Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 5 lutego 2025

Słoneczny dzień

 300125

Ledwie dwa dni temu byłem na Roztoczu, ale dzisiaj wszyscy synoptycy prognozowali bezchmurne niebo, nie mogłem więc spędzić dnia przy biurku. Słońce nie czekało na mnie ze wschodem, ale później nie opuszczało mnie do ostatnich chwil dnia. Okolice oczywiście znałem, ale przecież do dobrych znajomych zawsze chętnie się wraca. Przy okazji odwiedzin, dzięki niepodążania dawnymi śladami, poznałem i nowe miejsca, na przykład Sosnową Dolinkę (nazwa jest moja) pięknie przybraną… oczywiście sosnami.





 
Lubiłem siadać na tej wysokiej miedzy, pod dębami. Widok pofałdowanych pól okolony od góry gałęziami i liśćmi szczególnie mi się podobał. Teraz nie będzie tam już tak ładnie, ale i trudno mieć pretensje do właściciela pola.


 

Tę grupkę drzew też znam od paru lat i chętnie odwiedzam. Swoje istnienie zawdzięcza dolom niewielkim co prawda, ale zbyt głębokimi by je zaorać. Dzisiaj widziałem drzewa w południe i w ostatnich minutach dnia, gdy intensywnie pomarańczowe (a może bardziej rude?) światło uciekało przed zmierzchem po pniach ku niebu.

 W wiosce Samary oglądałem wielką i gałęzistą lipę drobnolistną; dzielnie się trzyma mimo swoich lat, staruszka. Specjalnie podszedłem do niej i przy pniu szukałem nasion aby zidentyfikować odmianę, jako że po wyglądzie samej kory nie potrafię. 

 





Przy niej zaczyna się urocza dróżka biegnąca ku ścianie lasu ciemniejącej o kilometr. Nim wpadnie między drzewa i tam zniknie, wcina się krótkim wąwozem w szczyt malowniczego wzgórka. Dzisiaj byłem tam po raz pierwszy, ale już wiem, że prędzej niż później przejdę tę drogę ponownie. Jest zapisana na mojej liście miejsc ładnych albo mających szczególny dla mnie urok. Kryteria „zapisu” (cudzysłów, bo przecież nie zapisuję a pamiętam) na listę niekoniecznie są związane z klasycznym krajobrazem roztoczańskim, nawet tym moim, odmiennym od przewodnikowych. Decydować może drobiazg: zakręt drogi ocieniony brzozą, grupka drzew widzianych pod wieczór albo parę dębów na miedzy, ale też wrażenia przynoszone chwilą mają znaczenie. Na przykład zachłyśniecie nagle otwierającym się widokiem po zboczeniu z drogi, radość z niespodzianego zobaczenia trzech tęgich prawdziwków, zapatrzenie w bursztynowy blask liści buka prześwietlonych jesiennym słońcem. Ważną rolę w tworzeniu listy ma nastrój chwili: uświadomienie sobie przeżywania dobrego czasu (stanowczo za rzadko odczuwana!), może w pamięci związać się z okolicą, na nią promieniować swoją urodą i w ten sposób uczynić ją piękną – dla mnie. W czasie powrotów bywa, jeśli uda mi się rozejrzeć wokół krytycznym, analizującym wzrokiem, co nie jest łatwe, że nie widzę w widzianym krajobrazie czy w pobliskich szczegółach nic wyjątkowego, ale to tylko szybko mijająca chwila, bo zaraz wraca tamten utkany z wrażeń urokliwy obraz.

 Na szczycie pagórka odwróciłem się; droga pobiegła z powrotem ku wiosce, a nad domami rozpoznałem lipę. Długie cienie rzucane przez niskie słońce uwydatniały falowanie pól podzielonych jasnymi miedzami. Musiałem iść, do zachodu brakowało godziny, do przejścia miałem parę kilometrów, a jeszcze chciałem zobaczyć za dnia wspomniany mały zdebrz.

 Kwadrans później szedłem polem ku ścianie lasu jaskrawo pomalowanej słońcem wiszącym nisko nad horyzontem. Wyraźny był kontrast kolorów: ciemna zieleń pola opuszczonego już przez słońce, i jaśniejący zrudziałymi barwami szpaler modrzewi.

 Na otwartej przestrzeni pól mój stumetrowy cień zanikał w miarę wydłużania się, jeszcze kilka minut wcześniej świecące miedze i skiby ziemi teraz ciemniały, lasy już były czarne, w odległej dolinie pokazała się zimnobiała mgiełka wieczorna. Jeszcze przez krótką chwilę jaśniał w słońcu szczyt wieży kościoła, ale i ta iskra blasku zgasła. Wszedłem między szpaler malin, ich czarne teraz pędy ostro się rysowały na tle jaśniejszego nieba, i ruszyłem ku wiosce.

Obrazki ze szlaku

 Kotki na leszczynie – pierwszy ślad przedwiośnia – pokazały się parę tygodni wcześniej niż zwykle. Chyba tworzy się nowa zwykłość. Tutaj wiele jest o właściwościach leczniczych kotek i ich zastosowaniu w kuchni. 

Skraj pola, ostra granica dwóch światów – niewiele zmienionego lasu porastającego zdebrza, i intensywnej uprawy sztucznie wyselekcjonowanych roślin.

 Pasieka. Zajrzałem przez szparę w ogrodzeniu, zobaczyłem (i usłyszałem) dużo pszczół latających w pobliżu swoich uli. Wyleciały zrobić kupę?

 Pilot kręci bączka na niebie.

 Często widzę śmieci na plantacjach. Warto zaznaczyć, że ich właściciele śmiecą sami sobie. Oto przykład całkowitej niewrażliwości a nawet obojętności nie tylko ekologicznej, ale i estetycznej.

 Błota… hmm, prawie nie było.

 Śnieg uchował się jedynie pod miedzami i w cieniu drzew.

 Wspomnienie zimy: samochód przed wyjazdem w dniu 15 stycznia.

Trasa: pola i drogi między Aleksandrówką a Samarami na Roztoczu.

Statystyka: na szlaku byłem 8,5 godziny, a przeszedłem 19,5 km.


























piątek, 31 stycznia 2025

Dzień sosen i łosi

 280125

Pierwsze dni po powrocie z wędrówki upływają z satysfakcjonującą świadomością dobrego spędzenia czasu. Jednak na trzeci dzień, ale bywa, że i już nazajutrz, wyglądam przez okno, sprawdzam prognozy pogody, oglądam mapę – zaczyna mnie „nosić”. Początkowo jeszcze próbuję zwlekać, wyznaczam termin, czekam na ładniejszą pogodę, ale myśl o wyjeździe staje się tak natarczywa, że w końcu nic już nie ma znaczenia. Wyciągam z szafy graty, oglądam buty, szykuję plecak i kanapki, a kiedy nad ranem dzwoni budzik... nieodmiennie mam chęć uciszyć go na zawsze, ale przecież wstaję i już pół godziny później odpalam silnik. Wracam po kilkunastu godzinach, syty drogi. Myję, porządkuję, układam, rozwieszam do suszenia, w końcu z ulgą siadam w fotelu przy biurku. Dwa dni później cykl się powtarza – i niech tak zostanie.

Dzisiaj było ciepło jak na zimowy dzień i przez parę godzin świeciło słońce. Rankiem niebo zapowiadało zmianę, jednak pola miały granatowy odcień chmurnego i mroźnego dnia.

Błoto było, ale w umiarkowanej ilości, nie topiłem się w nim, chociaż wiele razy musiałem zeskrobywać je z butów aby były lżejsze. Pojechałem na najbliższe i dobrze znane pasmo wzgórz, ale jak zwykle z dobrym skutkiem starałem się poznawać nieznane ładne zakątki.

Wyobraźcie sobie zbocze pagóra i lekko falujące miedze oddzielające wąskie pola schodzące z szerokiego szczytu do wąskiej dolinki. Jedna z miedz zatacza półkole omijając szerszy pas tarninowej gęstwiny, a sąsiednie pole, wyższe, w tym miejscu zawęża się w drugą stronę omijając zadziwiająco rozrośnięty wielopienny buk. 

W ten sposób natura utworzyła śródpolny zakątek ocieniony gęstymi gałęziami drzewa i czarnym murem tarnin, miniaturowy ogród natury, schronienie dla saren i ptaków, albo dla wędrowca w upalny dzień. Właśnie, lato. Wyobraźnia podsuwa obraz tego miejsca ubranego zielenią wiosny i lata, wystrojonego barwami jesieni, a wzrok szuka dobrego miejsca pod drzewem na dłuższą przerwę. Siedząc w jego cieniu, obok widziałbym słońcem zalane falujące wstęgi zbóż. Pola z jednej strony celują w niebo, z drugiej opadają na dno doliny, tam nikną na chwilę, by wyżej i dalej znowu się pokazać, tym razem w swoim biegu ku ciemnej ścianie lasu pod szczytem długiego grzbietu po drugiej stronie doliny. Urzekający obraz.

 Na tym zdjęciu widać uformowanie pól i pagórów. Zrobiłem je będąc w odwiedzinach u znanej i lubianej czereśni. Kawą nie poczęstowała, ale przypomniała mi smak swoich owoców.

Oto inne miejsce.

 



Zielona dróżka zapraszająca do spaceru, przy niej długa ściana brzeziny, a bezpośrednio za nią strome doły roztoczańskie. Trzeba mi było je przeciąć, ale ściany były zbyt strome i za wysokie. Nieco łagodniejszym małym żlebem wzgardziłem widząc mokrą ziemię, ale parę minut później, po powrocie ze zwiadu, wiedziałem, że lepszego miejsca nie znajdę w pobliżu. Ubezpieczając się kijami, wbijając kanty sztywnych butów w śliską ziemię zszedłem na dno. Jeszcze kilka lat temu byłbym na dole dużo szybciej, ale dałem radę. Po drugiej stronie stoi stół i dwie ławy. Nie wiem, kto je tam postawił, ale nie dziwię się, wszak miejsce jest nie tylko ładne, ale i z dala od szlaków i jakichkolwiek dróg, a więc gwarantujące ciszę.

Widziałem dzisiaj kilka bardzo malowniczych sosen. Pod pierwszą z poznanych stałem dłuższą chwilę patrząc na urokliwy obraz pól przeciętych dolinką i drogą, a łosie zobaczyłem w ostatniej chwili. Jeden był duży, dwa mniejsze, więc zapewne matka z dziećmi. Widziałem je w odległości ponad dwustu metrów, szły jak to łosie, niespiesznie, jakby miały mnóstwo czasu albo nie były zdecydowane gdzie iść. Później uświadomiłem sobie, że przecież te zwierzęta cały czas były u siebie, że te wszystkie lasy, zagajniki, krzaki, są ich domem i spiżarnią, więc gdzie miałyby się spieszyć. Zdjęcia nie wyszły zbyt dobrze, ale czego się spodziewać po takim fotografie jak ja i telefonie udającym aparat. Później zwracałem uwagę na ślady zwierząt, a było ich wiele.

Myślę, że te największe, widziane w wielu miejscach, są śladami łosi. Sprawdzałem, porównywałem, to są tropy łosia. Wydaje mi się, że w ostatnim roku częściej widuję te niezgrabne, ale przecież sympatyczne zwierzęta.

Obrazki ze szlaku




 
Zielone i błotniste, szerokie i wąskie, widokowe i wśród zarośli, zawsze kuszące drogi.






 Malownicze sosny.
Te drzewa jak żadne inne potrafią wystroić się słońcem.

 Ptasie norki na ścianie lessowego wąwozu. Czy wiosną wrócą ich budowniczowie?

 

Były i grzyby, nawet sporo.

 Bardzo smutna, zarośnięta droga. Ileż lat musiały nią jeździć furmanki, aby zagłębiła się tak znacznie? Ten wąwóz jest świadectwem rolniczego trudu ludzi i koni, a krzewy i drzewa rosnące na zboczach pokazem witalności flory. Jest też zobrazowaniem przemian i przemijania.

 Inna stara droga była nie do przejścia, zarzucona uciętymi gałęziami. Musiałem iść górą i szukać dogodnego miejsca. Dodam jeszcze, że rolnicy regularnie ucinają konary drzew rosnących na miedzach, jeśli za bardzo wychylają się na pola. Zostawiają je na miedzach, wrzucają do dołów (wiele z nich ma zrobione w ten sposób bariery nie do przejścia) lub jak tutaj, do wąwozów z nieużywanymi drogami.

 Na tych zdjęciach widać wyraźnie palowe korzenie sosen. To te masywne, grube, schodzące pionowo w dół. Dzięki niemu sosna pewnie stoi nawet na piaskach; jest stabilniejsza od świerka, który nie ma takiego korzenia. Więcej informacji, ciekawostek i ładnych zdjęć jest tutaj.
Buki i sosny – bracia przyrodni. Takich par widziałem kilka w tym lesie. Dziwne.

Trasa: klasyk między Tarnawą Małą i Dużą na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: przeszedłem 15,5 km, na szlaku będąc 9 godzin.

PS

Nie na temat, ale ważna i warta pamięci konstatacja:

„Nie ma czegoś takiego, jak publiczne pieniądze. Jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że zabierze Tobie, bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy.”

Margaret Thatcher