Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 4 września 2022

Na Roztoczu

 300822

Bywa nierzadko, że nie zauważamy uroków blisko, szukając piękna dalej, a prawidłowość ta dotyczy zarówno ludzi, jak ich dzieł i krajobrazów. W zachodnią część Roztocza jeżdżę drogą przemyską, z Lublina prosto na południe. Charakterystyczne pofałdowania pojawiają się stopniowo, trudno więc dokładnie określić, gdzie właściwie zaczyna się Roztocze, ale nawet gdy je widzę, jadę dalej – do miejsc wypatrzonych na mapie.

Pierwsze wzgórza, niewątpliwie już roztoczańskie, widuję na swojej trasie przejazdu dwukrotnie: pierwszy raz z daleka, gdy szosa wiedzie nieco wyżej, drugi raz parę kilometrów dalej, gdy na moment pojawia się widok bliskich wzgórz w luce między drzewami lasu. Dzisiaj uznałem, że muszę poznać miejsca tak kusząco ładne.



Zaparkowałem w Tarnawie, wiosce mijanej w czasie każdej jazdy na Roztocze, i poszedłem wzdłuż szosy zobaczyć zbocza wzgórz widywane przez ułamek sekundy zza kierownicy pędzącego samochodu.

Obejrzane spokojnie i dokładnie nic nie straciły na urodzie, a nawet pokazały mi urokliwe szczegóły niewidziane wcześniej.

Jest tylko jeden problem w przemierzaniu tamtej okolicy, mianowicie drogi: wszystkie wiodą od wioski w dole do lasów rosnących na szczytach, a dróg prowadzących wzdłuż pasma wzgórz nie ma. O tej porze roku nie jest to przeszkodą, skoro można iść pustymi polami, ale wcześniej, gdy rosną zboża, takie wędrowanie byłoby niszczeniem upraw. Po deszczach, gdy pola zamienią się w grzęzawiska, też nie da się powtórzyć mojej trasy. Mam jednak nadzieję na powrót w czasie złotej jesieni, bo jest tam po prostu pięknie, zwłaszcza w słoneczny dzień. Oto dwa ujęcia, dwa obrazy tak podobne, a przecież i tak odmienne.


Obrazki ze szlaku

Charakterystyczny warkot kombajnu słyszałem zza grzbietu wzgórza. Zaciekawiony podszedłem do pola i zobaczyłem… plantację ostropestu plamistego. Duże, przynajmniej hektarowe pole zbrązowiałego, kolczastego ostropestu! Obok stało parę worków, zapewne z nasionami. Na zdjęciu pole widać w lewej jego części.




Dzisiaj zobaczyłem jeszcze jedną plantację z tych oryginalnych, rzadko widywanych. Nie poznałem małych drzewek z przedziwnymi liśćmi, dopiero w domu, przy pomocy internetu dowiedziałem się, że są to morwy. Nie udało mi się ustalić ich odmiany: białej czy czarnej. Morwy mają swoje miejsce we wspomnieniach z dzieciństwa w Lublinie, ponieważ ich kępka rosła nieopodal domu, w którym mieszkaliśmy. Pamiętam smak owoców: były bardzo słodkie i… nijakie. Tylko słodycz, nic nadto, a kształtu liści nie pamiętałem. Proszę zwrócić uwagę ich różnorodność. 

 

Widziałem bardzo dużo jaskółek latających na polami. Czemu tam, a nie w pobliżu domostw? Zapewne szykują się już do odlotu. Chciałbym je zatrzymać, ale… nie, niech lecą i niech wrócą, bo bez nich smutne byłoby niebo.

Dość często widuję takie miejsca, jak to na zdjęciu: rów zarośnięty chwastami, krzewami i młodymi drzewami. To nieużywana polna droga. Zadziwiać może tempo sukcesji – przejmowania ziemi przez rośliny. Kilka lat wystarczy, by polną drogę zmienić w pas zarośli trudnych do przejścia niczym dżungla.

 


Wspomniałem właśnie pewną asfaltową mało używaną szosę w Bieszczadach, zarastającą drzewami; czy wrócę tam?...

Kiedyś zrobiłem sok z tarniny, pamiętam jego piękny, intensywny, rubinowy kolor. Widząc tak wielką obfitość tych owoców, obiecuję sobie zapakować słoik do plecaka.

 



Jeśli już piszę o owocach, wspomnę o gruszkach i jabłkach leżących na polach pod drzewami. Szkoda mi tych niechcianych darów matki Natury. Może sarny lub dziki zjadają chociaż ich część. Zwykle wybieram parę owoców i je smakuję; najczęściej dobre nie są, ale potrafią sprawić niespodziankę miłą dla podniebienia. 


Surmia bignoniowa, drzewo często sadzone dla urody wielkich liści, ładnego kwitnienia i tych długich, oryginalnych strąków. Miła odmiana, bo często obecnie sadzone w obejściach tuje mają tylko jedną zaletę: są bezobsługowe.

Trasa: okolice Tarnawy Dużej i Małej.

Statystyka: przeszedłem 21 km, na szlaku byłem 11,5 godziny.


 




















sobota, 3 września 2022

Upalny letni dzień

 280822

Po raz kolejny wróciłem na wzgórza w pobliżu Czarnegostoku w zachodniej części Roztocza. Nie tylko pamięć ładnych miejsc tam mnie przywiodła, ale i drobiazg zdawałoby się nieistotny: chęć sprawdzenia pewnego przejścia omijającego cypel lasu spływającego ze wzgórz. Kiedyś okrążyłem go mało widokowym zakolem, górną drogą wiodącą zarośniętymi przejściami przez las, a w tym roku udało mi się znaleźć mało używane, niezaznaczone na mapie polne dróżki – szlak prostszy i zapewniający widoki. Przeszedłem, ale nie dam głowy, czy tą samą drogą, bo moja orientacja w przestrzeni cokolwiek niedomaga.

Dobrze zrobiłem wracając, bo oprócz odwiedzenia dwóch znanych mi szczególnie ładnych miejsc, znalazłem trzecie, wyjątkowo urodziwe: od podnóża, za zabudowaniami wioski, pole wbiega na zbocze i zatrzymuje się pod kępką drzew. Też się tam zatrzymałem. Usiadłem pod starą czereśnią i patrząc w dół, miałem wrażenie biegu pola wprost do mnie. 


Na zdjęciu nie widać tego, trzeba tam pójść, usiąść pod drzewem, oprzeć się o jego pień i patrzeć mając widok obramowany nachylonymi gałęziami. Widziałem zbocze podzielone pasemkami pól, wioskę w płytkiej dolinie, a za nią, w odległości paru kilometrów, równoległe pasmo wzgórz z ciemnymi plamami lasów, nitkami dróg wśród pustych już i gładkich pól, i oczywiście tak urokliwe samotne drzewa. Jedno z najpiękniejszych miejsc na Roztoczu. Sporo już mam tych najpiękniejszych miejsc :-)

Na szlak wszedłem dość późno, o 7.30, a miałem na sobie tylko podkoszulek i krótkie spodnie. Temperatura była idealna, czułem lekki, przyjemny chłodek, ale już o dziewiątej było gorąco, a w południe żar wyciskał pot na czole. Upalny letni dzień, za którym tęsknił będę w styczniu, a może nawet trudno będzie mi uwierzyć w możliwość jego istnienia, skoro (tak bywało) w zimie zadaję sobie pytanie, czy aby na pewno można iść nie mając na sobie paru swetrów i bluz. Piękny letni dzień – tak długi, a tak krótki. Tak wyczekiwane i tak krótkie lato ma się ku końcowi.

Później okazało się, że to ostatni tak upalny dzień przez znacznym ochłodzeniem; możliwe, że ostatni tego lata. Powietrze zapowiadało zmiany: niebo błękitne, pełne słońce, ale dal lekko przymglona była tak, jak się to zdarza w końcu lata, u progu jesieni.

Na wzgórzach po drugiej stronie doliny wypatrywałem swoich śladów, tu i tam nawet udało mi się je dojrzeć, ale i zobaczyłem wyraźne wzgórze ominięte podczas wędrówki sprzed paru tygodni. Starałem się zapamiętać ukształtowanie terenu, bieg drogi, samotne drzewo; wiedziałem, że pójdę tam już wkrótce.

Obrazki ze szlaku

Wierzbówkę kiprzycę poznałem w tym roku; zwróciła moją uwagę urodą swojego kwitnienia. Dzisiaj zobaczyłem ją w sąsiedztwie nawłoci, odmienioną w sposób utrudniający rozpoznanie. Dla niej jest pora rozsiewania, a dla nawłoci trwa czas kwietnych godów.

 


Na polach nie ma już zbóż, jedynie tytoń i kukurydza zielenią się, chociaż w bardzo odmienny sposób: jasna, żywa zieleń tytoniu ładnie żółknie od ziemi, liście kukurydzy po prostu szarzeją. Na części pól sterczą ostre, zmatowiałe, tracące barwy ścierniska, ale jest jeden wyjątek: jeszcze trwa zbiór gryki. Dowiedziałem się, nota bene, że ta roślina jest kuzynką rdestu; faktycznie, pewne podobieństwo jest widoczne. Ścierniska po gryce wyróżniają się niebanalnym kolorem; trudno mi go precyzyjnie nazywać (słyszałem, że to wada dość typowa u mężczyzn; tym się tłumaczę), nazwałbym ten kolor buraczkowym. Czy słusznie?

 Dwa typowe dla Roztocza rodzaje skarp: z opoki i z lessu.

 



Trasa: między Czarnymstokiem a Gorajcem Zagroble

Statystyka: 21 km trasy przeszedłem w 6,5 godziny, przerwy trwały 4,5 godziny.

























poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Marudzenie

 

270822

Można tak nazwać ten tekst, ale dla mnie jest opisem mojego postrzegania zmian rzeczywistości i naszego języka.

Temat pierwszy: ikonki

Zacznę od komputera i używanego systemu operacyjnego Widnows 11. W kolejnych wersjach tego systemu są zapewne liczne zmiany mi nieznane, ale i nie jest moim zamierzeniem napisanie recenzji, a jedynie zwrócenie uwagi na jeden drobny, ale dla mnie wymowny, szczegół. Otóż podstawowe funkcje operacji dokonywanych na plikach, takie jak wycięcie, wklejenie, kopiowanie, itd., wyświetlane są w formie ikonek (na zdjęciu górny rząd). Tekst wyjaśniający, jedno czy dwa słowa, pojawia się po chwili w formie „dymka” – jak w kreskówkach. Oto lista takich ikonek wyświetlonych w czasie prostej operacji. 

 

Pierwsza i ostatnia, nożyczki i kosz, kojarzą się bez problemów, ale cóż mają oznaczać pozostałe symbole, na przykład biały prostokąt z niebieską obwódką i czarnym kątownikiem przy dwóch bokach, albo czwarty symbol w górnym rzędzie? Akurat ten kojarzy mi się z wyglądem drewnianego samochodzika mojego wnuka, a oznacza funkcję zmiany nazwy pliku. Chciałbym poznać bieg kojarzeń twórcy tych ikonek; chciałbym dowiedzieć się, jak, wychodząc od potrzeby zobrazowania wklejenia, doszedł do dwóch zachodzących na siebie prostokątów o odmiennych wielkościach, kształtach i kolorach. Jak mu się skojarzyła operacja zmiany nazwy z grafiką przedstawiającą czarno obwiedziony prostokąt z niebieskimi kreskami? Poniżej są następne ikonki, równie umowne i nie tłumaczące się same. Pochylona szpulka z wystającym patykiem na symbolizować przypięcie do ekranu startowego. Trzeba mi jednak zaznaczyć, że są miejsca, gdzie ikony pasują jak najbardziej, na przykład opisy przełączników nawiewu powietrza w samochodzie, ale tutaj?… Ikonki bywają przydatne, ale nie wszędzie. Na pewno nie tam, gdzie ich symbolika nie jest oczywista.

Stworzono je… właściwie nie wiem po co. Dla ułatwienia? A czy przeczytanie jednego słowa ma być utrudnieniem? Odnoszę wrażenie, że właśnie tak jest: napis jest utrudnieniem dla coraz większej ilości osób, a nadto ikonkę nie trzeba (w zamyśle twórców) tłumaczyć na lokalny język. Owszem, byłoby tutaj trochę racji, gdyby symbol graficzny kojarzył się w sposób oczywisty, jak kojarzą się nożyczki, a tak nie jest. Po kilku miesiącach używania tego systemu operacyjnego nadal nijak mi się nie kojarzą, tyle że pamiętam, iż druga symbolizuje taką operację, trzecia taką, etc, a jeśli nie pamiętam, to czekam sekundę na pojawienie się opisu. Podważam sensowność zamieniania jednowyrazowego opisu na ikonki, bo to dobra droga do utrwalenia procesu odchodzenia od słowa pisanego, zastępowania słów obrazkami. W Windows 11 jeszcze funkcjonuje okres przejściowy, ale tylko patrzeć, jak znikną słowne podpowiedzi, a wtedy bez zakucia funkcji ukrytych za dziwacznymi ikonkami po prostu nie da się obsłużyć komputera – jak kiedyś osoba niepiśmienna nie mogła przeczytać książki. Umiejętność czytania i pisania przestaje być kluczem umożliwiającym korzystanie z dwudziestopierwszowiecznych urządzeń.

Uwaga ogólniejszej natury: w obecnie pisanych programach komputerowych nie pasuje mi powszechnie występująca konieczność dopasowania mojego myślenia i kojarzenia do myślenia i kojarzenia programistów. Mam to nie tylko za przeszkodę w obsłudze, ale czasami i za gwałt na moim umyśle. Nie dlatego, że swoje myślenie mam za lepsze, ale po prostu za inne. Bieg swoich kojarzeń, sposób rozumowania, muszę naginać do pomysłów innych osób, skoro alternatywą jest rezygnacja z obsługi. Dodam jeszcze, że w prostych urządzeniach, jak na przykład kuchenka domowa, pod pewnymi względami bywa gorzej, bo tam wszelkie informacje są przekazywane w postaci bardzo uproszczonych ikonek, czysto umownych, na przykład przy pomocy typowych wyświetlaczy cyfrowych, na których wyświetlane są dziwne kreski, których znaczenie trzeba poznać i zapamiętać. Z instrukcji nie zawsze się dowiemy, ponieważ obecnie jej główną treścią jest informacja o ISO i o niewyrzucaniu urządzenia na śmietnik, a na dokładkę w odmienny sposób „umawiają się” z nami producenci różnych urządzeń.

O słowach

Trwa moda na słowa. O dywersyfikacji i generowaniu pisałem, a ostatnio poznałem nowe słowo: transparent. Nie, to słowo nie oznacza, wbrew spodziewaniu, tablicy czy flagi, a przezroczystą szybę, o czym dowiedziałem się na Allegro chcąc kupić kabinę do prysznica. Przejrzałem wiele ofert, nie znalazłem takiej, na której oferowano szybę przezroczystą lub przejrzystą, wszystkie są transparent, transparentne, albo matowe. Najwyraźniej tego ostatniego słowa jeszcze nie zastąpiono angielską kalką.

Od angielskiego skrótu PR (public relations) utworzono koślawe, nonsensowne słowa „pijar, pijarowy”, i nagle wszyscy zaczęli je używać. Równie głupie jest wyrażenie „lokowanie produktu” powszechnie używane w telewizji na określenie ukrytej formy reklamy. Ten słowny kulfon jest dosłownym tłumaczeniem angielskiego wyrażenia „product placement”, ale nikt się nie postarał o nadanie mu poprawnej w naszym języku formy.

Słowo „kolokwializm” i pochodne istniały od dawna, ale ni z tego, ni z owego powodu nagle popularność zdobył przymiotnik „kolokwialny”. Nikt nie powie o wyrażeniu potocznym, popularnym, codziennym czy trywialnym, wszyscy mówią o kolokwializmie.

Wszędzie działa ten sam mechanizm, który wyklucza z naszego języka zróżnicowanie zastępowane dywersyfikacją, a tworzenie, uzyskiwanie, osiąganie i inne podobne słowa jednym – generowaniem. Ten mechanizm nazwać trzeba pospolitym małpowaniem. Ludzie nie silą się na nadanie swoim wypowiedziom indywidualnych cech, nieznany jest im wymóg urozmaicania wypowiedzi, nieużywania zbyt często tych samych słów, ale za to doskonale znają mechanizm małpowania: „powtarzam za innymi, no bo skoro ludzie tak mówią, to widocznie tak trzeba, to zapewne takie słowa są modne, a ja chcę modnie się wypowiadać”.

Nie mam nic przeciwko przyjmowaniu słów obcych, jeśli w naszym języku nie ma odpowiednika, jak na przykład lizing (ostatecznie, ale z oporami – leasing), ale tłumaczenie wyrażeń nie może być dosłowne, skoro normy językowe są odmienne. W ten sposób zaśmiecamy nasz język, jednak mało i coraz mniej jest Polaków, którym zależy na dobrej polszczyźnie.