Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 3 września 2022

Upalny letni dzień

 280822

Po raz kolejny wróciłem na wzgórza w pobliżu Czarnegostoku w zachodniej części Roztocza. Nie tylko pamięć ładnych miejsc tam mnie przywiodła, ale i drobiazg zdawałoby się nieistotny: chęć sprawdzenia pewnego przejścia omijającego cypel lasu spływającego ze wzgórz. Kiedyś okrążyłem go mało widokowym zakolem, górną drogą wiodącą zarośniętymi przejściami przez las, a w tym roku udało mi się znaleźć mało używane, niezaznaczone na mapie polne dróżki – szlak prostszy i zapewniający widoki. Przeszedłem, ale nie dam głowy, czy tą samą drogą, bo moja orientacja w przestrzeni cokolwiek niedomaga.

Dobrze zrobiłem wracając, bo oprócz odwiedzenia dwóch znanych mi szczególnie ładnych miejsc, znalazłem trzecie, wyjątkowo urodziwe: od podnóża, za zabudowaniami wioski, pole wbiega na zbocze i zatrzymuje się pod kępką drzew. Też się tam zatrzymałem. Usiadłem pod starą czereśnią i patrząc w dół, miałem wrażenie biegu pola wprost do mnie. 


Na zdjęciu nie widać tego, trzeba tam pójść, usiąść pod drzewem, oprzeć się o jego pień i patrzeć mając widok obramowany nachylonymi gałęziami. Widziałem zbocze podzielone pasemkami pól, wioskę w płytkiej dolinie, a za nią, w odległości paru kilometrów, równoległe pasmo wzgórz z ciemnymi plamami lasów, nitkami dróg wśród pustych już i gładkich pól, i oczywiście tak urokliwe samotne drzewa. Jedno z najpiękniejszych miejsc na Roztoczu. Sporo już mam tych najpiękniejszych miejsc :-)

Na szlak wszedłem dość późno, o 7.30, a miałem na sobie tylko podkoszulek i krótkie spodnie. Temperatura była idealna, czułem lekki, przyjemny chłodek, ale już o dziewiątej było gorąco, a w południe żar wyciskał pot na czole. Upalny letni dzień, za którym tęsknił będę w styczniu, a może nawet trudno będzie mi uwierzyć w możliwość jego istnienia, skoro (tak bywało) w zimie zadaję sobie pytanie, czy aby na pewno można iść nie mając na sobie paru swetrów i bluz. Piękny letni dzień – tak długi, a tak krótki. Tak wyczekiwane i tak krótkie lato ma się ku końcowi.

Później okazało się, że to ostatni tak upalny dzień przez znacznym ochłodzeniem; możliwe, że ostatni tego lata. Powietrze zapowiadało zmiany: niebo błękitne, pełne słońce, ale dal lekko przymglona była tak, jak się to zdarza w końcu lata, u progu jesieni.

Na wzgórzach po drugiej stronie doliny wypatrywałem swoich śladów, tu i tam nawet udało mi się je dojrzeć, ale i zobaczyłem wyraźne wzgórze ominięte podczas wędrówki sprzed paru tygodni. Starałem się zapamiętać ukształtowanie terenu, bieg drogi, samotne drzewo; wiedziałem, że pójdę tam już wkrótce.

Obrazki ze szlaku

Wierzbówkę kiprzycę poznałem w tym roku; zwróciła moją uwagę urodą swojego kwitnienia. Dzisiaj zobaczyłem ją w sąsiedztwie nawłoci, odmienioną w sposób utrudniający rozpoznanie. Dla niej jest pora rozsiewania, a dla nawłoci trwa czas kwietnych godów.

 


Na polach nie ma już zbóż, jedynie tytoń i kukurydza zielenią się, chociaż w bardzo odmienny sposób: jasna, żywa zieleń tytoniu ładnie żółknie od ziemi, liście kukurydzy po prostu szarzeją. Na części pól sterczą ostre, zmatowiałe, tracące barwy ścierniska, ale jest jeden wyjątek: jeszcze trwa zbiór gryki. Dowiedziałem się, nota bene, że ta roślina jest kuzynką rdestu; faktycznie, pewne podobieństwo jest widoczne. Ścierniska po gryce wyróżniają się niebanalnym kolorem; trudno mi go precyzyjnie nazywać (słyszałem, że to wada dość typowa u mężczyzn; tym się tłumaczę), nazwałbym ten kolor buraczkowym. Czy słusznie?

 Dwa typowe dla Roztocza rodzaje skarp: z opoki i z lessu.

 



Trasa: między Czarnymstokiem a Gorajcem Zagroble

Statystyka: 21 km trasy przeszedłem w 6,5 godziny, przerwy trwały 4,5 godziny.

























poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Marudzenie

 

270822

Można tak nazwać ten tekst, ale dla mnie jest opisem mojego postrzegania zmian rzeczywistości i naszego języka.

Temat pierwszy: ikonki

Zacznę od komputera i używanego systemu operacyjnego Widnows 11. W kolejnych wersjach tego systemu są zapewne liczne zmiany mi nieznane, ale i nie jest moim zamierzeniem napisanie recenzji, a jedynie zwrócenie uwagi na jeden drobny, ale dla mnie wymowny, szczegół. Otóż podstawowe funkcje operacji dokonywanych na plikach, takie jak wycięcie, wklejenie, kopiowanie, itd., wyświetlane są w formie ikonek (na zdjęciu górny rząd). Tekst wyjaśniający, jedno czy dwa słowa, pojawia się po chwili w formie „dymka” – jak w kreskówkach. Oto lista takich ikonek wyświetlonych w czasie prostej operacji. 

 

Pierwsza i ostatnia, nożyczki i kosz, kojarzą się bez problemów, ale cóż mają oznaczać pozostałe symbole, na przykład biały prostokąt z niebieską obwódką i czarnym kątownikiem przy dwóch bokach, albo czwarty symbol w górnym rzędzie? Akurat ten kojarzy mi się z wyglądem drewnianego samochodzika mojego wnuka, a oznacza funkcję zmiany nazwy pliku. Chciałbym poznać bieg kojarzeń twórcy tych ikonek; chciałbym dowiedzieć się, jak, wychodząc od potrzeby zobrazowania wklejenia, doszedł do dwóch zachodzących na siebie prostokątów o odmiennych wielkościach, kształtach i kolorach. Jak mu się skojarzyła operacja zmiany nazwy z grafiką przedstawiającą czarno obwiedziony prostokąt z niebieskimi kreskami? Poniżej są następne ikonki, równie umowne i nie tłumaczące się same. Pochylona szpulka z wystającym patykiem na symbolizować przypięcie do ekranu startowego. Trzeba mi jednak zaznaczyć, że są miejsca, gdzie ikony pasują jak najbardziej, na przykład opisy przełączników nawiewu powietrza w samochodzie, ale tutaj?… Ikonki bywają przydatne, ale nie wszędzie. Na pewno nie tam, gdzie ich symbolika nie jest oczywista.

Stworzono je… właściwie nie wiem po co. Dla ułatwienia? A czy przeczytanie jednego słowa ma być utrudnieniem? Odnoszę wrażenie, że właśnie tak jest: napis jest utrudnieniem dla coraz większej ilości osób, a nadto ikonkę nie trzeba (w zamyśle twórców) tłumaczyć na lokalny język. Owszem, byłoby tutaj trochę racji, gdyby symbol graficzny kojarzył się w sposób oczywisty, jak kojarzą się nożyczki, a tak nie jest. Po kilku miesiącach używania tego systemu operacyjnego nadal nijak mi się nie kojarzą, tyle że pamiętam, iż druga symbolizuje taką operację, trzecia taką, etc, a jeśli nie pamiętam, to czekam sekundę na pojawienie się opisu. Podważam sensowność zamieniania jednowyrazowego opisu na ikonki, bo to dobra droga do utrwalenia procesu odchodzenia od słowa pisanego, zastępowania słów obrazkami. W Windows 11 jeszcze funkcjonuje okres przejściowy, ale tylko patrzeć, jak znikną słowne podpowiedzi, a wtedy bez zakucia funkcji ukrytych za dziwacznymi ikonkami po prostu nie da się obsłużyć komputera – jak kiedyś osoba niepiśmienna nie mogła przeczytać książki. Umiejętność czytania i pisania przestaje być kluczem umożliwiającym korzystanie z dwudziestopierwszowiecznych urządzeń.

Uwaga ogólniejszej natury: w obecnie pisanych programach komputerowych nie pasuje mi powszechnie występująca konieczność dopasowania mojego myślenia i kojarzenia do myślenia i kojarzenia programistów. Mam to nie tylko za przeszkodę w obsłudze, ale czasami i za gwałt na moim umyśle. Nie dlatego, że swoje myślenie mam za lepsze, ale po prostu za inne. Bieg swoich kojarzeń, sposób rozumowania, muszę naginać do pomysłów innych osób, skoro alternatywą jest rezygnacja z obsługi. Dodam jeszcze, że w prostych urządzeniach, jak na przykład kuchenka domowa, pod pewnymi względami bywa gorzej, bo tam wszelkie informacje są przekazywane w postaci bardzo uproszczonych ikonek, czysto umownych, na przykład przy pomocy typowych wyświetlaczy cyfrowych, na których wyświetlane są dziwne kreski, których znaczenie trzeba poznać i zapamiętać. Z instrukcji nie zawsze się dowiemy, ponieważ obecnie jej główną treścią jest informacja o ISO i o niewyrzucaniu urządzenia na śmietnik, a na dokładkę w odmienny sposób „umawiają się” z nami producenci różnych urządzeń.

O słowach

Trwa moda na słowa. O dywersyfikacji i generowaniu pisałem, a ostatnio poznałem nowe słowo: transparent. Nie, to słowo nie oznacza, wbrew spodziewaniu, tablicy czy flagi, a przezroczystą szybę, o czym dowiedziałem się na Allegro chcąc kupić kabinę do prysznica. Przejrzałem wiele ofert, nie znalazłem takiej, na której oferowano szybę przezroczystą lub przejrzystą, wszystkie są transparent, transparentne, albo matowe. Najwyraźniej tego ostatniego słowa jeszcze nie zastąpiono angielską kalką.

Od angielskiego skrótu PR (public relations) utworzono koślawe, nonsensowne słowa „pijar, pijarowy”, i nagle wszyscy zaczęli je używać. Równie głupie jest wyrażenie „lokowanie produktu” powszechnie używane w telewizji na określenie ukrytej formy reklamy. Ten słowny kulfon jest dosłownym tłumaczeniem angielskiego wyrażenia „product placement”, ale nikt się nie postarał o nadanie mu poprawnej w naszym języku formy.

Słowo „kolokwializm” i pochodne istniały od dawna, ale ni z tego, ni z owego powodu nagle popularność zdobył przymiotnik „kolokwialny”. Nikt nie powie o wyrażeniu potocznym, popularnym, codziennym czy trywialnym, wszyscy mówią o kolokwializmie.

Wszędzie działa ten sam mechanizm, który wyklucza z naszego języka zróżnicowanie zastępowane dywersyfikacją, a tworzenie, uzyskiwanie, osiąganie i inne podobne słowa jednym – generowaniem. Ten mechanizm nazwać trzeba pospolitym małpowaniem. Ludzie nie silą się na nadanie swoim wypowiedziom indywidualnych cech, nieznany jest im wymóg urozmaicania wypowiedzi, nieużywania zbyt często tych samych słów, ale za to doskonale znają mechanizm małpowania: „powtarzam za innymi, no bo skoro ludzie tak mówią, to widocznie tak trzeba, to zapewne takie słowa są modne, a ja chcę modnie się wypowiadać”.

Nie mam nic przeciwko przyjmowaniu słów obcych, jeśli w naszym języku nie ma odpowiednika, jak na przykład lizing (ostatecznie, ale z oporami – leasing), ale tłumaczenie wyrażeń nie może być dosłowne, skoro normy językowe są odmienne. W ten sposób zaśmiecamy nasz język, jednak mało i coraz mniej jest Polaków, którym zależy na dobrej polszczyźnie.

środa, 24 sierpnia 2022

Lato!

 180822

Pamięć drogi, którą szedłem rok temu, i niedokładne, poplątane wspomnienie okolicznych wzgórz, przygnały mnie do Teodorówki, wioski na zachodnim Roztoczu, kilkanaście kilometrów na zachód od Szczebrzeszyna. Szedłem wieloma już drogami tej części Roztocza, przechodziłem przez liczne wioski, szukałem wzgórz zaznaczonych na mapie, znalazłem wiele wyjątkowo ładnych miejsc, ale mieszają się one w mojej pamięci z innymi miejscami, wioskami, okolicznościami. Pamiętam ładny zakątek na wzgórzu, wysoką miedzę, czereśnię na niej i siebie tam siedzącego, zapatrzonego w daleki horyzont, ale po kilku miesiącach i kilkunastu kolejnych wędrówkach nie pamiętam, gdzie jest to miejsce. 

 


Brakuje powrotów utrwalających wspomnienia.

Kilka lat temu naszło mnie wspomnienie grupy pokaźnych buków rosnących gdzieś na Pogórzu Kaczawskim. Pamiętałem ich wygląd, bieg leśnej drogi, bliski kraniec lasu, ale nie pamiętałem, gdzie one rosną, i gdy już myślałem, że nie znajdę ich, nagle pamięć sama podsunęła mi miejsce, a ja krzyknąłem „Eureka!”. Nawet w moich górach, nieźle przecież znanych, mam takie znane-nieznane miejsca, natomiast na Roztoczu, dopiero poznawanym, jest ich wiele. Wspomnianą na początku drogę zobaczyłem dzisiaj inaczej, niż zapamiętałem. Nie piszę, że była brzydsza czy ładniejsza, a inna, co zdarza się wcale nierzadko. Nasza pamięć nie tylko przechowuje wspomnienia, ona je w znacznej mierze przekształca, a nawet tworzy.

Wybrałem na mapie białą plamę między śladami poprzednich wędrówek i przeszedłszy wspominaną drogę poszedłem dalej.

Znalazłem kilka kolejnych miejsc do których chciałbym wracać, parę razy wdepnąłem w gąszcz zarośli, musiałem też wracać. Otóż na przerwie jak zwykle podłączyłem telefon do zewnętrznej baterii, bo bez częstego doładowywania ten mój smartfon wytrzymuje na szlaku parę godzin. Po przerwie spakowałem plecak i poszedłem. Dopiero dwa kilometry dalej nagła myśl kazała mi zajrzeć do plecaka, baterii nie było. Wróciłem się, w miejscu przerwy jej nie było, wtedy (dopiero!) przeszukałem plecak. Baterię znalazłem na dnie, nie tam, gdzie zwykle ją noszę. Cóż, za gapiostwo trzeba płacić. Żeby nie iść po raz trzeci tą samą ulicą przez wieś, postanowiłem skrócić drogę. Na mapie była niewyraźna ścieżka, poszedłem nią, ale skończyła się przed ścianą lasu. Znalazłem mniej zachwaszczony brzeg i wszedłem między drzewa. Na widok leszczynowej gęstwiny skręciłem w jakąś ścieżynkę, ale po chwili trafiłem na modrzewiowy młodnik, gałązki pchały się do oczu, drapały nagie ręce. Zawróciłem. Paręset metrów dalej znalazłem niewyraźny dukt i nim przeszedłem na drugą stronę lasku; może to była szukana dróżka.

Z niewielkimi laskami wśród roztoczańskich pól jest kłopot. Otóż niemal wszystkie rosną na wąwozach lub na całej sieci dołów, ich brzegi są zachwaszczone i często zasypane gałęziami i śmieciami, zbocza bywają bardzo strome, a dna błotniste. Rzadko się zdarza, by ich przejście nie było przedzieraniem się przez pokrzywy, nawłocie czy leszczyny, ale że trwa zwykle nie dłużej niż kwadrans, specjalnie uciążliwe nie jest, jednak pod warunkiem odpowiedniego ubioru, a ja byłem dzisiaj w krótkich portkach i z nagimi ramionami.

Wschód słońca widziałem zza szyb samochodu, zachód jeszcze na szlaku. Nie był fotogeniczny: słońce skryło się za mlecznymi chmurami, i bez kolorów, nijako, zaszło. Na szlaku spędziłem trzynaście godzin, zwlekałem z powrotem, żałując ostatnich chwil letniego dnia.

Parę dni temu zajrzałem do zdjęć z majowego wyjazdu, zobaczyłem na nich czarującą Florę wystrojoną świeżą, piękną zielenią i kwiatami, a zobaczywszy poczułem bunt – jak każdego roku o tej porze, u schyłku lata. Nie buntuję się przeciwko zmianom, pierwszym znakom szykowania się przyrody do jesiennego zamierania, a przeciwko... działaniu na mnie blasku wiosny. W maju z przyjemnością poddaję się jej magnetycznemu urokowi, ale teraz jest inaczej. Jest dziwnie. Patrzę na pustoszejące pola, pierwsze żółte liście i ostatnie kwiaty, te obrazy schyłku lata odruchowo kojarzą mi się z twarzą kochanej kobiety, na której widać pierwsze oznaki starzenia się, a wtedy zachwyty nad majem wydają mi się łatwym czarowaniem mnie przez młodą kobietę i czymś podobnym do zdrady tej jesiennej. Mówię sobie, że łatwo zauroczyć gdy się ma młodość, że nie mogę dać się wodzić za nos, skoro zmarszczki pojawiły się na jej twarzy przy mnie, są oznaką upływu naszego wspólnego czasu. Jeśli ja nie powiem przedjesiennej Florze, że jest piękna, to kto powie?

W maju zachowuję się jak młodzian nie liczący czasu, teraz chciałbym zachować w pamięci jak najwięcej, napatrzeć się na lato – piękne nad wyraz – póki jeszcze trwa.

Obrazki ze szlaku.

Ten zwykły widok słupów z przewodami doprowadzającymi prąd do samotnego domu przypomniał mi informację gdzieś przeczytaną o dziesiątkach milionów Rosjan żyjących bez prądu, bieżącej wody i sedesu. Później pomyślałem o cenach czołgów, których tak wiele jest niszczonych na obecnej wojnie: nowoczesny kosztuje kilka milionów dolarów. Do ilu domów można by doprowadzić prąd, ile wiejskich dróg utwardzić, za pieniądze wydane na produkcję takiej jednej maszyny do zabijania?… 

 

Widziałem bociany. Patrzę na nie z niepokojem zabarwionym smutkiem, bo wydaje mi się, że zachowują się inaczej; częściej je widzę w grupach. One chyba też zaczynają odczuwać niepokój gnający je daleko na południe.

Jaskółki, radość letniego nieba! Wiem, że za parę tygodni znikną, ale staram się nie myśleć o ich odlocie, o opustoszałym niebie. Latają, cieszą oczy. Są. 


Usiadłem na brzegu pola pod lasem, i chyba tylko dlatego zobaczyłem szare kapelusze podgrzybków zajączków na szarym tle ziemi. Było ich osiem czy dziesięć, ślicznych i niedużych. Pierwszy tegoroczny zbiór – myślałem. Akurat! Wyrzuciłem je, wszystkie były gęsto nafaszerowane robakami :-(

 

Oto pole ogrodzone deskami. Po co stawiano tak drogi płot? Może te deski są poddawane procesowi naturalnego starzenia? Słyszałem, że na Zachodzie stare drewno ma wysoką cenę, może właśnie na tym polu deski nabierają wartości? 

Widziałem trzy stare studnie wiejskie. Odnowione, ale nieużywane, są obecnie atrakcją turystyczną. Głębokość dwóch z nich zmierzyłem wykorzystując stoper w telefonie i kamyki. Na dno pierwszej skalny okruch leciał 4,9 sekundy, w drugiej studni spadał 5,2 sekundy. Pamiętałem wzór! Postawiłem wykrzyknik, bo znając swoją pamięć, byłem zaskoczony. Otóż wysokość spadania, czyli tutaj głębokość studni, wynosi połowę iloczynu przyśpieszenia ziemskiego i kwadratu czasu. Tak więc pierwsza studnia miała (według mojego pomiaru) głębokość 118 metrów, druga 133 metry. W internecie znalazłem informację o tej drugiej, ze wsi Teodorówka: ma mieć 150 metrów głębokości. Skąd różnica? Może niedokładność pomiaru czasu, a można studnia jest częściowo zasypana. W tej głębszej słyszałem szybko narastający świst powietrza ciętego małym kamykiem upuszczonym przeze mnie. Jego szybkość rośnie błyskawicznie, oto przykłady: lot trwający 1 sekundę oznaczałby głębokość niecałe pięć metrów, przy dwóch sekundach byłoby już prawie 20 metrów, a przy 10 sekundach głębokość wyniosłaby 490 metrów. Wzoru na szybkość nie pamiętałem, może teraz zapamiętam? Jest prosty: to iloczyn przyśpieszenia i czasu, wynik jest w metrach na sekundę. Słyszałem świst powietrza, bo przy dnie kamyk osiągnął szybkość 180 km na godzinę!

Studnia ma głębokość ponad 130 metrów! Na mnie ta wielkość robi duże wrażenie, ponieważ pół wieku temu w czasie wakacji kopałem studnie, takie tradycyjne, z wałem, łańcuchem i wiadrem. Najgłębsza, do jakiej wjechałem, miała bodajże 30 metrów. Do dzisiaj pamiętam pobyt na dnie: głęboki półmrok i duchota, a kiedy podniosłem głowę, widziałem ciemność zupełną, jedynie na środku tej czerni jaskrawo świecił malutki krążek, omalże punkcik.

 



Widziałem mnóstwo owoców głogów, dzikich róż, mirabelek, czarnego bzu, aronii, jeżyn, malin i… czerwonych porzeczek. Oczywiście jest już po zbiorach, ale, jak mi mówiono, w tym roku ceny skupu porzeczek były tak niskie, że wielu plantatorów zrezygnowało ze zbiorów. Kilka razy widziałem plantacje z krzewami niemalże czerwonymi, dosłownie oblepionymi owocami, których nikt nie chce.

Idąc ścierniskiem zobaczyłem ślad przejazdu i wgniecione w ziemię kłosy pszenicy; kombajn ich nie sięgnął, zostały na polu. Wziąłem jeden, wyłuskałem ziarna, policzyłem je i wsypałem do buzi; później podniosłem drugi kłos i trzeci. Dlaczego? Bo szkoda mi tych ziaren, ale był i drugi powód: otóż czytałem niepamiętaną z nazwy powieść, było tam o głodzie spowodowanym słabymi zbiorami; widząc te kłosy przypomniałem sobie tamten powieściowy wątek. Jedno zasiane ziarno miało dawać tam plon trzech ziaren. Jakie były moje plony? W najmniejszym kłosie było 22 ziaren, w największym 53.

 



Szedłem dzisiaj trzema wąwozami, dwa z nich miały utwardzone dno, jak ten na zdjęciu. Szedłem wolno przyglądając się korzeniom drzew wiszących na skraju pionowej ściany wąwozu. Ich jakby celowe i logiczne ułożenie nasuwała myśli o przemyślanym działaniu drzew, a przecież umysłów one nie mają, przynajmniej w naszym rozumieniu.

Trasa: między wioskami Teodorówka, Radzięcin, Średniówka i Jędrzejówka na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: 13 godzin na szlaku długości 22 kilometrów, 5,5 godziny przerw.