Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 4 sierpnia 2023

Burza na szlaku

 200723

Jechać, czy nie jechać, skoro zapowiadają gwałtowne opady… Czy ja kiedyś doświadczyłem burzy na szlaku? Chyba nie. Wyobraziłem sobie, jak może wyglądać i co mogę przeżywać, a wtedy z zaskoczeniem poczułem chęć zobaczenia gdzieś na roztoczańskich polach burzy z bliska. Pojechałem na jej spotkanie. Z rana kropiło, później rozpogodziło się i nawet słońce zaświeciło. Wracałem już, gdy zobaczyłem sine zwały chmur sunące w moją stronę; wyjąłem pelerynę z plecaka i trzymałem ją pod pachą w pogotowiu. Wkrótce usłyszałem pierwsze dalekie grzmoty, niewiele później zerwał się wiatr. Chmury zbliżały się, a długie, częste i bliższe grzmoty przewalały się po niebie. Na pelerynę nadętą wiatrem zaczęły padać pierwsze krople deszczu; usłyszałem werbel, a w chwilę jednolity szum deszczu na kapturze; na kolanach poczułem mokry okład. Trochę szedłem, trochę stałem rozglądając się wokół. Świat zszarzał i ściemniał, ale deszcz nie był tak intensywny, by go zasłonić ścianą wody.

Po kwadransie burzy nastąpiła diametralna zmiana: w ciągu pojedynczych minut chmury przesunęły się odsłaniając czysty błękit i jaskrawe, jakby deszczem umyte słońce. Wokół zaświeciła zieleń, a wydawała się czystsza, bardziej zielona niż przed burzą. Za mną niebo jeszcze było sinogranatowe, mocno kontrastujące ze świecącym błękitem nade mną. Z boku zaświecił rąbek tęczy.

Już po burzy. Przemokły jedynie spodnie na kolanach, ale wyschły błyskawicznie. Odczuwałem niedosyt. Burza mogła być gwałtowniejsza, deszcz bardziej zlewny, a pioruny bliższe i groźniejsze, błyskające i trzaskające, jednak dane mi było zobaczyć szybką i radykalną przemianę, dokładnie taką, jaką zapamiętałem z dzieciństwa: chmurnej i grzmiącej burzy szybko ustępującej uśmiechniętemu kolorowemu słońcu.


 Już po burzy. Przemokły jedynie spodnie na kolanach, ale wyschły błyskawicznie. Odczuwałem niedosyt. Burza mogła być gwałtowniejsza, deszcz bardziej zlewny, a pioruny bliższe i groźniejsze, błyskające i trzaskające, jednak dane mi było zobaczyć szybką i radykalną przemianę, dokładnie taką, jaką zapamiętałem z dzieciństwa: chmurnej i grzmiącej burzy szybko ustępującej uśmiechniętemu kolorowemu słońcu.

W wiosce Wola Radzięcka na zachodnim Roztoczu zaczyna się wyjątkowa droga polna. Otóż zwraca uwagę swoim idealnie równym biegiem: na długości sześciu kilometrów nie zakręca ani razu. Byłem tam, ale tylko raz, więc pora na przypomnienie widoków i biegu tej oraz sąsiednich dróg. Jak niemal zawsze poznałem nowe drogi i widoki, a są wśród nich bardzo malownicze, do których na pewno wrócę. Popołudniu przechodziłem przez wieś, a widząc otwarty sklepik, wszedłem kupić loda. Sprzedawca najwyraźniej się nudził, bo rozmawiał ze mną dłuższą chwilę; od niego dowiedziałem się o wyznaczeniu tej drogi w czasie wojny przez Niemców; miały nią jechać czołgi na wschód.

Końcowy fragment drogi, bliżej wioski Smoryń, schodzi po stoku ku szerokiej, ale dość płytkiej dolinie. Z drugiej jej strony wznosi się długie pasmo wzgórz ze zboczami zbiegającymi do tej samej doliny; można mieć wrażenie patrzenia na lustrzane odbicie. Siedząc w widokowym miejscu na rozległym szczycie wzgórza, poprzez pięciokilometrową przestrzeń szukałem swoich śladów na stokach vis a vis. Trochę znalazłem, ale niewiele; odległość i zmiany perspektywy utrudniały rozpoznanie szczegółów. Mam więc powód do odwiedzenia tamtych zboczy. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że będę tam już za dwa dni.

 


Rozmawiałem z ludźmi zbierającymi kombajnem czerwone porzeczki. Nota bene, na plantację przyjechali lamborghini, niżej zamieszczam dowód. Oczywiście rozmawialiśmy. Od nich dowiedziałem się, że jeśli sami zawiozą porzeczki do przetwórni, dostaną 70 groszy za kilogram, a w minionym roku była to kwota 1,20 zł. Zapytałem o maliny, w odpowiedzi usłyszałem, że za kilogram płacą 5 zł, a osobie zbierającej owoce na plantacji trzeba zapłacić 4 zł za kilo. W ten sposób dowiedziałem się, dlaczego na tak wielu plantacjach widzę niezebrane czerwone porzeczki, oraz dlaczego jeszcze nie widziałem zbioru malin.

W czasie powrotu, przejeżdżając przez pierwsze wzgórza Roztocza (od strony Lublina), mijałem znane mi ładne miejsce. Jeszcze świeciło słońce, aczkolwiek już niziutko nad lasami. Nagle tak bardzo szkoda mi się zrobiło tych ostatnich minut dnia, że zawróciłem i wjechałem na boczną dróżkę wiodącą przez pola u podnóża wzgórza. Zdążyłem zobaczyć ostatnie promienie słońca na zbożach.

 Obrazki ze szlaku



 Na posesji w mijanej wiosce rosną dwie brzozy. Pierwsza ma dziwnie mocno wycięte liście; kilka lat temu widziałem taką, ale nie pamiętałem nazwy. W domu pomyszkowałem po internecie, to brzoza brodawkowata odmiany „gracilis”. Druga brzoza, której nazwy nie udało mi się ustalić, ma wyjątkowo małe listki. Aby poznać skalę, zdjęcie zrobiłem z dłonią; liście mają 2 cm wielkości, są ładne, budzą chęć pogłaskania ich.

 Sałata kompasowa: „Liście są w charakterystyczny sposób ustawione parami w jednej płaszczyźnie, w kierunku północ-południe, w zarysie szeroko odwrotnie jajowate.” Opis z tej strony. 

 Kwitnie już nawłoć kojarząca się ze schyłkiem lata. Nie za wcześnie?

 Martwe drzewko bzu czarnego – tak wygląda zima, zwłaszcza jeśli się patrzy na nią z środka lata. Na tym zdjęciu widać też zbliżającą się burzę.


Bylica pospolita: nazwa, występowanie i wygląd są właśnie pospolite. Łacińska nazwa to Artemisia vulgaris. W ten sposób poznałem etymologię słów „wulgarny, wulgarność”; pierwotnie znaczyły tyle, co pospolity, pospolitość, i pochodzą z łaciny. Ciekawostka ze strony o roślinach: „ W języku ukraińskim określana jako nechworoszcz (ukr. нехворощ) lub czornobyl (ukr. чорнобиль), od której to nazwy pochodzi nazwa miasta Czarnobyl.” 

 Piękny widok: dojrzewają owoce kaliny koralowej. Widać, jak bardzo potrzebują słońca do tego procesu.

 Włochate czuprynki kukurydzy.

 Kwiaty na miedzy.



 Marchew zwyczajna. Oglądane z bliska, jej kwiaty są po prostu ładne.


 Surmia bignoniowa czyli katalpa – rekordzistka w wielkości liści.

 Przykład inwazyjności nawłoci: nieużywane pole calutkie zarosło zwartą ścianą tej rośliny.

Kwiaty bzu hebd.

Trasa: drogi i dróżki między Wolą Radzięcką a Smoryniem.

Statystyka: przedreptałem 19 km w siedem godzin, a cała wędrówka trwała 12 godzin i kwadrans.




























wtorek, 1 sierpnia 2023

Kwitnienie lnu

 150723

W Gródkach byłem w tym roku już parokrotnie i nie planowałem wracać w najbliższych miesiącach, ale wiedziałem, gdzie w pobliżu wioski są uprawy lnu. Ten fakt zdecydował, ponieważ głównym powodem dzisiejszego wyjazdu była chęć zobaczenia kwitnącego lnu.

Spóźniłem się. Na polu znalazłem pojedyncze kwiaty. Są bardzo ładne, błękitne, z delikatnym rysunkiem na płatkach. Pole z milionem takich kwiatów byłoby niebem na ziemi, konkurencją dla nieba. Nie zobaczyłem, trudno, ale ten widok czeka na mnie, w przyszłym roku przełożę wyjazd w Sudety i zobaczę to impresjonistyczne dzieło Natury. O urodzie kwiatów niech świadczą te moje nieudolne zdjęcia. 

 




Widać na nim moją dłoń, ponieważ tylko pokazując aparatowi większą płaszczyznę mogę nakłonić go do odpowiedniego ustawienia ostrości; powinienem nosić ze sobą kartkę papieru. Len jest teraz zapominaną, rzadko uprawianą rośliną, ale przez wieki ubierał i żywił Polan, naszych przodków. Płat materii lnianej był wszędzie chętnie przyjmowanym środkiem płatniczym, a olej lniany wartościowym tłuszczem. Z reguły mam w lodówce butelkę tego oleju i czasami maczam w nim chleb i jem. Proste danie, o ile w ogóle można powiedzieć, że to danie, a spożywając je, mam niejasne poczucie związku z dawnymi czasami.

Skoro już byłem pod Gródkami, odwiedziłem parę znanych miejsc i zapuściłem się dalej na południe, w rejony mniej znane. Z dala od wiosek, szczególnie w pobliżu rozległych szczytów wzgórz, mało jest upraw rolnych, a jeśli są, to niewielkie, przytłoczone zaroślami, a dużo pól przestało nimi być, są zarośnięte krzakami albo obsadzone drzewami. Cóż, jaka może być opłacalność marnego zbioru zboża z półhektarowego pola, na które trzeba jechać kombajnem trzy kilometry polną drogą…

 Dlaczego więc widok tych niepotrzebnych pól budzi mój smutek?

W paru miejscach widziałem ślady mechanicznych zbiorów czarnych porzeczek, nigdzie nie widziałem ludzi zbierających maliny. Doszły mnie słuchy o tegorocznej cenie skupu dwa czy nawet trzy razy niższej niż w roku ubiegłym, a chętnych brakuje do tej żmudnej i w upał nielekkiej pracy.

W ciągu roku zmieniają się zapachy otwartych przestrzeni pól i łąk. Od chłodnych, delikatnych, zróżnicowanych zapachów kwiatowych wiosną, poprzez gorące w odbiorze, miodowe, owocowe i ziołowe zapachy letnie, po wilgotne grzybowe zapachy jesiennego butwienia. Wśród tych letnich najbardziej pamiętanymi, najsilniej działającymi na mnie, zapachy dojrzewających zbóż, słońcem rozgrzanej słomy, w końcu najbardziej charakterystyczny dla lata ale i najkrócej trwający zapach żniw. W dzisiejszy upalny dzień parokrotnie poczułem te nuty zapachowe pełni lata.

Zwykle tylko orientacyjnie ustalam trasę, zostawiając sobie szeroki margines możliwych zmian, na przykład w zależności od czasu. Dzisiaj uznałem, że takiej pętli, jaką wyznaczają drogi, nie zrobię, bo wcześniej za dużo czasu zmitrężyłem. Na mapie wypatrzyłem inne drogi, krótsze, ale między nimi była półkilometrowa przerwa i las. Ściślej: jęzor lasu, a to znaczy, że porastał jakieś zagłębienia. Różne są moje doświadczenia z takimi skrótami, ale… czemu nie spróbować? Droga była coraz bardziej zarośnięta, coraz mniej widoczna, a skończyła się pod ścianą lasu, dokładnie w miejscu wskazanym na mapie. Przeszedłem przez wąski pas pokrzyw i z ulgą zobaczyłem las: był jasny, niezakrzaczony, chociaż z licznymi opadłymi gałęziami, a rósł na dość stromym zboczu. W głębi jaśniała plama; może koniec lasu i przejście? Tak było. Po paru minutach wyszedłem na drugą stronę widząc przed sobą niewyraźny ślad drogi. Biegła w „moją” stronę. :-)

Obrazki ze szlaku

 Zagadka: co to jest? Dla ułatwienia napiszę, że nie jest są to krzaki na roztoczańskich dołach ani dżungla na Borneo.

 


 
Chabry i powój w zbożu.

 


Dojrzewające zboże w słoneczny dzień. Ciepły i budzący ciepło w piersi widok.

 Ładnie kwitnąca wierzbówka kiprzyca.

 Licznie zakwitło też przymiotno.

 Zaczyna kwitnąć wrotycz. Nie za wcześnie? Kwiaty tej rośliny kojarzą mi się z jesienią.

 Drobne nieznane mi roślinki. Może to jakieś wierzbownice – taką odpowiedź podsuwa mi strona internetowa.


 Maliny nawożone obornikiem. Widok trochę niesmaczny w zestawieniu z tak dobrymi owocami przed chwilą jedzonymi.

 Ostrożnie i motyle. Widać tylko dwa, ale było ich wiele. Wokół kwiatów ostrożni widziałem dosłownie wirowanie.

 Kapliczka pod czterema dużymi lipami, na rozstaju polnych dróg.

 Polny przekładaniec: słoneczniki, gryka i jęczmień.


 
W oddali, dokładnie za kwiatami wrotycza, widać wstęgę pola wyróżniającą się ładnym kolorem zieleni – to len.

 Maliny. Podkradłem parę garści, przyznaję, ale… wiele z nich spada przy dotknięciu. Nie są zbierane.

 Rzadko widywana uprawa: proso.Na tej stronie tak piszą o tym zbożu:

Proso (proso zwyczajne, proso właściwe) to zboże, którego ziarno ma liczne właściwości i wartości odżywcze, dlatego znalazło wielorakie zastosowanie. Proso jest zbożem bezglutenowym, w związku z tym może być spożywane przez osoby z celiakią i nietolerancją glutenu. Jest za to doskonałym źródłem witamin z grupy B, dobroczynnych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych oraz przeciwutleniaczy.

Trasa: z Gródek na południe za Kondraty, w pobliże wzgórza Sawina Góra. Powrót drogą bliżej wsi Zagrody.

Statystyka: prawie 20 km przeszedłem w siedem godzin, a przez pięć godzin chowałem się w cieniu przed upałem.