Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 10 czerwca 2025

Letnia włóczęga

 040625

Rano byłem na zabiegach rehabilitacyjnych, a przed godziną jedenastą przyjechałem na Roztocze. Przeżyłem pierwszy prawdziwie letni dzień. Owszem, do 21 czerwca trwa jeszcze wiosna, ale od zawsze miałem czerwiec za pierwszy miesiąc lata. Najładniejszy nie tylko z powodu kwiatów na łąkach oraz najdłuższych – i nadal się wydłużających – dni, ale i z powodu tego mojego przywłaszczenia. Wszak upływ tych dni nie narusza zasobów lata, które formalnie jeszcze się nie zaczęło. Trwa lato, a jeszcze go nie ubywa. Ten dzień był wyjątkowy także z powodu letniej temperatury; po raz pierwszy pojechałem na włóczęgę nie zabierając swetra, a wiatrówkę cały dzień nosiłem w plecaku.

Wybrałem wieś Wierzchowiska chcąc odwiedzić dwa wyjątkowo urokliwe miejsca: pierwsze tworzy kilka brzóz na miedzy, a drugie, po sąsiedzku, jest… ścieżką. Tak, ścieżką. Znalazłem ją przypadkowo któregoś późnojesiennego dnia, i już wtedy, mimo braku słońca i zieleni, zauroczyła mnie. Zielona, wygodna i widokowa ścieżynka trawersuje zbocze sporego wzgórza; ozdobiona pojedynczymi drzewami, w paru miejscach ocieniona czarnym bzem i różami, a o tej porze także pachnąca. Na tej ścieżce, ale i w wielu innych miejscach, widziałem dużo kwiatów czarnego bzu i dzikich róż. Bywa, że rosną obok siebie, wtedy ukwiecone pędy róż pną się po kwitnących bzach, a ich zapachy przenikają się tworząc ciekawe, aczkolwiek tylko chwilę trwające, zestawienia aromatów.

 


Ścieżkę przeszedłem trzykrotnie, a i przerwę tam właśnie zarządziłem. To miejsce lokuję w czołówce mojej listy ładnych miejsc Roztocza. 

 










Tutaj drobna uwaga, a właściwie konstatacja: ilu turystów chodzących po Roztoczu zna to i parę innych miejsc z mojej listy? Myślę, że niemal nikt, a to znaczy, że moje Roztocze jest inne niż ich. Ta cecha postrzegania nie dotyczy tylko krajobrazu, jest powszechna. Każdy z nas tworzy swój własny obraz świata, także obraz siebie i innych ludzi; inaczej też widzimy relacje między nami, związki przyczynowe i ich skutki. Nie piszę tutaj o ich racjonalności, prawdziwości, ale o odmienności wynikającej z indywidualności każdego człowieka.


 Wspomniana miedza z brzozami… ech! Nie ma już brzóz, została osierocona miedza. Stałem tam długo patrząc na czerniejące kikuty – martwe resztki brzóz, pod którymi parokrotnie siedziałem. Płakać mi się chciało. Żegnałem to miejsce. Nie mam już po co tam wracać.


 Tak wyglądało to miejsce jeszcze rok temu.



 Nie chcąc iść po raz trzeci tą samą drogą (trasa mi się bardzo poplątała), wszedłem w las i dnem długiego i chłodnego, wilgotnego i ocienionego wąwozu przeszedłem dobry kilometr. Z prawej raz i drugi widziałem bliski brzeg lasu i jasność otwartej przestrzeni, ale przeważyła ciekawość: gdzie wyjdę? Roztoczańskie doły mają bardzo odmienny wygląd. Bywają brzydkie, niepokaźne i zarośnięte, zagrodzone przeszkodami trudnymi do przejścia, albo, co gorsza, straszą stertami śmieci, ale są fragmenty malownicze. Wrażenie czynią na mnie dziwne formacje podobne do stożków czy kopców z bardzo stromymi, niemal pionowymi ścianami. Rzadko wzrok może sięgnąć dalej; ścieżka (o ile w ogóle jest) meandruje omijając kolejne kopce lub ściany wąwozu, dodając do listy zalet ciekawość z niespodzianką. Wady? Często dna są mokre i zarośnięte badylami albo zagrodzone zwalonym drzewem, jednak mając porządne buty, ochraniacze i długie spodnie, te cechy nie są poważnymi przeszkodami.

Było późne popołudnie, wracałem. Szedłem powoli, rozglądałem się, zatrzymywałem, patrzyłem. Młoda zieleń drzew, przedwieczorna mgiełka nad domami w dolinie, kępka nieznanych mi różowych kwiatków przy drodze, metaliczno-zielony pancerz jakiegoś stwora na różanym kwiecie, słońce migoczące między poruszanymi wiatrem gałązkami brzozy, a obok głęboki cień pod gęstym świerkiem. Same drobiazgi, nic wyjątkowego, ale razem tworzące urokliwy obraz.


Zbierałem je starając się zapamiętać czar letniego dnia.

Obrazki ze szlaku

 Owoce tarniny. Każdego roku obiecuję sobie zrobić sok z tarninowych śliwek, może w końcu w tym roku pokonam lenistwo i wezmę się za pracę?...

 Gdzie prowadzi ta wioskowa uliczka? Pójdę sprawdzić.

 Poszedłem. Za ostatnią posesją ulica zmieniła się w polną drogę. Może któregoś dnia pójdę dalej, dzisiaj trzeba mi wracać.



 Cały łan ślicznych kwiatków. Łyszczec czy nie łyszczec, oto jest pytanie! Może ktoś ma więcej pewności niż ja mam? Ujmują mnie takie niepozorne kwiatki. Na łapę widoczną na zdjęciu nie zwracajcie uwagi, spójrzcie na maleńką gąsienicę. Widzicie jej bezradność? Gdzie ja mam iść?

 


Pole kwitnącej facelii i oczywiście pszczoły. Głęboki pomruk tysięcy uwijających się pszczół.

 

Maki. Czy jest coś w przyrodzie, co ma intensywniejszą i ładniejszą czerwień? Czy są piękniejsze kwiaty polne?

 Ukryła się przede mną, ale wypatrzyłem ją i… zjadłem.

 Kamienny stary dom. Od razu przyszło wspomnienie z UK, obraz podobnego domu. Tam wiele budynków jest kamiennych (tyle że kamień jest szary), ale wspomnienie wywołał widok starego okna. Sprawdzę, czy mam zdjęcie.

 Chyba jednak nie ten dom, o którym myślałem, ale podobny. Zdjęcie zrobiłem gdzieś pod Trowbridge w południowej Anglii, w maju 2008 roku. Ten nasz, z Roztocza, zbudowany z opoki, jest ładniejszy.





Kwiaty dzikich róż. Czemu tak szybko przekwitają?... 

Trasa: na północ od Wierzchowisk Pierwszych.

Statystyka: będąc 9 godzin na szlaku, przeszedłem 16,5 km.

















czwartek, 5 czerwca 2025

Ostatnia majowa

 310525




Chmurne chwile przeplatane słońcem i jedna burza z piorunami. Można i tak opisać dzisiejszą wędrówkę. Burzę przeczekałem wbrew wszelkim zasadom – pod drzewami. Piorun mnie nie dosięgnął, a deszcz niewiele zmoczył.

Wybrałem Wólkę Batorską na miejsce parkowania, ponieważ ładne, a nieznane mi wzgórze widziane tydzień temu wznosi się właśnie nad tą wioską. Już na początku wędrówki dowiedziałem się, że znam całą okolicę poza tym jednym wzgórzem, a więc wiele nowych miejsc nie poznałem, ale miałem okazję odwiedzić kilka pamiętanych. Na przykład fragment drogi z mnóstwem goździków kropkowanych rosnących przy niej. O kwiatach i o samym miejscu pamiętałem, ale jak to często mi się zdarza, zapomniałem gdzie je widziałem. Jakież było moje zaskoczenie, gdy po burzy wyszedłem spomiędzy drzew i niewiele dalej zobaczyłem goździki! Dopiero zaczynają kwitnąć, widziałem ledwie kilka kwiatów, ale roślinek nie ubyło przez miniony rok. Chciałbym tam wrócić w porze ich najintensywniejszego kwitnienia.

 
Na tym zdjęciu widać goździki przed kwitnieniem, wyżej rozpycha się wszędobylska nawłoć.

 

Goździkowe miejsce.



Pamiętałem też o zboczu pewnego pokaźnego wzgórza, dlatego specjalnie tak wybierałem drogę, aby po nim wejść na szczyt. Jest tam niezarastająca drzewami ani nawłocią łąka, na której rośnie mnóstwo jastrunów. Chyba, bo czasami mam wątpliwości; proszę o potwierdzenie lub zaprzeczenie.


 Szczyt przecina droga i przy niej, na miedzy, pod kwitnącą czeremchą, jest wyjątkowe miejsce widokowe.


 Skręciłem w garbatą, mało używaną drogę opadającą wprost w czarną gardziel dołów. Ku mojemu zaskoczeniu patrząc w ciemność odczuwałem niepokój, może nawet nieco strachu. Był pierwotny i nieracjonalny, wiedziałem o tym ale tak odruchowo zareagowałem. Po przekroczeniu granicy ciemności zobaczyłem urocze doły, obrazy jak z bajki o zaczarowanym lesie.

 Dalej już nie było tak ładnie: droga stała się mało widoczna i błotnista, a zarośla napierały na nią z obu stron. Na rozdrożu wybrałem niewłaściwą drogę, wracałem kilkaset metrów ślizgając się na błocie, a w końcu wyszedłem na koniec uliczki małej wioski. Stoi tam opuszczony, stary, nikomu już niepotrzebny dom.

 

Posesja zarasta chwastami, dom coraz bardziej chyli się ku ziemi. Czy jest ktoś, kto widzi w nim gniazdo swojej rodziny? Dom przodków? Szczerze mówiąc – wątpię. Jest teraz tylko tyle warty, ile skrawek ziemi na którym stoi, a który można zamienić na pieniądze.

 Kwadrans później okazało się, że prawdziwa przeprawa dopiero przede mną. Trzeba było mi wracać, ale pasujących kierunkiem biegu polnych dróg tam nie ma, a szosa prowadzi wielkim zakolem. Wszedłem na jedyną drogę biegnącą we właściwym kierunku, a ta co prawda przez las przeprowadziła, ale za nim zostawiła mnie samego na skraju rozległych pól z rzepakiem. O tej porze roku nie da się iść rzepakowym polem, chyba że tylko w poprzek wąskiego pola, poszedłem więc skrajem pól. Do drogi doszedłem, ale co się umordowałem marszem po nierównościach zasłoniętych trawami i pokrzywami sięgającymi piersi, to moje i nikt mi tego nie odbierze :-)

Dalej powrót miałem wygodny: szedłem lokalną szosą i widokową, ładną, zieloną polną drogą, drugą taką drogą dzisiaj poznaną.  

 Kiedy mija dziesiąta lub dwunasta godzina włóczęgi, a nogi czują piętnasty lub dwudziesty kilometr, czasami przychodzi zmęczenie wrażeniami i widokami, pojawiają się myśli o powrocie i zajęciach domowych, ale wystarczy, że zobaczę w oddali samotne drzewo na tle nieba, brzozę na miedzy czy wąskie pola malowniczo falujące po zboczach, a wszystko znika i nic się nie liczy wobec nagle wzbudzoną, nową i ciągle tą samą, niewyjaśnioną i nieugaszoną, łzy z oczu wyciskającą tęsknotą.

Wracając, oglądałem zachód słońca. Za widnokrąg schowało się około godziny 20.30. Już za trzy tygodnie dzień przestanie się wydłużać. Za trzy tygodnie!

Obrazki ze szlaku

 Kontrasty: słońce i chmury.

 Jadłem pierwsze poziomki! Szczerze mówiąc więcej wąchałem niż jadłem. Ich aromat i smak są wyjątkowe, nieporównywalne z żadnymi owocami dojrzewającymi na plantacjach.

 Niezwykle grube i gęste leszczyny. Kiedyś, w dawno minionym świecie, z leszczynowych gałązek wycinałem scyzorykiem (miałem swój własny!) gwizdki. Po powrocie do domu, w czasie segregowania zdjęć, postanowiłem na najbliżej wędrówce zrobić taki gwizdek. Mam nadzieję, że jeszcze wiem jak się go robi.

 Dzikie kopalnie gliny. Wyglądają malowniczo, ale co by było, gdyby każdy tak pozyskiwał materiały budowlane?...


 

Ładne i pachnące kwiaty czarnego bzu, a niżej kwitnąca trybula

Wiele jest kwiatów tak pospolitych i niepozornych, że wprost niezauważanych przez nas, ale wystarczy dać im szansę, a przekonamy się, jak bardzo byliśmy wobec nich niesprawiedliwi.

 


Szpaler czereśni przy drodze. Ich owoce zaczynają zmieniać kolor. Czekam na czereśniowe obżarstwo, i wcale a wcale się tego nie wstydzę.

 Zwykłe a przecież niezwykłe chabry. Jednoznacznie kojarzą mi się z tradycyjną wsią, z łanami zbóż, z latem, ciepłem i słońcem.

 Gęsta, dorodna pszenica. Calutkie pole bułek i makaronu!

 Urocza zielona droga. Szedłem powoli chcąc w ten sposób opóźnić dojście do jej końca.

 

Plantacja orzechów laskowych. Zauważcie, jak ładny jest teraz kolor liści.

 

Późne popołudnie.

 Zachód słońca oglądałem już zza kierownicy.

Trasa: Wólka Batorska – Batorz Drugi – Wola Studzieńska, zachodnie Roztocze.

Statystyka: na dwudziestokilometrowej trasie byłem 11 godzin.