krańca trasy widziałem to samo drzewo z przeciwnej strony. 


Skoro ów niewysoki klon widać na tle nieba z daleka i z dwóch stron, to znaczy, że rośnie na pokaźnym wzgórzu, jednak na mapie nie ono zaznaczone, co jest dość typowe. Wiele już razy zbaczałem z drogi chcąc wejść na zaznaczony na mapie szczyt wzniesienia, i nie raz okazywało się, że ten szczyt był niewyróżniającym się miejscem, albo w pobliżu widziałem wyraźnie wyższe wzgórze, niezaznaczone na mapie. Możliwe, że mniejszy wzgórek ma nazwę, większy nie ma; tak bywa i w Górach Kaczawskich.

Trasa tej wędrówki, jak i wszystkich poprzednich, tak naprawdę jest dodatkiem do głównego powodu wyjazdów na Roztocze: przyglądania się porom roku. Wcześniej wiośnie, teraz latu, a wkrótce kolorowej jesieni. Nierzadko zatrzymuję się i patrząc na zwykłe letnie widoki czuję, jak bardzo są mi drogie i jak pięknymi je widzę.

Obrazki ze szlaku.

Ten las porastający wąwozy ma swoją nazwę: Dębina. Wszedłem między drzewa, w głębokim cieniu bliskim półmrokowi zobaczyłem drogę stromo opadającą na dno wąwozu i poczułem miły chłód. Dobre miejsce na wypicie herbaty, uznałem widząc zwalone drzewo. Wokół mnie i nade mną rosły graby, dębów nie widziałem. Las i rozbudowany labirynt wąwozów mają sporą długość, około półtora kilometra, więc może dalej rosną dęby. Droga kusiła, ale jednak wyszedłem na słoneczny przestwór pól; może innym razem pójdę pod grabami?… Ten las przecięty wzdłuż linią drogi widać na mapie na lewo od wsi Gorajec Zastawie.


Dwie zagadki z przymrużeniem oka:

Na Roztoczu spotyka się wiele plantacji, czasami dość egzotycznych, może więc to pole przymiotna białego też jest plantacją? :-)


A co uprawia się tutaj: agrest, czy krwawnik?

 


Klęknąłem nad kępką maleńkich bladoróżowych kwiatków. Łyszczec polny ujmuje mnie swoją niepozornością ilekroć zobaczę go wśród traw.

 


Przy zapomnianej przez ludzi drodze rośnie ostatkiem sił czarny bez. Jego gałęzie są uschnięte, martwe, tylko na jednej zdołał rozwinąć kilka liści, ale mimo tak krytycznie słabej kondycji zdrowotnej wykształcił kiść owoców. Ujął mnie tym staraniem przekazania życia dalej. Może ominąłbym to drzewko gdyby nie ładny zakątek i jego rozpoznanie: w poprzednim roku zawędrowałem tutaj idąc z przeciwnej strony.


Trwają żniwa rzepakowe, widziałem pierwsze ścierniska a nawet zaorane pola, ale widok takich pól, z szarzejącym zbożem, świadczy o dużych żniwach tuż tuż, w najbliższych dniach.

 



Opychając się malinami na opuszczonej, zarośniętej plantacji, zobaczyłem ścieżkę wiodącą prosto między drzewa niewielkiego lasu. Wiem już, że takie laski porastają wąwozy i nierzadko bywają zaśmiecone, a jego brzegi są zwykle zawalone ściętymi gałęziami drzew i pędami krzewów z sąsiednich plantacji, ale ta dróżka zapraszała do wejścia. Wszedłem między drzewa, rozejrzałem się po plątaninie niewysokich, ale stromych wąwozów. Ładnie tam i bez śmieci.

 


 Dwa świadectwa połowy lata: pierwsze kwitnące wrotycze i nawłocie.

 



Dlaczego nie wiem, jak się nazywa ta roślina widywana często i od zawsze? Dlaczego ta niewiedza przeszkadza mi dopiero teraz? Po powrocie zajrzałem do internetu, źródła wiedzy wszelakiej. Zyskując nazwę, bylica pospolita (faktycznie taką jest!) przestała być anonimowym zielskiem przydroży i miedz. Mam nadzieję na zmianę, niechby niewielką, jej widzenia przeze mnie. Piszę o tym nie bez powodu: otóż chyba każdy gatunek znany mi z nazwy dostrzegam częściej i nierzadko widzę go ładniejszym. Owszem, bylica nader niewiele ma urody, ale jest nie najmniejszą częścią przyrody oglądanej w czasie moich wędrówek.



Słoneczniki. Wiemy, że odwracają się do słońca, ale ten fakt nie robi na nas wrażenia, a powinien. Chciałbym zobaczyć ich odwracanie się, ale naocznie raczej trudno o to. Proszę więc zobaczyć, jak udanie pozują do zdjęć.

Piękne rośliny, prawdziwie słoneczne.

 



Trasa: między Teodorówką Kolonią a Gorajcem Zastawie i Starą Wsią. Te wioski są około 20 km na zachód od Szczebrzeszyna.

Statystyka: przedreptałem 20 km w czasie siedmiu godzin, a przerwy trwały pięć godzin.




























sobota, 30 lipca 2022

Wywiad

 300722

Wywiad

Na blogu "Subiektywnie o książkach" ukazał się wywiad ze mną przeprowadzony przez Wioletę Sadowską.

Zapraszam do lektury.


"Nasze życie to codzienność". Krzysztof Gdula o swojej książce pt. "Wrażenia i chwile"

Warto w codziennym biegu zatrzymać się na chwilę, a książka Krzysztofa Gduli może wam w tym pomóc. "Wrażenia i chwile" to bowiem zbiór nietuzinkowy, pełen ekspresji i jednocześnie niezwykle refleksyjny. Zapraszam was dzisiaj do przeczytania mojej rozmowy z autorem.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

Wioleta Sadowska: Myślisz czasami o mirabelce, którą codziennie widziałeś patrząc z okna służbowego pokoju?

Krzysztof Gdula: Teraz już rzadko, chociaż wiele zależy od nastroju i okoliczności. Będąc w tym roku w firmie, zajrzałem za budynek, gdzie kiedyś rosła. Nie wiem po co, przecież wiedziałem, że jej tam nie ma, ale zajrzałem.

Wioleta Sadowska: Pytam o to, gdyż właśnie ta mirabelka symbolizuje dla mnie przemijanie. Jak docenić urok zwykłej chwili?

Krzysztof Gdula: A żebym ja to wiedział! Chyba pisałem o tym dziwie w książce, gdy coś się zmienia, włącza się jakiś guziczek w naszej głowie, i otaczającą nas rzeczywistość widzimy inaczej. Widzimy tak, że obraz zapamiętujemy na długo albo i na zawsze. Nie wiem jednak, jak ten mechanizm uruchomić.

Pomaga trochę filozofia, ale nie ta akademicka, przemądrzała i nudna, a prawdziwa, będąca w istocie mądrością życia. Takiej filozofii jest trochę w mojej książce.

Wioleta Sadowska: Przez brak czasu uciekają nam wzruszenia?

Krzysztof Gdula: Myślę, że niewiele. Ważniejsze jest nastawienie, oczekiwanie, docenianie, patrzenie. Wystarczy chwila czasu między rogiem ulicy a przystankiem na naszej codziennej drodze, czasami między jednym a drugim krokiem, by doświadczyć czegoś, co nas wzruszy. Myślę, że mamy skłonność do oczekiwania wspaniałych przeżyć w wyjątkowych okolicznościach: na wymarzonym urlopie, na wielkim koncercie, a kiedy się ich doczekamy, nierzadko okazuje się, że jednak czegoś brakowało. Byłoby lepiej nastawić się na przeważającą w naszym życiu codzienność jako możliwe źródło i czas naszych wzruszeń. Nie powinniśmy też oczekiwać olśnień, przeżyć opisywanych przez poetów, tych wynoszących nas pod niebiosa, bo nader trudno o takie. Niech to będą mniejsze wzruszenia, ale częstsze.

Powinienem tutaj zaznaczyć, że nie jestem żadnym specjalistą od przeżyć duchowych czy filozofii codzienności, a w moim życiu nie ma niczego wyjątkowego. Tyle że właśnie dlatego pisałem te teksty. Są połączonym rezultatem moich pewnych umiejętności układania słów i starań dostrzeżenia czegoś pozytywnego w zwykłym dniu.

Wioleta Sadowska: Czym zatem jest dla ciebie umiłowanie codzienności?

Krzysztof Gdula: Powiedziałbym raczej o jej docenianiu. Nasze życie to codzienność. Święto trwa krótko i znowu wracają zwykłe dni, w nich więc należy szukać tego wszystkiego, czego potrzebujemy. Także sensu i pozytywnych przeżyć.

Wioleta Sadowska: Historia tekstów zawartych w zbiorze jest długa, bo sięga sporo lat wstecz. Skąd pomysł na to, aby zebrać je w całość i wydać pod postacią książki?

Krzysztof Gdula: Uporządkowany ich wybór wydał mi się to dobrym pomysłem na zainteresowanie wydawnictwa. Trzeba było spróbować. Dlaczego dopiero po latach? Pisałem je dla siebie, dopiero po ukazaniu się wcześniejszych książek pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Pomyślałem, że skoro tamte teksty, to czemu nie te?

Wioleta Sadowska: Tytuły twoich tekstów powstawały przed czy po ich napisaniu?

Krzysztof Gdula: Oryginalny tytuł wszystkich moich tekstów niebędących powieściami to Dopiski. Kiedy 20 lat temu zacząłem pisać swoją pierwszą powieść, Dopiskami – w domyśle: do książki – nazwałem teksty, w których o pisanej powieści rozmawiałem ze sobą. Później w Dopiskach pisałem, i piszę nadal, wszystko, co akurat mnie zajmuje. Są one jakby praźródłem wszystkich tekstów, a jest ich wielka ilość, tysiące stron. Z Dopisków wybierałem teksty przeznaczone do tej książki i do książek o górach.

Znalazłem w komputerze wstępny projekt okładki książki, był sprzed około ośmiu laty. Wtedy nadałem tym tekstom podobny zbiorczy tytuł: Chwile i wrażenia. Później uznałem, że lepsza będzie kolejność odwrotna. Oryginalne poszczególne teksty nie mają swoich tytułów, a jedynie daty napisania. Nazwy nadałem, gdy stały się rozdziałami w książce.

Wioleta Sadowska: Jak wyglądał proces selekcji tekstów zawartych w zbiorze?

Krzysztof Gdula: Odbył się według mojej subiektywnej oceny, przy czym nie tematykę brałem pod uwagę, a stronę literacką. Piszę o subiektywności, bo może część tekstów niezakwalifikowanych przeze mnie byłaby dobrze oceniona przez czytelników – i vice versa.

Wioleta Sadowska: Czy można je czytać bez zachowania kolejności chronologicznej?

Krzysztof Gdula: Tak, można. Uważam też, że nie powinno się ich czytać zbyt dużo w jeden dzień. Lepiej po trochę, a zacząć można na przypadkowo otwartej stronie, ale na początku rozdziału; są krótkie.

Wioleta Sadowska: Na pierwszych stronach swojej książki zamieściłeś motto, cytat z „Nagiego celu” książki Adama Wiśniewskiego Snerga. Dlaczego?

Krzysztof Gdula: Tamte słowa mam za jedną z możliwych form streszczenia mojej książki. Wydarzenia w rodzaju dat, na przykład ukończenia studiów, tak naprawdę niewiele mówią o nas, o tym, jacy jesteśmy naprawdę. Prawdziwie nasze są zapamiętane chwile pozytywnego przeżywania, a nie fakty wymieniane w życiorysie. Tych chwil nie oddamy nikomu i jeśli na koniec gdzieś idziemy, to z nimi.

Wioleta Sadowska: Do kogo adresowana jest lektura „Wrażeń i chwil”?

Krzysztof Gdula: Wydaje mi się, że przede wszystkim do ludzi chcących zwolnić swoją codzienną gonitwę, przy czym zastrzegam, że porad w książce nie znajdą. Może jednak opisy moich spostrzeżeń i przeżyć zainspirują czytelników do własnych starań i do szerszego otwarcia oczu. Książka może się spodobać tym czytelnikom, którzy mając dość książek akcji i sensacji szukają czegoś wolniejszego.

Miłośnicy dobrze napisanej prozy też znajdą coś dla siebie.

Wioleta Sadowska: Czy pisanie jest dla ciebie formą ucieczki od tego, co złe i nieprzyjemne wokół?

Krzysztof Gdula: Czasami oczywiście tak. Może nawet częściej niż czasami, jednak głównym powodem jest wewnętrzna potrzeba pisania. To coś, co kiedyś, dawno temu, pojawiło się we mnie i nie zamierza mnie opuścić. Nie wiadomo skąd przyszło i czemu akurat do mnie, ale jest i od lat budzi trudną do opisu potrzebę wyrażania siebie słowem pisanym. Kiedyś próbowałem opisać ten głód pisania, ale marnie mi to wyszło, powiem tylko o przedziwnej satysfakcji odczuwanej wtedy, gdy po kilkugodzinnym pisaniu czuję podrażnienie opuszek palców.

Jest jeszcze jeden ważny powód pisania: to uporządkowanie przeżyć i pomoc w ich zapamiętaniu. To, co zapiszę, niechby to był opis jakieś drobnej chwili, utrwala się w mojej pamięci.

Wioleta Sadowska: Co na koniec naszej rozmowy chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Krzysztof Gdula: Żeby starali się dostrzegać coś ładnego w drobiazgach wypełniających ich dni i zapełniali pamięć pozytywnymi przeżyciami.

Szkoda życia na brzydotę i złe emocje.

* * *

Z ostatnią, niezwykle trafną myślą Krzysztofa Gduli nie sposób się nie zgodzić. Jeśli jesteście zainteresowani przeczytaniem "Wrażeń i chwil" można ją kupić tutaj albo bezpośrednio u autora.


wtorek, 26 lipca 2022

Recenzja mojej książki

 260722

Na blogu „Subiektywnie o książkach” opublikowana jest recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Jej autorką i jednocześnie właścicielką bloga jest Wioleta Sadowska.

Za jej uprzejmą zgodą tekst i zdjęcie zamieszczam tutaj, na swoim blogu.

Miłej lektury!

"Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".


Podobno w życiu piękne są tylko chwile. Warto jednak uzmysłowić sobie, że to chwile ze zwykłej codzienności budują nasz świat, w którym każdy dzień wnosi coś nowego. Przypomina o tym ten zbiór tekstów, zbudowany z pięknych słów i równie pięknych wrażeń. Zbiór dobitnie pokazujący, że wrażliwość to silna strona ludzkiej natury.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

"Wrażenia i chwile" to zbiór ponad stu, krótszych i dłuższych tekstów autora, niektóre w charakterze mini felietonów, dotykających jego codzienności. To teksty ukazujące magię zwykłych dni, które bardzo często przemijają przez nas niezauważone. Każdy tekst opatrzony jest wymownym tytułem.

Gdybym miała wam napisać w trzech słowach, o czym jest zbiór Krzysztofa Gduli z pewnością byłby to urok zwykłych chwil. I właśnie słowo "zwykłych" jest tutaj kluczowe, bowiem autor w swoich tekstach dotyka właśnie tej sfery naszego życia. Codzienności, która niezauważalnie przemija z każdą godziną. Trzeba mieć niezwykle wysoki poziom wrażliwości osobistej, aby z tej właśnie płaszczyzny wyłuskać wartościową esencję, która skłania do szerokich refleksji dotyczących naszego jestestwa. Autorowi ta sztuka niewątpliwie się udała i to w dość uniwersalnym wymiarze.

Czy można głęboko przeżyć wycięcie drzewa mirabelki, którą codziennie widuje się patrząc z okna służbowego pokoju? Czy to nie dziwne, zachwycać się tym, co drobne i zwykłe, a nie tym, co efektowne? Czy można odczuwać sacrum w górach, a nie w kościele? Odpowiedzi na te pytania i na wiele innych znajdują się w tychże tekstach zróżnicowanych tematycznie, ale jednocześnie tak podobnych do siebie, bo ich wspólnym mianownikiem jest ulotność zwykłych dni, jakich tysiące w życiu każdego z nas. To umiłowanie codzienności bijące z każdego słowa, jakie zawarto w zbiorze, jest imponujące i jednocześnie generuje nieuniknioną refleksję o upływającym czasie, przez co być może unika nam wiele ważnych chwil i wzruszeń.

Niezwykle istotnym jest fakt, iż "Wrażenia i chwile" można, a nawet trzeba czytać bez zachowania kolejności chronologicznej zawartych tekstów, gdyż nie są one ze sobą bezpośrednio związane. Można więc w każdej wolnej chwili zajrzeć do wybranego na chybił trafił felietonu, by poznać głębokie przemyślenia autora dotyczące literatury, kondycji ludzkich sumień, nowoczesności, prozy życia, a nawet etymologii używanych przez niego nazw. A wszystko to okraszone niemal lirycznymi opisami przyrody, jaką na co dzień zauważa i docenia Krzysztof Gdula.

Lektura "Wrażeń i chwil" zajęła mi dość sporo czasu, gdyż teksty Krzysztofa Gduli serwowałam sobie wówczas, gdy czułam potrzebę zanurzenia się w świat codzienności, tej niezauważalnej magii, która niestety zbyt często nam niepostrzeżenie umyka. Oprócz szerokiej gamy przemyśleń, do jakich skłoniły mnie teksty autora, dzisiaj staram się częściej dostrzegać drobne szczegóły, jakie budują moją codzienność. Pijąc kawę, zachwycam się rozkwitającym rododendronem, a każdy uśmiech dzieci zapisuję na twardym dysku mojego umysłu.